Czy próba nadążenia rodziców i dziadków za szkolnym slangiem dzieci skraca międzypokoleniowy dystans, czy tylko rodzi kolejne nieporozumienia?
Mój teść w wieku siedemdziesięciu dwóch lat został wdowcem, po blisko pół wieku małżeństwa. Teściowa już planowała złote gody, ale rozległy udar był szybszy. Baliśmy się, że wzorem innych długowiecznych par, staruszek wkrótce dołączy do małżonki. Jego zachowanie na to wskazywało. Zawsze był wyciszony i spokojny, skupiony na pracy, na rozwijaniu swojej firmy działającej w branży chemicznej.
Po studiach uniwersyteckich nie został na uczelni, co mu proponowano. Naukowcy mogą dorobić się prestiżu, ale nie majątku, a on był młodym mężem, któremu oddała swą rękę i serce najpiękniejsza kobieta na świecie, przynajmniej w jego oczach. I dlatego, że go wybrała, choć niczego nie miał, prócz marzeń i bystrego umysłu, poświęcił się zarabianiu pieniędzy, by móc zapewnić swojej królowej poziom życia, na jaki zasługiwała jego zdaniem. Zaczynał od małego warsztatu, gdzie w brudnym od chemikaliów fartuchu pracował całymi dniami i nocami nad patentami mającymi zmienić świat chemii użytkowej. Zostały mu po tamtym burzliwym okresie blizny na dłoniach, lekkie niedowidzenie w lewym oku i… sukces.
W osiąganiu go wspierała go żona, zajmująca się domem, córką, dbająca o kontakty towarzyskie Karola, które pomagały mu w biznesie, a także pilnująca jego wizerunku, niczym najlepsza profesjonalna menadżerka. Pewnie inaczej teść chodziłby w tym samym ubraniu przez trzy dni z rzędu, co się zdarza pochłoniętym pracą naukowcom. Przynajmniej tak wynikało z opowieści Agaty.
Ja takiego Karola nie znałem. Nigdy nie widziałem go w czymś innym niż markowy garnitur, smoking na większe okazje, a po domu chodził w eleganckiej bonżurce z monogramem i aksamitnych slippersach.
Gdy skończył sześćdziesiąt pięć lat, przekazał mi swoje obowiązki, pozostawiając sobie rolę doradcy i głównego udziałowca, ale nadal nie zmienił stylu ubierania ani zachowania.
Po śmierci żony zamieszkał z nami, więc nie mogliśmy nie zauważyć, jak z wyciszonego staje się wycofany, niemalże mrukliwy, i nosi wyłącznie czerń oraz białe koszule. Nawet po domu. To było dziwne.
– Martwię się – powtarzała Agata. – Przesadza z tą żałobą. Nie uważasz, że dziwaczeje? Malwina mówi, że się odkleił od rzeczywistości.
Przybrałem enigmatyczną minę. Nie miałem pojęcia, jak rozumieć zachowanie Karola. Czy tęskni za żoną, czy się z nią żegna, czy rozmyśla nad dalszym sensem życia bez niej? Zdawał się głęboko pogrążony w żałobie, ale cmentarz odwiedzał raptem raz w miesiącu, za to regularnie i z wiązanką białych róż. Może tonął we własnych myślach?
Minął rok i czas smutku się skończył. Mało powiedziane, został ucięty jak nożem.
Przy niedzielnym śniadaniu syn przyprawił swoją matkę o grymas niezadowolenia, opowiadając dowcip.
– Żona mówi do męża: zabrałeś mi w nocy kołdrę. Mąż na to: a ty mnie najlepsze lata życia.
Nikt się nie roześmiał.
– Czy to jakaś niestosowna sugestia? – spytała Agata, która chyba poczuła się urażona.
Żart miał brodę do pasa, ale czego wymagać od dwunastolatka, który humoru uczy się z memów. Dużo większe wrażenia wywarła na mnie kwestia, która padła zaraz potem, z ust mojego teścia:
– Essa, wnuku! Prosto w punkt. A ty, królewno, zastanów się nad sobą. Uderz w stół, a nożyce się odezwą.
– Tato…? – Zdumienie rozszerzyło oczy Agaty do granic wypadnięcia.
Nie chodziło tylko o to, co powiedział, ale o to, że wypowiedział tyle słów naraz, oraz, że miał na sobie mój dres. Ten ulubiony, który był już mocno sprany, ale miałem do niego sentyment, więc nie pozwalałam Agacie go wyrzucić. Za to na jej wyraźne życzenie zakładałem go wyłącznie do prac garażowych.
Natomiast Karol usiadł w nim do stołu. Istna obraza majestatu, za czasów mojej teściowej nie do pomyślenia! Była kobietą wielu zalet, ale jak każdy żywy człowiek nie była ideałem. Podejrzewam, że wraz z awansem społecznym i finansowym nabrała snobistycznych naleciałości i wielkopańskich manier. Zaraziła nimi Agatę, choć w przypadku mojej żony było to urocze, taka śliczna skaza na krysztale, przez którą czasem brzmiała ciut fałszywie.
– Nie pogniewasz się, że sobie pożyczyłem twój dres, zięciu?
– O…oczywiście, że nie, skoro ci pasuje…
– Średnio, ale póki nie kupię nowych rzeczy, pozwolę sobie go nosić.
– A co zrobisz ze starymi? – zainteresowała się nasza córka.
– Wyrzucę.
– Trochę szkoda, to ciuchy z wysokiej półki, z najlepszych materiałów, przetrwają lata. – Malwina zmarszczyła piegowaty nosek. – Wyrzucanie takich ubrań to nieekologiczne marnotrawstwo. Tylko dzbany tak postępują, bez obrazy.
– Hamuj się, dziecko! – zareagowała oburzona Agata. – Co to za słownictwo i ton wobec dziadka? Natychmiast przeproś!
Karol tylko się roześmiał.
– Nie trzeba. Nie chcę być dzbanem ani odklejką. Już nigdy więcej. Jeśli chcesz coś sobie przygarnąć, nie krępuj się, Malwinko.
– Sztos, dziadku. Nadal jest modny oversize, no wiesz, ogromne koszule, marynary jak namioty, ciągnące się po ziemi spodnie.
– Zamierzasz się oszpecać?! – Agata niemal wpadła w histerię.
– Tylko markowymi ubraniami dziadka. Teraz stylowe jest maskowanie figury, zabawa proporcjami i mieszanie akcentów kobiecych z męskimi, a że ja zasadniczo nie posiadam figury, nie w rozumieniu zmysłowym, więc chętnie zasłonię moje pajęczo-chłopięce ciało czymś klasycznym i wiecznie modnym. Może mój crush wreszcie zwróci na mnie uwagę.
– Jak nie zwróci, będzie przegrywem – skwitował Karol.
Agata zaniemówiła.
Nie ukrywam, mnie też zaszokowało słownictwo teścia, które z biznesowego i naukowego żargonu ewoluowało w jedną noc do młodzieżowego slangu. Dzięki czemu natychmiast porozumiał się z Malwiną, nawet jeśli w duchu się z niego podśmiewała. Dawid natomiast wpatrywał się w dziadka jak w obraz. Chyba właśnie zyskał nowego bohatera.
– Czy ty możesz mi powiedzieć, co to było? – spytała mnie wieczorem Agata, gdy już leżeliśmy w łóżku. – Czyżby tatę podmienili kosmici?
Miałem cały dzień, by się zastanowić nad tym problemem, i raczej nie stawiałem na ingerencję UFO.
– Twój ojciec chyba przechodzi mocno spóźniony kryzys wieku średniego.
– Czyli będzie się teraz odmładzał na siłę? Ubierał w bluzy i dresy, uganiał za młódkami, żonglował słowami, których normalny dorosły człowiek nie rozumie, i przynosił nam wstyd?
– Lepiej niż gdyby został foliarzem – mruknąłem.
– Przepraszam, kim?
– Kimś kto wierzy bezkrytycznie we wszelkie teorie spiskowe. No wiesz, ci co siedzą w foliowych tutkach na głowach, żeby się chronić od promieniowania kosmicznego.
Agata westchnęła.
– Ja cię proszę, nie strasz mnie. I skąd ty w ogóle znasz takie słowa?
– Podsłuchałem i sprawdziłem w necie. Tobie też radzę się podszkolić, bo chyba u twojego ojca ten etap buntu szybko nie minie. Do komunikacji z dziećmi też się przyda. Widać dziadek nie był tak odklejony, jak się Malwinie wydawało, i słuchał, co i jak mówią jego wnuki. Może postanowił się dostosować? Język jest tworem żywym, który nieustannie się zmienia. I nie zaszkodzi za tymi zmianami podążać, żeby nie dać się zamknąć w skostniałym słownictwie i móc wyrazić precyzyjnie każdy stan. Weź na przykład popularność feminatywów. Jeszcze nie tak dawno brzmiały w moich uszach wydumanie takie określenia jak „naukowczyni” czy „gościni”, a teraz…? Przywykłem i sam ich używam. A „socjolożka”, „psycholożka”? Zdaje się, że były od zawsze. Co do młodzieżowego slangu, cieszmy się, że chociaż potrzebujemy tłumacza, by go zrozumieć, choć pełen jest anglicyzmów, choć bywa krzywdzący i etykietujący, to jednak nie ma w nim wulgaryzmów.
Moja żona wydała ciche prychnięcie, którego w ciemności nie umiałem zinterpretować.
– Myślałam, że skończyłeś psychologię, a nie językoznawstwo. – Kolejne prychnięcie. – A może u taty to nie jest żaden bunt, tylko zaburzenia osobowości związane z wiekiem?
– Nie sądzę… Karol sprawia wrażenie, jakby się uwalniał…
– Niby od czego? Przepraszam, nie rozumiem... – Agacie głos się załamał.
Czyli ona też się domyślała, z jakiego kokonu mógłby chcieć się wyrwać jej ojciec. Jeszcze rok ofiarował swojej żonie, a teraz odcinał się od ciągłej kontroli, jaką nad nim miała. To dla niej z roztargnionego abnegata-naukowca zmienił się w przyciętego pod linijkę biznesmena.
Jestem psychologiem z wykształcenia i choć nie praktykuję, a nieużywana wiedza ulatuje z głowy, coś tam jeszcze pamiętam. Karol przez ostatnie czterdzieści lat, od kiedy osiągnął sukces, czuł się przytłoczony. Ukochana żona, dla której tak się starał, którą pieniądze zmieniły w kobietę z „pretensjami”, wepchnęła go w zbroję galanta i dżentelmena. Tuwim napisał: „Każdy człowiek ma trzy charaktery: ten, który ukazuje, ten, który ma i ten, który wierzy, że ma”. W ciągu lat małżeństwa i ciężkiej pracy Karol zdawał się mieć tylko ten pierwszy. Wreszcie mógłby być sobą, ale… nie wiedział, kim jest ani kim chce być. Musiał dopiero odnaleźć sam siebie, swój głos, swoje ja.
Czemu robił to, sięgając po język młodzieży, który w jego ustach brzmiał nienaturalnie? Mój rozwleczony dres też do niego nie pasował. Z drugiej strony, właśnie od takich ocen i wymagań chciał się uwolnić. Od tego, by bliskie osoby dyktowały mu, jaki ma być.
Karol jest na etapie testów i zaczął od czegoś, co pozornie jest mu najbardziej obce. Kto wie, w jaki sposób powita nas za miesiąc albo dwa. Trzymam za niego kciuki. Mam nadzieję, że odkryje, co leży na nim jak ulał, co nie uwiera ani jego ciała, ani duszy.