Krystyna Prońko i jej "Jesteś lekiem na całe zło" czy "Małe tęsknoty" znają wszyscy. Głośno było o związku artystki z Januszem Komanem, który romansował z Majką Jeżowską. Jednak wokalistka niechętnie mówi o swoim życiu prywatnym.
Spis treści
Rozmawiamy w czasie, gdy można już ponownie organizować koncerty. Ale przez wiele miesięcy było to niemożliwe. Aż boję się pytać, jak wyglądało wtedy życie Krystyny Prońko. – My, artyści, bez publiczności nie istniejemy. Nie ma odbiorcy – nie ma artysty. Żadne koncerty online czy telewizyjne tego nie zastąpią – odpowiada. Potem pokazuje mi okładki dwóch singli, które właśnie wydała. Na jednym są remiksy utworu „Dążenie” wykonane przez brytyjskiego artystę Ashleya Slatera, drugi zawiera utwór „Trafić w czas” i jego edity, za które odpowiada duet producencki Cocolino. „Dążenie” można też usłyszeć na bardzo dobrze przyjętej przez recenzentów płycie „Lubię… specjalne okazje”, wydanej w czerwcu 2020. Okazja rzeczywiście była specjalna, bo w zeszłym roku minęło 50 lat, odkąd Krystyna Prońko rozpoczęła karierę profesjonalnej wokalistki.
– W ostatniej chwili dokończyłam ten album. To było jedyne, co mogłam zrobić w tamtym czasie. Ale płyta nie powstała z okazji jubileuszu. Długo ją nagrywałam i tak wypadło, że skończyłam ją właśnie wtedy. Choć oczywiście nie wstydzę się, że moja kariera trwa 50 lat. Przeciwnie, jestem dumna – mówi i dodaje: – Przymierzam się do następnych produkcji.
– Bo Krysia nie narzeka, kiedy jest źle, tylko się organizuje, przystosowuje się – tłumaczy mi kilka dni później przyjaciółka artystki Marta Kaczkowska. Tak było zawsze, choćby w kryzysowym 1981 roku. „Wyrzucono mnie wtedy ze wszystkich prac, jakie miałam”, mówiła Prońko w jednym z wywiadów. Powodem był udział w oratorium „Kolęda nocka” – to z niego pochodzi słynny „Psalm stojących w kolejce” ze słowami Ernesta Brylla, które nie mogły się spodobać ówczesnej władzy: „Za czym kolejka ta stoi? Po szarość, po szarość, po szarość”.
Krystyna Prońko nie załamała się utratą posad w Teatrze Muzycznym w Gdyni i w Akademii Muzycznej w Katowicach, tylko pojechała wraz z innymi muzykami w trasę po USA i Kanadzie, by tam wystawiać „Kolędę nockę”. Kolejne poważne trudności pojawiły się wraz ze zmianą ustroju.
Finansowo dla artystów było tak jak teraz, tylko bez zakazu pracy – opowiada piosenkarka, ale znowu nie ma mowy o użalaniu się. – Wszyscy byliśmy w takiej samej sytuacji – stwierdza. Kiedy pytam, jak znajdowała w sobie siłę do walki o przetrwanie, odpowiada: – To nie kwestia siły, tylko decyzji, które się podejmuje. Trzeba mieć pomysł na siebie albo iść na etat, a ja na etat iść nie chciałam.
O tym, że Krystyna Prońko nie lubi się nad sobą rozczulać, świadczy też to, co działo się podczas jej pierwszego występu na festiwalu w Opolu, w 1973 roku. Podczas prób przed występem finałowym miała niebezpieczny wypadek na scenie.
– Trzeba było wejść na podium po stromych schodach i potem się schylić. Za wcześnie się wyprostowałam – wspomina. Uderzyła się w głowę i spadła na ludzi, którzy szli za nią. Koncert dała z rozbitą głową. – Gdy się kłaniałam, widać było czerwoną plamkę na głowie – mówi z rozbawieniem. Z Opola wyjechała jako laureatka w kategorii Interpretacje za piosenki „Umarłe krajobrazy” i „Po co ci to, chłopcze”.
Czy kiedykolwiek zdarzało jej się stracić zimną krew czy choćby zwyczajnie stresować? Pytam o współpracę z Czesławem Niemenem w 1970 roku. On był już wtedy uznanym artystą, ona stawiała pierwsze kroki w świecie profesjonalnych muzyków. To musiało być przeżycie. – Nie, w ogóle o takich rzeczach nie myślałam. Obserwowałam, co się dzieje dookoła. Szukałam repertuaru, uczyłam się repertuaru, wymyślałam kostiumy, w których mogę wyjść na scenę. Te stroje, w których występowałam z Czesławem, sama sobie uszyłam.
Piotr Prońko, brat Krystyny, ceniony saksofonista, z którym współtworzyła m.in. Prońko Band, zdradzi mi potem, że podczas pierwszych występów, które dawała wspólnie z nim i z drugim bratem Wojciechem, stres był. Co nie zmienia faktu, że nie zabrakło jej odwagi, żeby rzucić stabilną pracę w gorzowskim sanepidzie, bo chciała dołączyć do powstającego właśnie zespołu Respekt – tego, który wkrótce miał supportować Czesława Niemena. Tylko że w tamtym momencie o Niemenie i sukcesach jeszcze nikomu się nie śniło. – To było klasyczne porzucenie pracy. Poszłam do dyrektora po prośbie. Chciałam rozwiązania umowy za porozumieniem stron. Oznajmił, że nie wyraża zgody, więc ja mu powiedziałam, że następnego dnia nie przyjdę. I nie przyszłam. Byłam tak wściekła na dyrektora, że nie czułam żadnego strachu. Ani przez moment nie miałam myśli: „co ja najlepszego narobiłam?”. Poszłam za tym, co mnie ciągnęło.
Muzyką interesowała się od najmłodszych lat. Widzieli to rodzice i wysłali Krystynę do przedszkola muzycznego. – Muzyka była dla nich ważna, choć nie mieli wykształcenia w tym kierunku. Kiedy się okazało, że ja i moje rodzeństwo mamy talent, wspierali nas – mówi artystka. – Tata był żużlowcem. Mama pięknie śpiewała i grała na akordeonie – opowiada mi o rodzicach Piotr Prońko. Wokalistka wspomina dzieciństwo jako pracowite:
Wracałam o godzinie 13 z podstawówki, miałam chwilę, żeby coś zjeść, i biegłam na lekcje do szkoły muzycznej. A potem jeszcze trzeba było ćwiczyć na instrumencie w domu. Byłam w klasie fortepianu. Na szczęście nauka przychodziła mi z łatwością i sprawiała przyjemność. Nie żałuję, że nie miałam czasu, by biegać po podwórku z piłką.
W Gorzowie Wielkopolskim nie było średniej szkoły muzycznej. Pewnie dałoby się wyjechać do innego miasta, ale Edyta i Józef Prońkowie byli zdania, że dzieci powinny zdobyć „konkretny” zawód. Tak trafiła do technikum chemicznego.
– To była elitarna szkoła. Ceniona przez politechniki Poznańską i Szczecińską. Po tej szkole zawsze dostawało się pracę – mówi Jadwiga Dobrysiak, przyjaciółka wokalistki, z którą poznały się właśnie w gorzowskim technikum chemicznym. Nauka w nim nie zdołała zmienić zainteresowań Krystyny Prońko. – Razem chodziłyśmy do klubu Powszechnej Spółdzielni Spożywców, gdzie były gitary elektryczne, wzmacniacze i tam się tworzył zespół, w którym Krysia próbowała swoich sił razem z braćmi. Bardzo lubiłam ich słuchać. Rodzinę Prońków znali wszyscy na ulicy, przy której mieszkali, bo gdy zaczynali ćwiczyć – Krysia na fortepianie, Piotrek na saksofonie, a Wojtek na basie – to się niosło. – Im starsi byliśmy, tym poważniejsze stawało się to nasze muzykowanie – wspomina Piotr Prońko.
Zespół Reflex powstał z jego inicjatywy. Rodzeństwo grało w nim razem z kilkoma przyjaciółmi. Grupa zapowiadała się bardzo dobrze, dostała nagrodę na festiwalu Awangardy Beatowej w Kaliszu w 1969 roku. – Ale byliśmy zespołem półamatorskim. Kiedyś padło hasło: „To co, przechodzimy na zawodowstwo?”. I nie wszyscy chcieli. Tak to się skończyło. Po wygranej w Kaliszu Antek Kopff zaproponował nam pracę w Respekcie, który tworzył się w Rzeszowie. Najpierw pojechała Krystyna, potem ja. Krystyna Prońko wyjechała tuż po tym, jak rzuciła pracę w laboratorium. Przyznaje, że w 1970 roku nie myślała jeszcze o karierze solowej. – Nie miałam żadnych planów i do dziś nie mam, bo gdy coś planuję, to nie wychodzi. Raczej wyznaczałam kierunki, widząc, co się dzieje. Chciałam śpiewać, do komponowania mnie zniechęcono, teraz dopiero do niego wracam.
Występowała w chórkach u boku Niemena, potem z Czerwonymi Gitarami i Skaldami. W 1973 roku podbiła serca Polaków w Opolu, a dwa lata później ukazała się płyta „Krystyna Prońko”. Wokalistka mówi, że nie zabiegała o jej wydanie. – Gdybym wtedy komponowała na dużą skalę, pewnie zależałoby mi, żeby te utwory gdzieś zaistniały, a z tym wiąże się próba zdobycia możliwości nagrania. Trzeba za tym chodzić. I tak było, tylko nie ja chodziłam, a Janusz Koman, z którym wtedy występowałam. On z tych nagrań czerpał zyski, ja z tego nie miałam nic, bo wtedy prawa wykonawcze nie istniały. Miałam tylko pieniądze z tego, co wyśpiewałam na scenie.
Momenty przełomowe w karierze z jej punktu widzenia? – Wyznaczają je piosenki. „Papierowe ptaki”, „Niech moje serce kołysze ciebie do snu”, „Deszcz w Cisnej”, „Modlitwa o miłość prawdziwą”, piosenki z oratorium „Kolęda nocka” „Jesteś lekiem na całe zło”, „Złość”. Dzięki tym piosenkom wciąż jestem na scenie, a nie dzięki jakimś specjalnym zabiegom. To zasługa moich wyborów repertuarowych, że wciąż pracuję – ocenia.
Podstawowy repertuar Krystyny Prońko stworzył Janusz Koman. – Ale tworzyliśmy go w ścisłej współpracy, więc wiele sobie zawdzięczamy nawzajem. Gdybym ja mu tego nie zaśpiewała, nie wiem, kto by to zrobił – uśmiecha się artystka. Poznali się w Baku, gdy Koman dojechał na trasę koncertową Czerwonych Gitar w zastępstwie za innego muzyka. Zaczęli „przyglądać się sobie” i wkrótce zostali parą. – Porozumienie dusz? Niekoniecznie, jak się okazało. Ale artystyczne jak najbardziej – mówi Krystyna Prońko. Jadwiga Dobrysiak: – Tworzyli bardzo fajną parę. Ale życie płata figle.
Związek Krystyny Prońko i Janusza Komana nie przetrwał. Do dziś krąży plotka, że przyczyną rozstania była Majka Jeżowska, studentka Krystyny (na przełomie lat 70. i 80. artystka prowadziła klasę śpiewu w Akademii Muzycznej w Katowicach). Jeżowska przez krótki czas była żoną Komana, a kilka lat po rozwodzie razem z Krystyną nagrała utwór „On nie kochał nas”. „Przyjaciółko mego serca, wróć, on nie jest wart, by przez niego niewidzialny mur tak dzielił nas”, śpiewały. Piosenka wywołała falę domysłów – słuchacze uznali, że „on” to Janusz Koman. Jak było naprawdę?
W 2019 roku Jeżowska napisała na Instagramie pod zdjęciem, na którym pozuje z Prońko i Komanem: „Znacie piosenkę «On nie kochał nas»? (…) Wszyscy myśleli i pewnie nadal myślą, że ten pan w środku (Janusz Koman) jest bohaterem tej pieśni. Otóż nie, niby historia trochę podobna, ale według autorki tekstu Ewy Żylińskiej to jej własna historia”. Ciekawi mnie, co znaczy „historia trochę podobna”, ale ani Prońko, ani Jeżowskiej nie udaje mi się namówić na wspomnienia. Mimo wspólnego nagrania media raz na jakiś czas podgrzewały temat rzekomej niechęci Krystyny do Majki. Kilka lat temu pisano nawet, że Prońko nie wystąpi na festiwalu w Opolu, bo będzie tam Jeżowska.
Piotr Prońko: – Te relacje od dawna są bardzo dobre. Przyjaźnimy się z Majką. Krystyna zaznacza, że fani nie powinni szukać prawdy o niej w tekstach jej piosenek.
Śpiewam to, co mi się podoba. I chronię prywatność – deklaruje. – Faktycznie nie wiemy o pani za dużo – odpowiadam. – I bardzo dobrze. A w razie czego, to mam psa.
Potężny rottweiler rzeczywiście wzbudza respekt. – Ale ten pies został zdominowany przez kota – uświadamia mnie Jadwiga Dobrysiak. – Kot przyleciał od mojej córki z Oxfordu – wyjaśnia Marta Kaczkowska. – Przygarnęła go po śmierci właściciela. Przywieźliśmy kota do Krysi, która z kolei miała go zabrać nad morze do nowego właściciela. Jednak Bobbity skutecznie się schował, po prostu wybrał sobie ten dom. I dodaje: – Jest niezwykle odpowiedzialna wobec zwierząt. Zawsze miała psy skrzywdzone przez ludzi. Przygarniała je i cierpliwie uczyła miłości. Trzeba mieć mnóstwo siły, by tak kochać zwierzęta.
Zastanawiam się, czy zwierzęta też dają jej siłę. Może to właśnie one są jej „lekiem na całe zło”? Jednak podczas naszej rozmowy słyszę: – Nie mam leku na całe zło. Chyba nikt go nie ma. Setki razy była pytana, o kim śpiewała w swoim przeboju z 1983 roku. Pojawiały się domysły, że o Lechu Wałęsie, Janie Pawle II lub Wojciechu Jaruzelskim. Sama kiedyś powiedziała, że nie śpiewała z myślą ani o nich, ani o żadnym mężczyźnie, którego darzyłaby uczuciem.
Kiedy słucham przyjaciół Krystyny Prońko, mam wrażenie, że ona jest tym lekiem dla niektórych osób.
Kontakt z Krysią jest czymś wyjątkowym. Tak wielu dobrych cech u jednego człowieka jeszcze nie spotkałam. Nie umiem wskazać żadnej wady – zachwyca się Marta Kaczkowska.
Piotr Prońko też nie umie. – No dobrze, żeby nie było za słodko, powiem, że bywa uparciuchem. I że jeśli ktoś wchodzi w jej prywatność, potrafi być chłodna. Czasem, gdy ma do czynienia z niezbyt dobrze wychowanymi fanami, jest stanowcza. Brat artystki śmieje się, że jako mała dziewczynka uznała go za konkurencję. – Miałem roczek i byłem w beciku. Mama położyła mnie na kanapie. Trzyletnia wówczas Krystyna wyciągnęła mnie w tym beciku z mieszkania i próbowała zostawić na klatce schodowej. Dziś, jak mówi żartobliwie, siostra „zawłaszcza sobie prawa rodzicielskie” do jego najstarszej córki. – Są bardzo związane. Agata mieszka w Portugalii i Krystyna regularnie ją odwiedza. A po drodze wpada do Natalii we Francji.
W ten sposób dowiaduję się, że przejechać kilka tysięcy kilometrów to dla Krystyny Prońko żadne wyzwanie. Z rozmowy z Martą Kaczkowską wyciągam zresztą wniosek, że artystka ma niespożytą energię. Panie poznały się dzięki Europejskiemu Forum Właścicielek Firm, którego prezesem była Kaczkowska. – Nasze stowarzyszenie powstało na początku XXI wieku. Tworzyło je ponad sto kobiet. Chciałyśmy pogłębiać swoją wiedzę o biznesie, kulturze, sztuce, świecie. Szukałyśmy też autorytetów, stąd idea wybierania co roku Kobiety Wybitnej. Ten tytuł przypadł m.in. Krysi, która podobnie, jak inne wyróżnione panie dzieliła się potem z nami swoim doświadczeniem – opowiada przyjaciółka artystki. – Kobietą Wybitną została też prof. Jadwiga Koralewicz. Z jej inicjatywy zaczęłyśmy studiować stosunki międzynarodowe i dyplomację. A razem z nami Krysia. Ona chłonęła wiedzę. Zawsze dyskutowała, o coś dopytywała.
To nie koniec zainteresowań wokalistki. – Bo Krysia to jest zbiór zdolności – przekonuje Marta Kaczkowska. – Śpiew jest tylko pniem tego drzewa. Jest niezwykle niezależna i samodzielna. Potrafi wszystko naprawić. Ma olbrzymią wyobraźnię plastyczną, dzięki której sama projektuje okładki płyt, a przynajmniej ma na to duży wpływ. Nie znam zresztą drugiej osoby, która tak przeżywałaby sztukę. Kiedyś byłyśmy razem we Wrocławiu i oglądałyśmy „Panoramę Racławicką”. Krysia nie mogła powstrzymać łez. Dziś Kaczkowska jest właścicielką winnicy w Dworze Wilkowice koło Rawy Mazowieckiej. Krystyna Prońko wspierała ją w prowadzeniu tej działalności.
– Okazało się, że ma niesamowite wyczucie. Spośród wszystkich win, jakie produkowaliśmy, najwyżej oceniła takie ciężkie, pełne tanin, które w kieliszku robiło się lekko matowe. Nazwała je „Czarny tulipan” i my przy tej nazwie zostaliśmy. Później, gdy nawiązaliśmy współpracę z Francuzami, zaczęli od nas importować właśnie to wino. Spośród 30 naszych win Krystyna wybrała to, które wybrał także profesjonalista – mówi Kaczkowska.
Kiedy kogoś lubi, chce sprawiać mu przyjemność. Nie żałuje na to czasu. – Potrafi zebrać kwiatostan czarnego bzu, a potem odrywa te bialutkie milimetrowe kwiatuszki i daje komuś cały słój w prezencie, żeby mógł sobie parzyć herbatę – mówi Kaczkowska. W Wilkowicach wielokrotnie odbywały się majówki, podczas których występowali początkujący artyści. Marta Kaczkowska: – Krysia pracowała cały dzień w jury, całkiem bezinteresownie oceniała zespoły, potem wręczała puchar. Nie wszystkim nam wystarczało cierpliwości, ona zawsze ją miała.
Lubi pomagać młodym artystom. Przekonał się o tym Michał Kaczmarek, który śpiewa z Krystyną jeden z utworów z jubileuszowej płyty „Budzi się nowy dzień”. Poznali się, gdy on miał 17 lat, na Hanza Jazz Festiwal w Koszalinie. Gdy tylko Krystyna dostrzegła w młodym wokaliście talent, od razu zadzwoniła do Polskiego Radia, żeby polecić go jako jednego z wykonawców do nagrywanej właśnie płyty. – Nie mogłem wziąć udziału w nagraniach, ale po 2–3 latach spotkaliśmy się na festiwalu Serca Bicie i wtedy nasze relacje stały się przyjazne – opowiada Michał Kaczmarek. – Oczywiście czułem i czuję respekt, wszak to Krystyna Prońko. Przyjaźń 33-letniego wokalisty z Krystyną Prońko przetrwała przez lata. – Nawet dzisiaj wysyłałem pani Krystynie swoje utwory, prosząc o opinię. Wymieniamy się też inspiracjami kulinarnymi i podróżniczymi. Jeżeli ktoś może być wspaniałym, bo jednakowo życzliwym, co wymagającym mentorem – artystycznym i życiowym – jest to właśnie pani Krystyna.
Nie tylko dla niego artystka jest mentorką. – Zna pani Annę Branny? Wokalistkę i aktorkę krakowskiego Teatru Bagatela? – pyta mnie Jadwiga Dobrysiak. – To córka naszych wspólnych przyjaciół. Kiedy miała jakieś cztery lata, patrzyła na Krysię i mówiła: „Ciociu, jak ja bym chciała śpiewać tak jak ty”. I poszła tą drogą – opowiada. Anna wzorem cioci śpiewa, podobnie jak ona robi też karierę akademicką – jest pedagogiem w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Takich rzeczy trzeba dowiadywać się od bliskich Krystyny Prońko. Ona nie lubi się chwalić, opowiadać o swoim wpływie na czyjeś życie. I niechętnie wraca do tego, co było. – Przeszłość mnie nie interesuje. Po co mam rozpamiętywać? Nic z tego nie mam – mówi. Pragmatyczna, pełna energii, skupia się na tym, co jeszcze może zrobić.