Jego dokumentalny film "Pianoforte" zdobył nagrodę Orła za najlepszy dokument roku a teraz zdobył międzynarodową nagrodę EMMY. Co docenia jury i widzowie? Kiedy oczy widzów Konkursu Chopinowskiego zwrócone były na zwycięzcę, Jakub Piątek portretował tych, którzy byli poza podium. "To jest prawda o życiu. Więcej w nim goryczy, niż euforii", uśmiecha się reżyser.
W „Pianoforte” o muzyce i Chopinie mówi się rzadko. Oglądamy młodych ludzi, którzy startują w najbardziej prestiżowym pianistycznym konkursie świata i który może zmienić ich życie, a ich rozmowy toczą się wokół sportu, domu, rodziny, zmęczenia. Im bliżej finału tym bardziej rośnie napięcie. Na końcu opowieść o konkursie za-mienia się w historię dojrzewania, wchodzenia w dorosłość i mierzenia się z porażką. Jednocześnie pięknie pokazuje pasję i wysoką cenę, jaką pianiści płacą za swoje marzenia.
Jak wybrałeś bohaterów do „Pianoforte”?
Na etapie przygotowań do filmu poszliśmy z montażystką Ulą Klimek-Piątek (prywatnie moją żoną, a zawodowo – moim największym kreatywnym wsparciem tego projektu) do archiwum filmów w Filmotece Narodowej i obejrzeliśmy wszystkie dostępne materiały o Konkursie Chopinowskim. Miały wspólny mianownik – podglądały ten świat z daleka. Kamera rejestruje zwykle początek konkursu, a potem finał i zwycięzcę. A my chcieliśmy zrobić to inaczej. Z bliska. Uznaliśmy, że najbardziej fair będzie wybrać bohaterów i bohaterki filmu zanim konkurs się rozpocznie.
Ryzykowne…
Na szczęście producenci nam na to pozwolili. Na kilka miesięcy przed konkursem odbywają się eliminacje. Startuje 160 osób. Po-prosiliśmy tych wszystkich młodych pianistów, by odpowiedzieli nam na kilka pytań w krótkim, nagranym filmiku. Część z tych pytań przygotowałem ja, a część Instytut Chopina. Obejrzałem wszystkie filmiki, z nich wybrałem 40-50 osób i umówiłem się z nimi na rozmowy video. Kiedy w lipcu pianiści przyjechali na eliminacje do konkursu już ich nieco znałem. Wtedy jednak poznaliśmy się lepiej, a ja mogłem zorientować się, jakie tematy ci ludzie ze sobą niosą, jak reagują na kamerę, czy są naprawdę otwarci. Wybraliśmy bohaterów i zaczęliśmy zdjęcia w ich domach, z rodzinami. Polecieliśmy do Chin, Moskwy, Włoch… Nie chciałem typować, kto zwycięży, nie chcieliśmy rankingów pianistycznych. Interesowała mnie po prostu ich droga w tym konkursie.
Miałeś więcej materiałów z Brucem, późniejszym zwycięzcą?
Tak, ale to była świadoma decyzja, że nie wykorzystamy ich, że podążamy za innymi bohaterami. Ten film zaplanowany był jako opowieść o tych, którzy nie wygrywają. To czysta statystyka. Na podium może być tylko jeden. I nas ten jeden nie interesował. Osoba, która wygrywa Konkurs Chopinowski staje w ogromnym świetle sławy, a pozostali pianiści muszą poradzić sobie z porażką.
Dlaczego akurat o „niewygrywaniu” chciałeś opowiedzieć?
Znam ten temat - jestem w branży filmowej (śmiech). Mam większy dostęp do goryczy, jako ludzkiego uczucia, niż do euforii sukcesu. Moja ścieżka też nie była szybka i prosta, wiem, że frustracja jest ludzkim uczuciem. Myślę, że za mało się o tym opowiada. Mamy taki paradygmat, podyktowany przez kino amerykańskie, że filmy kończą happy endy. Bohater ma na końcu wygrać. Podobnie jest w narracjach sportowych – kamery są zwrócone na zwycięzców. A przecież więcej osób ponosi porażki i staje na kolejnych miejscach, poza podium. Nie wszyscy wygramy, pewnie warto to sobie prze-pracować. Dlatego ostatnim zdaniem w filmie są słowa, jakie mówi nauczycielka Hao, czyli Vivian: „to co teraz czujesz jest normalne, jest OK”. Bo tak właśnie w życiu jest.
Jak wspominasz swoje pierwsze emocje z miejscami poza podium?
To były festiwale w czasach studenckich. Kiedyś, na przykład, nie wiedziałem jeszcze, że jeśli coś wygrasz, organizatorzy dzwonią i sugerują, że powinieneś zostać na gali. Nie wiedziałem tego i po-szedłem na taką galę, słuchając przez dwie godziny portugalskiego i zastanawiając się, jak oni wymówią moje nazwisko jeśli coś wy-gram (śmiech). Nikt go jednak nie wymówił. Było mi wtedy smutno, więc odreagowałem potem na bankiecie (śmiech). Dziś mam do tego większy dystans. Rozumiem też, że trudno ścigać się w muzyce lub w filmie. Konkursy i gremia jurorskie są subiektywne.
A taki Konkurs Chopinowski może zmienić życie…
Tak, tu stawka jest ogromna. Tuż po ogłoszeniu wyników trafiłem do pokoju, gdzie siedział Bruce, zwycięzca konkursu i dwie osoby, które zajęły drugie miejsca ex aequo. Było z nimi kilkanaście osób i kilka telefonów, które non stop dzwoniły, a Bruce właśnie zapełniał swój kalendarz na dwa lata do przodu. Ci młodzi ludzie, przyjeżdża-jąc do Warszawy na początku października, byli dobrze zapowiada-jącymi się pianistami, a po konkursie stali się gwiazdami. Bruce przez kolejny rok po konkursie nie wracał do domu, ponieważ plany koncertowe mu na to nie pozwalały.
Miałeś doświadczenia z muzyką klasyczną, że sięgnąłeś akurat po ten temat?
Nie mam wykształcenia muzycznego. Kiedyś pani od muzyki wy-brała mnie do chóru, ale ze względu na wzrost, a nie głos. Kiedy usłyszała jak śpiewam, poprosiła bym jedynie ruszał ustami, ale pod żadnym pozorem nie wydobywał z siebie dźwięków (śmiech). Miałem za to stanie bez głosu piątkę. Próbowałem grać na cymbałkach, ale też mi nie szło. Muzykę klasyczną odkryłem późno, ale ten świat mnie zafascynował. I tak się złożyło, że w 2016 roku zacząłem współpracować z Instytutem Chopina. Robiłem dla nich filmy dokumentalne, edukacyjne, zapowiedzi koncertów. To był mój bilet wstępu do tego świata i za kulisy. Bywałem na próbach, pozna-wałem artystów. Zacząłem wtedy interesować się Konkursem Chopinowskim, ponieważ zobaczyłem go jako świetny silnik dramaturgiczny z ogromnym potencjałem opowiadania historii. Z trzema etapami, z finałem, z ogromnymi emocjami. Dodatkowym atutem tego tematu był wiek bohaterów, który pozwalał opowiedzieć o rytuale przejścia w dorosłość.
Ciekawe, że nikt w ostatnich latach nie nakręcił takiego filmu…
Sprawdziłem i okazało się, że ostatni film jest z 1971 roku. Zrobił go Mariusz Walter, a opowiadał o Januszu Olejniczaku. Uznałem, że skoro minęło pół wieku, warto się znowu konkursowi przyjrzeć. Był to czas pandemii, ograniczono ekipy telewizyjne, więc nikt poza nami nie miał tak dużego dostępu do muzyków. Do tego mieliśmy zarówno zaufanie bohaterów, jak i Instytutu Chopina, dla którego już długo pracowałem. Wszystko się świetnie ułożyło.
Podeszliście z kamerą niezwykle blisko…
Dzięki temu, że wcześniej, przed samym konkursem, byliśmy w ich domach i jedliśmy z nimi posiłki, zbliżyliśmy się, a oni nam zaufali. Zaprzyjaźniliśmy się, a potem, gdy przylecieli do Warszawy w październiku na konkurs, byliśmy dla nich najbliższymi osobami w Warszawie. Ich otwartość wynikała też z innej rzeczy. Oni naprawdę chcieli się podzielić ze światem rewersem tego, co każdy widzi w telewizji. Z jednej strony są te fraki, suknie, marmury, ale z drugiej – cena. To ludzie, którzy ćwiczą po 12 godzin na dobę, głównie w samotności. Jeden z bohaterów zdjął w pewnym momencie bluzę i zo-baczyliśmy jego szczupłe przedramiona całe obklejone plastrami z lekami przeciwbólowymi. To jest koszt.
Wasz film wyróżnia coś jeszcze: niesamowity dźwięk i montaż. Jak udało Wam się ułożyć kolejne sceny nie gubiąc linii melodycznej, zagranej przecież w finale przez całą orkiestrę i różnych pianistów?
Och, to było wyzwanie! Mieliśmy na szczęście rozruch jeszcze przed pandemią. Zgłosiliśmy się do trójki polskich pianistów, którzy jeszcze nie zgłosili się na konkurs, ale podejrzewaliśmy, że w nim będą. Pozwolili nam obserwować się podczas prób. Mieliśmy z nimi kilkanaście dni zdjęciowych i wtedy stworzyliśmy język tego filmu. Wypróbowaliśmy też wiele rzeczy technologicznych. Chcieliśmy po-kazać prawdziwe doświadczenie dźwięku, jakie mają pianiści. Co oznaczało większość czasu spędzanego na żmudnych ćwiczeniach (w małych pomieszczeniach z ogromnym instrumentem, często roztrojonym) i zaledwie finał na sali koncertowej. W salach do ćwiczeń używaliśmy starych postradzieckich mikrofonów i nimi nagrywaliśmy fortepiany. A fakt, że pianiści grają tylko muzykę Chopina pozwalał montować i przenosić się między kontynentami i w czasie na jednym utworze.
Scena finałowa pokazuje też wyraźnie, że, mimo znoju ćwiczeń, pianiści naprawdę kochają tę muzykę.
Chcieliśmy dać w finale odczuć, po co oni to w ogóle robią. Pokazać pasję. Wytłumaczyć, co oni znajdują w muzyce. Ten konkurs daje nie tylko możliwość wygranej, ale jakiś rodzaj spełnienia. Finałową scenę nagrywaliśmy na czterdzieści mikrofonów (każdą ścieżkę osobno, aby móc je potem dowolnie montować). W filharmonii jest też dwanaście mikrofonów, które po prostu zbierają po-głos z tyłu sali. I dopiero wtedy słychać, że ta muzyka niesie. I widzowie dają się ponieść. Nawet, jeśli nie są wykształceni muzycznie, ani nie znają się dobrze na muzyce klasycznej.
Pokazaliście prawdziwą i ludzką twarz konkursu…
Po jednym z pokazów „Pianoforte” podeszła do mnie pewna pani i powiedziała, że śledziła cały konkurs i nie lubiła Evy, jednej z bohaterek. A potem dodała, że film sprawił, że zrozumiała jej doświadczenie i jest jej teraz bardzo głupio. Przyznała, że pisała w internecie na temat Evy nieprzyjemne komentarze i szybko biegnie do domu, by je usunąć. To właśnie ta ludzka twarz.
Wywiad ukazał się w wiosennym wydaniu magazynu Twój STYL MAN.