Dlaczego nawet w gronie najbliższych nie rozmawiamy o wszystkim? Jak długa bywa lista tematów tabu przy rodzinnym stole? Jak długa być powinna?
Gdyby światem władały osoby pokroju mojej matki, ludzie może nie brodziliby w morzu szczęśliwości, ale bez wątpienia okazywaliby sobie więcej szacunku i uprzejmości. Moja rodzicielka należy do wymierającego gatunku, mianowicie, jest damą. Taką, która uważa, iż lepszy śledź z porcelany niż kawior ze słoika, a wychodząc z domu, zawsze nakłada nakrycie głowy, choćby apaszkę. Żartowałam, że korzenie jej drzewa genealogicznego sięgają czasów, gdy prastary dąb Bartek był jeszcze żołędziem, a mama z uśmiechem kiwała głową. W jej szlacheckiej duszy nie było cienia snobizmu, tym bardziej cynizmu, za to sporo autoironii i poczucia humoru.
Jej ulubioną opowieścią jest historia „skandalicznej” miłości między moją prababcią a pradziadkiem. Zakochali się w sobie na dworcu. Ona wysiadała z pociągu, on podał jej dłoń, gdy schodziła po schodkach, spojrzeli sobie w oczy i… uczucie zapłonęło. Pradziadek Alojzy ruszył w konkury, by zdobyć rękę ukochanej. Musiał się wykazać, gdyż nie był postrzegany jako najlepszy kandydat na męża dla panienki Anastazji. Taki mariaż trącił mezaliansem, gdyż ród pradziadka zyskał szlachectwo dopiero po bitwie pod Grunwaldem. Praprzodek Alojzego, podówczas zaledwie giermek, na polu walki zasłonił swego pana własnym ciałem. Rycerz ocalał, on zginął. I właśnie za to poświęcenie został pośmiertnie nagrodzony herbem, a wraz z nim jego potomkowie. Może to tylko piękna bajka, ale ma sobie tyle odwagi, uroku i miłości, że nie dziwię się, iż mama lubi ją najbardziej, a ja lubię wierzyć w jej prawdziwość.
Moja matka była wykuta ze szlachetnego metalu i powtarzała, że szlachectwo zobowiązuje.
– Mnie też? – pytałam jako krnąbrna nastolatka.
– Oczywiście, Michalino, jesteś moją córką.
– A nie kukułczym jajem? Podrzutkiem? Może znalazłaś mnie na wycieraczce jak bezpańskiego kota? Skoro nie mam ojca, może matki też nie?
Temat mojego pochodzenia dręczył mnie, od kiedy odkryłam, że inne dzieci mają tatusiów, a ja nie. Posiadałam sporą rodzinę po kądzieli i żadnej po mieczu. Nie znalazłam w rodzinnych annałach ani w zbiorowej rodzinnej pamięci słowa o człowieku, który był moim ojcem. Żadnej informacji, wzmianki, zdjęcia, anegdoty. Jakby nie istniał.
Jak każda dorastająca istota przechodziłam okres buntu. Z tym, że reakcja mojej matki na moje „aroganckie i zuchwałe odzywki”, potocznie zwane pyskowaniem, była z wyższej, arystokratycznej półki. Mama nie zwykła podnosić głosu, ona co najwyżej unosiła brew. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wyszła z ram dobrego wychowania, nawet jak się zdenerwowała, zachowywała klasę i dobre maniery. Zraniona czy rozzłoszczona, nie zwykła używać słów powszechnie uznawanych za obelżywe i wulgarne. Słysząc tamtego pamiętnego dnia moje wyzywające zarzuty, zmarszczyła czoło. Potem wzięła głęboki oddech, stanęła przede mną, położyła mi ręce na ramionach, ścisnęła i spytała niemal surowym tonem:
– Ufasz mi?
– Yhy – odmruknęłam niechętnie po dłuższej chwili.
– Odpowiedz pełnym zdaniem, Michalino.
Wywróciłam oczami, ale ustąpiłam.
– Tak, ufam ci, mamo.
Matka miała charyzmę marszałka i liczne zasady. Nigdy nie zdrabniała mojego imienia. Uważała, że jest piękne w pełnym swym brzmieniu. Misia to stosowne miano dla kotki, mawiała, a Michasia dla młodszej pokojówki. Nawet gdy używała takich argumentów, nie wydawała się snobką. Po prostu stwierdzała fakt.
– I wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie i chcę dla ciebie jak najlepiej.
– Wiem, mamo.
– Zatem proszę cię, zaufaj mi i nigdy więcej nie poruszaj tego tematu. Uwierz mi, ta wiedza cię nie wzbogaci, tyko ograbi. Nie chcę kłamać ani zmyślać, wolę przemilczeć twoją ciekawość. Prawda nie zawsze wyzwala. Jesteś moją córką, wnuczką swoich dziadków. Siostrzenicą i bratanicą swoich wujów i ciotek. Masz kuzynów i przyjaciół. Jesteś piękna, mądra i zdolna. Jesteś chciana i kochana. Nie potrzebujesz wiedzieć niczego więcej.
Z jednej strony chciałam zaprotestować, wykrzyczeć, że mam prawo wiedzieć. Ale z drugiej czułam, że powinnam się poddać. Zrozumiałam to, gdy patrzyłam na zmarszczone czoło matki i jej lekko drgające kąciki ust, co świadczyło, że jest bardzo poruszona. Ukrywała tajemnicę mojego poczęcia, nie ze względu na siebie, ale na mnie. Bała się, że skażę otwierającą się przede mną przyszłość piętnem przeszłości, na którą nie miałam żadnego wpływu. Jeśli będę się upierać, drążyć, tropić, mogę odkryć coś, co zniszczy mój świat. Czy byłam gotowa zaryzykować? Czy naprawdę tego chciałam?
Miałam raptem czternaście lat i po dogłębnym przemyśleniu podjęłam moją pierwszą dorosłą decyzję. Postanowiłam zapomnieć o człowieku, który mnie spłodził. Już nigdy więcej nie poruszyłam tej kwestii i tak temat mojego ojca stał się moim pierwszym w życiu tematem tabu. Już jako nastolatka pojęłam, że czasem lepiej o pewnych sprawach nie rozmawiać.
Dwa lata później moja mama wyszła za mąż za amerykańskiego biznesmena polskiego pochodzenia. Był wspaniałym człowiekiem, wpatrzonym w moją matkę jak w obraz, a ponieważ ja byłam jej córką, mnie także uwielbiał i oficjalnie adoptował, tym samym stając się moim papą, jak go nazywałam.
Wraz z nim w nasze życie wkroczyła rodzina papy, wyznająca konserwatywne i staroświeckie poglądy, zwłaszcza seniorzy. Mama wżeniła się w ród polonusów, którzy wcale nie byli zachwyceni synową. Woleliby swojską dziewczynę z chicagowskiej Polonii, która da im gromadę wnuków, a nie samotną matkę z dawnej macierzy. Co z tego, że kobietę rasową, z długim rodowodem, herbem i bogatą duszą? Dla nich polski arystokrata bez zamków, skarbów i powozów był wart mniej niż nowobogacki producent pasz dla alpak. Wartość kobiet przekładali na płodność i majętność, więc z ich punktu widzenia Andrew popełniał życiowy błąd. Nawet sugerowali, że moja matka jest łowczynią posagów, co ze wstydem wyznał nam pan młody, gdy się tłumaczył, czemu nie nalegał, by goście z jego strony zjawili się na ślubie.
Ulżyło mi. Na samą myśl o siedzeniu z amerykańskimi sarmatami przy jednym stole, traktującymi nas z góry, pouczającymi w sprawach „naszego” kraju oraz przyrządzania schabowych i pierogów, robiło mi się słabo.
– Będziesz miała rodzeństwo – oznajmiła mi z łagodnym uśmiechem matka rok później.
– Od razu dwoje, bo to bliźniaki! – Papa był dużo bardziej podekscytowany. – Emilia będzie musiała na siebie uważać, dużo leżeć, ale… wiem, po prostu wiem, że wszystko będzie dobrze. – Mimo oczywistych obaw, wszak mama miała już czterdzieści trzy lata, szczęście aż go rozpierało.
Moja radość była ostrożniejsza. Przy osiemnastu latach różnicy pewnie będę uchodzić za młodocianą mamusię własnego rodzeństwa. Poza tym dzieci mogą urodzić się chore, mama może nie donosić ciąż albo… Nie. Ledwo to pomyślałam, wiedziałam, że wszystko, co może się nie udać albo stać z dziećmi czy matką w trakcie tej trudnej ciąży, będzie od teraz naszym drugim tematem tabu. Nie wolno mamy denerwować, niczym, potrzebuje fal pozytywnego myślenia, nieustającego wsparcia i ochrony przed każdym, kto śmiałby w źle pojętej trosce czy życzliwości narazić ją na stres.
Wywiązaliśmy się z tego zadania wyśmienicie. Choć Stefania i Wiktor przyszli na świat trzy tygodnie przed czasem, urodzili się zdrowi i o mocnych płucach. Zostałam starszą siostrą. Odpowiedzialna rola, związana z dużą dawką miłości, ale też zniecierpliwienia. I zazdrości. Już nie byłam jedynym skarbem w życiu mamy.
Co gorsza, rodzina papy wreszcie raczyła uznać jego małżeństwo i zaczęli nas odwiedzać. Na szczęście, nie wszyscy naraz i nie nachalnie często, ale kwestia siadania do jednego stołu z ludźmi, których nie znam, a którzy mogą nas zranić, znowu się pojawiła. Obawiałam się głównie o mamę, która po ciąży stała się jeszcze piękniejsza, ale zarazem bardziej krucha, niemal przeźroczysta, jak porcelanowa figurka. Byłam gotowa osłaniać tę delikatną istotę własną piersią przed atakami brutali jak niegdyś mój przodek swego rycerza.
Nie okazało się to konieczne. Nasi goście skupili się głównie na bliźniakach i na papie. Mamę traktowali jak gospodynię i kobietę, która urodziła ich wnuki, a mnie jak córkę gospodyni. Nie ignorowali nas ostentacyjnie, ale też dalecy byli od wylewności. Co kłóciło się z moim obrazem przyjacielskich i otwartych Amerykanów.
Próbowali nas postponować, rozmawiając z nami łamanym polskim, żebyśmy się zrozumieli, jak wyjaśnili. Aż się we mnie zagotowało. Cóż, daleko mi było manier i spokoju mojej matki, w końcu byłam zaledwie córką damy.
– Damy radę, bez obaw – odparłam płynnym angielskim z amerykańskim akcentem. – Mama jest przysięgłym tłumaczem. Jeżeli wolicie, możemy rozmawiać po francusku, niemiecku albo hiszpańsku. Odziedziczyłam po mamie talent do języków – pochwaliłam się, gładko przechodząc na oxfordzki akcent. – Mama jest ceniona w środowisku, dlatego bierze udział w ważnych negocjacjach biznesowych. Notabene tak się właśnie poznali z Andrew. Naprawdę zapomnieliście? – powiodłam po wyraźnie zmieszanych gościach triumfującym spojrzeniem.
Zatrzymałam wzrok na mamie, która pokręciła z dezaprobatą głową. Po czym podjęła rozmowę po polsku, a ja z podziwem patrzyłam, jak łagodzi sytuację. Potem… się wycofała, zadowalając się rolą gospodyni spotkania, pozostającą na uboczu.
Wydawało mi się, że ustąpiła pola, że we własnym domu pozwoliła się zepchnąć do tła, zamiast być główną postacią. Dopiero po latach i wielu takich spotkaniach, także z naszą rodziną – na przykład z okazji urodzin bliźniaków albo świąt – pojęłam, że to mama dyskretnie dowodziła. Dyrygując z tylnego siedzenia, niby bez wysiłku sprawiała, że wszystko przebiegało gładko i w przyjemnej atmosferze, bez kłótni, zawoalowanych złośliwości, niepotrzebnych ekscytacji. Jako dama była też urodzoną dyplomatką.
Jak trudne to było zadanie przekonałam się piętnaście lat później. Byłam już mężatką i właśnie skończyliśmy z Tadeuszem mościć nasze gniazdko. Dokładniej był to rodzinny dom mojego męża, który odziedziczył po przodkach. Nikt inny z rodziny się kwapił do przejęcia schedy, bo choć dworek był piękny, zabytkowy, to wymagał gruntownego remontu, od piwnic aż po dach. Nie wspominając już o wystroju. Trud połączenia przeszłości ze współczesnością wzięłam na siebie, i nie ukrywam, że w mojej karierze architekta wnętrz było to największe jak dotąd wyzwanie. Ale ostatecznie mogłam być z siebie dumna.
Mama też tak uznała.
– Michalino, skoro tak wspaniale wam się udało, proponuję, żebyście to wy zorganizowali u siebie święta. Co ty na to?
Uniesione obie brwi sugerowały, że propozycja jest typu nie do odrzucenia. Mimo to wyraziłam wątpliwość:
– Jesteś pewna, że dam sobie radę?
– Oczywiście. Pora, byś zaczęła przejmować moje obowiązki. Nie jestem już najmłodsza, najzdrowsza…
Skoro mama używała takich argumentów, nie miałam wyjścia. Musiałam podjąć się zadania, przy którym remont zdawał się drobiazgiem.
– Pomogę ci – zapewniła matka.
Pomoc polegała na przekazywaniu mi wskazówek odnośnie zastawy, potraw, choinki, ozdobienia domu i ogrodu, przygotowania pokojów gościnnych, napitków i tak dalej. Jednak najważniejsze i najtrudniejsze mama zostawiła na koniec.
– Oprawa to jedno, ale żeby przyjęcie się udało, musisz kontrolować ton rozmów.
– To znaczy?
– To znaczy na przykład – włączyła się moja siostra – że nie życzę uwag na temat mojego stylu.
Styl dorastającej Stefanii polegał na obchodzeniu żałoby po odchodzącym dzieciństwie. Nosiła wyłącznie czarne rzeczy, przefarbowała się na czarno i wypowiadała się w minorowym tonie, używając posępnych metafor, a jak żartowała, to charakteryzował ją bardzo czarny humor.
– A ja poprosiłbym uprzejmie o niedyskutowanie na temat moich preferencji – dodał swoje oczekiwania mój brat.
Wiktor chodził do szkoły baletowej, wykazywał się dużym talentem, gorąco mu kibicowaliśmy. Niemniej papę trochę martwiło, że nie przekaże swojego nazwiska następnemu pokoleniu, bo wśród baletników wielu było odmiennej orientacji. Nie miałam pojęcia, czy Wiktor jest gejem, on chyba sam jeszcze tego nie wiedział. Tym bardziej nie chciał roztrząsać tego problemu na forum publicznym, przy uszkach i kompocie z suszu owocowego.
A to było dopiero początek…
Gdy zaczęłam zbierać kolejne tematy tabu, by wieczerza mogła przebiec w pokojowym, miłym nastroju, musiałam wziąć solidny kosz, by je pomieścić. Zero rozmów o polityce i religii, bo wiadomo od wieków, że potrafią skłócić biesiadników na śmierć i życie. Ekologia, ocieplanie się klimatu to także grząski grunt. Żadnych rasistowskich wtrętów ani promujących nietolerancję uwag. Podobnie rzecz się miała z rozpalającym serca i umysły tematem aborcji. Niemniej bolesne były pytania typu „a kiedy wy postaracie się o dzidziusia?”. Celowały w nich niereformowalne ciotki, zwykle nadal siejące rutę, uparcie ignorujące fakt, iż obecnie wiele par nie może mieć dzieci, mimo daleko posuniętych starań, a inne świadomie decydują się na model rodziny „jeden plus jeden”.
Dociekanie o to, kiedy kuzynka Beata wreszcie znajdzie kawalera, również było nie na miejscu. Wiedziałam o tym doskonale, bo jako moja rówieśnica była mi bliska jak siostra i często się sobie zwierzałyśmy. Kochała swoją pracę producenta filmowego i zamierzała poświęcić się karierze, w planach miała Oscara, śmiało i bez kompleksów. Za to nie planowała męża ani macierzyństwa. Jej prawo.
Z kolei mój mąż łysiał i denerwowały go dobre rady typu:
– W Turcji robią świetne przeszczepy – Tu wuj Leon łapał się za czuprynę, by zaprezentować siłę przeflancowanych włosów.
Jak się zastanowić, każdy z nas posiada obszar, na który nie lubi wpuszczać intruzów, by mu dołki kopali na psychice.
Mama pomagała, tworząc kolejne zakazane terytoria.
– Co do rodziny Andrew, są konserwatywni i głosowali na Trumpa. Jak się zapuszczą w rejony teorii spiskowych, zrobi się nieprzyjemnie. Przypomina, że to antyszczepionkowcy i koronosceptycy.
No tak, z relacji papy wiedziałyśmy, że jego bliscy najpierw uważali pandemię za wymysł. Obecnie zaś głosili za „wiarygodnymi źródłami” (znajomy znajomego, który ma dojścia do rządu), iż wirus został stworzony w laboratorium i wypuszczony na wolność celem przeprowadzenia eksperymentu na całej ludzkości. Zaś przy okazji szczepień pojawiały się hasła zamachu na wolność, gdyż władcy tego świata chcieli nas wszystkim zaczipować i nieustająco śledzić. Tak… Dyskusja w takim klimacie mogła doprowadzić do bójki, zwłaszcza z krewkim kuzynem Bartłomiejem, któremu covid odebrał przyjaciela, niestety również niewrzących w grozę wirusa.
– Mamo, jednak nie dam rady – załamałam się na dwa dni przed Wigilią.
– Ale co ty opowiadasz, Michalino. Świetnie wszystko przygotowaliście.
– Nie dam rady zapanować nad każdym niestosownym tematem. Im więcej ludzi, tym więcej okazji do towarzyskiej katastrofy. Lista tematów tabu zdaje się nie mieć końca! Jak udawało ci się unikać raf przez te lata?
Matka uśmiechnęła się z pobłażliwością.
– Wszystko wydaje się trudne, nim stanie się proste. Proszę. – Podała mi notes w pięknej skórzanej oprawie. Zawsze sądziłam, że to jej pamiętnik, i w pewnym sensie miałam rację. – Tu spisywałam zainteresowania naszych gości. Te bezpieczne. Muzyka, jeździectwo, motoryzacja. Lepiej, żeby rozmawiali o wyższości Fogga nad Podsiadło albo o rasach koni i naturalnych metodach ich układania, miast spierali się w kwestiach, w których nie ma szans na konsensus.
Święta racja, ale...
– Mamo, ja nie jestem tobą.
– I bardzo dobrze, każdy powinien być sobą.
– A jak będę totalnie bezradna, uratujesz mnie? Czy mam zacząć śpiewać?
Mama zaśmiała się tym swoim uroczym, perlistym śmiechem.
– Widzisz, widziałam, że dasz radę. A jak myślisz, czemu my tak dużo kolęd śpiewamy podczas świąt?
I nie tylko, pomyślałam. Mama miała piękny głos i umiała grać na pianinie. Często była proszona, by coś zagrała i zaśpiewała. Ave Maria była jej popisowym numerem. Ale ponieważ była osobą ekumeniczną nie tylko w kwestiach religijnych, miała w swym repertuarze zarówno arie operowe, jak też utwory rozrywkowe, w tym aktualne hity. I zdarzało się, iż sama z własnej woli siadała do pianina. Sądziłam, że się popisuje, ale przecież damy nie muszą tego robić.
– Więc w ten sposób unikałaś pytań o mojego ojca?
Pierwszy raz od naszej rozmowy sprzed blisko dwudziestu lat, wspomniałam ten temat.
Mama spoważniała i jak wtedy, podeszła i położyła mi dłonie na ramionach.
– Żałujesz, że mi zaufałaś?
Wsłuchałam się w siebie.
– Nie, mamo. – Przytuliłam ją. – Nigdy nie żałowałam. Mam ciebie, najwspanialszą mamę pod słońcem. Taka wiedza mi wystarczy.