Wywiad

Helena Englert: "Bawię się pojęciem kobiecości i męskości. Sprawdzam, na ile mogę sobie pozwolić"

Helena Englert: "Bawię się pojęciem kobiecości i męskości. Sprawdzam, na ile mogę sobie pozwolić"
Fot. Eastnews

Helena Englert. Znane nazwisko i efektowny filmowy start: dwie główne role w jednym roku. Młoda gwiazda rozumie swój przywilej i szuka własnej drogi. Blisko jej do ludzi, którzy potrafią płakać. I do tych, którzy nie boja się odważnie sięgać po sukces.

Helena Englert o swojej uprzywilejowanej pozycji, bańce, w której się wychowała 

PANI: Masz poczucie, że wciąż się uczysz?

Helena Englert: Mam nadzieję, że nigdy go nie stracę! A świadomość swojego przywileju? Jestem z Warszawy, z dobrego domu, po międzynarodowych szkołach, na dodatek z branży. Musiałam zrozumieć, jakie korzyści dostałam już na starcie.

Masz z tym problem? Twoje pokolenie jest wyczulone na nierówności społeczne.

Tylko w jednej sytuacji: gdy się z kimś witam, mówię: „Cześć, jestem  Hela”,  i czasami widzę, że osoba, z którą rozmawiam,  dopowiada sobie „Englert”. Natychmiast wyczuwam dystans, ale nie taki, który bierze się z ciekawości, tylko niestety ten płynący z braku życzliwości. Myślę sobie wtedy: „Szkoda. Czyli pierwsze 15 minut, zamiast normalnie z tobą rozmawiać, będę musiała coś udowadniać...”. To jednak niewielka cena za przywilej. Muszę ją polubić, bo wiem, że jeszcze bardzo długo będę ją płacić.

I przez te 15 minut udowadniasz, że nie jesteś rozpieszczonym bachorem?

Tak. A z drugiej strony chyba jestem rozpieszczona. Środowisko, w jakim się wychowałam, to rodzaj  bańki.  Tylko uważam, że z tego można czerpać w konstruktywny sposób, nikogo nie krzywdząc. To chyba moja jedyna dewiza na ten moment. Buduję swoją autonomię, staram się pracować nad sobą i świadomie się rozwijać. Ale przy okazji nie tracić  poczucia  humoru, również na swój temat.

Helena Englert o syndromie oszustki: "Jeszcze go nie wyleczyłam" 

Na początku roku premiera „Pokusy” Marii Sadowskiej z tobą w roli głównej, w kwietniu – główna rola w serialu HBO dostępnym na platformach na całym świecie. Start marzeń?

I jeszcze mała rzecz, ale dla mnie równie ważna:  zagrałam dyplom w Akademii Teatralnej, który miał premierę tydzień przed  „Pokusą”.  Więc mam już w tym roku zaliczone trzy bankiety. (śmiech) To jednak nie są sytuacje, w których czuję się dobrze. Jeszcze nie do końca wyleczyłam się z syndromu oszustki: „Może nie powinnam tu być? Co ja sobie wyobrażam?”. Dlatego na tego typu eventy albo w ogóle nie idę, albo robię wejście smoka.

Helena Englert o hejcie, którego doświadczyła 

Dotyka cię hejt?

Gdy  wchodziła „Pokusa”,  byłam na to przygotowana. Bo thriller erotyczny jest niezaprzeczalnie projektem kontrowersyjnym. Poprosiłam wtedy znajomych, żeby nie wysyłali mi żadnych artykułów na mój temat. Nieważne, czy będą pochlebne, czy nie. To była dobra strategia. Żałuję, że nie wpadłam na to przy okazji premiery serialu.

Jak jest teraz, tuż po premierze w HBO?

Dziwnie. Bardzo wierzę w ten projekt. To chyba pierwsza rzecz, z której jestem tak naprawdę, szczerze, od początku do końca dumna. Bo wiem, że dałam z siebie wszystko. Że nie było ani jednego dnia na planie, który odpuściłam. Przed premierą próbowałam nie nastawiać się na nie wiadomo jakie fanfary. Ale po emisji pierwszych dwóch odcinków poczułam się dotknięta... z dwóch powodów. Po  pierwsze negatywny odbiór postaci, którą gram. Utożsamienie jej ze mną, brak zrozumienia dla gatunku. Ale zdecydowanie trudniejsze jest dla mnie to, że jednocześnie nastąpiła weryfikacja przyjaźni. Bo po drugiej stronie telefonu zapadła cisza.

Poczułaś, że zostałaś sama?

Nie chodzi o to, żeby wszyscy przyjaciele dzwonili do mnie i mówili, jaka jestem wspaniała. Ale jeśli gdzieś mieszkasz całe życie, to wydaje ci się, że masz wokół siebie sporą grupę osób, która stoi za tobą murem. Cokolwiek by się działo. I być może tak jest, ale z jakiegoś powodu przestało być to dla mnie odczuwalne. Z hejtem można sobie poradzić. Kiedyś Kuba Wojewódzki w programie „Mam talent” powiedział do przyszłej gwiazdy: „Dostaniesz w Polsce bardzo dużo hejtu. I to dobrze, bo w Polsce im więcej hejtu, tym większy sukces”. W ten weekend przypomniałam sobie te słowa. I uznałam, że nawet jeśli nie jest to prawda, to warto się tego trzymać, żeby nie zwariować.

Zdarza ci się płakać?

Codziennie! To mój naturalny sposób na samoregulację. Czasami jadę tramwajem, słucham muzyki i płaczę. Mnie wszystko potrafi wzruszyć. Wczoraj na przykład poryczałam się na filmie „Kryptonim Polska”. Nieważne, że to komedia. Czasem wystarczy, że ktoś mnie spyta, jak się czuję, i od razu zaczynam płakać. Gdy jest dobrze i gdy jest niedobrze. Po prostu niektórzy mają do płaczu bardzo blisko. Ale ja to lubię, uważam, że to zdrowe. Niczego nie kumuluję w serduszku.

Nie mogę oderwać oczu od twoich paznokci...

Jestem tipsiarą, w ogóle bardzo lubię kicz. Więc mam teraz świecące białe paznokcie z przyklejonymi misiami Haribo z serduszkami i kryształkami. I w ogóle się tego nie boję, bardzo lubię różnorodność i poczucie humoru w estetyce. Ubieram się na czarno. Natomiast paznokcie odzwierciedlają moją osobowość.

Helena Englert o tym, kiedy czuje się najbardziej kobieco 

Mówisz, że nie chcesz epatować kobiecością na co dzień.

Nie mam takiej potrzeby. Mam nadzieję, że powolutku zmierzamy w kierunku estetycznego zatarcia granic płci. To wiąże się ze zniesieniem pewnych ograniczeń, które narzucają binarność. Mówię teraz o ubiorze, a nie o własnej tożsamości płciowej – żebyśmy się dobrze zrozumiały. Bawię się wizerunkiem, a co za tym idzie, stereotypowym pojęciem kobiecości czy męskości. Sprawdzam, na ile mogę sobie pozwolić.

Coś z tej zabawy wynika?

Zdecydowanie. Nigdy nie czułam się tak kobieco, sexy i fantastycznie, jak wtedy, gdy ścięłam włosy na chłopca. Była w tym jakaś siła.

Jesteś odważna z natury?

Uważam, że tak. Może to z mojej strony aroganckie, ale wierzę, że pewność siebie jest ważna, zwłaszcza w tej branży.

A skromność?

Między skromnością a zarozumiałością i arogancją jest jeszcze ogromna przestrzeń do wykorzystania. I to w niej próbuję się odnaleźć. (śmiech) Trzeba mieć trochę  tupetu, ale też wiedzieć, kiedy słuchać. Pokora jest potrzebna, ale skromność można odłożyć do plecaka. Bo należy wiedzieć, co się umie, a czego nie. I jednak iść po swoje, oczywiście nikogo przy tym nie krzywdząc.

Masz w sobie coś z Margot Robbie, jej żywiołowości?

Jest dla mnie wielką inspiracją. Szanuję ludzi, którzy nie boją się  sukcesu. A ona jest typem człowieka, który jak nie może wejść drzwiami, to wskoczy przez okno. Sprawia wrażenie osoby, która zawsze stawia na swoim. Ostatnio obejrzałam „Babilon” z jej fantastycznym udziałem. W jednej z otwierających scen Brad Pitt, w roli amanta kina niemego, wraca nad ranem do domu po całonocnej  imprezie i pyta asystenta: „Czy byłeś kiedyś na planie?”. Zasypiając, kompletnie nieprzytomny, mówi, że to najbardziej magiczne miejsce na świecie. Godzinę później wstaje, świeży idzie do pracy i przeżywa na planie więcej niż większość ludzi w ciągu całego życia. A potem nie może pogodzić się z tym, że to traci. I ja to rozumiem. Myślę, że każdy, kto uprawia ten zawód z ogromną miłością, wie, że nie da się z tego zrezygnować. Bo jest to albo nic. Nie ma planu B.

Cały wywiad przeczytacie w czerwcowym numerze magazynu PANI

pa_06_001_v1

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również