Zwykle to dorośli powinni rozwiązywać problemy, jednak czasem rolę ratownika, "naprawiacza rodziny" przejmuje odruchowo dziecko. Rozładowuje napięcia, uspokaja emocje, pośredniczy między stronami i dba, by wszyscy byli w miarę spokojni. Takie dzieci to "rodzinni mediatorzy", co może i brzmi nieźle, ale co w rzeczywistości oznacza ogromne emocjonalne obciążenie, jakie nieświadome maluchy niosą na swoich barkach wprost w swoje dorosłe życie.
Każda rodzina jest trochę jak talia kart - gra w różne gry i ma wiele figur. W każdej zdarzają się konflikty, nieporozumienia czy napięcia. Jednak to nie dzieci powinny próbować im zaradzić, a do dorośli. Niestety dorosłość a dojrzałość nie zawsze idzie w parze. W takich rodzinach często to dziecko przejmuje funkcje "naprawiacza". Jest ratownikiem, który często wyrasta na przeciążonego, wypalonego człowieka.
"Dzieci w rodzinach, gdzie brakuje równowagi emocjonalnej, często instynktownie próbują przejąć kontrolę nad sytuacją, by poczuć się bezpiecznie. Nie są świadome, że to, co robią, to odpowiedź na głęboko zakorzeniony brak stabilności" – mówi dr Sue Johnson, psychoterapeutka specjalizująca się w terapii rodzinnej. W takim środowisku dziecko szybko uczy się, że jego zadaniem jest uspokajanie konfliktów lub przejmowanie ról, które naturalnie należą do dorosłych.
Dlaczego rodzice pozwalają dziecku wejść w tę rolę, nawet jeśli nieświadomie? Odpowiedź leży w ich własnych doświadczeniach, traumach czy braku wzorców wychowawczych. Dorośli, którzy sami nie zostali nauczeni zdrowego wyrażania emocji, mogą nieświadomie przerzucać odpowiedzialność za swoje problemy na dziecko. "Rodzice nie uczą dziecka, jak być dzieckiem, lecz jak być stabilizatorem chaosu rodzinnego" – dodaje Johnson.
Rola ratownika i mediatora w rodzinie to coś, co dziecko przejmuje niemal automatycznie, kiedy otoczenie nie daje sobie rady z rozładowywaniem napięć. Dzieje się to najczęściej w rodzinach, w których występują:
Dziecko może czuć się zobowiązane do łagodzenia konfliktów między rodzicami, zwłaszcza jeśli kłótnie są częste, intensywne i pozostają nierozwiązane. Wchodzi w rolę „neutralnego gracza”, który próbuje zażegnać spory.
Gdy jedno z rodziców zmaga się z problemami emocjonalnymi (np. depresją, lękiem), dziecko może zacząć pełnić funkcję „opiekuna” - wspiera rodzica, kosztem własnych potrzeb i dzieciństwa.
W rodzinach, gdzie występuje alkoholizm, przemoc, zaniedbanie czy inna forma dysfunkcji, dziecko często przejmuje odpowiedzialność za utrzymanie względnego porządku. Robi to, ponieważ chce przetrwać w chaotycznym środowisku.
Jeśli rodzice faworyzują jedno dziecko lub dzielą role w rodzinie, np. jedno dziecko to „rozrabiaka”, drugie – „idealne”, to owo „idealne” zwykle staje się mediatorem, starającym się łagodzić napięcia wywołane różnicami w traktowaniu rodzeństwa.
Dzieci te potrafią wyczuwać emocje innych i szybko dostosowują swoje zachowanie, by „rozbroić bombę” konfliktu. Zwykle kosztem własnej równowagi.
Mediatorzy często wierzą, że ich odpowiedzialność to naprawianie świata, dlatego starają się działać bezbłędnie.
Dzieci-mediatorzy przedkładają dobro rodziny nad swoje własne pragnienia i uczucia, co prowadzi do zaniedbywania siebie.
Ze względu na częste świadkowanie sporom, unikają konfliktów w każdej sytuacji, także w dorosłym życiu.
Dziecko przejmuje zadanie tłumaczenia zachowań rodziców – zarówno sobie, jak i innym członkom rodziny. Na przykład mówi młodszemu rodzeństwu: "Mama krzyczy, bo jest zmęczona".
Często przyjmuje rolę "rozśmieszacza" lub "pogodnego pomocnika". Robi wszystko, by rozładować napięcie, zapobiec eskalacji konfliktu.
W rodzinach z problemami dziecko staje się "niewidzialne", starając się nie dokładać kolejnych zmartwień rodzicom. Przejęcie tej roli wiąże się z tłumieniem własnych potrzeb i uczuć.
Każda z tych ról zostawia trwały ślad w psychice dziecka, a jej skutki widoczne są później w dorosłości.
Dorosłe życie osób, które w dzieciństwie pełniły rolę ratownika, mediatora i "naprawiacza rodziny", często obraca się wokół utrzymywania harmonii i unikania konfliktów. Jak zauważa dr John Bowlby, twórca teorii więzi: "Dzieci, które dorastały w napięciu, w dorosłości pragną przede wszystkim bezpieczeństwa tyle, że bezpieczeństwo to dla nich unikanie konfliktów za wszelką cenę".
W dorosłym życiu rzadko zdają sobie one sprawę z wpływu swojej dziecięcej roli na nie. Często przejawiają następujące schematy:
Osoby te mają tendencję do „ratowania” partnerów, przyjaciół czy współpracowników. Czują, że ich wartość zależy od tego, ile dla innych zrobią.
W dzieciństwie nawykły do tłumienia swoich uczuć, by unikać eskalacji konfliktów, przez co zwykle mają trudności z wyrażaniem tego, co czują jako dorośli.
Często wybierają partnerów, którzy wymagają „naprawy” – osoby z problemami emocjonalnymi, osobowościowymi czy nałogowymi lub w skrajnych przypadkach wręcz niezdolne do samodzielnego funkcjonowania. Takie związki mają niewielkie szanse przetrwania, a jeśli już, to ich kosztem.
W dorosłym życiu mediatorzy mogą uzależnić się od pracy, dążąc do perfekcji jako formy równoważenia wewnętrznych napięć.
Jedną z głównych trudności dorosłych mediatorów jest brak umiejętności zdrowego wyrażania emocji. Nie potrafią mówić o swoich potrzebach, bo w dzieciństwie nauczyły się, że te potrzeby są mniej ważne niż potrzeby innych. Skutkiem tego jest frustracja i poczucie osamotnienia nawet w relacjach partnerskich.
"Dorośli ratownicy i mediatorzy często wchodzą w relacje z partnerami, którzy wymagają ratunku. Czują, że ich wartość w związku wynika z tego, co mogą dla kogoś zrobić" – zauważa Esther Perel, psychoterapeutka zajmująca się problemami w związkach. Taki schemat prowadzi do relacji nierównoważnych, w których jedna osoba daje, a druga bierze.
Dążenie do perfekcji to kolejny sposób na radzenie sobie z lękiem i poczuciem odpowiedzialności za innych. „Perfekcjonizm to próba kontrolowania świata, który w dzieciństwie wydawał się nieprzewidywalny” – tłumaczy Brené Brown, badaczka wstydu i odporności psychicznej.
Z badań psychologicznych i doświadczeń terapeutów wynika, że dorosłe dzieci mediatorów najczęściej zgłaszają:
Dobrą wiadomością jest to, że współczesna psychologia potrafi w znacznym stopniu niwelować skutki schematów narzuconych w dzieciństwie. Schemat mediatora można mitygować na kilka podstawowych sposobów:
Jak zauważa Brené Brown: „Uleczenie wymaga przede wszystkim świadomości. Nie można zmienić tego, czego nie rozumiemy”. Uświadomienie sobie, że nasze zachowania wynikają z dzieciństwa, to pierwszy krok. Pozwólmy sobie także na odkrycie i zrozumienie, czego naprawdę potrzebujemy. Terapia, praca z emocjami i modne dziś ćwiczenia mindfulness to tylko niektóre z narzędzi, które mogą pomóc. Oczywiście oprócz rozmów z przyjaciółmi i spełniania swoich pasji.
Każdy z tych błędów to fundament, na którym dziecko buduje swoje przekonania o świecie i rolach w relacjach.
Dzieci, które w rodzinie pełniły rolę ratownika i mediatora, wyrastają na dorosłych, którzy starają się naprawiać wszystko i wszystkich. To brzmi może heroicznie, ale na dłuższą metę jest wyczerpujące i niszczące. Droga do zmiany wymaga zrozumienia, akceptacji przeszłości i świadomego budowania nowych wzorców. Jak mówi Esther Perel: "Nie musimy naprawiać wszystkich wokół nas. Wystarczy, że zaczniemy od siebie".