Właściwie nie wiadomo, kiedy okazało się, że Natalia Kukulska jest już dojrzałą kobietą. Ale to nie jest czas na podsumowania, bo artystycznie jeszcze nie raz nas zaskoczy.
Spis treści
Co czujesz, kiedy stoisz na scenie z synem?
Nie ukrywam: dumę i satysfakcję. Nie tylko dlatego, że fajnie gra. Ważne jest dla mnie, że widzę człowieka, który ma pasję i w tej pasji się spełnia. Zlecam mu również coraz częściej aranżacje. Ostatnio dopisał sekcję dętą do piosenki. Stworzył akustyczną wersję „Kamieni” w projekcie „MTV Unplugged”. Zrobił właśnie licencjat z aranżacji i kompozycji, ale ma też coś, co wydaje mi się ważne, bo ludzi nauczonych fachu może być dużo - wyróżniają go wrażliwość, otwartość i dobry gust. Potrafi bawić się muzyką. Moja córka Ania też nie odeszła daleko od rodzinnych tradycji, chociaż twierdziła, że będzie zajmować się inną dziedziną, bo musicalem. Zupełnie skrajny biegun! (śmiech) Zaczęła właśnie studia w Londynie – uczy się tam aktorstwa, śpiewu, tańca w tym m.in. stepowania, elementów baletu.
To ich wybory?
Pewnie to, że dzieci były tak blisko nas, spowodowało, że naturalnie muzyka i twórczość stały się dla nich ważne. Podglądali to, co się dzieje, bo często próby odbywają się u nas w domowej piwnicy. Pamiętam kilkuletnią Anię, która podczas próby tańczy i śpiewa zapamiętale. Kiedy Michał grał na stałe w programie „Taniec z gwiazdami”, mieliśmy taki zwyczaj: siadaliśmy w niedzielę przed telewizorem, żeby go oglądać. Janek patrzył, jak tata gra, a Ania przebierała się w suknie i tańczyła. Widziałam pasję. Z jednej strony geny, a z drugiej – przecież mogło być inaczej. Muzykę trzeba naprawdę kochać, żeby się jej oddać. W tym zawodzie nic nie jest pewne – ani pieniądze, ani sukcesy. Pewna jest tylko ciężka praca. A już szczególnie w wypadku osób, które wywodzą się z rodzin artystycznych. Zawsze pojawią się złośliwe głosy twierdzące, że mamusia albo tatuś coś załatwili.
Też tego doświadczyłaś?
Oczywiście i moje dzieci też są na to narażone. Jedyny sposób, żeby sobie z tym poradzić, to pracować kilka razy intensywniej, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia. Ale zawsze możesz mieć wątpliwości: czy naprawdę jestem tutaj, gdzie jestem, bo potrafię, czy może jest w tym jakaś racja i jestem tu z rozpędu? Sama w pewnym momencie przeżyłam kryzys wiary w siebie. Pojechaliśmy wtedy z Michałem i malutkim Jasiem do Stanów na krótkie studia do Musicians Institute w Los Angeles. Chciałam przejrzeć się w oczach ludzi, którzy nie mają ze mną żadnych skojarzeń. Zaistnieć bez kontekstu. Nie chodziło o połechtanie sobie ego, ale o odzyskanie wiary we własne możliwości. Bo ludzie potrafią być bardzo okrutni. I to mi pomogło.
Masz świadomość ciężaru wynikającego z porównań i oczekiwań. Pomyślałaś o tym, żeby powstrzymać swoje dzieci, namówić je na inną drogę w życiu?
Nie, bo nie da się powstrzymywać naturalnych procesów. Kiedy moja najmłodsza córeczka Laura, teraz sześcioletnia, zamyka się w pokoju i oznajmia: „Mamo, nie wchodź, bo teraz układam piosenkę i choreografię”, jak mam to powstrzymać? Powiedzieć jej, że ma przestać robić to, co robi, i zacząć czytać książkę? To tak nie działa. Rodzic ma obowiązek nasłuchiwać, być czujnym i uważnym na talenty dziecka. Po to, by mu pomagać realizować jego potencjał. Oczywiście, można podsuwać dzieciom jakieś skrajnie odmienne zainteresowania, a nuż zadziała, ale niektóre cechy widać od razu. A patrzenie na dzieci, które z radością robią to, co kochają, jest wielką przyjemnością.
Mieszka z wami tylko najmłodsza córka, Laura?
Nie tylko. Ania mieszkała z nami do matury, ale teraz jest w Londynie. Janek, który mieszkał w Katowicach, gdzie studiował, teraz do nas wrócił ze swoją partnerką. Przynajmniej na razie. Taka roszada, ale liczba się zgadza. Lubię, gdy wszyscy są w domu – jak matka kwoka czuję się wtedy bezpiecznie. Nasz dom jest otwarty. Czasami przesadnie. Zdarza mi się pisać do syna sms-y: „Grajcie ciszej, bo spać nie możemy”, kiedy wieczorem mają próbę i mury się trzęsą. A on mi odpowiada: „Wybacz, jeszcze jeden numer i kończymy”. Czasem po zrobieniu zakupów można znaleźć pustą lodówkę, bo towarzystwo skorzystało. Ale gdybym tego nie chciała, powiedziałabym: koniec. Mnie to cieszy. Kiedy ludzie są ze sobą w dobrej komitywie, jest fantastycznie. Nie ma nic gorszego niż dom pełen napięć. Oczywiście, różnych rzeczy wymagam, ale zawsze jestem życzliwa.
Jaki jest twój sposób na udane małżeństwo? Ty i Michał Dąbrówka jesteście razem już ponad dwie dekady.
Bardzo długo nasz związek był bezproblemowy. Dłużej niż zazwyczaj to bywa. W ogóle się nie kłóciliśmy, łatwo było nam się we wszystkim dogadywać naturalnie. Potem z prozą życia pojawiły się różne kryzysy, różnice, niedomówienia. Ale tak jak ludzie są na pewnym etapie świadomości, tak samo ich związek. Pojawiały się sytuacje, które mogły nas zgubić, ale zawsze zdarzało się coś, co rozwiewało chmury. Jakby czuwała nad nami opatrzność. Nadal nie mam wątpliwości, że nasza relacja nieustannie wymaga od nas pracy i uważności. Ale, co ważne, nigdy nie straciliśmy do siebie sympatii i szacunku. Napisałam kilka piosenek o tych emocjach. „Bezdomni bez siebie” czy „Osobno czy razem”, która opowiada o nieporozumieniach. Czasem mówimy o tym samym, ale w różnych językach, a brak jest tłumacza. Dla związku takim tłumaczem może być terapeuta, który pomoże bez emocji przejść przez to, co naprawdę się wydarzyło, a nie to, co domniemamy. W poprawianiu czy ratowaniu związku wszystkie chwyty są dozwolone, byleby się chciało. Dzisiaj mamy bardzo dobry czas.
Cały wywiad do przeczytania w grudniowym numerze "PANI"