Kora wyprzedzała swój czas. Żyła jak chciała, kochała po swojemu. Nie liczyła się z konwenansami i tym, co ludzie powiedzą. Jej teksty i manifesty wpływały na nas silniej niż głos mędrców. Jej wybory gorszyły albo budziły zazdrość. Kora była inna niż kobiety z jej pokolenia; buntownicza, niezależna, bezkompromisowa. Ukazała się biografia "Słońca bez końca". Jej autorka portretuje dla nas Korę mniej znaną.
Spis treści
Opole, rok 1980, festiwal piosenki. Alicja Majewska śpiewa tęsknie: „Bo męska rzecz być daleko...”, Zdzisława Sośnicka melancholijnie: „Bo Julia i ja”. Po nich na estradę wpada szczupła nieznana dziewczyna i krzyczy do mikrofonu: „Serdecznie witam, panie dziennikarzu...”. Opolska publiczność zachwycona, Kora z Maanamem bisuje kilka razy.
Pamiętam, jak przeskakiwała przez ławki, biegnąc na scenę w czasie prób. Patrzyłam z zazdrością na jej długie nogi w białych dżinsach. Wszystko w niej było zachwycające: wygląd, wokal, brzmienie! – tak Maryla Rodowicz wspomina pierwsze spotkanie z Korą.
Wyglądała i śpiewała inaczej. Myślała też niezależnie. „Z podróży po Tybecie wróciła w duchowym uniesieniu – wspomina Marcin Szczygielski, pisarz, który był jej sąsiadem. – Na domu Kory wisiał transparent «Free Tibet», a ona starała się żyć zgodnie z buddyjskimi ideałami – bez agresji, z wyrozumiałością dla wszystkich istot. Raz zobaczyła, że nieznajomy mężczyzna w garniturze ogląda jej samochód. Wyszła na ganek w buddyjskim stroju i z uśmiechem zapytała: «Dzień dobry, jak mogę panu pomóc?». Gdy usłyszała: «Jestem komornikiem, przyszedłem zająć pani auto», w sekundę straciła buddyjski spokój i wrzasnęła: «Spier…!». Okazało się zresztą, że komornik pomylił adres, ale opowieść «o buddyjskim podejściu Kory do życia» długo krążyła wśród znajomych”.
"Kora nie pozwalała się wikłać w żadne układy. Nie każdy artysta miał wtedy taki charakter"
O nieprzewidywalności Kory mówi wiele osób, które ją znały. Mariusz Szczygieł zapamiętał autoryzację wywiadu: „Dziecko, ty nie masz pojęcia o pisaniu! Ja powiedziałam, że moją idolką była Demarczyk? Ja?! Moim idolem może być wyłącznie Jezus Chrystus!” – strofowała zmieszanego autora, który pamiętał, że w rozmowie przecież mówiła o Demarczyk. Marcin Szczygielski, przy okazji głośnej sesji dla „Playboya” w 1999 roku, też przekonał się, że z Korą nie ma żartów. Ówczesny redaktor naczelny Tomasz Raczek namówił artystkę na rozebraną rozkładówkę. Zwykle pozowały na niej młode gwiazdki. On chciał pokazać, że dojrzała kobieta może pięknie wyglądać nago. Kora była pod pięćdziesiątkę. Zgodziła się. Lubiła prowokować, być pionierką.
Wyrafinowana czarno-biała sesja w stylu Kabaretu wyszła rewelacyjnie. Wszyscy w redakcji spodziewali jej zachwytów, a ona... spojrzała na zdjęcia i rzuciła nimi przez cały pokój. Kazała nam zmienić wszystko! – wspomina sesję dla Playboya Szczygielski.
A na co dzień jej stosunek do nagości był swobodny. Hanna Bakuła pamięta, jak w 1987 roku malowała przyjaciółkę na podwórzu przed letnim domkiem na wsi: „To była wariacja na temat kuszenia św. Antoniego. Oczywiście kusiła Kora – opowiada malarka. – Czarna koronkowa bielizna, zmysłowy pas do pończoch, kapelusz z dużym rondem – to był cały strój. Stała w tym luksusowym negliżu przy płocie kilka godzin. Mój leciwy ojczym podlewał trawnik tuż koło niej; traktory, furmanki, rowery krążyły tam i z powrotem obok płotu. Wszyscy nagle mieli coś pilnego do zrobienia w pobliżu. Kory to nie ruszało”. Bakuła, która przyjaźniła się z wokalistką Maanamu przez lata, uważa, że Kora tylko publicznie pokazywała szorstką stronę. Zwłaszcza wobec ludzi, którzy jej się nie podobali: „Robiła wrażenie, jakby była z żelaza. Ci, którzy znali ją blisko, wiedzieli, że była z tiulu”.
Marek Niedźwiecki podziwiał i jej wrażliwość, i bezkompromisowość: „W latach 80. dostałem telefon od dyrektora Legowicza, żeby wykasować Maanam z Listy Przebojów Trójki, bo Kora nie chciała wystąpić w Sali Kongresowej dla «przyjaciół» ze Związku Radzieckiego. Władza karała ją za niesubordynację. Na Liście były aż trzy jej przeboje! Wybrnąłem tak, że gdy dochodziłem w notowaniach do miejsca z utworem Maanamu, grałem tylko charakterystyczne werble, które rozpoczynają To tylko tango, nie mówiąc, że to Maanam. I tak wszyscy wiedzieli. Kora nie pozwalała się wikłać w żadne układy. Nie każdy artysta miał wtedy taki charakter”.
Lubiła, gdy inni podzielali jej wyraziste poglądy. „Nie zmuszała nikogo do zmiany stanowiska, ale potrafiła tak przekonywać, że szło się za nią jak w dym” – śmieje się przyjaciółka Kory, filozofka Magdalena Środa. Kora raz ją skarciła, że nie zna cenionej przez nią pisarki: „Munro nie przeczytałaś? No, żartujesz! Jak możesz jej nie znać?!”. Pani profesor kupiła więc audiobooki Alice Munro i słuchała w podróżach. Inny przykład: Kora zobaczyła na „National Geographic” film o alpakach, zakochała się w nich i natychmiast kupiła dwa egzotyczne zwierzaki, żeby je hodować w ogrodzie. Żarliwie namawiała na ich hodowlę nie tylko profesor Środę, ale i inną przyjaciółkę, ekonomistkę Henrykę Bochniarz: „Tak przekonująco snuła plany, jak to będziemy miały kołdry i swetry z wełny własnych alpak, że znalazłam już nawet speca od gręplowania wełny i panie, które miały te swetry dla nas robić! Poważnie zastanawiałam się nad zakupem alpak, gdy przyszła od Kory wiadomość, że zdemolowały jej ogród. I... nigdy więcej alpak!”.
Magda Środa opowiada też, jak Kora zadzwoniła do niej i wykrzyczała bez wstępu: „Magda, już nie mogę wytrzymać zniewolenia w tym kraju! Jadę do Meksyku, tam jest wolność!”. Poleciała. W samolocie siedziała ze swoim psem Ramoną na kolanach. Gdy stewardesy poprosiły, by – zgodnie z przepisami – schowała psa do kontenera, wyzwała je od faszystek. Po wylądowaniu w Meksyku odkryła, że panuje tam epidemia roznoszona przez psy i do żadnego hotelu jej z Ramoną nie wpuszczono. Od razu kupiła bilet powrotny. Jeszcze z lotniska zadzwoniła: „Magda, pier… ten Meksyk. Polska to jest wolny kraj!”.
W Korze była dwoistość: rzadko opuszczała gardę, a jednak miała w sobie pokłady czułości. Tak ukształtowało ją trudne dzieciństwo. Urodziła się w 1951 roku jako piąte dziecko Emilii i Marcina Ostrowskich. Lubiła mówić o sobie, że jest dzieckiem słońca, choć ono nie docierało do sutereny, w której w siedem osób zajmowali wspólny pokój. Nie było łazienki. Olga pamięta wieczorną kąpiel w misce za parawanem, żeby bracia nie podglądali. Matka myła ją, polewając letnią wodą. Gdy zachorowała na gruźlicę, czteroletnia Olga z rodzeństwem trafiła do sierocińca w Jordanowie u sióstr prezentek. Chory starszy ojciec nie miał sił, by opiekować się dziećmi. „Spędziłam tam pięć strasznych lat” – powie po latach.
Wyświetl ten post na Instagramie
W autobiografii opisze okrucieństwo zakonnic, które karały za najdrobniejsze nieposłuszeństwo. I figurkę Madonny w ogrodzie, do której uciekała, gdy tęsknota za matką stawała się nie do zniesienia. Jako dorosła artystka malowała na kolorowo gipsowe figurki Matki Boskiej. „To symbol matki. Nakłada się na moją własną matkę i na chroniczną tęsknotę do niej. W symbolu Madonny znajduję ukojenie” – powiedziała po latach. Po wyjściu z sierocińca doświadczyła molestowania seksualnego: „Mieliśmy w parafii księdza, mieszkał w jednej z najpiękniejszych willi w dzielnicy. Zapraszał dzieci. Któregoś dnia nachylił się nade mną i wsadził mi język do buzi. Miałam 10 lat!” – wyznała już jako znana artystka. Napisała nawiązujący do tego zdarzenia utwór Zabawa w chowanego. Dekadę później bracia Sekielscy wyprodukowali dokument o pedofilii w kościele pod takim samym tytułem.
Ważnych mężczyzn w życiu Kory było trzech. Pierwszą miłość przeżyła, gdy dołączyła do rodzącego się w Polsce ruchu hipisowskiego. Miała 17 lat i zakochała się w Psie, czyli Ryszardzie Terleckim. Fascynacja szybko się skończyła. W drodze na pierwszy w Polsce zlot hipisów w Mielnie Olga została Korą, a w maju 1969 poznała muzyka Marka Jackowskiego. Studiował anglistykę i grał z Vox Gentis w krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Ona właśnie zdała maturę i pogrążała się w depresji. Jackowski zapamiętał ją z tego okresu jako „śliczną drobną dziewczynę, która siedziała na wzmacniaczu z długimi, rozpuszczonymi włosami”. Gdy Agata Młynarska w programie "Jaka ona jest" zapytała Korę, co było takiego w Marku, że się w nim zakochała, odpowiedziała: „Marek to uczucie u mnie wychodził. On mnie bardzo pokochał, a ja się rozpadałam. Wydawał mi się opoką”.
Wyświetl ten post na Instagramie
Życie z Markiem Jackowskim nie było łatwe, okazał się mężczyzną z wieloma słabościami. Nie potrafił zapewnić rodzinie stabilizacji. Syn Mateusz pamięta, jak musieli wyprowadzić się do mieszkanka w budynku przeznaczonym do rozbiórki. „Żyliśmy skromnie – wspomina. – Ojciec nie od razu zarabiał na muzyce, więc mama robiła makramy. Utrzymywała z tego dom”. Wszystko się zmieniło, gdy Marek wygrał na loterii samochód syrena i wymienił na bon mieszkaniowy. Jackowscy kupili trzypokojowe mieszkanie w Krakowie. W 1976 roku na świat przyszedł drugi syn Szymon. Miał 10 lat, gdy Kora wyznała mężowi, że jego ojcem jest sąsiad... Kamil Sipowicz. Jak się poznali? Sipowicz wspomina to tak: „Mieszkałem z matką na siódmym piętrze, ona z Markiem i synem na trzecim. Raz wspólny znajomy przyprowadził mnie do nich. Inicjatywa wyszła z jej strony. Byłem wtedy nieśmiałym chłopcem. Miałem 21 lat, ona 23. Kora była moją pierwszą kobietą”. Kiedy Szymon przyszedł na świat, Sipowicz wyjechał do Berlina: „Przestraszyłem się odpowiedzialności. Kobieta, dwójka dzieci. Ja bez mieszkania, za to z matką, która nie cierpiała Kory. Nie sprostałem tej miłości. Paradoksalnie dzięki mojej rejteradzie mógł działać Maanam” – oceni po latach. Ale rozłąka była trudna. Gdy Kamil w końcu wrócił, jej małżeństwo się rozpadło.
Wyświetl ten post na Instagramie
„Lubię mężczyzn, którzy mają osobowość i zdecydowany rys męskości, ale też miękkość i dobroć” – mówiła. O Kamilu powie, że był jej największą miłością, choć amplituda uczuć w ich związku była nieprzewidywalna. „Mój Kamilek, moje kochanie, mój anioł” – mówiła do wieloletniego partnera, w końcu wzięli ślub. Ale gdy ją zdenerwował, robiła mu awanturę bez względu na okoliczności. Agata Młynarska pamięta, jak na planie jej programu Kora przy całej ekipie wyprosiła ze studia Kamila, który przyszedł po rozpoczęciu nagrania. Zapadła niezręczna cisza, więc powiedziała jeszcze nonszalancko:
„Mamy dwie sypialnie. Chyba się nie spodziewasz, że szczęśliwe małżeństwo śpi w tym samym łóżku? Do łóżka trzeba się przygotować jak na scenę, ale wyspać się można tylko osobno!”.
Mimo to tworzyli związek symbiotyczny. Przy nim stała się domatorką. Jej domy były niezwykłe. I ten w Warszawie, i na Roztoczu. Nawet gdy w PRL-u królowały meblościanki, jej wnętrza zaskakiwały oryginalnością. „Długo nie mieliśmy tradycyjnego domu z komodami, wersalkami – opowiada syn Mateusz. – Za pierwsze zarobione pieniądze mama kupiła w desie na Grodzkiej empirowy fotel. Nie nadawał się do siedzenia dłużej niż kwadrans, ale jak wyglądał!” Wspomina też beztroskie życie, gdy wyjeżdżali na zagraniczne wakacje albo gdy Kora wracała z tras koncertowych po USA, Niemczech czy Szwecji. Starała się zapewnić synom wszystko, co najlepsze.
Wyświetl ten post na Instagramie
Uwielbiała Meksyk, do którego często podróżowała z Kamilem, ale kiedy kupiła dom na Roztoczu, uznała, że to najwspanialsze miejsce do życia. Tam uciekała od gwaru i pędu miasta. Wydawało się, że w końcu poukładała życie według marzeń; miała pieniądze, sławę, sukcesy i miłość. Wtedy usłyszała: „Ma pani raka”. Zamiast szampana w Buenos Aires była chemia w obskurnych szpitalach. Zamiast dalekich podróży kolejne operacje. Choroba jak nieproszony gość wtargnęła do życia Kory. Maria Szabłowska pamięta ten czas: „Miałam audycję Leniwa Niedziela w radiu. To było lato, 2003 rok, właśnie wyszła jej solowa płyta Kora Ola Ola! Przyszła do studia w białej obcisłej sukience. Pomyślałam: Boże, jaka ona wiotka, wygląda jak duch! Tego dnia w przerwie między wejściami na antenę wyznała: «Mam raka». W chorobie była dzielna. Walczyła o to, by olaparib, drogi lek antynowotworowy, był refundowany. Dla siebie i dla innych kobiet. Podobnie jak walczyła o legalizację marihuany – jej przeciwbólowe działanie poznała, gdy była już bardzo chora”.
„Do końca chciała być samodzielna i niezależna – wspomina Robert Wróbel, przyjaciel. – Pamiętam, gdy na początku lipca 2018 prowadziłem ją z jednej części domu do innej. Zwykle wtedy asekurowałem Korę, podkładając dłonie pod jej łokcie i z nogi na nogę sunęliśmy powoli jakby w tańcu. Ja tyłem. Czasem trwało to bardzo długo, więc Kora zaczynała śpiewać i było wesoło. Ale wtedy pierwszy raz przejście przez próg stało się wyzwaniem. Zdała sobie sprawę z mojego zakłopotania i powiedziała: „Jak dziecko unieś mnie wysoko! Nie znasz piosenki, którą napisałam? Ty, mój wielki fan?!”. Robert, choć jest twardzielem, popłakał się wtedy.
Małgorzata Potocka do końca wierzyła, że Kora wyjdzie z choroby. Była na Roztoczu jesienią 2017 roku, Kora dała jej zioła z ogrodu. „Wiosną przyjadę po następne – żartowałam, jakbym chciała powiedzieć: Kora, wytrzymaj do wiosny, do lata. Rok później umarła” – wspomina Potocka. 27 lipca 2018 media trąbiły: czeka nas najdłuższe od stu lat zaćmienie Księżyca! Przyjaciel Przemek Skiba rozstawił lunetę. Robert Wróbel rozpalił szamańskie ognisko. Dominika Kosmalska, fanka Kory i przyjaciółka, była z nią w chwili śmierci:
„W pokoju paliły się świece, panowała cisza. A jeszcze poprzedniego dnia pogoda szalała, łamały się drzewa. Ale tej nocy był już spokój. Kora też była spokojna, słychać było jej cichy, miarowy oddech. Staliśmy przy ognisku, oglądaliśmy zaćmienie Księżyca i zmienialiśmy się przy Korze. Moja warta zaczynała się o trzeciej w nocy i miała trwać do szóstej. Skończyła się pół godziny wcześniej...”
8 sierpnia 2018 roku na Cmentarzu Powązkowskim Korę żegnały tłumy. Kamil Sipowicz we wzruszającej mowie pożegnalnej powiedział: „Była godną przeciwniczką pani śmierci”. Magdalena Środa: „Kora była eksterytorialna jak państwo Watykan. Była radykalna jak Watykan. I jak Watykan bogata wewnętrznie”. Jerzy Buzek zwrócił się wprost do Kory: „Wolność była dla ciebie kluczem do prawdy. I powtarzałaś: Tych dwóch wartości – wolności i prawdy – nie wolno nam nigdy utracić. Bo są fundamentem naszego człowieczeństwa”. Astrolog dr Piotrowski w portrecie astrologicznym Kory napisał: „Kora nie żyje. Zabrały ją planety do siebie. Ale ona jest. Boginie nie umierają”.