Kiedy dowiedziałam się, że mój był mąż zaczyna nowy związek i tworzy patchworkową rodzinę, pomyślałam, że planowanie wakacji będzie teraz jeszcze bardziej skomplikowane. I niestety – miałam rację.
Spis treści
Już wcześniej ustalanie, z kim i kiedy dziecko wyjedzie, było drogą przez mękę. Jakimś dziwnym trafem Piotrowi zawsze pasowały tylko te terminy, kiedy ja mogłam wziąć urlop. A ponieważ nasz synek, Staś, na co dzień mieszka ze mną, zwykle kończyło się na tym, że to ja musiałam się nagiąć, a nie raz wręcz zrezygnować ze wspólnych wakacji – żeby dziecko mogło spędzić czas z tatą. Piotr dobrze wiedział, jak bardzo mi w ten sposób dopiecze.
"Mamo, tata zabiera mnie do Disneylandu! A potem pojedziemy jeszcze nad morze, będziemy pływać skuterami wodnymi i mamy wykupioną wycieczkę łodzią podwodną!". Mój syn nie posiadał się z radości, kiedy dowiedział się, jakie atrakcje zaplanował na wakacje jego ojciec. W ciągu roku ma dla Stasia niewiele czasu. Wymagająca praca, służbowy wyjazd, spotkanie z kolegami, bo przecież trzeba odreagować stresy… Argumentów za tym, żeby nie odrobić z synem lekcji, zawieźć go na wizytę u ortodonty albo pójść na szkolną wywiadówkę zawsze ma mnóstwo. Ale w wakacje pokaże, jakim to on jest fantastycznym tatą! Z wyjazdów z Piotrem synek wraca zawsze z plecakiem wypchanym drogimi zabawkami. Tata – w odróżnieniu ode mnie – spełnia wszystkie jego zachcianki. Zdalnie sterowany samolot? Proszę bardzo! Lody i wata cukrowa o północy? Nie ma problemu! Wakacje są przecież po to, żeby zaszaleć, prawda?
Ja planowałam w tym roku wyjazd na Mazury. Pływanie kajakami, pieczenie kiełbasek na ognisku, wyprawy do lasu na jagody i grzyby. A wieczorami obserwowanie spadających gwiazd i śpiewanie szant przy ognisku. Sądziłam, że mój syn będzie zachwycony, zwłaszcza, że będą z nami dzieci mojego obecnego męża, mniej więcej w jego wieku i miałam nadzieję, że będą dobrze się bawić. W ośrodku, który wyszukałam, jest wypożyczalnia sprzętu, boiska do gry w piłkę, tereny do urządzania pikników. Ale odkąd usłyszał o Disneylandzie, Staś nie mówi o niczym innym. Nie wiem, jakie atrakcje będę musiała wymyślić na ferie (i ile na nie wydać pieniędzy!), żeby przebić, a przynajmniej dorównać pomysłom byłego męża…
Nie jestem jakąś bardzo wymagającą matką i pozwalam synowi na wiele – jednak pilnuję granic i staram się konsekwentnie przestrzegać zasad. W końcu wychowanie chłopca, który za moment stanie się nastolatkiem, to nie przelewki. Uważam, że jeśli teraz nauczy się przestrzegać pewnych reguł, potem wszystkim nam będzie łatwiej. Ma wracać o określonej porze do domu, nie zarywać nocy nad komputerem, pomagać w domu, jeść zdrowo – zwłaszcza, że jako maluch miał alergię. No i próbuję wyrabiać u niego dobre nawyki.
Ale po ostatnich wakacjach, jakie Staś spędził z moim byłym mężem i jego nową partnerką okazało się, że… jestem niezwykle wymagająca, sroga i czepialska. A Aneta – "ona jest cool"! Pozwala pić colę do śniadania, nie zwraca uwagi, że dzieci pochłaniają kolejną paczkę chipsów. Przymyka oko, gdy gra wciągnie je tak, że przesiedzą przy konsoli niemal do świtu. Nie przeszkadza jej, że dzieciaki klną – bo to przecież wszyscy teraz to robią, a przecież nie chcemy, żeby dzieci były "świętoszkami" odstającymi od rówieśników.
Mąż oczywiście bierze jej stronę. "Przecież można mieć różne poglądy i metody wychowawcze, prawda? Trochę luzu Staśkowi nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że są wakacje". A ja boję się, że stracę nie tylko autorytet, ale i sympatię w oczach własnego dziecka…
Niedawno mój były mąż zamieszkał ze swoja nową partnerką. Oczywiście wprowadziły się do niego także jej dzieci. I chociaż Piotr bardzo stara się udowodnić, że nic się nie zmieniło w jego relacjach z synem, widzę, że Staś czuje się o ojca zazdrosny.
Dzieci Anety są młodsze, więc pewnie z tego powodu dostają więcej uwagi, czasu, a może i swobody. A nasz syn ma wrażenie, że wszystko kręci się wokół nich… Może dlatego, zabierając Stasia na wakacje, Piotr tak bardzo stara się mu zaimponować?
Próbowałam z nim o tym rozmawiać. Przekonać, że nie tędy droga, że nie chodzi o ilość (i cenę) atrakcji, tylko o czas spędzany razem. Niestety, odnoszę wrażenie, że on chce nie tylko zaskarbić sobie sympatię Stasia, lecz przy okazji wkurzyć mnie. Nie zdaje sobie chyba sprawy, że taka rywalizacja między nami nie ma nic wspólnego z dobrem naszego syna i troską o jego emocje. A przecież to on jest w tym wszystkim najważniejszy! Poza tym dzieci uczą się przez obserwację. Boję się, że widząc, jak rodzice rywalizują i starają się nawzajem "przebić", Staś może przejąć takie wzorce…