Boli – psa i każdą istotę bitą, głodzoną, porzucaną. Kasia uważa, że ten, kto nie reaguje na bezduszność, jest współodpowiedzialny. Pomaga zwierzętom od lat. Poświęca czas i pieniądze. Dzieli się sercem i miejscem. Za to przyznaliśmy jej tytuł Gwiazdy Dobroczynności. Zaprosiła nas do rodzinnego domu pod Częstochową – bezpiecznej przystani dla sporego stadka zwierzaków.
Spis treści
Twój STYL: Jesteś ambasadorką akcji Zerwijmy łańcuchy. „Serce trzymane na łańcuchu boli” – śpiewasz w piosence Przecież. Jednak na wsiach wciąż widzimy psy uwiązane do budy. Ale także zostawiane w nagrzanych autach, w miastach. Co musiałoby się stać, żebyśmy zaczęli lepiej traktować zwierzęta?
Kasia Moś: Duże nadzieje pokładam w młodszym pokoleniu. Często dorosły pozbawiony empatii wobec zwierząt zmienia się, obserwując ukochane dziecko, które tuli psa i tłumaczy: „Mamo, on czuje”. Albo zwraca uwagę: „Tato, to, co robisz, jest niehumanitarne, nieludzkie”. Ważna jest również szkolna edukacja – byłoby rewelacyjnie, gdyby na zajęcia przychodziły psy, koty czy świnki. Dzieci powinny odwiedzać schroniska i nie należy tych miejsc demonizować. Gdy byłam młoda, też się bałam. Bo wszyscy straszyli: to cię przerośnie, zobaczysz mnóstwo krzywdy… Owszem, kiedyś schroniska wyglądały inaczej. Dzisiaj w większości przypadków to miejsca przyjazne, w szczególności gdy oprócz zatrudnionych osób są tam wolontariusze, warto pokazać ten świat dzieciom. Olbrzymią rolę w zmianie traktowania zwierząt widzę również w Kościele – gdyby ksiądz podczas kazania powiedział, że zwierzęta są czującymi istotami, muszą mieć dostęp do wody, jedzenia, ocieploną budę, osłonę przed słońcem, deszczem i mrozem. Przypomniał, że jesteśmy odpowiedzialni za to, co udomowiliśmy. Hasło „Czyńcie sobie ziemię poddaną” nie znaczy, że zwierzęta mają nam usługiwać. Raczej mamy zadbać o wspólną egzystencję. Natura bez ludzi poradzi sobie doskonale, natomiast ludzie bez natury i zwierząt – nie.
Dziś można spotkać się z opinią: są trudne czasy, wojna. To nieszczęśliwym ludziom należy pomagać, nie zwierzętom.
Tak. Czasami otrzymuję wiadomość: „Dziećmi byś się zajęła!”. Jakby empatia wobec zwierząt wyczerpywała pokłady dobroci. A ja myślę, że człowiek wrażliwy na los zwierząt nie przejdzie obojętnie obok innego człowieka w potrzebie. Czasem mam wrażenie, że ludzie piszący takie rzeczy sami nigdy nikomu nie pomogli. To frustraci, którzy widzą tylko czubek swojego nosa, nie angażują się. Szkoda czasu na myślenie i zajmowanie się takimi osobnikami, trzeba robić swoje.
Niedawno zostałaś mamą. Zależy ci, żeby synek Amadeusz szedł twoim śladem?
Po pierwsze, cieszę się, że już ma dobre relacje ze zwierzętami. Rósł w moim brzuchu, słuchając szczekania. Dwa tygodnie po jego urodzeniu pojechaliśmy na Śląsk. Zastanawiałam się, jak zareaguje na psy, które w częstochowskim domu uruchamiają się co chwilę, szczekają, gdy ktoś przechodzi ulicą, gdy wychodzą na zewnątrz, gdy przefrunie listek. (śmiech) W ogóle mu to nie przeszkadzało. Pił spokojnie mleko, spał, nie płakał. Najwyraźniej dla niego to naturalny dźwięk, na który nie reaguje. Teraz pieski przychodzą, liżą go po rączkach, głowie. Chyba czekają, aż po rozszerzeniu diety będzie upaćkany jedzeniem. Jestem wegetarianką, mój partner Łukasz również. I piękne jest to, że nie musiałam go zmuszać – najpierw zrobił to dla mnie dobrowolnie, a teraz mam wrażenie, że robi to dla siebie. Słuchał, co mam do powiedzenia o cierpieniu, strachu i bólu. Powiedział, że kiedyś się nad tym nie zastanawiał, dzisiaj nie może już zrozumieć, dlaczego to się dzieje. Jestem przeciwniczką noszenia naturalnego futra. Skrajna fanaberia w świecie dostępu do materiałów, które potrafią zapewnić ciepło i komfort. I przecież doskonale wiemy, jak wygląda proceder hodowli zwierząt na futra. Lis nie różni się niczym od psa. Mojemu synkowi zamierzam od początku mówić, że mięso to zamordowane zwierzę. Ja tego nie słyszałam w dzieciństwie. Kiedy byłam dziewczynką, chciałam pracować w sklepie mięsnym. Pewnie byłoby inaczej, gdybym wiedziała, że świnka albo krówka, którą oglądam na wsi czy w książce, po zabiciu zamienia się w kotlet. Oczywiście uświadamiać trzeba w sposób delikatny i inteligentny. Ale dopóki mogę decydować, Amadeusz będzie wegetarianinem, oczywiście pod kontrolą lekarza. Jeżeli kiedyś powie, że chce spróbować mięsa, nie zaprotestuję.
Robisz fantastyczne, dobre rzeczy. Zastanawiam się nad kosztami. Przystajesz czasem, żeby zrobić rachunek zysków i strat? Twoje zwierzęta odchodzą, czasem pomoc jest nieskuteczna. To boli.
Moja chęć pomocy jest bezwarunkowa. Uważam, że jeśli ktoś reaguje odwróceniem się od cierpiącego zwierzęcia, to nie różni się od tego, kto wyrządził mu krzywdę, zbił, porzucił. W radzeniu sobie z emocjami pomaga mi muzyka. Dla Mimi napisałam piosenkę, zbierałam się długo. Tekst mówi o stracie i nadziei. Wierzę, że nasza energia zostaje, że kiedyś się spotkamy. Niektórzy odczytują to w szerszym kontekście, i tak też jest dobrze. A teraz przygotowaliśmy piosenkę dla Psierocińca, coś w rodzaju hymnu. To marzenie Olgi Dobieckiej, jednej z osób zarządzających fundacją. Poprosiłam o pomoc Mateusza Krautwursta, z którym pracuję na co dzień, skrzyknęłam paru wspaniałych wokalistów i tak powstał utwór. Dochodzę do wniosku, że pomagając zwierzętom, jeszcze bardziej pomagam sobie. Z jednej strony to dla mnie coś normalnego, tak każe mi sumienie, ale z drugiej dzięki temu czuję, że moje życie ma jakąś wartość, jest mi ze sobą lepiej. Czasami tak samo dzieje się po udanym koncercie albo wydaniu płyty. Tak było z Moniuszko 200. Z tego albumu jestem dumna, co rzadko mi się zdarza. Dziś wierzę, że oprócz Amadeusza coś po mnie zostanie. A pomaganie daje mi nadzieję, że byłam tutaj po coś.
Cały wywiad w najnowszym numerze magazynu "Twój Styl".
