Od jej śmierci minęły 32 lata, a nie ma dnia, żebym o niej nie myślała – mówi Aleksandra Wierzbicka, przez 25 lat jedna z najbliższych osób legendarnej aktorki Kaliny Jędrusik.
Spis treści
PANI: Co sprawiło, że zdecydowała się pani opowiedzieć o swojej relacji z Kaliną w książce „Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru”?
Aleksandra Wierzbicka: To zasługa pisarza Mikołaja Milckego, który zaproponował mi stworzenie książki w formie wywiadu. Nie znaliśmy się wcześniej, ale zaufałam mu. Nie chciał sensacji, chciał prawdy. A chciałam opowiedzieć o Kalinie, jaką znałam, bo tak drażniły mnie i bolały te głupie artykuły o niej wiecznie wzdychającej i otoczonej kochankami. Kalina mawiała: „Zobacz, miałam jednego męża i kilka romansów, które nie były tajemnicą. Inne mają po trzech, czterech mężów i pełno kochanków. Ale to one są święte, a ja jestem najgorsza kurwa”.
Bo pełniła rolę narodowej skandalistki.
Ale jakie ona skandale robiła? Jeśli sięgniemy do tych legend, większość okazuje się fantazją albo półprawdą. Mogła, będąc nad morzem, wejść do sklepu i kupić szampana. Mogła nawet przekornie powiedzieć, że się w nim kąpie, co oczywiście nie było prawdą. Ale na pewno nie wepchnęła się na początek kolejki! Gdy chodziłyśmy do sklepów, zawsze stała w ogonku, tak jak wszyscy. Kiedyś na targowisku na Polnej stałyśmy w kolejce w sklepie chemicznym i facet przed nami kupował denaturat. Mówię do niej: „Pewnie go wypije”. „Naprawdę?”, zdziwiła się. Zabrakło mu trochę, żeby zapłacić, to Kalina mu dołożyła. Mówiono o niej, że piła. Też nieprawda. Może jak byli młodzi, jeszcze na studiach, to sobie popijali, ale od kiedy ją znałam, nigdy nie widziałam jej pijanej. Na przyjęciach wlewała do kieliszka sok z wodą, żeby wyglądał jak campari. Potem czasem lubiła wypić mały kieliszeczek kupowanego w Peweksie likieru.
Wyświetl ten post na Instagramie
Pieniądze chyba nie trzymały się ani jej, ani jej męża Stanisława Dygata?
Do wydawania pieniędzy była pierwsza, a Staś, bo tak wszyscy na niego mówili, miał chyba problemy finansowe we krwi. (śmiech) Wiecznie byli „na pożyczkach”. On zaciągał je w Związku Literackim, od znajomych i w bankach. Niewiele zarabiał, bo po wypisaniu się z partii i podpisaniu listów protestacyjnych – Listu 34 i Listu 101, nie wydawano jego książek. To Kalina ich utrzymywała i uważała, że pieniądze są po to, żeby je wydawać. Nie na ubrania – te kupowała rzadko i tylko najlepszej jakości. Najchętniej wydawała na jedzenie. Uwielbiała chodzić na bazar na Polnej, gdzie w PRL-u można było dostać produkty w tamtych czasach absolutnie luksusowe: krewetki, parmezan, figi... To tam kupowała kraby na swoją słynną sałatkę kurewską, czyli kurewsko drogą. Przepis na nią można znaleźć w książce. Kiedy tylko miała jakieś pieniądze, zaraz szła na Polną, a po zakupach mówiła: „I c**j, znowu nie mamy pieniędzy”. Pamiętam, jak wysłałam jej z Londynu, gdzie pojechałam pracować, trzysta dolarów. Zaraz potem przyjeżdżam, pieniędzy nie ma. Długo nie chciała się przyznać, że kilka dni przed moim powrotem zrobiła huczne przyjęcie. Potem pożyczała od swojej pomocy domowej albo robiła zakupy „na zeszyt”.
Gdyby Dygat jednak zarabiał jakieś pieniądze, ona mogłaby bardziej realizować się jako aktorka, zamiast nieustannie jeździć po Polsce z koncertami?
Po latach myślałam o tym. Ona rzeczywiście nieustannie wyjeżdżała na te chałtury i to ją męczyło. Najbardziej kochała teatr, lubiła grać w filmach, ale tłumaczyła, że te koncerty były jedyną okazją, żeby dobrze i szybko zarobić. I przywoziła z tych koncertów naprawdę kupę pieniędzy, którymi spłacała długi i płaciła raty kredytu, który wzięli na remont domu na Żoliborzu. Na pewno to intensywne koncertowanie zabrało jej trochę zdrowia. Tym bardziej że chorowała na astmę.
Jak doszło do tego, że została pani „córką z wyboru” Kaliny?
W latach 60. mieszkałyśmy obok siebie na Mokotowie. Najpierw spotkałam Stasia. Zapamiętałam to pierwsze spotkanie: wysoki pan w dżinsach, T-shircie i koszuli dżinsowej szedł z dwoma pekińczykami. Wyglądał tak jakoś specjalnie. Zapytałam go, czy mogę się pobawić z pieskami. Zgodził się, więc zostawiłam koleżanki. Kiedy miał wracać do domu, poszłam z nim i bawiłam się z psami już w ich domu. Wychodząc, zapytałam, czy mogę jeszcze przyjść, i również się zgodził. Później zobaczyłam z tymi pekińczykami piękną panią w pelerynie. Kiedy podeszłam, zapytała: „A, to ty jesteś ta Ola, która lubi się bawić z naszymi psami?”. Miałam wtedy najwyżej 10 lat, nie miałam świadomości, że Kalina jest wielką gwiazdą. Nie oglądaliśmy w domu telewizji. Dla dzieci były tylko dobranocki. Rodzice też mało oglądali. Mama pracowała na trzy zmiany w piekarni. Jej mąż, bo to nie był mój ojciec biologiczny, pracował w telekomunikacji, więc jeździł na awarie o różnych porach. Jestem niemal pewna, że nawet Kabaretu Starszych Panów nie znali.
Szybko się pani zadomowiła u Dygata i Kaliny?
Kalina działała na mnie jak miód. Lubiłam ich odwiedzać. Ale w domu miałam awantury, mama nie mogła mnie znaleźć i denerwowała się, gdzie chodzę. W końcu zakazała mi opuszczać podwórko. Kiedyś szłam z nią i spotkałyśmy Kalinę z psami. Mówię więc mamie, że to jest ta pani, do której chodzę. Kalina przedstawiła się, od razu mówiła do mamy na ty. Mama mówiła do niej „pani Kalino”. Dogadały się, że obie są ze wsi. Mama tłumaczyła, że zabroniła mi do nich chodzić, bo się denerwuje, gdy nie wie, gdzie jestem. Kalina przekonała ją, że bardzo się cieszą, kiedy przychodzę, i żeby mi pozwoliła, a ona się mną zajmie. I że będzie mnie odprowadzała do domu. Zapytała, czy mamy telefon. Kiedy okazało się, że nie mamy, załatwiła go w kilka dni. Kalina, nie ojczym, który pracował w telekomunikacji.
Czy można powiedzieć, że pani obecność wypełniała im pustkę po zmarłej córce?
Oczywiście jako dziecko nawet nie wiedziałam, że stracili córkę zaraz po urodzeniu. Byłam w podobnym wieku - urodziłam się w 1956, a ich córka w 1957. Być może byłam dla Kaliny kimś, kto ją w jakimś stopniu zastępował. W pewnym momencie powiedziała do mojej mamy: „Jadzia, ty masz jeszcze małe dziecko, zajęć ci nie brakuje, a ja zajmę się tym łobuzem”. Oczywiście, nie mogła się mną zajmować nieustannie, bo często wyjeżdżała. Ale kiedy była w Warszawie, zabierała mnie w różne miejsca. Mówiła: „Słuchaj, mam dzisiaj «Podwieczorek przy mikrofonie», to pojedziesz ze mną”. Bez wątpienia Kalina miała wpływ na moje wychowanie. I jestem jej za to niezmiernie wdzięczna. Bo jak sama mówiła, gdyby nie ona, nie wiadomo, co by ze mną było. Od jej śmierci minęły 32 lata, a nie ma dnia, żebym o niej nie myślała, nie rozmawiała z nią, czy nie zastanawiała się, co ona by w takiej sytuacji zrobiła.
Dygat miał córkę z poprzedniego małżeństwa, Magdę. To ona mogła odgrywać taką rolę w życiu Kaliny, a jednak tak się nie stało.
Po ukazaniu się w 2001 roku książki Magdy Dygat „Rozstania” rozmawiałam z Zygmuntem Hobotą, kolegą Kaliny ze studiów, a potem z Teatru Polskiego. To on pełnił rolę „przykrywki”, kiedy Kalina romansowała z jeszcze żonatym Dygatem. Spytałam Zygmunta, co sądzi o wspomnieniach Magdy. Nie był zachwycony, powiedział: „Opluła matkę, opluła ojca i jeszcze opluła Kalinę”. Mam wrażenie, że ona nie jest w tej książce szczera. Pisze, że w wieku 16 lat straciła ojca, bo Kalina go jej odebrała, a jest korespondencja, w której 21-letnia Magda rozmawia z nią jak z przyjaciółką. Radzi jej w sprawach romansowych.
Wyświetl ten post na Instagramie
To w końcu Kalina była wstrętną macochą czy fajną koleżanką?
W „Opowieści córki z wyboru” możemy przeczytać sporo korespondencji między Kaliną i Dygatem. Pełnej czułości, ale także emocji. Spotkałam się z opiniami, że może te listy nie są potrzebne. Nie zgadzam się. One pokazują prawdziwą, pełną emocji naturę ich związku. A taka z założenia miała być nasza książka. Prawdziwa. Oboje byli trochę jak duże dzieci. Staś pisze do Kaliny à propos jakiejś jej przygody miłosnej, że następnego dnia pójdzie do adwokata i złoży pozew o rozwód. Ale następnego dnia pisze kolejny liścik, że jednak się wstrzyma. Oni nieustannie do siebie pisali. Jak się pokłócili i były ciche dni, to porozumiewali się na karteczkach. Świetnie, że to robili i że ich korespondencja przetrwała do dziś, że możemy do niej zajrzeć.
Ich otwarte małżeństwo wzbudzało silne emocje?
Trzeba pamiętać, że między nimi było 17 lat różnicy. Kalina wspominała, że już po pewnym czasie ich związku fizycznie oddalili się od siebie. Kiedy ona chciała się do nie niego przytulać, mówił: „Po dziesięciu latach to już kazirodztwo”. Dygata seks w ogóle chyba przestał interesować. Kalina mówiła, że bez względu na to, jak bardzo zauroczyłby ją ktoś inny i jak świetny byłby z nim seks, nigdy nie rozwiodłaby się ze Stasiem. On zdawał sobie sprawę, że nie może jej ograniczać, i dał jej wolną rękę w sprawach seksu, ale również nie chciał się z nią rozstawać. Kiedyś, gdy byłyśmy razem na cmentarzu, przechodziły obok grobu Stasia dwie kobiety i jedna z nich mówi: „O, Dygat. To mąż tej wariatki Jędrusik”. A Kalina odwróciła się i skwitowała: „Ale przez 20 lat nie chciał zamienić tej wariatki na inną!”. Jej związki bywały jednak źródłem konfliktów. Na przykład kiedy Dygat miał do niej pretensje, że jeszcze nie zerwała z mężczyzną, który ją uderzył. To nie mieściło mu się w głowie. Chodziło o aktora Tadeusza Plucińskiego, jej pierwszego kochanka. Uderzył ją w trakcie sceny zazdrości, po czym na zawsze został jej ślad na wardze. Staś uważał, że powinna natychmiast zerwać wszelkie stosunki z tym „damskim bokserem”. I tak zrobiła. W książce przytaczam historię, jak po latach byłyśmy w Teatrze Syrena. Przechodziłyśmy obok Plucińskiego, on chciał się z Kaliną przywitać, ona nie zwróciła na niego uwagi, a do mnie powiedziała: „Nie chcę na ch**a nawet patrzeć”. Ale kiedy jakaś kobieta, którą był zauroczony Dygat, źle go potraktowała, Kalina również solidarnie się od niej odwracała. Była taka piosenkarka, która podobała się Stasiowi, ale okazało się, że bywała u nich ze względu na sympatię do innego bywalca ich domu - Wojtka Gąssowskiego, zwanego Kociem. Kalina nie mogła jej wybaczyć, że skrzywdziła Stasia, który bardzo przeżył to rozczarowanie. Była też zawsze ciekawa nowych, platonicznych sympatii Stasia. Kiedyś przyszłam po pracy głodna, chciałam odgrzać sobie obiad, a Kalina mówi: „U Stasia jest nowa narzeczona. Idź tam, przedstaw się i powiesz, co oni tam robią. A ja ci odgrzeję obiad”. Musiałam iść. To była młodziutka, przepiękna Ewa Kuklińska. Weszłam, przywitałam się i powiedziałam potem Kalinie, że rozmawiają, a ona patrzy w niego jak w obraz.
To Kalina nadawała wszystkim przezwiska?
Tak, do tego niezwykle trafne. Gąssowski był Kociem. Panią Basię, która zajmowała się pomocą w domu, nazywała King Kongiem. Ostatnia z sympatii Stasia, pielęgniarka Teresa, została nazwana Teresiskiem, a o Elżbiecie Jaworowicz mówiła pieszczotliwie Pani Redaktor. Miała przez chwilę słabość do perkusistów. Najpierw był Sasza Jedynecki, nazywany Jebaneckim, a potem kiedy zrobił sobie trwałą – Ondulem. Drugim był Janusz Trzciński. Co ciekawe, żaden z nich nie umiał się z Kaliną rozstać, bo działała na ludzi jak magnes. Ona po pewnym czasie się nimi nudziła, więc trzeba było ich „wyprowadzać”. Kalinę nazywaliśmy „Dzieciak”, choć nie chciała, żeby tak do niej mówić poza domem. Pasowało do niej – była jak dziecko, potrzebowała opieki. Lubiła podkreślać, że jest dzieckiem, gdy chciała się usprawiedliwić.
Często pojawiają się opinie, że to Dygat kształtował jej wizerunek i wybierał role oraz że chciał z niej zrobić polską Marilyn Monroe.
Dygat rzeczywiście uwielbiał Marilyn Monroe. Miał w swoim pokoju jej zdjęcie. Kalina miała za to w swoim fotografię Humphreya Bogarta. Ale ona podkreślała, że sama wymyśliła swój styl i wizerunek. W garderobie przed spektaklami czy występami telewizyjnymi ktoś ją czesał, ale makijaż robiła sama. I ten makijaż to była jej tajemnica. Nie chciała, żeby ktokolwiek patrzył na nią, kiedy się maluje. Sama kiedyś próbowałam podejrzeć, ale nie pozwoliła mi. Używała brązowej kredki i cieni w kolorze starego złota. Gdy mieszkałam w Londynie, szukałam takich - udało mi się znaleźć tylko zieleń przechodzącą w stare złoto. Awanturowała się, że to nie to, ale używała. Potem koleżanki podpatrywały jej styl. Kiedyś poszłyśmy do znajomych na przyjęcie. Gospodyni spróbowała się umalować jak Kalina. „Zobacz, co ona z siebie zrobiła?!”, skomentowała, kiedy ją zobaczyła.
Była lubiana?
I na Mokotowie i potem na Żoliborzu, gdzie zamieszkali z Dygatem, wszyscy sąsiedzi ją uwielbiali. Gdy wychodziłyśmy z psami, trwało to w nieskończoność, bo ze wszystkimi musiała porozmawiać. W końcu ja szłam z psami, a kiedy wracałam, ona ciągle stała pod domem i z kimś debatowała. Nigdy na nikogo nie patrzyła z góry, dogadywała się z każdym. Trudniej było w jej własnym środowisku. Miała poczucie, że często jest gdzieś zapraszana tylko dlatego, że gospodarze chcą się pochwalić, że znają Jędrusik. Koleżanki o niej plotkowały, o czym wiedziała. Po śmierci Dygata twierdziła, że już jej nie zapraszają na przyjęcia, bo boją się, że im mężów ukradnie. Rzeczywiście, ci mężowie na jej widok się ślinili. Ale ona ich nie uwodziła, po prostu była sobą.
W książce demitologizuje pani też relacje Kaliny z kościołem.
Słyszałam, że pod koniec życia leżała krzyżem w kościele. Nie wiem, kto to wymyślił. Chodziła do kościoła na Żoliborzu, ale tylko na msze za ojczyznę. Dla niej to nie były nabożeństwa, tylko manifestacja poglądów. Kiedyś poszłyśmy na pasterkę, żeby zobaczyć bożonarodzeniowy wystrój. Postałyśmy chwilę i mówię do niej: „Dzieciak, nie śpij”, bo już zaczęła się przechylać. Później były jeszcze msze za Stasia na Wiślanej. Nie chodziła do spowiedzi, bo mówiła, że nie ma z czego się spowiadać. Czasem na przyjęciach u Kazimierza Dejmka ks. Kazio Orzechowski robił nad nią krzyżyk i mówił, że jest rozgrzeszona. Bardzo lubiła ks. Boguckiego, proboszcza naszej żoliborskiej parafii, i ks. Popiełuszkę. Kiedy okazało się, że został zamordowany i tłumy zebrały się pod kościołem św. Stanisława Kostki, byłam akurat w Krakowie i nie mogłam przyjechać. Kalina nie odzywała się do mnie przez tydzień.
W dniu śmierci Dygata Kalina wyjeżdżała na koncerty.
Nie zapomnę tego. Stała w płaszczu: „Stasiu, tak mi się nie chce jechać”. A Dygat na to: „Jedź, bo wiesz, że nie ma pieniędzy”. I pojechała. Tego dnia Staś zwolnił panią Martę, mnie wysłał do kina, po którym pojechałam do mamy, bo stamtąd miałam następnego dnia bliżej do pracy. Został znaleziony ze słuchawką telefoniczną w ręku. Mam ten telefon do dziś. Kalina dowiedziała się o jego śmierci po zejściu ze sceny. Na zdjęciach z pogrzebu wygląda wstrząsająco. Długo nie mogła się po śmierci Stasia pozbierać.
Jej śmierci w 1991 roku też nikt się nie spodziewał.
Potem, kiedy można było spojrzeć na wszystko, co się wydarzyło, z dystansu, pomyślałam, że kryzys związany z płucami, przez który trafiła do szpitala kilka miesięcy przed śmiercią, mógł być zwiastunem. Może powinna nam się zapalić czerwona lampka. Ale Kalina nigdy nie chodziła do lekarzy i nie chciała rozmawiać o chorobach. Nigdy mnie nie budziła, kiedy w nocy źle się czuła. A tamtego dnia, mimo że zawsze spałam bardzo mocno, przebudziłam się. We śnie zobaczyłam wysoką postać, jestem pewna, że to był Dygat. W głowie słyszałam głos: „Ola, obudź się”. Wstałam i zobaczyłam, że u Kaliny jest zapalone światło. Poszłam do niej. Siedziała na łóżku. Kazała mi zadzwonić do Wandy, pielęgniarki ze szpitala. Zadzwoniłam i pojechałam po nią na Wolę. Kiedy przyjechałyśmy, dała Kalinie zastrzyk rozkurczowy. Kalina poczuła się lepiej, zawiozłyśmy ją do szpitala. Gdy z niego wyszła, była w dobrej formie. Wydawało się wtedy, że niebezpieczeństwo minęło.
Jednak 6 sierpnia znowu poczuła się gorzej?
Tego dnia była u sąsiadki Violetty Komorowskiej, niedaleko od domu, ale nie miała siły sama wrócić. Pojechałam po nią samochodem. Położyła się, ale niedługo potem poprosiła, żeby zadzwonić po pogotowie, bo bardzo źle się czuje. Czekaliśmy kilkadziesiąt minut. Oklepywałam jej płuca. Kalina uspokoiła się i przestała kasłać. Myślałam, że zasnęła, ale okazało się, że cicho odeszła na moich rękach. Dopiero wtedy przyjechał lekarz, było już za późno. Umarła, tak jak chciała – spokojnie.
Po śmierci Kaliny zaczął się konflikt o żoliborski dom, w którym od dawna pani z nią mieszkała. Jej rodzina chciała go odzyskać?
Tak, nieszczególnie obecna w jej życiu rodzina od razu rozpoczęła proces spadkowy. Kalina nigdy mnie nie adoptowała, chociaż wielokrotnie o tym mówiła. Nie zostawiła też testamentu na piśmie, choć mówiła o tym, jak chce rozdysponować swoją własność. W sądzie kilka bliskich jej osób, m.in. Kazimierz Dejmek, to poświadczyło i ostatecznie sąd potwierdził, że jestem w trzech czwartych spadkobierczynią Kaliny. To było trudne doświadczenie – wielokrotnie podważano moją prawdomówność, rodzina Kaliny usiłowała udowodnić, że nic nas ze sobą nie łączyło. Potem jeszcze oddałam jedną czwartą wartości domu i rzeczy po Dygacie, jego córce, Magdzie. Dlatego trzeba było sprzedać dom przy Kochowskiego. Dzisiaj jest na nim tabliczka informująca, że mieszkali tu Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat.
Kalina Jędrusik - ur. 5 lutego 1930 roku. Aktorka teatralna i filmowa. Piosenkarka. Artystka kabaretowa. Początkowo występowała w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, później grała w Teatrze Narodowym, Teatrze Współczesnym, Teatrze Komedia, Teatrze Rozmaitości oraz Teatrze Polskim w Warszawie.
Zadebiutowała rolą Kleopatry w Teatrze Telewizji w sztuce Gustawa Holoubka w "Cezarze i Kleopatrze". Jako aktorka filmowa zadebiutowała w filmie "Ewa chce spać" (1957). Razem z Violettą Villas występowała w Stanach Zjednoczonych dla tamtejszej Polonii. Jej ostatnią rolą teatralną była rola Eleonory w "Tangu" (1990).
W latach 1960-1966 występowała w Kabarecie Starszych Panów, co przyniosło jej największą popularność. Utwory Kaliny Jędrusik "Bo we mnie jest seks", "Do ciebie szłam" czy "Dla ciebie jestem sobą" przeszły do historii polskiej muzyki.
Kalina Jędrusik w 1958 roku poślubiła starszego o 16 lat Stanisława Dygata. Była matką chrzestną Magdy Umer.
Kalina Jędrusik zmarła w nocy 7 sierpnia 1991 roku na skutek ataku astmy oskrzelowej na tle uczulenia na sierść kota.
Jedyną spadkobierczynią majątku Jędrusik jest Aleksandra Wierzbicka. Historię swojej znajomości opisała z Kaliną Jędrusik opisała w książce "Kalina Jędrusik. Opowieść córki wybranej", wydanej z 2003 roku.