Urszula Dudziak opowiedziała o braku wiary w siebie przez lata. Po zdradzie męża musiała nauczyć się radzić sobie sama. "Okazało się, że wcale nie jestem taka głupia, taka brzydka, taka beznadziejna." Do swojego sposobu myślenia stara się przekonać zwłaszcza kobiety. Wie, że to im wtłacza się stereotypowe myślenie o wieku, o tym, co wypada i czego nie wypada.
Spis treści
O swoim wieku mówi z dumą. – Co innego wiedzieć, że gdzieś tam jest jakaś babka po siedemdziesiątce, która świetnie wygląda i świetnie się czuje, a co innego zobaczyć mnie na scenie, porozmawiać ze mną, posłuchać, jak śpiewam – wyznaje.
Urszula Dudziak ma misję. Wie, że potrafi inspirować. – Ja tłumaczę, powtarzam jak nawiedzona papuga, że to od nas wszystko zależy – śmieje się. Uważa bowiem, że negatywne, męczące myśli należy najzwyczajniej w świecie eliminować, a skupiać się na pozytywach. Ona taką umiejętność pogłębia w sobie od lat, mimo przeciwności losu.
Ja wiem, że istnieją nieszczęścia. Sama miałam nowotwór, dramaty, śmierci w rodzinie – podkreśla. – Ale z moim nastawieniem jest po prostu łatwiej.
Radość wyniosła z domu rodzinnego. – U nas było naprawdę wesoło. Miałam fantastycznych rodziców, a szczególnie tatusia, który był kawalarzem, dowcipkował, był szarmancki, kochał muzykę – wspomina. To dzięki rodzicom, którzy na czwarte urodziny podarowali jej akordeon, zafascynowała się muzyką. Była uważana za genialne dziecko, ale potem, gdy stała się nastolatką, jako wrażliwiec dała sobie wtłoczyć kompleksy. Słuchała podszeptów koleżanek, które dziwiły się: – Jak to jest, że chłopaki zwracają na ciebie uwagę, przecież jesteś taka brzydka.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Później długo nie wierzyła w siebie. Kiedy na początku lat 70. XX wieku wyjechała z mężem Michałem Urbaniakiem i dwiema córkami: Miką i Kasią (odziedziczyły talent wokalny po mamie) do Nowego Jorku, uważała, że sama nigdy sobie nie poradzi.
To Michał wszystko załatwiał, wszystko organizował, ja miałam tylko śpiewać i zajmować się dziećmi – wspominała.
Myślała, że zawsze będą razem, ale gdy wyszło na jaw, że mąż ma inną kobietę, musiała nauczyć się radzić sobie sama. Zaczepiła się w firmie sprzedającej wzmacniacze dźwięku przez telefon, aż pewnego dnia, gdy przypadkowo skasowała całą listę kontaktów, coś w niej pękło. – Wy nie wiecie, kim ja jestem! – wrzasnęła do zadziwionych pracowników. – Ja jestem Urszula Dudziak, śpiewaczka jazzowa, nadzieja muzyki! Od tamtej pory postanowiła sobie udowodnić, że także i ona umie zadbać o swoją karierę.
I okazało się, że wcale nie jestem taka głupia, taka brzydka, taka beznadziejna – uśmiecha się.
Do swojego sposobu myślenia stara się przekonać zwłaszcza kobiety. Wie, że to im wtłacza się stereotypowe myślenie o wieku, o tym, co wypada i czego nie wypada. W zeszłym roku z narzeczonym Bogusiem, emerytowanym kapitanem żeglugi morskiej, zbudowała wymarzony dom na Podlasiu, tuż przy leśnej głuszy. – I teraz dostaję od kobiet takie oto mejle: „ooo, a ja myślałam, że już jestem stara, bo mam 55 lat, i się kłóciłam z mężem, że już jest za późno, żeby budować dom, ale jak usłyszałam, że pani buduje dom, to zmieniłam zdanie” – śmieje się piosenkarka.
Wiek naprawdę nie gra roli. Każdy moment jest dobry, by coś zmienić, albo… wrócić do korzeni. Ja jestem wiejska dziewczyna! – mówi pani Urszula.
Pochodzi przecież ze wsi Straconka, dziś będącej dzielnicą Bielska-Białej. – Zawsze mówię, że w mieście jesteśmy po wiedzę, na wieś jedziemy po rozum.
Wyświetl ten post na Instagramie.
To właśnie w swoim wymarzonym domu na Podlasiu spędzili czas pandemicznego zamknięcia, dla nich o dziwo bardzo wesoły. Dudziak uwielbia szyć, gotować, spacerować, odkryła także prace ogrodowe i z zapamiętaniem dba o swój kawałek zieleni. Z Bogusiem uprawiają ekologiczne ziemniaki bez oprysków i na wiosnę z upodobaniem oddali się specyficznym zawodom – kto zbierze więcej stonki. Wygrywa zazwyczaj Urszula.
Boguś jest ode mnie kilka lat młodszy, ale ledwo za mną nadąża – uśmiecha się.