Kiedy nie zgadzała się z reżyserem, potrafiła zerwać zdjęcia. Gdy nie układało jej się w kolejnych małżeństwach, odchodziła. Emilia Krakowska zawsze była niezależna i pyskata. Czy, jak to mówią w Poznaniu, frechowna.
Spis treści
Kiedy wchodzi na scenę, najpierw widzę uśmiech. Szeroki, uwodzący widza, pełen energii. Od razu przypominają mi się Jagna z „Chłopów”, która co prawda uśmiechała się rzadko, ale przyniosła jej sławę, oraz Malina z „Brzeziny” Andrzeja Wajdy. Aktorka ma na sobie sznur pereł i eleganckie nakrycie głowy, a nie jest tajemnicą, że Emilia Krakowska kocha kapelusze. Mówi, że mobilizują ją, żeby trzymać się prosto. I jeszcze żartuje, że gdyby sprzedała swoją kolekcję, która liczy ponad sto modeli, to starczyłoby na nowy samochód.
W spektaklu „Aleja Zasłużonych” w warszawskiej Polonii gra matkę głównej bohaterki, w którą wciela się Krystyna Janda. Przez pandemię premiera była przesuwana kilkakrotnie, a gdy w końcu tytuł pojawił się na afiszu, bilety natychmiast zostały wyprzedane. Kiedy dzwonię do Emilii Krakowskiej, żeby umówić się z nią na wywiad, okazuje się, że najbliższy wolny termin ma za dwa, może trzy tygodnie. Bo gra jeszcze w innych teatrach, a kiedy nie gra, to jeździ do swojego drewnianego, pomalowanego w kolorowe kwiaty domu nad rzeką Świder, który pod koniec lat 70. poleciła jej Krystyna Sienkiewicz. Jeszcze zanim się spotkamy, wiem, że to będzie ciekawa, ale na pewno niełatwa rozmowa. Aktorka jest szalenie inteligentna, dowcipna i ciepła, jednak wymagająca. Kiedy przez telefon życzę jej miłego weekendu, rozbawiona odpowiada: „To tak, jakby życzyć piekarzowi miłej nocy. Przecież dla mnie weekend to czas zintensyfikowanej pracy. Musisz, dziecko, uważać na to, co mówisz”. Po czym dopytuje: „A o czym ty w ogóle chcesz ze mną rozmawiać?. Ja mam 81 lat, sporo już się nagadałam”. Jednak nawet w swojej biografii, książce „Emilia Krakowska. Aktorzyca”, artystka nie odsłoniła się do końca. Często padają tam zdania: „O to mnie nie pytaj”, „Tego na pewno nie powiem”. Emilia Krakowska nie lubi ekshibicjonizmu, woli tajemnicę.
Mieszka w kamienicy w samym sercu Warszawy, kilka kroków od Teatru Polskiego i kampusu Uniwersytetu Warszawskiego. Przy drzwiach wejściowych wisi tabliczka z napisem: „Życie jest podróżą, która prowadzi do domu”. W środku zabytkowe meble, bibeloty, pamiątki, obrazy na ścianach i zdjęcia, dużo zdjęć: Emilia Krakowska jako Jagna, starsza córka z mężem, młodsza z wnukiem, który niedawno skończył dwa lata. Aktorka wita mnie ubrana w długą błękitną sukienkę i korale w tym samym kolorze. We włosach ma pasującą wstążkę, na dłoniach eleganckie pierścionki. Wygląda jak przedwojenna dama, ale w brązowych oczach ma młodzieńczy błysk. Dla niej czas się zatrzymał.
Zapytana o swój słynny optymizm i uśmiech, który tak mnie zachwycił, odpowiada:
To sobie trzeba wypracować, przez lata. Teraz moje życie jest piękne, smakuję je i cieszę się nim, ale ono mnie nie rozpieszczało. Jak każdy człowiek przeżywałam różne problemy, tragedie, smutki. Dostawałam tęgie baty i musiałam to znieść. A z uśmiechem na ustach łatwiej połknąć łzy. W samotności i ciszy. Są gorzkie, ale to jest właśnie smak życia. Dlatego teraz korzystam z każdej okazji, kiedy mogę się uśmiechać. Nie ma co czekać, czas ucieka – uważa aktorka.
Porozmawiajmy zatem o życiowych doświadczeniach Emilii Krakowskiej, tych radosnych i tych gorzkich.
Fot. Emilia Krakowska, AKPA
Nigdy nie ukrywała faktu, że matka wychowywała ją samotnie. Ale nie mówiła, co stało się z jej ojcem. „Zabrała mi go wojna”, twierdziła wymijająco. O związku swoich rodziców po raz pierwszy opowiedziała dopiero trzy lata temu w autobiografii. Anastazja Majewska, księgowa, nauczycielka muzyki i młoda wdowa, jeszcze przed wybuchem wojny zakochała się bez pamięci i wbrew logice w młodszym o 12 lat studencie ekonomii Zygmuncie. Chłopaku z zamożnej rodziny, która ponoć posiadała połowę rynku w Inowrocławiu. Gdy rodzice młodzieńca dowiedzieli się, że jego wybranka jest w ciąży, nie wyrazili zgody na ślub. Nie o takiej żonie marzyli dla swojego jedynego syna. Potem wybuchła wojna, on pojechał na front i już nie wrócił, trafił do Londynu. I choć przez jakiś czas wysyłał stamtąd listy, swojej córki nigdy nie spotkał. W książce aktorka przyznaje: „Strasznie dużo złości miałam w sobie na niego. Buntowałam się, że mama nie walczyła. Że on nic nie zrobił. Przecież to była miłość stulecia! Ale, jak mi potem tłumaczyły moje córki, on był słabym człowiekiem. Nie umiał czy nie chciał, bez różnicy, w każdym razie nie przeciwstawił się rodzinie”.
Na świat przyszła w 1940 roku w Poznaniu przy ulicy Kościelnej, a imię dostała na cześć Emilii Plater, hrabianki walczącej w postaniu listopadowym. – Sama rozumiesz, nie mogłam nie być feministką – stwierdza. Nazwisko Krakowska otrzymała z kolei po dziadku i nigdy go nie zmieniła, choć cztery razy wychodziła za mąż. W końcu jeszcze jako mała dziewczynka obiecała dziadkowi, że będzie sławna, a jego nazwisko znajdzie się na afiszu.
Wdowie z dzieckiem było ciężko, żyłyśmy bardzo skromnie. Z jednej strony, wychowywana tylko przez matkę, musiałam bardziej się starać, bo od takich jak ja więcej wymagano. Ale z drugiej, w naszym domu od chleba ważniejsza była sztuka. Nawet w czasie okupacji mama uczyła dzieci gry na pianinie za kromkę chleba. Rozumiesz to? Ludzie płacili kromką chleba za to, żeby dziecko mogło dotknąć muzyki Chopina, która wtedy była dla Polaków zakazana – mówi aktorka.
Dla Anastazji najważniejsza była muzyka, dla Emilii numerem jeden szybko stał się teatr. Już w wieku ośmiu lat oznajmiła mamie, że chce zostać aktorką. – Mama poradziła mi wtedy: Nie wiadomo, jaką rolę ci powierzą, więc musisz interesować się wszystkim, musisz obserwować świat – mówi Krakowska i śmieje się, że przez swoją pasję została wyrzucona z poznańskiego liceum. Statystowała wtedy w Domu Drukarza na scenie teatralnej, gdzie amatorzy występowali po pracy, więc próby odbywały się późno. Do domu musiała wracać w nocy, a to były czasy, kiedy porządna dziewczyna nie powinna szwendać się po mieście sama po godzinie ósmej wieczorem. Ani interesować teatrem. Jeden z nauczycieli z jej liceum, z „Dąbrówki”, rozpoznał w stojącym na scenie paziu Emilię, ponoć po nogach. – Świadczyło to o tym, że zeszłam na złą drogę – opowiada.
Anastazja musiała przenieść córkę do szkoły z internatem w malowniczym Drezdenku nad Notecią, sto kilometrów od Poznania. Stamtąd Emilia pojechała już prosto do Warszawy, na egzaminy do PWST. Sukienkę z marynarskim kołnierzem pożyczyła od swojej najlepszej przyjaciółki Sylwii, która dostała ją w paczce z Ameryki, buty też miała pożyczone. A przed komisją recytowała wiersze Jana Brzechwy i… reportaż z „Przyjaciółki”. „Intuicyjnie wyczułam, że ci wspaniali pedagodzy, przed którymi stałam, pragną przyjmować młodych ludzi do ukształtowania, w jakimś sensie surowych czy jak mówią dzisiaj, nieskażonych. Starałam się wyzwolić w oceniających mnie nauczycielach myśl: »Chodź, dziecko, ja cię uczyć każę«. Musiałam znaleźć sposób. I znalazłam. Zagrałam osobę prościusieńką, która nie ma świadomości, co to jest teatr”, opisywała w książce.
Ale Emilia Krakowska nie była ani nieskażona, ani prościusieńka. Ona była pyskata. Czy jak to mówią w Poznaniu: frechowna. Potrafiła walczyć o swoje zdanie. Wkrótce miało się o tym przekonać kilku reżyserów. Jednym z nich był Andrzej Wajda, który obsadził Emilię Krakowską w „Brzezinie”.
„Andrzej chciał, by w filmie była scena, kiedy naga idę przez brzozowy las. I kiedy oglądaliśmy nagrany materiał, zrozumiałam, że to nie jest dobre, że ja całą sobą, swoją cielesnością, rozsadziłam ten las, że nie ma tam tajemnicy, a przecież o to chodziło. Że jest tam Eros, a gdzieś zniknął Tanatos. Napisałam więc list do pana Wajdy, że wydaje mi się, że scena nie powinna znaleźć się w filmie i dlaczego. Odpowiedział, że bardzo uprzejmie dziękuje, ale że pozwolę, iż o filmie będzie decydował sam. I że radziłby mi, żebym wobec innych reżyserów nie formułowała swoich ocen tak bezpośrednio, bo mogę zostać opacznie zrozumiana”, opowiadała w książce aktorka. Mimo takiej odpowiedzi reżyser scenę z filmu wyciął. A po premierze Jarosław Iwaszkiewicz, autor „Brzeziny”, pisał: „Krakowska jakby wyszła z obrazu Malczewskiego. Mocna, nieładna, ale żywiołowa, znakomicie dobrana. Po Malinie nie będzie już mogła zagrać innej roli, tak się stała Maliną”. Zagrała.
Andrzej Wajda uszanował jej zdanie, ale kiedy Janusz Zaorski próbował jej narzucić swoją koncepcję roli w „Awansie”, ekranizacji powieści Edwarda Redlińskiego o modernizacji polskiej wsi, odmówiła zagrania nago. I zerwała zdjęcia, co skończyło się środowiskowym skandalem. Ale nie o nagość tutaj chodziło. „Po »Brzezinie«, »Chłopach« i »Weselu« czułam, że mogę zabrać głos, zażartować z dotychczasowych ról. Widzowie zaakceptowali mnie jako Jagnę, Malinę i Marysię, a tu musiałam podejść satyrycznie do współczesności. Miałam zakpić z dziewczyny usiłującej być wyzwoloną wielkomiejską kobietą nadążającą za duchem czasu. Opracowałam sobie na tę rolę plan. Były już u nas dzieci kwiaty, a ja miałam oko do różnych rzeczy. Wymyśliłam sobie, że w scenie, o którą wybuchła na planie awantura, będę siedzieć w pozycji kwiatu lotosu. Uszyłam nawet sukienkę, włożyłam ją na gołe ciało. Sukienka była obcisła. Wszystko po to, żeby czuć to wyzwolenie. I jeszcze afro sobie zrobiłam z 75 papilotów. Hipiska jak nic. A na planie reżyser mnie informuje, że mam się rozebrać do gołego. Że tu jest kanapka i ja na tej kanapce będę leżała. Taki akt będzie. Nie zakładałam, że moja propozycja budowania postaci, w której według tekstu książki miałam się zaprezentować jako kobieta idąca w pochodzie rewolucji seksualnej, zostanie zignorowana. Kompletnie. Ja wiem, że aktorka ma być głupia, ale żeby aż tak? Nie chodziło o nagość, ale o to, że ja tu nie miałam nic do grania. Prawdziwy świat wokół mnie fascynuje się Indiami, jogą, lotosem, kundalini, a oni każą mi się rozebrać i leżeć”– tak niedawno aktorka opowiadała w tygodniku „Polityka”.
Na dużym i małym ekranie zagrała kilkadziesiąt ról, ale największą popularność przyniosły jej ekranizacje klasyki polskiej literatury. Do dziś dla wielu widzów jest Jagną z „Chłopów”. –
Podczas zdjęć w Lipcach Reymonotwskich właściwie byliśmy z mieszkańcami jak rodzina. Oni statystowali w filmie, najstarsi przynosili rekwizyty, doradzali, jak niektóre sceny czy zachowania powinny wyglądać, żeby były autentyczne. Miałam grać w tym serialu Hankę, Jagną miała być Ania Seniuk, ale zrezygnowała. I tym sposobem dostałam telefon z pytaniem, czy jednak nie zagrałabym Jagny – opowiada.
I dodaje: – Ja żyję dla grania. Tutaj tego grania miałam od 6 rano do 10 wieczorem. I do tego z mistrzami, wielkimi postaciami polskiej sceny. To było dla mnie wielkie wyróżnienie, ale i zobowiązanie. Wszak „Chłopi” to nasza narodowa biblia.
Choć uwielbia kino, to scena zawsze była dla niej najważniejsza. „Kocham teatr w sobie, nie siebie w teatrze. Mnie nie chodzi o to, że trzeba stanąć i całą sobą krzyczeć: Oglądajcie mnie i podziwiajcie! Nie można się wywyższać. Jestem artystką ludową, więc ludzie nabierają odwagi, by podejść. Czują, że nie zostaną źle potraktowani, zawstydzeni. Kiedy ktoś jest osobą publiczną, to ma zobowiązania wobec publiczności. Zawsze i wszędzie. Trzeba mieć ręce wyciągnięte do ludzi”, stwierdziła kiedyś.
Zaczynała od Teatru Powszechnego kierowanego przez Adama Hanuszkiewicza, potem przeszła z nim do Narodowego. Pracowali razem przez 13 lat. Ale kiedy młoda i atrakcyjna absolwentka PWST stawiała w Powszechnym pierwsze kroki, od razu pojawiły się plotki, że jest „pupilką” dyrektora i że to dlatego jest taka zajęta. A potem padły jeszcze inne oskarżenia: „Któregoś razu z bufetu doszła do mnie plotka, że dostaję role, bo jestem Żydówką. Przyszłam do domu wściekła, powtórzyłam to Michałowi, mojemu pierwszemu mężowi. Michał cudem przeżył Holocaust, cała jego rodzina zginęła w czasie wojny. Spojrzał na mnie, wzruszył ramionami i śmiejąc się, rzucił: „To im powiedz, że od czasu do czasu rzeczywiście masz w sobie coś żydowskiego…”.
Jej pierwszy mąż Michał tak naprawdę miał na imię Daniel i był starszy o kilkanaście lat. Kiedy szła z nim na pierwszą randkę, pod kolumnę Zygmunta, koleżanka pożyczyła jej różową koszulę, amerykańską, i powiedziała: „Idź się puszczaj”. Pobrali się jeszcze przed jej dyplomem. – Postanowiłam, że będę rozdzielała te dwie rzeczywistości. Mój zawód był dla mnie świętością. A dom… Postanowiłam, że mój dom będzie domem normalnym, że ja będę w nim sprzątać, zmywać podłogi i gotować. To miał być dom mieszczańsko-poznański, a aktorstwo miało być moim drugim życiem. Siły chciałam czerpać z codziennej egzystencji. Później, w pigułce, w takiej syntezie, miałam przekształcać tę normalność na swoje role. I jeszcze jedna ważna rzecz: trzeba podkreślić, że mężczyźni byli długo nieobecni w moim życiu. Mama wychowywała mnie sama. Owszem, podobała się, była piękną kobietą, ale mężczyzny w naszym domu nie było. Ja sama do szkoły koedukacyjnej poszłam dopiero w połowie liceum. Owszem, była ciekawość, jednak ten świat oddalałam od siebie, uważałam, że na to jest jeszcze czas, i tak szłam przez życie. Byłam zaprzyjaźniona z artystami, kolegami, ale nie wchodziłam w związki.
Z pierwszym mężem rozstała się, kiedy wyszło na jaw, że nie powiedział jej całej prawdy o swojej przeszłości. Emilia Krakowska wiedziała, że Michał był już żonaty, ale nie wiedziała, że ma syna. Mimo to aktorka w książce mówi: „To było dobre małżeństwo, Michał pierwszy bardzo dużo mi dał. Miłości, troski, uwagi. Jednak za dużo tajemnic wyrosło między nami. Kiedy mu oznajmiłam, że odchodzę, to bardzo się martwił, czy ten nowy Michał będzie dla mnie odpowiedni. Gdy się wyprowadzałam, to odprowadził mnie na postój taksówek, gdzie czekał na mnie drugi Michał. Dał mu moją walizkę i oczywiście powiedział, że ma o mnie dbać”.
Aktorstwo, jeśli traktuje się je poważnie i z miłością, oraz dom, jeśli się go także traktuje poważnie i z miłością, bardzo rzadko udaje się harmonijnie pogodzić. Jeżeli odniosłam sukces zawodowy, to płacę za niego cenę w życiu prywatnym. Nie można mieć wszystkiego.
Z drugim mężem prowadzili szalone życie i dom otwarty. Na imprezach bywali u nich Małgorzata Braunek, Andrzej Krajewski, Maciej Zembaty, Jacek Ostaszewski. Wszyscy wtedy hipisowali. Emilia i Michał rozstali się tuż po narodzinach córki Weroniki. Jej małżeństwo z trzecim mężem, ojcem młodszej Eleonory, też się rozpadło. Ale o szczegółach aktorka nie chce rozmawiać.
Na pytania o rozwody na przestrzeni lat odpowiadała różnie. „Mój zawód pochłaniał mnie 24 godziny na dobę, a mężowie chcieli, żebym była kurą domową. Nie ułożyło się, ale nie żałuję żadnej z czterech decyzji o ślubie”, mówiła w jednym z wywiadów. Innym razem stwierdziła: „Aktorstwo, jeśli traktuje się je poważnie i z miłością, oraz dom, jeśli się go także traktuje poważnie i z miłością, bardzo rzadko udaje się harmonijnie pogodzić. Jeżeli odniosłam sukces zawodowy, to płacę za niego cenę w życiu prywatnym. Nie można mieć wszystkiego. Ocalał zawód, i ja z córkami. Nie obroniły się związki”. Dziś aktorka mówi:
Ja mam swoją największą miłość i to jest sztuka. Mężczyzna nie jest w życiu najważniejszy.
A samotne macierzyństwo? – Poradziłam sobie. Jak? Ciężko pracowałam, żeby dziewczynki miały nianię. Przecież to oczywiste, że bez niani nie mogłabym grać, utrzymać siebie i domu. Musiałam więc zarobić i na dom, i na utrzymanie, i na nianie. Podczas kilku rozmów telefonicznych, które poprzedziły nasze spotkanie, Emilia Krakowska powtarza mi, że matka, jak już jest w domu, musi być w stu procentach uważna na dziecko. Że wtedy wszystkie inne sprawy mogą poczekać. Dziś jej córki są dorosłe, starsza Weronika to rehabilitantka, zna się na psychologii i medycynie, młodsza Eleonora odebrała wykształcenie muzyczne i mieszka w Szwajcarii. A aktorka znalazła czas na miłość, w jej życiu jest pewien mężczyzna – architekt Sergiusz, którego poznała jeszcze jako studentka. I choć on mieszka w Brazylii, więc rozmawiają głównie przez komputer lub telefon, Emilia Krakowska zapewnia: – Cieszę się, że to przetrwało, że się rozumiemy i darzymy wielką przyjaźnią. Nie ma lepszej miłości niż taka na odległość 18 tysięcy kilometrów.
Emilia Krakowska - aktorka filmowa, teatralna, estradowa i telewizyjna. Urodziła się w Poznaniu w 1940 r., ukończyła warszawską PWST. Była związana z wieloma teatrami, m.in. Powszechnym w Warszawie i Narodowym, OCH-Teatrem i Teatrem Polonii.
Sławę przyniosły jej takie filmy jak „Chłopi” Jana Rybkowskiego, „Brzezina” czy „Wesele” Andrzeja Wajdy.
Matka dwóch córek, Weroniki i Eleonory.