Grzegorz Krychowiak, były reprezentant Polski w piłce nożnej, opowiada o kulisach zakończenia kariery, rodzinnych relacjach i poszukiwaniu siebie poza boiskiem.
Zakład z Wojciechem Szczęsnym, od którego zaczyna się serial dokumentalny "Krychowiak: krok od szczytu" zrobił Pan na potrzeby filmu?
Założyliśmy się już w 2017 roku. Spotkaliśmy się kiedyś na obiedzie i rozmawialiśmy o podróżach. Zdobycie Mount Everest było na liście moich marzeń. Wojtek wyraził prześmiewcze powątpienie. Zareagowałem mówiąc: „chcesz się założyć?”. Umówiliśmy się, że za każdy przemierzony przeze mnie metr, Wojtek zapłaci jedno euro, a zebraną sumę wpłaci na cele charytatywne. Nagrałem jego przyrzeczenie, żeby potem się nie wypierał, że nic o tym nie wie. Do tej pory nie było jednak przestrzeni na wyprawę w Himalaje.
A kiedy wpadł Pan na pomysł, by nakręcić o sobie film, w którym wszystkiego, czego się o Panu dowiadujemy, dowiadujemy się podczas Pana podróży?
Życie każdego z nas to podróż, a celem tej podróży zawsze jest jakiś szczyt, na który próbujemy wejść – chcemy być kimś, coś osiągnąć. Wielu ludzi ma swój Mount Everest. Chciałem podejść do mojego życia metaforycznie, opowiedzieć o sobie w drodze, bez siedzenia w studio, oślepiony światłem reflektorów.
Zabrał Pan ze sobą dwóch starszych braci: Tomka i Krzyśka.
Najbliższe mi osoby. Ale też ciekawiło mnie, co o mnie myślą, czy nigdy nie byli zazdrośni o to, że mi się udało w sporcie, a im nie.
W serialu dokumentalnym o Panu jest też inna osobista podróż - po Mongolii z Pana ojcem Edwardem.
Wyjechałem z domu, gdy miałem dziesięć lat. Przez całe dotychczasowe życie byłem dzieckiem dojeżdżającym do rodziny, a z tatą rozmawiałem najczęściej przez telefon. Teraz pierwszy raz wybraliśmy się na wyprawę tylko we dwójkę – bez mamy, braci, mojej żony. Spędziliśmy w Mongolii tydzień, wiele godzin w samochodzie, bo jeździliśmy w różne miejsca. Odbyliśmy wiele rozmów, tak naprawdę niewielki procent znalazł się w serialu, bo zabrakło czasu. To był dla mnie bardzo wartościowy czas.
Padło dużo szczerych słów między Wami. Tata miał żal, że mało Pan odwiedzał rodzinny dom podczas piłkarskiej kariery.
A ja zastanawiałem się, czy rodzicom łatwo przyszło puścić mnie do Francji, gdy miałem 15 lat. Moja mama płakała, a tata powiedział mi podczas naszej podróży – że miał dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Jest wojskowym, myśli zadaniowo. Wiedział, że to jedyna szansa dla chłopaka z Mrzeżyna. Tę zadaniowość, nastawienie na cel odziedziczyłem właśnie po ojcu.
Podczas tej wyprawy zdradził Pan ojcu swoje marzenie.
Kiedyś ktoś mnie o to zapytał i nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Dla mnie marzenie to duże słowo. Ale teraz, po naszej wyprawie, już wiem. Na koniec tego wyjazdu wszyscy doszliśmy do wniosku, że tata bardzo potrzebował tego wyjazdu, opowiedzenia, co leży mu na sercu. W pewnym momencie byłem nawet zaskoczony, że musiałem czekać na tę szczerość aż do realizacji serialu.
Najpierw był pomysł na serial „Krychowiak: krok od szczytu”, czy najpierw była decyzja o tym, że kończy Pan karierę sportową?
Najpierw był pomysł na film, a dopiero po wielu rozmowach stwierdziliśmy, że warto zrobić serial. Już wtedy wiedziałem, że moja sportowa przygoda jest na ostatniej prostej, dobiega końca. Ale decyzję podjąłem po zakończeniu zdjęć do produkcji. Poczułem przyjemność i ekscytację robienia czegoś zupełnie innego niż gra w piłkę nożną. Nawet zaczęliśmy robić kolejny filmowy projekt – program, o którym nie mogę jeszcze za wiele powiedzieć.
Gdyby zadzwonił do Pana Jan Holoubek i zaproponował rolę, zgodziłby się Pan?
Na pewno chciałbym spróbować. Nie wiem, czy nadaję się na aktora. Nie skończyłem studiów aktorskich ani żadnych kursów. A jestem wobec siebie bardzo wymagający, więc jak nie mam pewności, że zagram dobrze na 100 proc., to wolałbym tego nie robić, przynajmniej na tym etapie. Wczoraj dostałem propozycję udziału w pewnym filmie, ale zdecydowałem się ją odrzucić.
Boi się Pan krytyki?
Nie, ale widzę na przykład, ile pracy kosztowała mnie narracja serialu – spędziliśmy na tym 30 godzin, bo byłem niezadowolony z siebie. Powtarzaliśmy i powtarzaliśmy, aż doszliśmy do efektu, który mnie usatysfakcjonował. Mam po prostu w sobie dużo samokrytycyzmu.
Gdy myśli Pan o pięciu latach, które przed Panem, to co Pan widzi?
Nie projektuję przyszłości. Mam teraz taki czas, w którym chcę wielu rzeczy spróbować – jak w przypadku nakręcenia serialu i pracy przy filmach. Robię też kurs trenerski, to jest dla mnie bardzo ciekawe być po drugiej stronie.
Andreas Pirlo po zakończeniu kariery założył winiarnię, Mathieu Flamini firmę biochemiczną. Pan ma m.in. salony z włoskimi garniturami Balamonte. Może to moda jest Pana przeznaczeniem?
Na razie to jest niewielki procent moich codziennych obowiązków biznesowych, ale bardzo przyjemny.
Jest Pan znany z nienagannego stylu i dbałości o każdy detal. Co daje Panu perfekcyjnie skomponowany stylowy wygląd?
Frajdę. Dobry, stylowy wygląd sprawia mi przyjemność. Odzwierciedla mnie w stu procentach, bo nie lubię być przebrany. Ale też żyjemy w czasach, w których o relacji z drugim człowiekiem decydują pierwsze sekundy spotkania – liczy się pierwsze wrażenie.
Bliżej Panu do klasyki Davida Beckhama czy do freestylu Julesa Koundé?
Zawsze wychodzę z założenia, że kawa nie wyklucza herbaty. Można wyglądać stylowo w dresie i elegancko w garniturze.
Ma Pan swoich ulubionych projektantów?
Saint Laurent czy Hermès to takie domy, które naprawdę są eleganckie, a Hermès sam w sobie jest taką kwintesencją elegancji i dbałości o detale.
Kto Pana inspiruje, jeśli chodzi o styl ubierania?
Na co dzień mieszkam w Paryżu, a tam wychodząc na ulice można dostrzec bardzo interesujące stylizacje czy marki, które naprawdę robią niewiarygodne rzeczy.
Czy marynarka do jeansów jest według Pana stosowna?
Tak, jest takie rozwiązanie. W zależności od kontekstu, z kim się spotykasz w danym momencie i jak to jest zrobione.
A marynarka do spodni dresowych?
Tu wchodzimy już w bardzo w oversize'owy klimat. Też coś można z tego wymyślić, ale musi mieć jakąś spójność. Zawsze daję taki przykład, że często ludzie zakładają kapelusz, ale jak to nie idzie w parze z całą stylizacją i to, kim jesteśmy, to wygląda komicznie.
Czy polscy mężczyźni dobrze się ubierają?
Został zrobiony ogromny progres, który widać na ulicach nie tylko Warszawy, ale w całej Polsce. I ja zawsze wychodzę z założenia, że każdy mężczyzna powinien mieć dobrze skrojony garnitur, bo to jest bardzo bezpieczne rozwiązanie na różne okazje. Lepiej zbyt elegancko wyglądać niż na odwrót, bo będziemy się bardzo źle czuć.
Uszyłby Pan garnitur dla prezydenta?
Oczywiście.
Wracając do piłki nożnej, jak Pana rodzice zareagowali na decyzję o zakończeniu kariery?
Mama szybko się z tym pogodziła, tacie trudno było to zaakceptować. Jak jesteś zawodowym piłkarzem, twoi bliscy też funkcjonują od meczu do meczu. On zdawał sobie sprawę, że już nie będzie miał tych emocji, nie będzie śledził wyników syna, więc w jego przypadku to był proces.
W Pana przypadku znika też rytm sportowej codzienności – nie ma regularnych treningów, spotkań w szatni z kolegami, adrenaliny.
Nikt nie da gwarancji, jak zareagujesz, gdy przestaniesz grać w piłkę. I czy znajdziesz w życiu coś, co da Ci podobne emocje, jak na boisku. Na pewno pozwalam sobie na więcej luzu, bo gdy uprawiasz sport na profesjonalnym poziomie, masz więcej wyrzeczeń np. zupełnie inne podejście do snu.
W książce „Imperium. Lewandowska”, autorka zdradziła, że Robert Lewandowski w trybie treningowym i przed ważnymi meczami śpi w specjalnie wyciemnionym pokoju, a żona stara się go nie obciążać żadnymi domowymi problemami. Jak było w Pana przypadku?
O 22.00 jestem już w łóżku gotowy do spania. Celia na każdym etapie mnie wspiera, jestem jej bardzo wdzięczny. Kiedy mogę zawsze jej pomagam, ale ona pomaga mi dużo więcej (śmiech).
Żony piłkarzy są samotne?
Z Celią jesteśmy razem od piętnastutu lat. Średnio co dwa lata zmieniałem klub, a ona za każdym razem przeprowadzała się ze mną do innego kraju. Ja spędzałem czas na treningu, moja żona na nowo musiała budować swoje życie. Na co dzień była sama – bez dawnych przyjaciół, bliskich. Podporządkowała się mojej karierze.
Teraz przyjdzie czas na powiększenie rodziny?
Piłka nożna to było całe moje życie. Nie chciałem być nieobecnym ojcem. Teraz w naszym małżeństwie przyszedł okres spokoju, życia bez presji i przeprowadzek. To najlepszy czas na ojcostwo.
Serial dokumentalny "Krychowiak: krok do szczytu" od 27 listopada będzie dostępny w SkyShowtime.