Mika Urbaniak i Victor Davies nie chcą już nawet koncertować bez siebie. Razem grają, malują, gotują i… wpadają w dołki, a potem się z nich wyciągają. Sprawdziliśmy – u nich to działa!
Spis treści
MIKA URBANIAK – wokalistka, autorka tekstów, muzyk. Jej pierwszy solowy album, „Closer”, otrzymał nagrodę Fryderyka (2010 r.). W duecie z brytyjskim artystą Victorem Daviesem, prywatnie swoim partnerem, nagrała albumy „Follow You”, „Once in a Lifetime” i „Art Pop”. Jest córką wokalistki Urszuli Dudziak i jazzmana Michała Urbaniaka. Mieszka z partnerem w Warszawie. Ma 42 lata.
VICTOR DAVIES – kompozytor, wokalista, producent, aranżer i malarz. Pochodzi z Londynu. Jego albumy solowe znane są na świecie, m.in. „Hoxton Popstars” był numerem jeden w Japonii, a „Hear the Sound” zdobył popularność w Brazylii. Grał trasy koncertowe w Europie, USA i Japonii. Współpracował z takimi legendami jak Quincy Jones czy Louie Vega itd. Wraz z Miką nagrał jako producent albumy „Follow You”, „Once in a Lifetime” i „Art Pop”. Ma 57 lat.
Mamy potrzebę, aby razem robić wszystko, co sprawia nam frajdę. Tworzymy muzykę, gotujemy, malujemy, rozmawiamy. Mamy też swoje własne przestrzenie, ale generalnie wolimy się nie rozstawać. Oboje lubimy ten stan, który trwa już 13 lat. Poznaliśmy się w Warszawie, na koncercie Andrzeja Smolika. To był chyba 2000 rok. Ja miałam zaśpiewać kilka utworów, Victor też. On mieszkał wtedy w Londynie; przyjechał specjalnie na to wydarzenie. Mijaliśmy się na próbach, parę razy żartowaliśmy i wymieniliśmy kilka opinii na niezobowiązujące tematy. Ciekawe, że ja od razu ujrzałam w nim kogoś nieszablonowego, niezwykle inspirującego. Zaciekawił mnie nie tylko jako artysta, ale też jako człowiek. Wydawał mi się nawet kimś w rodzaju guru, pochodzącym z innego świata, który zna odpowiedzi na życiowe dylematy.
Oboje byliśmy wtedy w związkach. Po koncercie rozjechaliśmy się w swoje strony. Aż nadszedł 2009 rok, kiedy Victor zaproponował, abym nagrała cover jednego z utworów na jego płytę. Spotkaliśmy się, zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że oboje jesteśmy już singlami. Przy kolejnym projekcie, czyli przy tworzeniu mojej płyty zatytułowanej „Follow You” (ang. – Podążam za tobą) zakochaliśmy się w sobie. Symboliczne. Wszystko działo się naturalnie i chyba dość szybko. Niczego nie zakładaliśmy, po prostu połączyło nas coś silnego. Mieliśmy wrażenie, że znamy się od dawna. W pewnym momencie Victor spakował najważniejsze rzeczy i przeprowadził się do mnie do Warszawy. Urodziłam się i wychowałam w Nowym Jorku, w muzycznej, szalonej rodzinie (rodzicami Miki są wokalistka Urszula Dudziak oraz jazzman Michał Urbaniak). Po różnych perturbacjach przeniosłam się do Polski, gdzie byli już moi rodzice. Nie czuję tęsknoty za Nowym Jorkiem. Nadal kocham to miasto, ale teraz kojarzy mi się raczej z chaosem i ze stresem. Wciąż jeszcze nie dotarłam tam z Victorem; to trzeba będzie w końcu nadrobić. Często latamy do Londynu; rozmawiamy o tym, że przydałaby się nam jeszcze jedna stała baza, gdzieś w Europie.
Co jest najważniejsze w związku? Słuchanie siebie nawzajem. Czasem nam to nie wychodzi i zaczynamy się kłócić. Victor się nakręca bardziej niż ja, mówi dużo i głośno. Bywa nerwowo. On potrafi być bardzo ekspresyjny w wyrażaniu emocji, a ja jestem cicha i raczej zamknięta w sobie. Choć krzyknąć też umiem... Ciche dni? U nas to raczej godziny. Rzadko, ale potrzebujemy przerwy od siebie. Nigdy nie jest tak, że milczymy zupełnie, jednak każde z nas wchodzi do swojego świata i się resetuje. Wcale nie musimy opuszczać wtedy mieszkania. Victor nienawidzi zakupów, więc chadzam na nie sama albo z przyjaciółkami. Mam tutaj grupę zaufanych przyjaciółek, bardzo lubię się z nimi spotykać.
Victor nie potrzebuje życia towarzyskiego zbyt często. On kolekcjonuje gitary (ma ich 30), a ja perfumy i akcesoria do makijażu. Ostatnio wkręciłam się w aplikację TikTok. Robię tam live’y, podczas których rozmawiam z followersami. Bywa, że na live’a wpada Victor i zaczynamy coś grać, śpiewać. Staram się regularnie chodzić na terapię, bo byłam uzależniona od alkoholu i chorowałam na depresję przez wiele lat. Moim problemem było też to, że dusiłam w sobie emocje i uczucia. Jak wiadomo, stany depresyjne czasem wracają. Dbam o własne bezpieczeństwo w tym obszarze. To z kolei nie jest zupełnie świat Victora. Relaksuje nas wspólne malowanie obrazów. Siedzimy w jednej przestrzeni, każde przy swoim blejtramie. Zaczęłam malować dzięki inspiracji Victora. Żartuję, że stałam się zazdrosna o jego malowanie, ale prawda jest taka, że zachęcał mnie do tego w czasie pandemii, gdy przestaliśmy koncertować i głównie siedzieliśmy w domu. Tylko w jednym roku pandemii namalowałam aż 150 płócien! Sama nie mogę w to uwierzyć. Na dodatek znalazłam sporo odbiorców mojej sztuki. Pamiętam, że jednego dnia sprzedałam... siedem obrazów.
Nieważne, czy mieliśmy kłótnię, czy słabszy nastrój – kiedy wchodzimy razem na scenę, nagle mija wszystko, co złe. Myślę, że wspólne koncertowanie działa odświeżająco na nasz związek także dzięki energii, którą dają nam publiczność, muzycy itd. W tworzeniu własnych utworów też mobilizujemy siebie nawzajem. Jest między nami minimalna zdrowa konkurencja, która napędza do działania. Tak to wygląda, jeśli związek tworzy dwoje artystów. Od niedawna pracuję nad kolejną płytą. Tym razem z utworami hip-hopowymi. Wydam w tym roku sześć singli z teledyskami. Pierwszy raz zrobiłam samodzielnie produkcję płyty. Victor pomaga mi, tworząc miksy. W przyszłym roku ukaże się też wywiad rzeka ze mną. Poza tym tworzymy z mamą fundację prokobiecą. Planujemy zorganizować festiwal i warsztaty. Victor bardzo mi kibicuje. Z nim jest naprawdę łatwiej i weselej żyć.
Uwielbiam jej ton głosu. Dla mnie to najlepszy głos na ziemi. Czysty swing! Ale moje pierwsze wrażenie było... dziwne. Zobaczyłem Mikę podczas próby do koncertu Andrzeja Smolika. Wokół kręciło się wiele osób, był harmider, głośno grała muzyka. Na krześle siedziała młoda osoba, której nie znałem, i zakrywając uszy, krzyczała: „Stop!”. Miała dosyć hałasu, jak się okazało. Zdziwiłem się, że artystka może tak reagować na muzykę. (śmiech) Niedługo potem usłyszałem, jak śpiewa. Zaskoczenie! Brzmiała jak rodowita artystka z Nowego Jorku. Później dowiedziałem się, że tam się wychowała. Kiedy zacząłem poznawać Mikę lepiej, poczułem, że bywa samotna. I że często się separuje od ludzi. Nie chciałem, aby siedziała w kącie, obserwując życie z boku. Zrozumiałem, że potrzebuje koła ratunkowego, aby uciec od samotności. Od początku mieliśmy silne porozumienie. Mika żartuje, że musiała mnie porwać, abym się przeprowadził do Warszawy. Ale kiedy zaczęło być między nami poważnie, ja po prostu podjąłem taką decyzję. To nie było nic nadzwyczajnego. Zapakowałem ubrania, mojego 50-kilogramowego psa, french mastiffa, do tego kilka ukochanych gitar i ruszyłem samochodem do Polski. Często ktoś mnie dopytuje, czy dobrze mieszka mi się w Warszawie. No jasne, że tak! Jestem introwertykiem, więc to odpowiednie miejsce dla mnie. (uśmiech) Kiedy jadę do Londynu i wsiadam do autobusu, natychmiast jestem zagadywany: czy widziałem wczoraj mecz, jak się miewam, jak mija dzień. Nie czuję się wtedy komfortowo. Polacy raczej nikogo obcego nie zagadują, więc to mi odpowiada.
To Mika znacznie częściej niż ja wpada w dołki. Mam wrażenie, że wciąż nie do końca wierzy w siebie i swój talent. Staram się ją wspierać. Wiem, że w branży artystycznej wcale nie jest łatwo o pewność siebie, a sukces może mieć różne twarze. Często ci bardzo znani twórcy czują się zagubieni, nieszczęśliwi. Aby wspiąć się na odpowiednio wysoki poziom, musisz pracować zwykle z tymi, z którymi nie chcesz, idziesz na różne kompromisy, robisz coś wbrew sobie. My wolimy chodzić swoimi drogami. Najważniejsza w związku jest komunikacja. Jeśli pojawia się problem między nami, to w 99 procentach dotyczy on niewłaściwej komunikacji albo jej braku. Na szczęście oboje umiemy zauważyć moment, kiedy trochę się pogubiliśmy. Namówiłem Mikę, żeby zaczęła malować obrazy na płótnie. Ja już jako dziecko uwielbiałem to robić, głównie po to, aby nie odrabiać lekcji. Potem dostałem się do college’u w Londynie, ale studiowanie malarstwa mi się nie spodobało. Po miesiącu uciekłem z uczelni. Teraz cieszy mnie fakt, że choć tej szkoły nie skończyłem, moje obrazy znajdują się u klientów w USA, na Tajwanie, w Dubaju...
Nie lubimy już występować bez siebie. Nasze koncerty z Miką zmieniają się często w stand-up comedy. Przekomarzamy się, żartujemy z samych siebie, z sytuacji robimy niegroźne docinki. Ja wciąż się stresuję, kiedy wychodzę na scenę, a Mika twierdzi, że ten etap ma za sobą. Musiałem coś wymyślić, by się rozluźnić. Raz spontanicznie zacząłem żartować; natychmiast miałem świetne reakcje publiczności. Od razu poczułem się lepiej. Powoli kończę mój projekt rapowy: tworzę muzykę i filmy wideo. Od początku do końca wszystko robię sam. Szykujemy też wspólnie z Miką coś dużego, w co zaangażowany będzie sam Quincy Jones! Poza tym orkiestra z Polski i artyści z różnych miejsc na świecie.
Pamiętam, jak przed laty poznałem rodziców Miki. To był okres świąt Bożego Narodzenia. Najpierw pojechaliśmy odwiedzić jej tatę, Michała Urbaniaka. Na dzień dobry zagrał mi na skrzypcach piosenkę, aż z tych emocji zaczął płakać. To było mocne doświadczenie. Niedługo potem poznałem mamę Miki, Urszulę Dudziak. Zabawnie, bo zanim ją ujrzałem, usłyszałem jej charakterystyczny wysoki śpiew przez otwarte okno domu. Mieć takich rodziców to niezła przygoda! Moi niestety już nie żyją. Mika zdążyła poznać jeszcze moją mamę. Mam kilkoro rodzeństwa, więc rodzina jest duża. Moje siostry oraz bracia (jeden nie żyje) są od dawna rodzicami a niektórzy nawet dziadkami. Wszyscy mieszkają w Londynie, widujemy się dość często, także w święta. Jest gwarnie, głośno i wesoło. Mika dobrze się z nami czuje, bardzo cenimy ten czas.
Nieraz zastanawiamy się z Miką, czyja rodzina jest bardziej szalona: jej czy moja? Kiedy mam dobry humor, puszczam wodze fantazji także w kuchni. Uwielbiam gotować nam hinduskie jedzenie. Nauczył mnie tego ojciec, który służył w jednostce militarnej Navy w zachodniej Afryce. Wielu żołnierzy pochodziło z Indii; przekazali mojemu tacie sekretne receptury dań. Mama, Brytyjka, mogła za to przypalić każdą potrawę... Mika twierdzi, że rywalizujemy? Nie! Może to ona troszkę ze mną rywalizuje...No dobra. Żartuję. Wiadomo, że chodzi o wzajemną inspirację.