Wywiad

Jan Komasa: "Tsunami zawsze uderza z kierunku, którego się nie spodziewamy"

Jan Komasa: Tsunami zawsze uderza z kierunku, którego się nie spodziewamy
Jan Komasa
Fot. Agencja AKPA

Jeden z najlepszych polskich reżyserów młodego pokolenia właśnie debiutuje w Hollywood. O swoim filmie „Rocznica” mówi: „To mój raport znad przepaści. Powstał z lęku, że nic nie jest nam dane raz na zawsze”.

Jan Komasa o nowym filmie "Rocznica"

PANI: Wczoraj wieczorem obejrzałam pana nowy film „Rocznica”. Historia zżytej rodziny, która rozpada się na naszych oczach, chwyciła mnie za gardło. Nie mogłam potem zasnąć… Czy my stoimy nad przepaścią?

JAN KOMASA: Uprawiam zawód, w którym często idzie się nad przepaścią, filmuje to, co się zobaczy, i wraca do ludzi, żeby zdać im relację. „Rocznica” to mój raport znad przepaści. Powstał z lęku, że nic nie jest nam dane raz na zawsze. Miałem szczęście żyć w czasach tzw. wielkiej nudy. Moje świadome życie zaczyna się od wyborów w 1989 roku. W październiku skończyłem osiem lat. Pamiętam, jak rodzice powiedzieli, że teraz wszystko się zmieni. Nikt nie wiedział, w jaki sposób, ale z każdym rokiem było tylko lepiej. Zyskaliśmy nieograniczony dostęp do zachodnich dobrodziejstw. Stawaliśmy się obywatelami świata: Nobel dla Szymborskiej i Tokarczuk. Najlepsze boiska i korty tenisowe dla naszych sportowców. Artyści na światowych scenach: Holland, Treliński, Warlikowski, Dorociński. Oscar dla Pawła Pawlikowskiego. Ludzie coraz więcej zarabiali i coraz wygodniej żyli. Przyzwyczailiśmy się, że następnego dnia, następnego miesiąca czeka nas coś lepszego. I nagle…

…bum!

Po raz pierwszy moja generacja poczuła, że rzeczywistość, której zawierzyliśmy i do której się przyzwyczailiśmy, zaczyna pękać pod naszymi nogami. Pojawił się strach, którego nie znaliśmy. Strach naszych przodków zakodowany w DNA. Rozglądamy się, z której strony nadejdzie tsunami, ale ono zawsze uderza z kierunku, którego się nie spodziewamy. Gdyby nas dzisiaj zdiagnozować, okazałoby się, że cierpimy na nerwicę lękową. Lęk nas determinuje. Lęk sprawia, że kupujemy domy w Hiszpanii, żeby uciec jak najdalej. Lęk powoduje, że zatruwamy ciało milionem różnych specyfików czy suplementów diety. Mówię to jako osoba podatna na ten strach. Donald Tusk powiedział: „Żyjemy w nowych czasach: w epoce przedwojennej”. My, twórcy, już wcześniej mieliśmy sny na ten temat. Przed pandemią, przed wojną w Ukrainie, przed inwazją w Palestynie. Ja po prostu sfilmowałem ten sen.

Ten sen opowiedział pan producentowi Nickowi Wechslerowi…

… który odkrył Darrena Aronofsky’ego, zrobił jego „Requiem dla snu”, później „Pod skórą” ze Scarlett Johansson Jonathana Glazera, którego znamy jako reżysera „Strefy interesów”. Wyprodukował też trzy części „Magic Mike’a”. Nick nigdy nie bał się podejmować ryzyka, może dlatego, że pochodzi ze środowiska muzycznego. Rock and roll został mu w żyłach. Ma śmiałość, której brakuje szefom większości studiów hollywoodzkich. Kiedy zobaczył moją „Salę samobójców”, spodobało mu się, że ja też lubię ryzyko, od tamtej pory cały czas byliśmy w kontakcie. Gdy „Boże Ciało” znalazło się w czołówce utworów nominowanych do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, zadzwonił do mnie i powiedział: „Teraz jestem w stanie wykorzystać okno możliwości, które właśnie się dla ciebie otworzyło, i zdobyć pieniądze na twój film. Mów mi, co masz?”. Mam powracający koszmar o zżytej rodzinie, która spotyka się w jednym miejscu przez kilka lat i pod wpływem nowej ideologii ogarniającej cały kraj rozpada się na naszych oczach. Nick na to: „OK, robimy!”.

Jan Komasa: "Mam w sobie niepokój związany z odchodzeniem na zawsze"

Paul, ojciec filmowej rodziny (w tej roli świetny Kyle Chandler), mówi: „Jesteśmy strażnikami własnych dusz”. Skąd u pana ten powracający koszmar? Przecież wychował się pan w szczęśliwej rodzinie.

Tak, ale nawet w szczęśliwej rodzinie jest coś, nad czym nikt nie ma kontroli. Czyli czas. Upływ czasu widać na fotografiach. Kiedy oglądamy zdjęcia z kolejnego Bożego Narodzenia czy kolejnych urodzin, po pierwsze widać, jak ludzie się zmieniają. Po drugie ktoś był, ale już go nie ma i z różnych powodów nigdy nie powróci. Pojawia się ktoś nowy. Ktoś jest chory. W oczach osoby zawsze uśmiechniętej nagle widać smutek. Albo strach. Czuć, że wydarzyło się coś złego. Gdy zestawi się zdjęcia z różnych lat, wychodzi dramaturgia życia, której nie widać z bliska. Trzeba ją zobaczyć z satelity. Od lat obsesyjnie robię tysiące zdjęć mojej rodzinie w różnych sytuacjach z obawy, że coś mi umknie. Mam w sobie niepokój związany z odchodzeniem na zawsze.

Też tego doświadczam.

Pojedyncza fotografia daje ułudę, że coś cały czas istnieje, zbiór fotografii pokazuje, co w nas znika nieodwracalnie. Przeraża mnie nieuchronność klęski. Końca wszystkiego. Męczarnia polegająca na tym, że próbujesz tego uniknąć i wiesz, że ci się nie uda, jest powracającym koszmarem. „Rocznica” powstała z tego uczucia. Film, który kocham od zawsze, to „Ojciec chrzestny” Francisa Forda Coppoli. W każdej części jest wesele, niby to samo, ale bohaterowie za każdym razem są w innej konstelacji, inaczej wyglądają, inaczej się zachowują. Coppola pięknie złapał życie w jego dojrzewaniu, przeobrażaniu, odchodzeniu i powitaniu. Pokazał, jak ważne jest docenianie się w tych momentach, w których jesteśmy.

Jan Komasa: "Kultura to taki niewidzialny parasol"

Słynne tu i teraz.

Tak. Kiedy w Irlandii zaczynałem robić „Rocznicę”, w Stanach wybuchł strajk aktorów i wywalił wszystko do góry nogami. Cała ekipa, aktorzy, producenci, była już w Dublinie, gdy nagle film został zawieszony i nikt nie wiedział, co będzie dalej. Ze stresu nie pamiętam większości planu. Straciłem nawet kilka kilogramów, wyglądałem jak przecinek. Bardzo chcieliśmy ten film nakręcić. I nasz projekt jako jeden z zaledwie trzydziestu kilku filmów na całym świecie dostał z organizacji Screen Actors Guild (SAG, Gildia Aktorów Ekranowych) tzw. waivera, czyli pozwolenie na kręcenie. Uznali nas, słusznie zresztą, za niezależną produkcję. Natomiast produkcja dużych filmów i seriali stanęła na wiele miesięcy. Kiedy aktorzy zrozumieli, że to będzie ich jedyna praca do końca roku, postanowili grać tak, jakby jutra miało nie być.

I tak grają, czuć to w filmie.

Dawali z siebie absolutnie wszystko, każda jedna postać. Wyciskaliśmy z tego filmu wszystkie możliwe emocje. Miałem poczucie, że jesteśmy orkiestrą na Titanicu. Świat się wali, a my kręcimy. Kiedyś Steve Jobs powiedział: „Kiedy statek tonie, twoją rolą jako kapitana jest sprawić, żeby tonął w dobrym kierunku”. Starałem się tonąć w dobrym kierunku. (śmiech) „Rocznica” jest filmem całkowicie sfinansowanym przez Hollywood, nie ma w tym filmie grosza z Polski. Mam nadzieję, że otworzyłem tę furtkę dla nas wszystkich. Chciałbym być adwokatem polskiej kultury. Uważam, że im silniejszą mamy kulturę, tym mniej bomb spada na nasze miasta. Bomby spadają głównie tam, gdzie kultura jest za słaba, żeby się bronić, przynajmniej ja w to wierzę. Kultura to taki niewidzialny parasol. Chopin, Tokarczuk, Pawlikowski sprawiają, że jesteśmy bezpieczniejsi.

Jakie narzędzia dostał pan od rodziców, które pozwoliły panu w wieku 43 lat zrobić hollywoodzki film?

Dwie sprzeczne, wydawałoby się, potrzeby. Po pierwsze, absolutną, niepohamowaną potrzebę rozwoju. Moi rodzice są nadaktywni. Uważają, że zawsze da się jeszcze lepiej i jeszcze więcej. Gdy mój tato został profesorem zwyczajnym, był młodszy ode mnie. Na warszawskiej Akademii Teatralnej wychował kilka generacji aktorów. Mama została dyrektorką działu rozrywki TVP, odpowiadała za festiwale w Sopocie i Opolu. Nie pamiętam w ich życiu dnia bez pracy. Każda godzina musiała być czymś wypełniona. Nie cierpieli tzw. pustych przebiegów. Ja i rodzeństwo też tak mamy. Po drugie, fakt, że rodzice działali w mediach i kulturze, w naturalny sposób rozbudzał w nas wyczulenie na drugiego człowieka. Jakbyśmy byli anteną satelitarną od ludzkich emocji. Więc ta nieustająca presja czasu w połączeniu z wrażliwością na ludzi powodowała zżerający się dysonans, który cię ciśnie z dwóch stron. Jedyną drogą ewakuacyjną jest ucieczka do przodu.

Jan Komasa: "Dla mnie rodzina jest sensem"

Czym jest dla pana rodzina?

Całym światem, z którego mogę podróżować w najdziksze zakątki. Mogę, bo ją mam. Nie wiem, czy podróżowałbym, gdybym nie miał rodziny. Dużo rozmawialiśmy o Paulu Gauguinie, który zostawił żonę z piątką dzieci i pojechał na Tahiti. Dla mnie to była przerażająca wizja, że można radykalnie odciąć się od bliskich i w innym miejscu zacząć życie od nowa. Nie chciałbym tak. Nie byłbym w stanie. Dla mnie rodzina jest sensem. Mnie i mojej walki o to, żeby była. Jesteśmy wszyscy bardzo zżyci, emocjonalni. Trzymamy się razem. Inspirujemy nawzajem. Cała rodzina Komasów raportuje znad przepaści, więc nie ma między nami rywalizacji. Cieszymy się swoimi sukcesami. Kibicujemy sobie. Czasem bywa to nawet trochę męczące, bo zawsze ktoś ci ślęczy nad ramieniem i pyta niczym hollywoodzki agent: „No i jak? No i co? Odpisali ci? Zadzwoniłeś do niego?...”.

Rodzina chce dla nas jak najlepiej.

No właśnie. Tata zawsze pytał o rzeczy związane z pracą. I ja się przed tatą chroniłem, bo nie chciałem, żeby wiedział, czy odpisał mi jakiś producent, czy nie. Czy dostaniemy pieniądze z tego czy tamtego instytutu, czy nie? Czy ktoś się mną zainteresuje, czy nie? Co z moim tekstem? Czy skończyłem to czy siamto? Spotkania rodzinne zamieniały się w debaty o sztuce i kulturze. Męczyło mnie to, więc nauczyłem się mówić jak najmniej, bez szczegółów, żeby nie musieć updatować taty co tydzień. Kiedy zachorował na szpiczaka w 2022, to był dla nas szok. Nie mieliśmy raka w rodzinie, a nagle przyszedł nie wiadomo skąd. Tata nawet nie wiedział, że od raka pękł mu kręgosłup i mimo bólu grał monodram podczas pandemii. My też nie wiedzieliśmy, co będzie. Pamiętam dzień, w którym poczułem, że tato zaczął się od nas oddalać. Jakby się z nami żegnał. Po czym to poznałem? Po tym, że nagle zacząłem mu opowiadać ze szczegółami nawet najgorsze rzeczy: „Tato, i powiem ci więcej, ten producent nigdy nie oddzwonił. Nie odpisał na żadnego maila...”. Robiłem to tylko po to, żeby ściągnąć go z powrotem, przykuć jego uwagę. Wolałem, żeby miał do mnie pretensje, że czegoś nie dopilnowałem, ale żeby był z nami. To są odkrycia, z których można ulepić siedem filmów, sztuk, seriali czy czegokolwiek. Rodzina jest dla mnie materiałem do filmów. Moją obsesją.

Cały wywiad w najnowszym wydaniu magazynu PANI.

pa_12_001_v2 RGB (1)

Kim jest Jan Komasa?

Jan Komasa - Rocznik 1981. Uczył się w muzycznej podstawówce, tam poznał przyszłą żonę. Absolwent łódzkiej filmówki. W 2003 za etiudę „Fajnie, że jesteś” dostał nagrodę na festiwalu w Cannes. „Sala samobójców” nakręcona w 2011 r. przyniosła mu ogromny sukces. Za „Miasto 44” dostał Paszport Polityki, a „Boże Ciało” z 2019 dostało nagrodę na festiwalu w Gdyni za najlepszą reżyserię. Rok później ten film został nominowany do Oscara. 21 listopada do kin wchodzi „Rocznica” z Diane Lane i Kyle’em Chandlerem. Na przyszły rok planowana jest premiera „Dobrego chłopca”.
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 12/2025