Każdy może robić piękne zdjęcia – przekonuje Dominika Dzikowska, założycielka internetowej Kobiecej FotoSzkoły. Oto jej wskazówki, kiedy sięgać po telefon, jak wybierać kadr i czy warto korzystać z filtrów.
Fotografia to język nowych czasów. Na Instagramie, Facebooku porozumiewamy się za pomocą obrazków.
Wiele kobiet założyło blogi podróżnicze, kulinarne, zajęło się rękodziełem. Fotografia jest narzędziem, by pokazać to innym. Cokolwiek robisz, w mediach społecznościowych potrzebne są dobre zdjęcia. No i fotografia stała się dostępna bardziej niż kiedykolwiek. Dawniej, by robić dobre zdjęcia tradycyjną techniką, trzeba było nasiedzieć się w ciemni. Pamiętam, jak godzinami naświetlałam odbitki. Dziś to samo robię w telefonie jednym kliknięciem. Wystarczy smartfon, darmowa aplikacja do obróbki zdjęć, żeby osiągnąć świetny efekt. Na kursach pokazuję proste triki. Ludzie szybko zauważają: jednak coś umiem, coś mi wychodzi! I mają frajdę.
Przekazujesz wiedzę przez internet: filmy, posty. Można nauczyć się tak fotografii?
Kiedyś prowadziłam stacjonarne warsztaty. To sprawdza się tylko wtedy, gdy uczestników jest nie więcej niż trzech. W większej grupie nie da się poprowadzić każdego za rękę. Gdy chcę pokazać coś w aparacie, nie widać tego dobrze. Na filmie każdy patrzy z bliska na moje ręce, jakie wybieram parametry. Robię zdjęcie, zmieniam ustawienia, robię kolejne ujęcie i od razu widać, co się zmieniło. To wygodna forma nauki. Tym bardziej że wiele kobiet pracuje, ma dzieci. Moje szkolenia można oglądać, kiedy się chce, przerwać, dokończyć później. Nie trzeba gdzieś dojechać o konkretnej porze. Prowadzę też spotkania na żywo, tzw. webinary. Ostatnio z obróbki zdjęć. Jestem w domu, dzieci bawią się w drugim pokoju, a ja mówię do 1700 osób. Dużo wskazówek daję na Instagramie. Publikuję instruktażowe posty, np. porady z serii „Jak zrobić takie zdjęcie”. Od ponad dwóch lat co tydzień mamy akcję „instawtorek” – dziewczyny robią zdjęcia na zadany temat. Z tym hasztagiem jest już 130 tysięcy zdjęć. Wiem, że kobiety zaprzyjaźniają się, spotykają w realu. Moje przedsięwzięcie ma społeczny charakter i jestem z tego dumna.
Co lubimy fotografować najbardziej?
Codzienność. Widać to na Instagramie: wrzucamy dużo nastrojowych kompozycji typu „mój miły moment” – z książką, kubkiem kawy, ładną świecą. Dużo kobiet lubi fotografować przyrodę. Nie chodzi o wyczekiwanie z obiektywem na rysia, raczej cieszenie się urodą świata. Zachwycają nas proste rzeczy: jesienny liść, rosa na trawie, szron na drzewach, zachód słońca. Nigdy nie przekonałam się do medytacji, ale mam wrażenie, że to ją przypomina: człowiek jest cały w tym listku, przygląda się, czy sfotografować go z prawej, czy z lewej, tu jakaś muszka usiadła. No i oczywiście uwielbiamy selfie. Ludzie się podśmiewają, ale ja lubię myśleć o tym pozytywnie. Wiele osób nie podoba się sobie na zdjęciach, które robią nam inni. Uważamy, że wychodzimy niekorzystnie, za grubo, za staro. Robiąc autoportret, mamy większą kontrolę. I często przekonujemy się, że ładne zdjęcie to nie kwestia wyglądu, tylko dobrego światła, odpowiedniego ustawienia ciała, stroju. Selfie ma moc odczarowywania kompleksów.
Filtry pozwalają zmienić kolor wody, nieba, ale też rysy twarzy.
Retusz jest tak stary jak fotografia, wymyślono go w XIX wieku! Tylko kiedyś była to żmudna praca, malowanie cieniutkim pędzelkiem na negatywie. Człowiek chyba zawsze miał potrzebę, żeby coś w sobie zmieniać. Niepokoi mnie jednak dostępność i łatwość obsługi takich aplikacji. W kilka sekund można wyszczuplić sylwetkę, powiększyć oczy, zmniejszyć nos, dorobić uśmiech. To dobra zabawa dla osób z dystansem, świadomych swojej wartości. W przypadku nastolatek i niektórych osób może być niebezpieczna. Ostatnio na Instagramie dziewczyna napisała, że rezygnuje z używania filtrów. Zaczęła zauważać, że nie podoba jej się odbicie w lustrze. Nie jestem fanką takiej obróbki zdjęć. Nawet niedoskonała rzeczywistość jest dla mnie bardziej fascynująca. Nie potrzebuję udawać, że pogoda była piękniejsza niż naprawdę.
Sztuka dostrzegania ciekawych detali, kadrów to dar czy umiejętność?
Mój mąż nie interesuje się fotografią, ale potrafi już zauważyć: „O, dziś jest dobre światło”. Nauczył się tego przy mnie. Dzięki fotografii zaczynamy wnikliwiej obserwować świat, doceniać estetykę przedmiotów. Kupując talerz, zastanawiam się, który będzie lepiej wyglądał na zdjęciu, więc wybiorę ładniejszy, ze złotą obwódką. Wyjeżdżam, to wrzucę do walizki ładną sukienkę, choć kiedyś wzięłabym dżinsy i T-shirt. Kobiety ubierają się modniej, urządzają piękniejsze mieszkania, a nawet częściej robią manikiur, żeby wszystko wyglądało ładnie na zdjęciach. Może to trochę próżne, ale wpływa na komfort i przyjemność codziennego życia. Ja częściej kupuję do domu świeże kwiaty! Dlatego stylizowanie rzeczywistości wokół siebie jest pozytywne. Choć ze wszystkim można przesadzić, bo to nie powinna być obsesja.
Telefonem można robić nieskończoną liczbę zdjęć. Fotografujemy więc wszystko i na każdym kroku. Jak znaleźć umiar?
Nieraz zdarzyło mi się przywieźć z wakacji tyle zdjęć, że później nie miałam siły nic z nimi zrobić i przechowuję gdzieś na komputerze. Wbrew pozorom to nie jest wcale bezkosztowe. Za dodatkowe klatki nie płacimy pieniędzmi, ale czasem i wysiłkiem, który trzeba włożyć, żeby je potem przebrać. Warto zawsze zastanowić się, po co robię zdjęcie i czy jest szansa, że będzie dobre. Często jest tak, że przeżywamy coś emocjonującego i natychmiast pojawia się odruch, żeby sięgnąć po aparat, podczas gdy sytuacja jest niefotogeniczna. Ciemno, scena daleko, kiepskie zdjęcie z koncertu nie odda uroku chwili. Chcemy zatrzymać ten moment, ale warto się zreflektować: może jednak schowam telefon i po prostu będę przeżywać muzykę. Obserwuję, że podczas występów w szkole czy przedszkolu wszyscy rodzice wyciągają smartfony. Dzieci nie widzą zza aparatów ich twarzy, emocji. To przykre. Też mam taki odruch, ale staram się powstrzymywać. Robię trzy zdjęcia i chowam telefon do torebki. Patrzę na moje dziecko i się wzruszam, jak pięknie śpiewa.
W takim razie kiedy warto sięgnąć po aparat?
Nauczyłam się robić to rzadziej, a jeśli już, to wiem, po co. Gdy na wakacjach jest średnia pogoda i nie ma dobrego światła, na cały dzień zostawiam aparat w pokoju. Gdy zwiedzam, nie fotografuję każdego zabytku, bo znajdę setki lepszych ujęć w internecie. Utrwalam tylko unikalne momenty. Każdy musi poszukać włas- nych. Ja lubię zdjęcia, na których widać piękno, ale też rodzaj pęknięcia. Dzieciom robię zdjęcia w codziennych sytuacjach, podczas zabawy, w ich pokojach, na tle bałaganu. Nie muszą być wystylizowane i odprasowane, takie zrobią im w szkole. Wolę nieinstagramowe obrazki. Mamy ich przesyt, chyba wszyscy tęsknimy za tym, żeby „poluzować gumkę”, wpuścić więcej zwykłego życia.
Kiedyś, żeby zobaczyć zdjęcie, trzeba było poczekać: oddać film do zakładu fotograficznego, po kilku dniach odebrać kopertę. Dziś od razu widać efekt na ekranie aparatu. Nie ma tamtej niespodzianki.
Dlatego tak popularne stają się aparaty typu instax. Zdjęcia wychodzą niedoskonałe, ale jaką dają radość! Choć czeka się zaledwie kilka sekund. A przede wszystkim mamy je fizycznie, na papierze. Wiele osób obawia się, że straci wszystkie zdjęcia, które przechowuje na dyskach komputerów. I niestety czasem to się zdarza. Pewniejsze są chmury, czyli wirtualne przechowalnie. Ale wiem, że większość osób takich usług „nie ogarnia”. Wbrew pozorom to dość skomplikowane. Dlatego namawiam do drukowania zdjęć. Papier okazuje się najprostszym i najpewniejszym nośnikiem. Mój tata nie fotografował dużo, ale był skrupulatny i wklejał zdjęcia do albumów. Nie ma ich dużo, ale są. Wiem, gdzie leżą, w każdej chwili mogę do nich zajrzeć. Bezcenna pamiątka.