Małżeństwo to kontrakt. Brzmi źle. Ale przecież postanawiamy być razem na pewnych warunkach. Ustalamy, jak chcemy żyć, ile planujemy mieć dzieci, jaki będzie podział obowiązków. Tylko że po latach wiele może się zmienić. Czy to powód do rozstania? Nie. Czasem wystarczy renegocjować umowę.
Ola rodzi dziecko, zajmuje się domem. Potem otwiera firmę i odnosi sukces. Jej mąż nie potrafi sobie poradzić z tym, że zarabia mniej. Kłótnie, ciche dni. Czy ten związek przetrwa?
Stoję przed Krzyśkiem. Pięści mam zaciśnięte, już-już mam krzyknąć: „Tak? Ty chcesz mi rozkazywać, co zrobimy z wakacjami? Zacznij zarabiać jak prawdziwy mężczyzna!”. Głupie. Okrutne. I ja przecież wcale tak nie myślę! Odwracam się więc na pięcie, wybiegam na balkon. Wracam po pięciu minutach. On pyta: „Co, spokojna już jesteś? Możemy dalej rozmawiać?”. Kiwam głową. Negocjujemy.
Poznajemy się sześć lat temu. Zaczynam studia z kosmetologii. Będę specjalizować się w masażu. On: siedem lat starszy, menedżer w korporacji. Świetnie zarabia. Zabiera mnie na kolacje, płaci za sylwestra w Zakopanem. Czuję, że spotkałam silnego mężczyznę. Na drugim roku studiów przeprowadzam się do niego, pobieramy się – jestem w szóstym miesiącu ciąży. Na świat przychodzi Malwina. Wracam na uczelnię. Krzysiek wynajmuje opiekunkę, żeby zostawała z córką. Mamy wspólne konto, na które wpływa tylko jego pensja. Na trzecim roku na mojej specjalizacji (wellness i spa) wymagana jest już praca z klientkami. Mówię Krzyśkowi: „Kochanie, potrzebuję własnego gabinetu”. On na to: „Przynieś kalkulator”. Siadamy i liczymy. „Olka, damy radę!”. Radość.
Przez kilka miesięcy dopłacamy do interesu, ale zgłasza się do mnie coraz więcej osób. Po pół roku koleżanka proponuje spółkę. Wynajmujemy mieszkanie w Śródmieściu. Na remont pieniądze wykładają moi rodzice. I wtedy po raz pierwszy kłócę się z Krzyśkiem. „Nie tak miało być! W ogóle cię nie ma w domu, nie na to się umawialiśmy!” – wybucha mąż. Przyznaję mu rację, godzimy się. Krzysiek mi kibicuje, często mówi, że zazdrości. W końcu rezygnuje z etatu. I też zakłada firmę!
Cieszę się, otwieramy szampana. Zaczynam więcej pracować. Jestem w gabinecie pięć razy w tygodniu, często do wieczora. Biznes męża nie idzie. Teraz ja odpowiadam za rodzinne finanse. Nie od razu zauważam, że Krzysiek ma z tym problem. Opowiadam mu, jak wspaniale sobie radzę, a on na to: „Ola, fajnie, że osiągnęłaś sukces. Tylko wiesz co? Nie opowiadaj mi już o tym”. Przykro mi. Czuję, że go zraniłam, ale nie wiem jak. I co mogę na to poradzić? Zauważam, że mąż prawie nic sobie nie kupuje. Głupio mu brać pieniądze z naszego wspólnego konta. Próbuję z nim rozmawiać. Powiedzieć, że dla mnie będzie męski, nawet jeśli nie zarobi ani gorsza. Tylko chciałabym mieć w nim oparcie. I widzieć, że on sam jest z siebie dumny. Bo to seksowne. Ucina temat, unika mnie.
Wracam zmęczona z pracy i... sprzątam, gotuję, piorę, bawię się z Malwiną. W maju wykupuję dla naszej trójki wczasy na Santorini. Myślę: będziemy mieli czas, wreszcie porozmawiamy. Dzień przed wylotem Krzysiek mówi, że nie może jechać. Mętnie tłumaczy: spotkanie z notariuszem, inwestor. Ale ja wiem, jaka jest prawda. Nie jedzie z nami, bo mu wstyd, że to nie on płaci. Żona go utrzymuje. Kłócimy się strasznie. On zostaje w Warszawie. Ja z Malwiną lecimy do Grecji. Zastanawiam się, czy po powrocie nie złożyć pozwu rozwodowego.
Wracam zdeterminowana. Już w drodze z lotniska mówię mężowi: „Krzysiek, weź się w garść. Nie zmienię tego, że dobrze zarabiam. Zachowujesz się tak, jakbyś mnie za to winił”. Jego kolej: zrobiłam się oschła, agresywna, zależy mi tylko na pieniądzach... Niełatwo się tego słucha. Mimo to próbuję go zrozumieć. Na jednej rozmowie się nie kończy. Wreszcie oboje mówimy, co nam przeszkadza, co zmieniło się między nami na niekorzyść. W kłótni on potrafi powiedzieć coś, co mnie rani: że już go nie kocham. Mam ochotę oddać mu, wyśmiać: co to za chłop, który na benzynę bierze od żony i jeszcze dzwoni do niej, żeby zapytać, jak długo gotują się ziemniaki, bo nie wie. Ale milczę. Jestem wściekła, nie odzywam się. Tak się umawiamy. Tego, co powie się w gniewie, nie da się już cofnąć, więc...
Wychodzę ochłonąć na balkon. Czasem nawet pięć razy podczas jednej wymiany zdań. Niekiedy jedno z nas mówi: „Słuchaj, nie mogę dzisiaj tego ciągnąć. Zaczekajmy do jutra”. I czekamy, jakbyśmy chowali słowa do szuflady. Po dziesięciu minutach pytam, jakby nic się nie stało: „Chcesz kanapkę?”. On: „Tak, z serem. Ja zaparzę herbatę”. Przecież mamy dom, dziecko. Życie musi toczyć się dalej. Po dwóch miesiącach dyskusji Krzysiek zamyka firmę. Umawiamy się, że teraz on będzie zajmował się Malwiną i domem. Chce spróbować zostać „pełnoetatowym tatą”. Ja otwieram nowy salon już bez wspólniczki. Jestem kimś innym niż sześć lat temu: bardziej pewna siebie, asertywna. I Krzysiek też się zmienił. Widzę, że częściej zwraca uwagę na to, co mówię, pyta mnie o zdanie. Ale i często zamyka się w sobie, ucieka ode mnie na kręgle z kolegami, do kina. Musimy wszystko układać tak, jakbyśmy się dopiero co poznali: kto zawozi Malwinę do przedszkola? Kto robi zakupy? Kto decyduje, jakim autem będziemy jeździć? Kto wybiera włoszczyznę? Kto... inicjuje seks. Nawet kochamy się inaczej niż kiedyś.
W sklepie, w sobotę Krzysiek potrafi odepchnąć mnie od lady: „Nie tę polędwicę, tę drugą, żona się nie zna”. Wycofuję się. Zostawiam to dla niego. Może ja faktycznie już się nie znam? Od utrzymującego żonę i dziecko menedżera do pana domu gotującego obiady. Od żony przy mężu do właścicielki sieci salonów piękności. Duża zmiana, więc i długo trwa. Jeszcze nie przywykliśmy do nowych ról. Zaczynam planować wakacje na przyszły rok. Warto wykupić wczasy wcześniej. Tym razem Maroko. Razem z Krzyśkiem przeglądamy oferty. „Pojedziesz z nami? – pytam go. – Tak. Tym razem was nie zostawię” – mówi. Ufam mu.