Urszula Dudziak i Mika Urbaniak nie miały łatwej wspólnej drogi. Mika Urbaniak jako nastolatka musiała być wsparciem dla matki, Urszuli Dudziak, gdy odszedł jej mąż, a później zmarł Jerzy Kosiński, który był jej miłością. Role się odwróciły, gdy Mika zmagała się z chorobą dwubiegunową i uzależnieniem od alkoholu.
Spis treści
Urszula Dudziak ma z muzykiem Michałem Urbaniakiem dwie córki: Katarzynę i Mikę. Para mieszkała w Nowym Jorku, byli małżeństwem niemal 20 lat.
TS: Gdy Michał Urbaniak od Was odszedł, Urszula została sama z dwójką dzieci w obcym kraju.
Mika Urbaniak: Miałam sześć lat i świat mi się zawalił. Zapamiętałam to tak: ojciec był, był i nagle go nie było. Potem tylko przychodził do nas albo odwoził nas do szkoły, zabierał na basen. Ale dom stał się chaotyczny. Wiedziałam, że ojciec ma inną kobietę.
Urszula Dudziak: Moje poczucie wartości legło w gruzach. Tamta kobieta była przepiękna. A ja wciąż się zastanawiałam, co takiego ma w sobie, czego ja nie miałam. Ale prawda jest taka, że coraz częściej się z Michałem kłóciliśmy. Gdy odszedł, starałam się być dzielna dla córek, chronić je, ale to było czasem ponad moje siły. Żyłam w lęku, że sobie nie poradzę. Porzucona wokalistka jazzowa z Polski, bez pieniędzy, za to z dwójką małych dzieci i ze złamanym sercem – taki był mój nowy status. Gdyby nie pomoc przyjaciół, nie dałabym rady. Pamiętam siebie z tamtego czasu: snułam się całymi dniami po domu w szlafroku, a najważniejsze było dla mnie, żeby wyprawić dzieci do szkoły. Tego nie mogłam zawalić.
Mika: Mama nie wylewała na nas swojego smutku, raczej była nieobecna. Czułam jednak jej przygnębienie. Było dla mnie jasne, że dzieje się coś niedobrego i cierpiałam razem z nią. Tak bardzo chciałam, żeby się uśmiechała. Prawdziwy dramat zaczął się, gdy ojciec rozstał się też z tamtą kobietą i zaczął pić. A mama postanowiła go wspierać.
Ula: Było mi go żal mimo tego, co zrobił mnie i dzieciom. Wszyscy się dziwili... Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to jest tak trudne dla córek. Kilka dni temu Kasia, u której byłam właśnie w Nowym Jorku, zapytała: „Mama, jak ty sobie wtedy poradziłaś?”. Matka w takiej sytuacji robi, co może – ja starałam się żyć i sprzedawałam głośniki. Na moje szczęście zaczęłam znowu koncertować, ale... dla dzieci to było trudne, bo coraz częściej musiały zostawać z opiekunką.
Mika: Przychodziły do nas na zmianę dwie „babcie”, bardzo o nas dbały, choć ich nie pamiętam. Więcej wspomnień mam z czasów, gdy mama poznała Jerzego Kosińskiego. I zupełnie straciła dla niego głowę.
Mika: Jako dziecko byłam głównie zazdrosna o czas, jaki z nim spędzała.
Ula: Może to był błąd, że poszłam za tamtą miłością jak w dym?
Mika: Dziś tak nie myślę. Chciałaś nam i sobie na nowo stworzyć dom. Próbowałaś jego i nas integrować. Pamiętam, jak się z nami bawił: był pilotem do telewizora, a my z Kasią programami. Jerzy mówił: Przełączam na MTV, a my wtedy śpiewałyśmy, „przełączał kanał” na informacje – zmieniałyśmy się w gadające głowy. To wspomnienie jest fajne.
Ula: Z czasem dotarło do mnie, jak Mika to przeżywała. Miała poczucie, że Jerzy jest ważniejszy od niej – rozpadła się jej rodzina, ojciec zaczął pić, a matka znalazła innego mężczyznę. Dla dziecka to mogło tak wyglądać.
Mika: Byłam zagubionym dzieckiem, nie rozumiałam dobrze relacji dorosłych. Był okres w moich relacjach z mamą, gdy wypomniałam jej, że ważniejsi od córek byli dla niej mężczyźni. To było okrutne z mojej strony. Wpędzałam ją w jeszcze większe poczucie winy. Pamiętam wieczór śmierci Jerzego Kosińskiego. Mama jeszcze o niej nie wiedziała. Usiadła z nami i nagle powiedziała, że ręka jej drętwieje i boi się, że to może być zawał. Informację o samobójstwie Jerzego dostała kilka godzin później. Myślałam wtedy: „Jak on mógł jej to zrobić! Przecież tak ją kochał, a ona jego!”. Nasz świat znów się rozsypał. Mama była w szoku, wpadła w depresję. Bałam się o nią wtedy. Długo nie mogła się otrząsnąć. Znów patrzyłam, jak cierpi. Musiałyśmy z siostrą opiekować się nią. Czułam, że nie powinna zostawać sama, była w rozpaczy. Dla mnie i siostry stało się jasne, że jesteśmy jej jedynym oparciem. Nawet spałyśmy wtedy we trzy w jednym łóżku. Nie miałam zwykłych dziecięcych problemów, bo problemy dorosłych wzięły górę nad moim życiem.
Jak to udźwignęłaś?
Mika: W pamiętniku z tamtego czasu napisałam: life is confusion. Ile można wymagać od czternastolatki?! W końcu uciekłam w swój świat. Zaczęłam odreagowywać. Po szkole chodziłyśmy z Kasią do Central Parku i przesiadywałyśmy tam całe popołudnia, pijąc piwo z bezdomnymi.
Ula: Długo o tym nie wiedziałam. Denerwowałam się tylko, że późno wracały do domu.
Mika: Mama płakała, gdy wracałam o trzeciej w nocy zamiast o dziewiątej. Czuła się bezradna. Było mi jej nawet żal, ale tamten świat stał się już dla mnie niezbędny, za dużo mi dawał. A alkohol znieczulał skutecznie.
Ula: O alkoholu dowiedziałam się późno. Długo uspokajałam się tym, że chodziły do szkoły, dobrze się uczyły. Jak mogłam to przeoczyć? Nie rozumiem, ale tak było.
Kiedy stało się jasne, że Mika ma poważny problem?
Mika: Chyba wtedy, gdy zrezygnowałam ze studiów po pierwszym roku.
Ula: Wyjeżdżałam już z Ameryki do Polski. Powiedziałam Mice, że powinna pojechać ze mną. Myślałam, że zmiana środowiska i towarzystwa dobrze jej zrobi. Od tego momentu zaczęła się nasza walka.
Mika: Jako dziecko znanych muzyków jazzowych weszłam już wtedy w świat show-biznesu, w którym alkohol lał się strumieniami. Piliśmy i braliśmy narkotyki niemal codziennie. To była droga do zatracenia. Piłam dziewięć lat. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że mam też chorobę dwubiegunową. Nie leczyłam się, co oznaczało, że w głowie miałam tykającą bombę.
Ula: To był najtrudniejszy czas w naszych relacjach. Gdy traciłam siły, wspierała mnie Kasia, która została w Nowym Jorku. Kiedy czułam, że tracę kontakt z Miką, dzwoniłam do Kasi. Od niej Mika zawsze odbierała telefon. Gdybym wtedy wiedziała, że moje dziecko cierpi na chorobę dwubiegunową, pewnie wiele rzeczy robiłabym inaczej.
Jak się dowiedziałyście o chorobie?
Mika: W 2003 roku wylądowałam w szpitalu po imprezie. Nie wiem, co się stało, urwał mi się film. Mama była przerażona. „Jeśli nie pójdziesz na odwyk, nie masz wstępu do domu” – powiedziała wtedy.
Ula: Ciężko było mi to powiedzieć. I nie wiem, czybym dotrzymała słowa. To był mój krzyk o ciebie z dna rozpaczy. Która matka miałaby siłę wyrzucić dziecko z domu?! Ale tłumaczono mi, że czasem to jedyna skuteczna metoda. Takie ultimatum to była dla mnie bardzo wysoka cena.
Mika: I to do mnie trafiło. Zrozumiałam, jak bardzo obarczam swoimi problemami mamę, że jest wycieńczona walką o mnie. Z perspektywy czasu widzę, z jaką determinacją starała się mi pomóc. Wiele razy traciłam nadzieję, a ona cały czas powtarzała: damy radę, zobaczysz. Wynajdywała kolejnego lekarza, kolejny ośrodek, gotowa była przetestować każdą metodę. Zawiozła mnie nawet na Kostarykę do jakichś szamanów. I co może najważniejsze, była ze mną w najczarniejszej depresji i podczas groźnych dla mnie okresów manii, tuliła mnie do siebie, mówiła, że z tego wyjdę, że życie jeszcze będzie dobre. Gdyby nie mama, nie byłoby mnie tutaj.
Ula: A później Mika tuliła mnie, gdy zdiagnozowano u mnie raka piersi. W córkach miałam wtedy największe oparcie. Może wszystkie trzy mamy w sobie mechanizm, który nie pozwala się nam poddawać? W moich żyłach płynie góralska krew, czasem myślę, że ona daje mi taką... niezniszczalność. A może doświadczyłam w życiu tyle, że trudno mnie złamać?
Cały wywiad w styczniowym wydaniu Twojego STYLu.