Portret

Ilustratorka Marta Frej: "Nie mam lęków związanych z kiczem, oswoiłam go. On po prostu… we mnie jest"

Ilustratorka Marta Frej: "Nie mam lęków związanych z kiczem, oswoiłam go. On po prostu… we mnie jest"
Marta Frej
Fot. xxx

Marta Frej miłość znalazła na portalu randkowym. A skoro się już zakochała, to na dobre. Słaba jest w datach i chronologii zdarzeń. Za to świetna w patrzeniu na świat – uważnym, ironicznym, przekornym. Marta Frej jest czołową komentatorką rzeczywistości, co widać w jej grafikach – najbardziej popularnych dziś memach w Polsce. 

Niepodrabialna - można o niej powiedzieć. Kilka lat temu wytatuowała na dłoniach starosłowiański symbol solarny. Taki miała czas. Skończyła 45 lat i musiała wykrzyczeć z siebie wszystko, co nosiła. A może usankcjonować, skodyfikować, żeby trwało wiecznie. Wtedy też powstało kilka innych tatuaży. Były jak amulety, których nie zmyje czas. Wszystkie ważne, każdy coś oznacza. Wielkie tańczące szkielety na udach mają przypominać: „Memento mori”. – To tatuaż menopauzalny - śmieje się Marta. - Chciałam się jakoś wbić w ten moment, który jest mało medialny. Nie zgadza się z taką definicją menopauzy, że to śmierć młodości. Uważa, że to bardziej początek nowego, ekscytującego rozdziału. –Tak zaczarowuję życie: że im bardziej próbuję konfrontować się ze swoimi lękami, tym czuję się potem odważniejsza - mówi. Jest jeszcze kobieta na przedramieniu. To łotrzyca, zainspirowana figurą wisielca. – Wisi do góry nogami, z rękami związanymi z tyłu. Niewiele może zrobić, ale dzięki tej niecodziennej pozycji widzi świat z nowej perspektywy. To dla mnie wspaniale oddaje wielowymiarowość i nieoczywistość życia, ambiwalencję, która mnie nie opuszcza – dodaje. Teraz chce wytatuować Matkę Boską z trzecim okiem na czole. – Jest dla mnie ważną postacią, choć jestem ateistką - zaznacza Frej. - Myślę, że żyjąc przez lata w mieście kultu religijnego, Matka Boska stała się po prostu częścią mnie. Bo Marta urodziła się i wychowała w Częstochowie, u stóp jasnogórskiego klasztoru. – Maryja była pierwszą i najważniejszą bohaterką kobiecą, jaką spotkałam - mówi. - Uwodziła tajemniczością jako przepiękna ikona.

Marta Frej: ojciec nauczył ją cierpliwości, a mama odwagi

Marta pamięta, że latem mszę z Jasnej Góry słychać było w obrębie kilku kilometrów. Żartuję, że to przez folklor pod klasztorem ma odpustowy styl.

Lubię, jak jest kolorowo, dużo się dzieje - śmieje się. - Nie mam lęków związanych z kiczem, oswoiłam go. On po prostu… we mnie jest.

Ale pochodzi z domu niereligijnego. Wiara pojawiała się na święta, kiedy całą rodziną szli na rodzinną wigilię do babci. Dwa razy była nawet na pasterce. Dla niej to był tylko dobrze reżyserowany od tysięcy lat spektakl. Mama jest lekarką, psychiatrką, tata inżynierem budowlanym i religia nie była istotna w ich domu. Istotne były zasady i wartości. –Tata dawał mi poczucie bezpieczeństwa - mówi Marta. - To typ mężczyzny, który się troszczy i zawsze dotrzymuje słowa. Lubiłam, jak po pracy robił drewniane lampy, wciąż zresztą robi meble. Mam to po nim, lubię coś robić rękami, wtedy jestem szczęśliwa. Zajmuję się ceramiką, dziergam na drutach… Tata nauczył mnie, że wszystko, co sobie wymyślę, możemy razem zrobić. I miał cierpliwość, żeby to robić. Na mojej wystawie w Słupsku „Srom, czyli wstyd” wisi żyrandol wymyślony przeze mnie, składający się ze stu pięćdziesięciu metalowych wieszaków, a wykonany przez tatę. Chyba z miesiąc zajęło mu precyzyjne spawanie tych wieszaków.

 

 

Przyznaje, że to ojciec nauczył ją cierpliwości, a mama odwagi. – Jest silna, ma własne zdanie i nie ugina się - opowiada Marta. - Nigdy nie idzie na łatwiznę. Jest nonkonformistką. Mówi, co myśli, niejednokrotnie wprawiając w zakłopotanie innych. Ale w nosie ma to, co mówią i myślą inni, choć szanuje ludzi i zawsze pochyla się nad potrzebującymi. Marta pamięta, jak kiedyś szły ulicą i mama podniosła z ulicy pijanego mężczyznę, którego inni mijali bez słowa. –Byłam mała i nie rozumiałam, dlaczego wszyscy przechodzą obok, a moja mama dźwiga sama tego mamroczącego, obsikanego pana - wspomina. - Nauczyła mnie nie być obojętną na los innych. Marta uważa, że nawet jej memy, dzięki którym stała się znana, to w dużej mierze zasługa mamy. – Mam po niej ostry język, ironię i złośliwość - śmieje się.

 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez marta frej (@martafrej)

Marta Frej o relacjach z synem

Wychowała się w modelu rodziny, który nazywa: dziecko rządzi. – Nawet nie miałam się przeciwko czemu buntować, bo byłam najważniejszą osobą w domu - śmieje się. Mogła całymi godzinami bawić się apaszkami mamy, z których robiła różne kreacje. –Mama mówi, że byłam spokojnym dzieckiem - opowiada. Zupełnie inaczej było w szkole. Nie cierpiała jej. – Nigdy nikt nie traktował mnie tak źle jak w szkole - wspomina. Raz dostała lanie, i to na oczach całej klasy, bo biegała po korytarzu. Za pyskowanie mało nie wyleciała ze szkoły. Rozmawiała na lekcji z koleżanką z ławki. „Frej, czy ja ci nie przeszkadzam?”, zapytała nauczycielka. – Powiedziałam, że nie”- wspomina Marta. - Kazała mi wyjść z klasy. Skończyło się na dywaniku u dyrektora, na który stawić się musiał tata. To zresztą on chodził na wywiadówki i łagodził sprawy, obiecywał, że będzie lepiej.

Dopiero na łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych poczuła, że może wyrazić siebie tak, jak chce. Poczuła też wolność, kiedy wyjechała z Częstochowy. – Zawsze chciałam się stamtąd wyrwać . Ale całe moje życie to były wyjazdy i powroty. Ostatni raz wróciła do Częstochowy, gdy urodziła syna. Rozstała się z ojcem dziecka. –Może nie podjęłabym tej decyzji, gdyby nie to, że dostałam propozycję pracy na ASP w Łodzi - mówi. Nie wiedziała, jak pogodzić pracę z opieką nad synkiem, który wciąż chorował. „Przyjeżdżaj”, powiedzieli rodzice. Na nich zawsze mogła liczyć. Maciuś poszedł najpierw do przedszkola, potem do szkoły…

Chłopak pamięta z dzieciństwa, jak mama rozkładała, pomiędzy telewizorem, lodówką a stołem, sztalugi i malowała. – W domu zawsze stała sztaluga i w różnym stopniu dokończone obrazy. Wszystkie płótna widziałem i mogłem obserwować w procesach - opowiada Maciek. Marta pracowała na uczelni dwa, góra cztery dni w tygodniu, a resztę czasu miała dla synka.

Dziś myślę, że byłam dla Maćka bardziej siostrą niż matką, która stawia granice, wymaga, ocenia - wyrzuca sobie.

Maciek inaczej na to patrzy: – Uwielbiałem zabawy z mamą. Zawsze miała dla mnie czas. Od dyscypliny byli dziadkowie, a mama od zabawy i szaleństwa. Maciek mówi, że mama inspiruje go jako artystka. Sam też studiuje na ASP. – Kiedy powiedziałem, że chcę iść na ASP, dziadkowie nie byli entuzjastyczni: „Jeden artysta w rodzinie wystarczy”, wielokrotnie wcześniej mówili. Nawet ich rozumiem, bo artysta bardziej kojarzy się z biedą niż komfortem dnia codziennego - mówi. Ale dziś go wspierają. Podobnie mama. Marta wiedziała, że kiedy syn skończy liceum, znów się wyprowadzi z Częstochowy. Najlepiej nad morze. – Zawsze chciałam mieszkać nad morzem – śmieje się Marta, która znów wywróciła swoje życie do góry nogami. Tym razem nie była już sama. Od lat miała przy sobie partnera, takiego na dobre i na złe.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez martafrejsklep (@martafrejsklep)

Marta Frej i jej partner Tomasz Kosiński

Tomka Kosińskiego poznała przez internet. Marta nie lubi tego pierwszego etapu - uwodzenia, stroszenia piórek. – Dużo łatwiej jest mi skończyć relację, niż ją rozpoczynać - śmieje się. - Ten etap randek… nie znoszę go. Podobnie jak komedii romantycznych i romansideł. Ja bym chciała, żeby wszystko było jasne i proste od początku. Umawiamy się na coś, a potem jest łatwo i przyjemnie albo niełatwo i nieprzyjemnie, ale przynajmniej są jakieś reguły i coś wiadomo. A tu jest dla mnie za dużo niewiadomych w tej całej miłości.

Tomek też nie lubi romantycznych podchodów. Opowiada: – Byłem trzy lata po rozwodzie i miałem już w sobie gotowość na to, żeby w życiu poczuć się szczęśliwym. – Stało się dla mnie jasne, że nie chcę żyć samotnie. Wszedłem na portal towarzyski, to było jeszcze przed Tinderem. Zachwycił mnie opis Marty, że jest mamą samotnie wychowującą dziecko. Poczułem więź. Spotkali się niedaleko Dworca Wschodniego.

Posługiwał się staroświeckim językiem i był dobrze wychowany. W ogóle ze mną nie flirtował - wspomina Marta. - I to mi się bardzo spodobało, bo nie cierpię flirtowania. Istotne było dla nas, że oboje jesteśmy rodzicami i to jest zobowiązanie na całe życie.

Tomek z pierwszego spotkania pamięta granatową sukienkę i krótkie blond włosy Marty. – Spodobała mi się w nim determinacja - śmieje się Marta. - Potrafił po pracy wsiąść w pociąg i przyjechać do Częstochowy, by rano wrócić do Warszawy. Po pół roku Tomek przeprowadził się z Warszawy do Częstochowy. Nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. Nawet dzieci od razu się polubiły. Maciek, syn Marty, miał osiem lat, a córka Tomka, Kasia, siedem. Marta zakończyła pracę na uczelni. Zaczęła robić z Tomkiem festiwal sztuki ART.eria w Częstochowie. Pierwszy zrobili zupełnie bez funduszy. Udało się. – Zapraszaliśmy artystki, artystów z całej Polski i zagranicy do Częstochowy na kilka dni – opowiada. – Lubię z Martą robić wszystko. Nie wszystko potrafię, co jest mi wypominane, i słusznie. Nie potrafię gotować, ale za to nieźle sprzątam - mówi Tomek. W domu bezszelestnie, intuicyjnie dzielą się obowiązkami. Nie prasują. W pracy mają parownicę, więc jak już ich przyciśnie okoliczność, biegną do biura.

 

 

Marta Frej o związku "na kocią łapę"

– Kocham Tomka za całość. Za to, co mnie w nim zachwyca, i za to, co wkurza. Tego się nie da oddzielić. Nie można kogoś kochać za coś, a nie kochać za inne rzeczy - deklaruje Marta. - Miłość to decyzja. Jeżeli kogoś kocham, to biorę go takiego, jakim jest. Nie próbuję zmienić na siłę. Tomek przyznaje, że to dzięki Marcie zaczął się terapeutyzować. – Najpierw chodziła Marta. Stwierdziła, że nie wszystko w życiu, co ją otacza, napełnia ją radością - opowiada. - Ja przez długie lata kręciłem na to głową, uważałem, że mężczyzna ma być twardy.

Żyją bez ślubu. Nawet myśleli o tym, żeby zalegalizować 15-letni związek. Ale ich życie na kocią łapę to swoisty protest. – To akt solidaryzowania się z parami nieheteronormatywnymi, które nie mogą u nas brać ślubów - mówi Tomek. - I nie ma znaczenia, że my jesteśmy heteroseksualni, choć… Marta ostatnio odkrywa w sobie panseksualność. Gdy to od niej usłyszał, najpierw poczuł się zagrożony. Nawet nie wiedział, co znaczy to słowo. Ale kiedy zaczął czytać, że to miłość do człowieka, niezależnie od tego, jakiej jest płci, uspokoił się. Dziś uważa, że trzeba być otwartym na życie, na doznania.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez marta frej (@martafrej)

Marta Frej: artystka od memów

– Uwielbiam robić coś pierwszy raz - mówi Marta. - Uwielbiam to, czego nie znam. Być w miejscach, w których nigdy nie byłam. Lubię się zgubić. Żyć poza czasem. Poza regułami. Zadawać pytania, których nie wypada zadawać. Mówić o tym, o czym ludzie nie chcą.

Po studiach malowała obrazy. Głównie kobiety. Sprzedawała je na aukcjach sztuki. – Domy aukcyjne biorą 50 proc. prowizji. Niewiele mi zostawało - wyznaje. - Obraz malujesz przez miesiąc i nigdy nie wiesz, czy go sprzedasz i za ile. Wciąż żyła w lęku, czy wystarczy do pierwszego.

Trudno malować obraz, gdy cały czas myślisz o tym, że musi się sprzedać, bo od tego zależy, czy przeżyjesz miesiąc, czy nie.

W końcu zaczęła malować tylko to, co się sprzedawało. Z artystki zmieniła się w rzemieślnika. Czuła, jak jej dusza umiera. I nagle… dostała tablet graficzny. –Pierwszego narysowałam Colina Firtha w roli pana Darcy’ego - mówi. - Chciałam zobaczyć, jak będzie wyglądał z niebieskimi oczami. Podpisałam: „Kocham kobiety zadbane intelektualnie”. Wrzuciła do internetu. Na post spadła lawina komentarzy. Takiego zainteresowania nie wzbudził żaden jej obraz. Memy dopiero stawały się popularne.

Kiedy grafikami zaczęła komentować rzeczywistość, nie miała pojęcia, że zmienią one jej zawodowe życie.– Pracowałam wtedy w Centrum Promocji Młodych w Częstochowie. Wymyślałam je zwykle w aucie, wracając z pracy lub odwożąc Maćka do szkoły. To była moja odskocznia – wspomina. Dziś - główne zajęcie. – Dzisiaj wymyśliłam rysunek, który jest o mnie: Dziewczyna mówi do dziewczyny: „Ciekawe, odkąd zaczęłam dostrzegać własne oczekiwania na równi z oczekiwaniami innych, już kilka razy usłyszałam, że jestem egoistką”. A druga na to: „Nie mogę doczekać się, co będzie dalej”. Mocne? Były mocniejsze. Na przykład za mem z kobietą, która karmi dwójkę dzieci piersią i mówi: „Jestem silna, bo karmię dwoje naraz”, dostała pod swoim adresem hejt łącznie z oskarżeniami o pedofilię. Za mem z Matką Boską wpłynął od oburzonych katolików pozew do prokuratury o obrazę uczuć religijnych. –To był rysunek z życzeniami świątecznymi: młoda dziewczyna w błękitnej chuście na głowie i sukni do kostek, w adidasach, stoi z dłońmi zaciśniętymi w pięści i ma na sobie maseczkę z czerwoną błyskawicą, życząc kobietom wolności - wyjaśnia artystka. - Jasne, postać nawiązuje do Matki Boskiej, ale to jednocześnie młoda dziewczyna w adidasach – chciałam podjąć dyskusję, czy gdyby Maria z Nazaretu żyła współcześnie, wzięłaby udział w czarnych protestach?

Projekt „Jestem silna, bo…” ma też swój ciąg dalszy. Marta razem z suicydolożką i trenerką antydyskryminacyjną stworzyły autorskie warsztaty na jego podstawie. Zaprzyjaźniły się od razu. – Poczułyśmy wspólną energię - przyznaje Danka. - I choć nasza przyjaźń trwa zaledwie pół roku, łączą nas silne więzi, podobna przeszłość, trudne doświadczenia. Ostatnio zjeździły razem pół Polski z cyklem warsztatów dla kobiet. –To były warsztaty na temat przeciwdziałania przemocy wobec kobiet - mówi Danka.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez marta frej (@martafrej)

Obie mamy własne, smutne doświadczenia. I wiemy, jak ważne jest, by kobiety nauczyły się mówić „nie”. Tego chcą nauczyć kobiety. I jeszcze, żeby nie przejmowały się tym, co ludzie powiedzą. Dlatego zrobiła mem, zresztą jej ulubiony: „Nie mogę przejmować się tym, co mówią inni, bo innych jest dużo i każdy mówi co innego”.

Marta Frej: "Boję się starości"

To nie zawsze jest łatwe, choć wzorzec w dzieciństwie miała idealny - tak żyła jej mama. Ale mama niczego się nie boi. A Marta i owszem. Na przykład śmierci. – Moja przyjaciółka Danka zajmuje się interwencją kryzysową, ludźmi, którzy mają myśli samobójcze - mówi Marta. - To Danka zwróciła mi uwagę na romantyzowanie śmierci w kulturze. Weźmy choćby pod uwagę Julię czy Ofelię, ich śmierć jest piękna. Ta śmierć nie boli, jest wspaniała, wzruszająca, wszyscy płaczą. I to jest coś niedobrego i niebezpiecznego. Ona boi się śmierci. – Chętnie powiedziałabym, że nie, ale przypuszczam, że lęk przed śmiercią jest wpisany w bycie człowiekiem świadomym - tłumaczy. - Myślę, że ten lęk napędza większość moich działań. Boję się też starości, bo o ile nie umiem wyobrazić sobie śmierci, to potrafię wyobrazić starość w najgorszym możliwym scenariuszu, kiedy jesteś dla kogoś kłopotem. Na razie stara się o tym nie myśleć. Żyje pełnią życia, które każdego dnia tak wiele przynosi. Nie potrafi po nie zachłannie nie sięgać.

Wieczne nienasycenie - tak określiłbym mamę - mówi Maciek. - Imponuje mi tym, że nie rozsiada się w ciepełku, gdy je osiągnie, tylko wciąż chce więcej. Niezależnie, czy chodzi o twórczość, czy o własny rozwój.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez marta frej (@martafrej)

Kim jest Marta Frej?

Marta Frej - Rocznik 1973. Malarka, ilustratorka, animatorka kulturalna, prezeska Fundacji Kulturoholizm. Prywatnie związana z Tomaszem Kosińskim. Ma syna Macieja.
Ukończyła ASP w Łodzi. Laureatka nagrody Okulary Równości 2015, przyznawanej przez Fundację im. Izabeli Jarugi-Nowackiej. Pracowała w Centrum Promocji Młodych w Częstochowie. Autorka festiwalu ART.eria, członkini duetu artystycznego FRiKO. Współautorka książki „Memy i grafy”(z Agnieszką Graff ) oraz ilustratorka książki „Brakująca połowa dziejów” Anny Kowalczyk. Mieszka i prowadzi pracownię w Gdyni.

 

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 03/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również