Mówi się, że piękni ludzie mają w życiu łatwiej, o ile przy okazji są płci męskiej. Tak wskazują badania. Przystojny mężczyzna z założenia uważany jest też za inteligentnego, z kolei ładna kobieta często musi mierzyć się z opinią, że poza urodą niewiele sobą reprezentuje. Nasz mózg lubi generalizować i korzystać ze skrótów. Z konieczności, trudno bowiem, by analizował każdą sytuacją od zera przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Czy zatem uroda pomaga kobietom? Opowiadają te, które mierzyły się z szybkimi opiniami na swój temat.
Od dziecka wiedziałam, że uroda nie jest moim atutem i że będzie mi trudniej w życiu niż mojej dużo ładniejszej starszej siostrze. Mama nawet nie ukrywała, że woli Justynę, choć zarzekała się, iż kocha nas tak samo. Może, ale to z nią spędzała więcej czasu. Lubiła ją stroić, czesać, zabierać na zakupy, a mnie… posyłała na dodatkowe zajęcia i namawiała do wytężonej nauki. Kiedyś podsłuchałam, jak mówiła do ojca: „skoro nie jest ładna, to niech chociaż będzie dobrze wykształcona”. Ojciec nie zaprotestował.
Gdy rodzice uważają cię za brzydką, masz dwie opcje: albo utonąć w morzu kompleksów, albo skupić się na swoim rozwoju osobistym. Wybrałam drugą drogą, co zaowocowało świetnymi studiami, zagranicznym stypendium, podpisaniem kontraktu z dobrą firmą i satysfakcjonującą karierą. W życiu zawodowym osiągnęłam, co chciałam, w prywatnym pozostałam niezamężna i bezdzietna. „To przez twój pracoholizm”, zarzuca mi matka, wygodnie zapominając, że tak mnie wychowała. Na ambitną prymuskę. Co nie znaczy, że stronię od romansów. Potrafię maskować makijażem i strojem swoje niedoskonałości, zresztą figurę zawsze miałam niezłą, ale nie umiem uwierzyć, że ktoś naprawdę mnie pokocha.
Moja siostra ciągle namawia mnie, bym dała miłości szasnę. Łatwo jej mówić. Ona ma wszystko. Wymarzoną pracę, licznych znajomych, dwójkę cudownych dzieci i wciąż zakochanego w niej męża. W ogóle mnie to nie dziwi. Hołubiona od małego, wyrosła na ciepłą, optymistyczną osobę, do której lgną inni ludzie. Ja też. Biorąc pod uwagę nasze dzieciństwo, powinnam jej nie znosić, ale Justyny po prostu nie da się nie lubić. W jej przypadku piękno zewnętrzne pokrywa się z pięknem wewnętrznym. Mnie na pociechę zostaje rola hojnej, eleganckiej cioci.
Byłam w związku, w którym dziesięć lat starszy partner traktował mnie jak ozdobę. Tłumaczy mnie młodość i nieśmiałość. Lucjan był wspaniałym prawnikiem, podziwiałam go i kochałam, a on chciał mieć piękną, młodą kobietę u boku, która podnosiłaby jego prestiż tak jak… luksusowy samochód. Traktował mnie przedmiotowo, co w końcu zaczęłam dostrzegać, ale brakowało mi pewności siebie, by się sprzeciwić.
To nie był toksyczny związek, raczej typowy – w naszym towarzystwie było kilka takich par jak nasza. Lucjan na swój sposób mnie cenił i może nawet kochał. Na pewno mnie rozpieszczał, nie szczędził komplementów ani pieniędzy na prezenty, wycieczki, imprezy, ale nie wspierał moich ambicji. Skończyłam studia prawnicze niejako wbrew niemu, bo powtarzał, niby żartem, że przy nim nie potrzebuję ani wykształcenia, ani pracy, bo on o mnie zadba. Jak długo?
Zastanawiałam się, co będzie, gdy skończę trzydziestkę, czterdziestkę? Nadal będzie mną oczarowany, czy zacznie się rozglądać za młodszymi? Byłam dwudziestoparoletnią, atrakcyjną kobietą i zamiast się tym cieszyć, już wtedy obawiałam się utraty urody, młodości i samotnej starości w nędzy. Ten strach napędzał moją ambicję. To on kazał mi skorzystać z furtki, jaka się otworzyła, gdy Lucjan mnie zdradził.
Dla niego to był nic nieznaczący skok w bok, i nawet mu wierzyłam, ale i tak uciekłam na drugi koniec Polski, gdzie znalazłam swoje miejsce. Choć potrzebowałam lat, by nauczyć się asertywności, by nie bać się być piękną, by nie chować się za bezpłciowym garsonkami, by nie brać do siebie uwag typu, że tak ładna adwokatka nie może być dobra w swoim fachu. Moje sukcesy świadczą o mnie najlepiej.
Jestem atrakcyjna i staram się o tę swoją atrakcyjność dbać. Dobry fryzjer, sprawdzone kosmetyki, zabiegi medycyny estetycznej, markowe stroje. Do tego masaże, siłownia, jogging. Wszystko to tworzy mój zewnętrzy, czysto wizualny wizerunek. Wierzę bowiem, że w kontaktach międzyludzkich pierwsze wrażenie jest nie do przecenienia. A później nie pozwalam, by zyskana w ten sposób dobra opinia, by zdobyty dzięki urodzie kredyt zaufania przepadł.
Nie uważam, że intelekt wystarczy. W starciu intelektu z urodą często wygrywa… urok osobisty, którego geniuszom brakuje. Jeżeli pracodawca będzie miał do wyboru dwie osoby o takich samych kwalifikacjach i podobnym doświadczeniu, to wybierze tę ładniejszą i sympatyczniejszą. Mówię na własnym przykładzie, bo swój pierwszy awans zawdzięczam właśnie urodzie.
Nie zamierzam się tego wypierać ani wstydzić. Z premedytacją wykorzystuję swój wygląd. Ludzie, bez względu na płeć, dobrze się czują w moim towarzystwie. A jeśli chodzi o mężczyzn, moja pięknie opakowana inteligencja nie wpędza ich w kompleksy. Owszem, sama uroda to za mało, warto podeprzeć ją pewnością siebie, dyplomacją, poczuciem humoru. No i dystansem do siebie. Bo ile bym nie osiągnęła, zawsze ktoś za plecami zarzuci mi karierę "przez łóżko".
Jestem za ładna. To nie jest absurdalne stwierdzenie, jeśli weźmie się pod uwagę mój zawód. Jako inspektor nadzoru budowlanego pracuję głównie z mężczyznami. Celowo nie używam feminatywów, wystarczy, że inni protekcjonalnym tonem nazywają mnie architektką czy inżynierką. I celowo maskuję swoją urodę.
Czy gdybym zaczęła się malować i zakładać szpilki do pracy – pomijając fakt, że to niepraktyczne na budowie – potraktowano by mnie poważniej? Nie sądzę. Poza tym wolę, żeby robotnicy byli skupieni na swoich zadaniach, a nie wodzili za mną wzrokiem. Zbyt często na początku mojej kariery słyszałam goniące mnie gwizdy. Nie wbijało mnie to w dumę, przeciwnie, deprymowało. Nie życzyłam sobie, by ktokolwiek podważał moje kompetencje zawodowe z powodu moich zgrabnych nóg czy fiołkowych tęczówek. A najłatwiej byłoby to zrobić w seksistowskim ataku.
Dlatego w pracy jestem raczej oschła, również w stroju. Zakładam służbowy drelich, buty robocze, kask i okulary ochronne, za którymi chowam te nieszczęsne fiołkowe oczy. Prywatnie jestem zupełnie inną osobą. Potrafię być miła, czarująca i baaardzo atrakcyjna, jeśli tylko mam na to ochotę. Nie łączę też pracy z życiem osobistym. Tak rozumiem zachowanie odpowiedniego work-life balance. Pozwala mi to też uniknąć zarzutów o "męską protekcję".