Badania pokazują, że większość z nas, jeśli myśli o rozwodzie, pragnęłaby rozstać się z godnością. Nasze drogi się rozeszły, podzielmy majątek, omówmy zobowiązania i pożegnajmy się jak starzy przyjaciele. Dlaczego tak rzadko się to udaje?
Spis treści
Dominika wynajęła detektywa. I wtedy się zaczęło. – Dopiero kiedy zobaczyłam go na zdjęciach z tamtą, jakby coś we mnie wstąpiło. Włamałam się na jego konto, skopiowałam maile, czytałam i czułam, jak się tarzam w błocie – opowiada. Dziś tego żałuje: – Sprawa rozwodowa była już w toku, dowody zdobyte przez detektywa nie miały wagi w sądzie. Nie zyskałam nic oprócz niesmaku. Badania pokazują, że większość z nas, jeśli myśli o rozwodzie, pragnie rozstać się z godnością. Z analiz kancelarii adwokackiej Nowy Etap wynika na przykład, że 75 proc. par zdecydowanych na rozwód chce go dostać szybko, bezboleśnie, bez orzekania winy. Często argumentujemy tę decyzję dobrem dzieci. Jednak rzeczywistość bywa inna. Z badań Stowarzyszenia OPTA wynika, że ponad połowa dzieci jest świadkami kłótni między rozstającymi się rodzicami, a 20 proc. z nich jest w te konflikty wciągana. Tak było podczas rozwodu Aleksandry. Pedagożka z zawodu często obserwowała skłóconych rodziców dzieci, z którymi pracuje. Zawsze myślała: „Jak można tak sobie skakać do gardeł? Gdyby mnie coś takiego spotkało, zachowałabym klasę”. Ale gdy jej mąż wniósł o rozwód po 15 latach małżeństwa, spakowała dzieci (czternastoletnie bliźniaki) i wyjechała do rodziców na Podlasie. Zniknęła, odmawiała kontaktu, a gdy mąż dzwonił, mówiła, że bliźniaki nie chcą z nim rozmawiać. Dzieci okłamywała, że tata nie dzwoni i „chyba ma nas dość”.
Czułam mściwą radość, bo wiedziałam, że to go rani najbardziej – odsunięcie. Chciałam, żeby cierpiał tak jak ja – opowiada i dodaje, że dziś się tego wstydzi. – Usprawiedliwiałam się przed sobą, że mam prawo, bo przygniatał mnie wielki żal. Dopiero potem poczułam, że zawiodłam, wciągnęłam w to dzieci, żeby ukarać ich ojca. Straciłam nad sobą kontrolę i zaczęłam się tego wstydzić.
Izabela Kielczyk, psycholożka zajmująca się osobami w procesie rozstania, mówi, że rozwód z klasą udaje się tym, którzy rozumieją choć trochę naturę emocji. To, że one nas wciągają, angażują i łatwo się nakręcają. A trudnych emocji w czasie rozstania pojawia się wiele – są zawiedzione nadzieje, poczucie oszukania, upokorzenia, gorycz, rozpaczliwy żal. – Sztuka polega na tym, żeby pozwolić tym emocjom wybrzmieć, rozumieć, że są naturalne i oczywiste, a potem zacząć godzić się z sytuacją i przejść do działania. Jeśli zamiast tego utkniemy w emocjonalnym „bagienku”, pojawi się złość, bo ona jest łatwa. Mniej bolesna niż smutek i bezradność, wydaje się usprawiedliwiona – mówi psycholożka. – Tylko że jest również destrukcyjna: nie pomaga przejść do następnych etapów po utracie, wzbudza chęć odwetu, pompuje nierealne oczekiwania rozwodowe. To przez nią kroimy samochód na pół, kłócimy się o rachunki za kilkanaście złotych.
Zdaniem psycholożki, zawiedzione nadzieje i trudne emocje to pokusa, żeby zamiast na rozwiązaniu sytuacji skupiać się na tym, kto jest winny. Jeśli uznamy, że partner, łatwo o szukanie satysfakcji w jego „ukaraniu”. – Im więcej emocji, tym trudniej zobaczyć nasz własny udział w tym, co się stało z relacją. Szczególnie jeśli rozstanie nas zaskakuje, czujemy się zranione i jak ranne zwierzę gryziemy na oślep – tłumaczy Kielczyk. – Emocji jest mniej, jeżeli wcześniej widziałyśmy sygnały problemów w relacji, jeśli o nich rozmawialiśmy, podejmowaliśmy próby ratowania związku
Aleksandra takich sygnałów nie widziała. Może nie całowali się tak, jak dawniej. Coraz mniej było wspólnych planów, wyjazdy tylko z dziećmi. Mniej było trzymania za rękę, wspólnych rozmów. Ale tyle lat po ślubie… Myślała, że wszyscy tak mają. Mąż powiedział później: to było jak gotowanie żaby. Ugotowaliśmy się i nie zostało nic. Kiedy oznajmił, że się wyprowadza, Ola usiadła na balkonie, zapaliła papierosa i wypaliła dziury we wszystkich jego bokserkach. Dominika w ramach odwetu weszła na wspólne konto i zlikwidowała stałe przelewy: za jego rower, za samochód, który kupił na siebie, karnet na siłownię, obiady w firmowej stołówce. Tyle że takie akcje wywołują wojnę. – W zamian on odciął mnie od abonamentu zdrowotnego. Wyszłam od dentysty i niespodzianka: rachunek za dwie plomby, znieczulenie, higienizację. Pomyślałam wtedy: „Mam dość. Muszę się uspokoić”.
Niektórzy porównują rozwód do odstawienia używek – spada dobrostan, pikuje poziom endorfin, samoakceptacja sięga dna. Amerykańska terapeutka Holly Whitaker opowiada, że rozwodzącym się kobietom udziela tych samych rad co klientkom rozstającym się z nałogiem: przekieruj uwagę na siebie, spełniaj swoje zachcianki, idź na masaż, zapisz się na sporty walki. Szukaj nowych źródeł dobrostanu.
Rozwód to sytuacja długotrwałego stresu. Maraton, a nie sprint. Trzeba się zatroszczyć o siebie, o własne potrzeby, zgromadzić wewnętrzne zasoby, by to przetrwać – mówi Izabela Kielczyk.
Swoim klientkom radzi urlop, wyjazd w miejsce, w którym nigdy nie były z partnerem. Innym przeciwnie – skupienie na pracy i trening, bo to zależy od temperamentu. Uniwersalne porady brzmią: wysypiaj się, przytulaj do bliskich, spotykaj z ludźmi, którzy okazują ci wsparcie. Z badań Stowarzyszenia OPTA wynika, że tego ostatniego często nam brakuje: aż 40 proc. rozwodzących się biegnie w tym maratonie samotnie. Ale prawie drugie tyle szuka pomocy u profesjonalistów: ponad 30 proc. par korzysta z pomocy psychoterapeuty.
Aleksandra znalazła grupę terapeutyczną dla osób w procesie rozstania: – Żałuję, że tak późno. To była wielka ulga pogadać z kobietami, które przeżywają to co ja, zobaczyć, jak sobie radzą. Wypluć z siebie emocje, które popychały mnie do zemsty, w bezpiecznym otoczeniu, wśród ludzi, którzy kiwają głowami ze zrozumieniem.
– Potrzebujemy ludzi z podobnymi doświadczeniami, bo zwykle myślimy „jestem w tym sama” albo „jak MNIE mogło się to przytrafić” – mówi Izabela Kielczyk, która również prowadzi takie grupy. – Spotykają się tam kobiety w różnym wieku, o rozmaitych doświadczeniach, od trzydziestolatek na dorobku po prezeski korporacji i wszystkie cierpią tak samo. To uprawomocnia nasze uczucia. Ale też ułatwia przyjmowanie krytycznych uwag, gdy zaczynamy przeginać, gdy emocje za mocno nas wkręcają. Słyszymy od innych świadectwa, które nas ostrzegają lub inspirują.
Psycholożka poleca też terapię indywidualną: – Pogadać i uzyskać wsparcie to cenna rzecz, ale czasem potrzebujemy profesjonalisty, który pomoże nam przepracować poczucie pustki, wyrzuty sumienia albo złość, która nie chce minąć. Coraz więcej par decyduje się przyjść do psychoterapeuty razem, gdy podejmą decyzję o rozstaniu – nie po to, by ratować związek, ale przejść razem przez rozwód, filtrując emocje w gabinecie specjalisty.
– Pewnego dnia, gdy wracałam do domu, usłyszałam w radiu piosenkę Luxtorpedy „Wilki dwa”. Jest tam refren o dwóch wilkach, dobrym i złym, które mamy w sobie. Rośnie ten, którego karmisz. To był dla mnie ważny moment, pomyślałam, że dotąd karmiłam niewłaściwego wilka i muszę zmienić fokus – opowiada Aleksandra. Wtedy zdecydowała, że potrzebuje mediatora, który pomoże jej przejść przez rozmowy o podziale majątku. – Bo już mi się wydawało, że odzyskałam zimną krew, że nad sobą panuję, ale wystarczyło, że mąż powiedział: „Sprzedajmy działkę, spłacę cię”, a wściekłość zalewała mnie gorącą falą.
Nie tylko dlatego, że ta działka była pełna wspomnień, była też miejscem, gdzie widziała ich oboje na starość, wśród porzeczek i bzów. – Co to znaczy: „spłacę cię?”! Tam wszystko robiłam ja, nawet drewno rąbałam, on nie odróżnia młotka od szpadla! Mediator to osoba, na którą możemy scedować rozwodową „walkę w kisielu”, jego zadaniem jest doprowadzić nas do ugody, prowadzić negocjacje i pomóc nam rozstać się z klasą. – Tę rolę może też odegrać ktoś znajomy, członek rodziny, przyjaciel, choć z mojego doświadczenia wynika, że lepiej sprawdza się prawnik, bezstronna osoba z zewnątrz – mówi Izabela Kielczyk i radzi, by koszty takich profesjonalnych negocjacji traktować jako formę zadbania o siebie, oszczędzenia sobie szarpania się i frustracji.
Ale Dominice pomogła rozmowa z ojcem. Pojechała do niego na weekend, gdy sytuacja stała się dla niej emocjonalnie nie do zniesienia. – „Czemu nie spojrzysz na rozwód jak na biznes? – zapytał.
– Podejdź do sprawy zadaniowo. Jak w pracy. To nie problem, lecz zadanie. Rozwód oznacza, że trzeba załatwić podział mieszkania, kwestię alimentów, opiekę nad dzieckiem. Zrób listę celów, pomyśl, jak skłonić drugą stronę do ustępstw. Z czego możesz ustąpić sama? To jak szachy: czasem trzeba poświęcić piona, aby zachować króla”. Tak też zaczęłam postępować, wszystkie sporne kwestie wpisałam w arkusz Excela. To mi pomogło zobaczyć, jaki podział będzie sprawiedliwy – opowiada Dominika.
– Najważniejszą radą, którą mam dla wszystkich osób w procesie rozstania, jest wyprowadzka. Nie da się zachować klasy w procesie rozstania, kiedy codziennie spotykamy wczoraj bliskiego człowieka przy drzwiach lodówki i patrzymy na niego w ten nowy sposób. Niby bliski, ale obcy. To drenuje z sił, energii, wciąż na nowo szarpie emocjami – radzi Izabela Kielczyk. – Jeśli nie mamy pieniędzy na wyprowadzkę do nowego lokum, szukajmy możliwości, nie wstydźmy się prosić o pomoc. Często wydaje się nam, że nie ma żadnej opcji, a potem okazuje się, że możemy pomieszkać u znajomych, ktoś nam wynajmie pokój. Najgorsze to zostać we wspólnym mieszkaniu, utknąć w tej sytuacji.
Dominika w oczekiwaniu na sprzedaż mieszkania i przeprowadzkę zaczęła wychodzić na rower z sąsiadką. Schudły, poprawiły kondycję, zaczęły planować wspólny wakacyjny wyjazd, który we wrześniu tego roku doszedł do skutku. Wróciła z niego już do nowego lokum.
– Ważne jest, aby nie skupiać się tylko na rozwodzie. Niech życie się wokół niego nie kręci. Jasne, muszę zająć się podpisaniem dokumentów, odbyć trudne rozmowy, ale poza tym mam pracę, idę do kina, umówiłam się na plotki, planuję wyjazd – podpowiada psycholożka. – Im mniejszy procent życia stanowi rozwód, tym mniej będziemy się przejmować. Szczególnie gdy się przedłuża, warto dbać o to, by mieć życie poza rozwodem.