Wywiad

"Życie bez zakochania to pół życia", uważał Stanisław Dygat. Akceptował nawet romanse żony, Kaliny Jędrusik

"Życie bez zakochania to pół życia", uważał Stanisław Dygat. Akceptował nawet romanse żony, Kaliny Jędrusik
Fot. Lucjan Fogiel/East News/mat. prasowe

Stanisław Dygat szukał wciąż nowych obiektów westchnień. Ale numerem jeden zawsze była dla niego Kalina Jędrusik. O ich niekonwencjonalnym małżeństwie i innych namiętnościach Stanisława Dygata opowiada biografka Lidia Sadkowska-Mokkas.

Stanisława Dygata wspomina biografka

Skąd tytuł pani biografii „Dygat Pan”?

Lidia Sadkowska-Mokkas: To odwołanie do Piotrusia Pana, którego wizerunek Stanisław Dygat miał w gabinecie, w żoliborskim domu. Nie dziwi mnie, że ta postać była mu bliska. Miał w sobie podobną świeżość, chłopięcość, niechęć do dojrzałości. Nie bez powodu zawsze nazywano go Stasiem, a nie Stanisławem. Ale chodziło mi również o podkreślenie jego elitarności. Mimo nieszczególnych czasów: najpierw epoki Gomułki, a potem Gierka, faktu, że polityka w drastyczny sposób determinowała twórców, wyróżniał się wyjątkową odwagą, niezależnością oraz wewnętrzną autonomią. Potrafił stworzyć odrębny świat, którego stanowił niepodzielne centrum. Tym bardziej przewrotne wydaje się to, że w zbiorowej świadomości stał się pisarzem nieco zapomnianym, postrzeganym przez pryzmat frywolnych historii oraz jako mąż swojej żony, Kaliny Jędrusik.  

Stanisław Dygat i Kalina Jędrusik

Janusz Głowacki mówił, że „żadna książka nie ma szans w zestawieniu z biustem Kaliny Jędrusik”. Znajomi pary twierdzili też, że to Kalina jest arcydziełem Stasia.

Dygat patrzył na świat w sposób filmowy – kreował nie tylko rzeczywistość wokół siebie, ale także swoje żony. Pierwsza, Władysława Nawrocka, może nie miała takiego potencjału. Ale pomysł na Kalinę jako polską Marilyn Monroe trafił na podatny grunt – Jędrusik miała wszystko, co trzeba, nawet w nadmiarze. Posiadała talent i osobowość, ale w sprawach wizerunku ulegała sugestiom męża. Miał decydujący wpływ na kształt jej kariery – to on namówił ją na odejście z Teatru Współczesnego pod dyrekcją Erwina Axera, który wtedy uchodził za najlepszy w Warszawie. Axer był zdumiony jej decyzją. Dygat uważał, że prawdziwa gwiazda nie powinna w ogóle pracować. Ale skąd mieliby pieniądze, których zresztą ciągle im brakowało. Pod koniec życia Dygata to Kalina, pomimo zdrowotnych niedomagań, utrzymywała ich oboje.

Pozostała aktorką niewykorzystaną. Grała role pamiętne, ale trzecioplanowe. Zasłynęła wprawdzie jako interpretatorka piosenek Kabaretu Starszych Panów, ale nie miała okazji pokazać pełni swojego talentu.

Jak sama mówiła, została zamknięta w schemacie „koczkodanów, seksbomb, kochanek”. Ale nie była sterowaną lalką. Godziła się na pomysły męża, dlatego że sama tego chciała. Pokazała, czym jest prawdziwy brak pruderii.

Agnieszka Osiecka mówiła, że ta emanująca seksem Kalina jest jednocześnie fantastyczną prowokatorką i jej ról, które mają wiele warstw, nie należy traktować tylko dosłownie.

Dopiero po śmierci Dygata Jędrusik zagrała jedyną główną rolę dramatyczną, która pokazała jej możliwości, w niemieckim serialu „Hotel Polanów i jego goście”. Nie można pominąć jej scenicznych kreacji w teatrze u Kazimierza Dejmka, gdzie była prawdziwą gwiazdą. I trzeba dodać, że choć wizerunek seksbomby ograniczał Kalinę jako aktorkę, właśnie dzięki niemu na zawsze zawładnęła wyobraźnią i sercami Polaków. 

 

 

Stanisław Dygat i jego debiut "Jezioro Bodeńskie"

Ciekawe, że mimo swojej miłości do kina Dygat został jednak pisarzem.

Dość długo nie mógł odnaleźć swojej zawodowej ścieżki. Jako młodzieniec zmieniał kierunki studiów. Najpierw ekonomia, potem architektura. Głównie w wyniku presji rodziny – jego ojciec Antoni Dygat, który skończył studia w Paryżu, był znanym i cenionym architektem. W końcu Stanisław zdecydował się na filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Jak wspominał, był jedynym studentem, który nigdy nie pojawił się na zajęciach. Zresztą maturę zdał dopiero, mając 21 lat, bo wcześniej powtarzał dwukrotnie klasy. Bardziej ciągnęło go do artystów – bywał w Małej Ziemiańskiej i Café Zodiak, gdzie stał się milczącym członkiem świty Gombrowicza.

Jego debiut, „Jezioro Bodeńskie”, zainspirowało niespodziewane doświadczenie…

Na początku wojny po łapance na warszawskim Nowym Świecie został wywieziony przez Niemców do obozu internowania w Konstancji nad Jeziorem Bodeńskim. Wszystko dzięki francuskiemu paszportowi. Do 33. roku życia posiadał jedynie obywatelstwo francuskie. W obozie spędził kilka miesięcy. Oryginalność tej niemal autobiograficznej powieści wzbudzała zarówno zachwyty, jak i kontrowersje. Pokazanie obozu, w którym życie płynie spokojnie, kompletnie innego od obozów koncentracyjnych godziło w obowiązującą narrację. Po latach Dygat będzie żartobliwie podsumowywał „złoty okres” pobytu w Konstancji: „Żadnej odpowiedzialności, żadnych kłopotów, żadnych długów”.

Nie ma innego pisarza, który tak często mówiłby, jak bardzo nie lubi pisać.

Nie znosił sztuczności. Nie przepadał za spotkaniami autorskimi. Może dlatego, że jako osobę popadającą w impasy twórcze irytowało go pytanie, nad czym aktualnie pracuje. Pisanie uznawał za gehennę. Najważniejsze było dla niego olśnienie czytelnika. Długo szukał ostatniego szlifu. Jego niechęć do pisania, którą niesłusznie uznawano za lenistwo, należy właściwie rozumieć: męczył się, pisząc, ale poświęcał pisaniu bardzo dużo uwagi. Ciągle był niezadowolony z efektu, poprawiał, dużo wykreślał i wyrzucał. W ten sposób osiągał lekkość, wrażenie przezroczystości narracji. Mógłby pewnie napisać więcej, ale jak widać, nie było to proste. Może gdyby nie wybuch wojny, internowanie w Konstancji, zupełnie inaczej potoczyłyby się jego zawodowe losy i związałby się z filmem? Przecież już jako mały chłopiec biegał pod kina oglądać afisze, kreował w wyobraźni dalsze losy bohaterów, konstruował niby-kamery z korbką od młynka do kawy i udawał, że kręci prawdziwe filmy.

Pierwsze małżeństwo Stanisława Dygata

W efekcie najpierw kochał się w hollywoodzkich gwiazdach, a potem wiązał się z aktorkami.

Jeszcze w czasie okupacji ożenił się z początkującą aktorką warszawskich teatrów Władysławą Nawrocką, nazywaną przez wszystkich Dziunią. Po wojnie jeździli z miasta do miasta w poszukiwaniu miejsca dla siebie. Prawie rok mieszkali w Krakowie. Tam też przyszła na świat ich córka Magda. Nie byli jedynymi z „desantu” warszawskiego, w Domu Literatów przy Krupniczej mieszkali także Kazimierz Brandys, Stefan Otwinowski i Jerzy Andrzejewski. W „czworakach literackich” ciągle zmieniali się mieszkańcy, trwała wieczna zabawa. Staś i Dziunia jako rodzice byli dość niefrasobliwi. Słynna jest opowieść autorstwa Jana Kotta, jak zostawili w szatni restauracji córkę w beciku i dopiero po wyjściu uświadomili sobie, że czegoś im brakuje. Niestety, zgubili numerek, więc szatniarz nie chciał im wydać dziecka.

Zauroczenie Dygata Kaliną Jędrusik

Na początku lat 50. trafili do Trójmiasta, gdzie Nawrocka dostała angaż w Teatrze Wybrzeże. Jak wspomina Magda Dygat, ojciec na sopockim Monciaku oznajmił im, że teraz wszystko się odmieni.

Może miał przeczucie. Zaraz potem spotkał Kalinę Jędrusik i rzeczywiście wszystko się odmieniło. Kalina przyjechała do Gdańska z grupą młodych aktorów ze szkoły krakowskiej, których zabrała ze sobą ich opiekunka roku, reżyserka Lidia Zamkow. Byli w tej grupie Cybulski, Kobiela, Herdegen. Dygat oszalał na punkcie Kaliny. Przeżywał romantyczne uniesienia na miarę literatury czy kina – porażenie zmysłów. W książce „Rozstania” Magda Dygat sugeruje, że aktorka stała się powodem rozpadu małżeństwa jej rodziców. Ale to nie do końca prawda. Długo przecież nie byli formalnie małżeństwem, a Władysława Nawrocka miała już w tym czasie romans z kolegą z teatru, Janem Nowickim. Kiedy wrócili do Warszawy, wszyscy trafili do 40-metrowego mieszkania Dygatów: w jednym pokoju mieszkały Magda i ciocia-babcia Maryla, która się nią opiekowała, a w drugim Dygat z Kaliną i Dziunią. Co ciekawe, Nawrocka i Jędrusik były w dobrych relacjach nie tylko wtedy, ale i wiele lat później. Pierwsza żona Dygata jeszcze po latach pisała do Kaliny z Teksasu, gdzie zamieszkała z drugim mężem i synem.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Ninateka (@ninateka_pl)

 

Konflikt córki Stanisława Dygata z Kaliną Jędrusik

Małżeństwo z Kaliną psuje relacje między Dygatem a jego córką.

Na pewno ten moment, kiedy Dygat, wcześniej dość opiekuńczy ojciec, przestał nim być, był dramatycznym zwrotem w życiu Magdy. Ale o wielu wydarzeniach między nimi mamy relację tylko jednej strony. Na część historii opisanych w „Rozstaniach” patrzyła jako dziewczynka – miała prawo nie wszystko wiedzieć i rozumieć. Niewątpliwie jednak zarzewiem konfliktu stała się relacja między Magdą a Kaliną, które rywalizują o względy Dygata.

Magda Dygat twierdzi, że w pewnym momencie Kalina staje się w życiu jej ojca córką. Do tego lepszą, ciekawszą.

Po jakimś czasie związek Dygata i Kaliny dryfował w kierunku przyjaźni i „białego małżeństwa”. Ale Dygat nie zerwał kontaktów z Magdą całkowicie. Może był chłodniejszy i spotykali się rzadziej, ale wiemy, że bywała u nich, kiedy mieszkali na Mokotowie przy Joliot-Curie. Dowodem jest choćby jej list do Kaliny, w którym pociesza Jędrusik cierpiącą z powodu końca romansu ze studentem architektury, tyczkarzem Włodzimierzem Sokołowskim. Rozumiem żal Magdy i poczucie bycia porzuconą. Na relacje z córką na pewno cieniem się kładły traumatyczne przeżycia pisarza z dzieciństwa, kiedy Antoni Dygat opuścił rodzinę i związał się z żoną kuzyna. Ostatnie spotkanie Magdy z ojcem odbyło się w 1977 roku, kiedy wyjeżdżała z mężem, Andrzejem Dudzińskim, do Stanów. Siedział na leżaku w ogrodzie. Z jej relacji wynika, że na do widzenia powiedział jej, że może nie przyjeżdżać na jego pogrzeb. Jakby się spodziewał, że długo nie pożyje. Sam też nie był na pogrzebach rodziców. Ojciec umarł daleko, w Brazylii. Nieobecność na pogrzebie matki uzasadniał tym, że przecież „i tak jej w niczym nie pomoże”.

 

 

Jakie było małżeństwo Stanisława Dygata i Kaliny Jędrusik?

Dygat i Kalina stanowili całkowicie niekonwencjonalne małżeństwo.

Bo oboje tacy byli, na swój indywidualny sposób. Na przykład Kalina nieustannie przeklinała i jak wspominali jej znajomi, nikt nie potrafił robić tego z takim wdziękiem. Dygat w pewnym momencie ogłosił, że udaje się na „seksualną emeryturę”. Po przejściu pierwszego zawału zdawał sobie sprawę, że nie spełni oczekiwań przeszło 16 lat młodszej Kaliny, która miała duży temperament i, co przyznawała publicznie, lubiła seks. Dlatego Dygat akceptował jej romanse, ale potrzebował poczucia, że te związki nie przesłonią ich relacji. Uważał, że Kalina powinna dobierać sobie właściwych i wartościowych partnerów. I tych nie tylko akceptował, ale także się z nimi przyjaźnił. Jak z „Witkiem”, czyli Włodkiem Sokołowskim, który po emigracji do Stanów był jednym z projektantów World Trade Center. Dygat spotykał się z nim, będąc w Ameryce. Przyjaźnił się także z Wojciechem Gąssowskim.

Jednak był taki moment, kiedy Kalina myślała o opuszczeniu Dygata.

Tak, właśnie dla Włodka Sokołowskiego. Kalina była bardzo zakochana w 10 lat młodszym od niej partnerze. Dygat czuł się odtrącony i cierpiał na myśl o życiu bez Kaliny. Ale kiedy Włodek się wycofał – z relacji jego znajomych wiem, że związek go przerósł – Kalina i Dygat wrócili do siebie i zapomnieli o sprawie.

Dygat mimo miłości i przywiązania do Kaliny miał ciągle potrzebę bycia zakochanym.

Uważał, że życie bez zakochania to wegetacja, pół życia. Nieustannie poszukiwał kolejnych obiektów westchnień. Interesowały go głównie młode kobiety w fazie „wiosennej urody”. Stąd jego fascynacja Karin Stanek, Urszulą Sipińską czy Ewą Kuklińską. Wielu z nich pomagał w zrobieniu kariery. Pisał do nich ckliwe liściki. Ale angażował się w te relacje tylko na tyle, na ile pozwalała Kalina. Kiedy stawały się zbyt intensywne, wkraczała do akcji.

Dygat i Kalina najpierw na Mokotowie, a potem na Żoliborzu prowadzili słynny salon artystyczny. Każdy chciał się do niego dostać, nie każdy mógł.

Dygat miał wieczne poczucie niedosytu, był niecierpliwy. Kiedy jakaś sytuacja nie spełniała jego wygórowanych oczekiwań, natychmiast się nią nużył. Podobnie było z ludźmi. Ale najpierw przeżywał wzloty i fascynacje – wybierał sobie twórców, osobowości i zapraszał do siebie. „Przywoływał” ich na różne sposoby: to mógł być telefon, list lub zaproszenie osobiste. Niekoniecznie wybierał osoby aktualnie popularne. On musiał uznać je za interesujące.

 

 

Stanisław Dygat i przyjaźnie: "Był niezmiernie wybredny"

Agnieszka Osiecka mówiła, że boi się Dygata, bo jednym słowem może kogoś zniszczyć.

Mówiła też, że Dygatowie prowadzą salon „niezamierzony”. Stanisław kładł się na kanapie, Kalina chodziła po domu w szlafroku. Ale porównywano ten salon także do dworu Ludwika XV. Czasem niewiele wystarczyło, żeby znaleźć się poza strefą wpływów. Tak się stało z Kubą Morgensternem, którego Dygat bardzo cenił do czasu, kiedy reżyser nakręcił serial „Polskie drogi”. Uznał to za wyraz koniunkturalizmu i przestał się z nim kontaktować. Osoby, które spotykała utrata względów charyzmatycznego Stasia, bardzo to przeżywały. Był niezmiernie wybredny i naprawdę tylko niektórzy pozostawali z nim w bliskich relacjach bardzo długo, jak Gustaw Holoubek czy Tadeusz Konwicki.

Na Tadeusza Konwickiego też się obraził, kiedy ten w książce „Kalendarz i klepsydra” nazwał go „potworem z Mokotowa”.

Napisał to w parodystycznej, przerysowanej konwencji, ale pokazał Dygata jako deprawatora-intryganta. Dygat miał prawo czuć się urażony. W końcu Konwicki był jednym z jego najbliższych przyjaciół. Rozmawiali ze sobą codziennie nawet po kilka razy. Zawsze bez wstępów i pożegnań, od razu przechodząc do sprawy. Zwracali się do siebie: Tadzieńku, Stasieńku. Trudno powiedzieć, dlaczego Konwicki to napisał. Przecież był szlachetną osobą i doskonale wiedział, jak przewrażliwiony na swoim punkcie jest jego przyjaciel. Wojciech Gąssowski, który był świadkiem tej sytuacji, wspominał, że Dygat był przybity po przeczytaniu „Kalendarza i klepsydry”. Czuł się ośmieszony. Podobnie twierdził Kazimierz Kutz. Ostatecznie Dygat przestał się odzywać do Konwickiego.

Ale wiadomo, że Dygat uwielbiał plotki i intrygi. Potrafił zrobić osobie, której nie lubił, przykrość. Otwarcie krytykował.

Nie czynił tego z premedytacją. Nigdy nie był koniunkturalny. Za to impulsywny, bezkompromisowy w wyrażaniu opinii – bardzo. Na początku lat 60. przerysowywał, w swoim stylu, środowisko aktorskie w felietonach w „Przekroju”. Pisał je pod pseudonimem Anna Tarczyńska. Jako mężowi dwóch aktorek i osobie zaangażowanej w środowisko teatralne nie wypadało mu tego robić pod nazwiskiem. Dostarczycielką informacji była, wtedy nieświadoma niczego, Kalina. Podobno o tym, że autorem tych felietonów jest Dygat, długo wiedział tylko Marian Eile, naczelny pisma. Pisanie ich niestety nie wyszło autorowi na zdrowie, ich publikacja zbiegła się z jego pierwszym zawałem i po pobycie w szpitalu porzucił „Tarczyńską”. W późniejszych felietonach, pisanych już pod nazwiskiem, również nie miał problemu z wyrażaniem sądów. Potrafił krytykować osoby powszechnie szanowane, jak Andrzej Wajda. Nie akceptował kompromisów artystycznych. Kiedy Jerzy Hoffman dokonał daleko idących zmian w jego scenariuszu według „Trędowatej”, uznał, że nie może się pod nim podpisać.

Problemy zdrowotne Stanisława Dygata

Na ostatnich zdjęciach wydaje się zmęczony.

Dręczyły go choroby, przede wszystkim narastające problemy kardiologiczne. Miał kłopoty z chodzeniem po schodach, co musiało być dla niego dramatem, bo znany był z pieszych peregrynacji po mieście, nie uznawał komunikacji miejskiej. W tym czasie miał też trudności z wydawaniem swoich książek. Po miażdżącej kolaudacji filmu „Palace Hotel”, na podstawie jego „Dworca w Monachium”, w reżyserii debiutantki Ewy Kruk, nie mógł odzyskać psychicznej równowagi. To zdarzenie stanowiło dla niego źródło ogromnego stresu. Tym bardziej że obecny tam Konwicki nie zabrał głosu. Jako kierownik literacki Zespołu Filmowego „Pryzmat” mógł bronić Dygata. Ale milczał. Odczuwał później z tego powodu dyskomfort.

Dygat znajdował się też na celowniku Służby Bezpieczeństwa.

W latach 70. był cały czas śledzony. Każde jego spotkanie autorskie odbywało się pod nadzorem agentów, telefon miał na podsłuchu. Prawdopodobnie tylko z tego podsłuchu zdawał sobie sprawę. Kilkanaście dni przed jego śmiercią funkcjonariusz sporządził szczegółową notatkę, w której zarządził dalszą inwigilację Dygata nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Obserwacją miały być objęte też najbliższe osoby z jego rodziny, w tym pierwsza żona mieszkająca w Stanach. Co ciekawe, mimo świadomości, że jest podsłuchiwany, Stanisław Dygat pozwalał sobie na szczere opinie na temat sytuacji politycznej. Można odnieść wrażenie, że prowadził z podsłuchującymi swoistą, ale i ryzykowną grę.

Podsłuch telefoniczny musiał go boleć. Kochał telefony. Magda Dygat wspominała, że kiedy już porozmawiał ze wszystkimi znajomymi i nie miał do kogo zadzwonić, potrafił wykręcić numer do zegarynki.

Telefon był jego wielką namiętnością. Dzwonił nieustannie. Janusz Zaorski wspominał, że rozmawiając przez telefon, jednocześnie oglądał telewizję i wymieniał uwagi z Kaliną. A Kąkolewski opowiadał, że kiedy ktoś przyszedł w trakcie jego rozmowy telefonicznej, nigdy jej nie kończył – goście musieli wysłuchać jej do końca lub zaczynał konwersować z gościem, trzymając rozmówcę przy słuchawce. Na Żoliborzu miał aparaty telefoniczne niemal w każdym pomieszczeniu, w dowolnej chwili mógł je zmieniać, chodząc po domu. Odczuwał nieustanną potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem. Nie znosił samotności. Umarł na zawał, będąc sam w domu, ale ze słuchawką w ręku. Miał dopiero 63 lata.

Notes z numerami telefonów na biurku pisarza pozostał otwarty na literze „k”. Gustaw Holoubek był przekonany, że Dygat chciał zadzwonić do Konwickiego.

To mógł być też Krzysztof Kąkolewski, który przez pewien czas wypełniał w życiu Dygata konwersacyjną pustkę po Konwickim, albo Helena Violetta Komorowska, znajoma, która mieszkała niedaleko. Może notes przypadkowo otworzył się w tym miejscu. Myślę, że Holoubek powiedział to z sympatii do nich obu – chciał, żeby Dygat zadzwonił właśnie do Konwickiego.

 

 

Kim był Stanisław Dygat?

Stanisław Dygat - (1914–1978) Prozaik, felietonista, dramatopisarz, scenarzysta filmowy. W debiutanckiej powieści „Jezioro Bodeńskie” (1946), podobnie jak w kolejnych – „Pożegnania”, „Podróż”, „Disneyland”, „Karnawał” czy „Dworzec w Monachium”, dyskutował z tradycją romantyczną. Popularnością cieszyły się jego felietony z cyklu „Rozmyślania przy goleniu” publikowane w „Przeglądzie kulturalnym”, potem wydane w formie książkowej. W 1964 roku podpisał „List 34” w obronie wolności słowa, a w styczniu 1976 był jednym z sygnatariuszy „Memoriału 101”, skierowanego do Sejmu w proteście przeciwko zmianom w konstytucji.

Był mężem aktorek: Władysławy Nawrockiej, z którą miał córkę Magdę, oraz Kaliny Jędrusik.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 03/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również