Kultura

Czy boomer dogada się z zetką? Krótki kurs dzisiejszej polszczyzny

Czy boomer dogada się z zetką? Krótki kurs dzisiejszej polszczyzny
Fot. Agencja Getty Images

Co jest sigmastyczne, a co oporowe? Kim jest rizzler, enpecet, krasz? I dlaczego Mickiewicz ma wiele wspólnego z młodzieżowym zawołaniem YOLO? W Twoim Stylu przyglądamy się językom różnych pokoleń i sprawdzamy, na ile możemy się porozumieć w roku 2025. Uwaga, to będzie też krótki kurs dzisiejszej polszczyzny.

Ponoć człowiek przeżywa dwa razy w życiu szok. To znaczy przeżywa szoków więcej, ale tu chodzi o strefę intymną. A zatem: pierwszy szok, gdy jako młodzi ludzie uświadamiamy sobie, że nasi rodzice uprawiali seks. A drugi – kiedy dociera do nas, że seks uprawiają nasze dzieci. Bo już do tego dorosły. Może pokrętnie, ale w pewnym sensie zasłyszana gdzieś przed laty uwaga kojarzy mi się ze sprawami lingwistycznymi. Nasi rodzice w młodości używali młodzieżowego języka, który im zapewne wydawał się „klawy” i „w dechę”. My jako nastolatki mieliśmy swoje narzecze, a powiedzonka rodziców uważaliśmy za śmieszne. Pamiętam, jak czytałam książki Niziurskiego czy Bahdaja napisane 20 lat wcześniej i tamto słownictwo już mi trąciło myszką. Ale tempus fugit i oto kolejne pokolenie jest w wieku „produkcyjnym językowo”, a ich slang jest dla nas obcy, może nawet obrazoburczy.

Piszę dla nas – bo zakładam, że wiele czytelniczek TS jest, podobnie jak ja, w przedziale 40–60 lat. Ale wbrew pozorom nowa polszczyzna nie jest ani tak trudna, ani tak straszna, jak się wydaje. Przeciwnie: zachwyca kreatywnością. Jak to się teraz modnie mówi na Instagramie: „chodźcie za mną”. Przyjrzymy się jej dokładniej. Samozwańczo mianuję się przewodnikiem wyprawy jako osoba uzbrojona w dyplom lingwistyki stosowanej i mająca na punkcie języka wieloletnią zakrętkę, zwaną też szajbką, hyziem czy staropolskim – hobby.

But first - zasady

Oczywiście tym „but first” odwołuję się do współczesnego mema „But first – coffee”, „ale najpierw kawa”. Bo jak niektórzy nie zaczną bez niej dnia, tak i my nie możemy pojąć nowomowy bez kilku wskazówek. Po pierwsze: jaki jest najprostszy sposób, aby mówić po młodzieżowemu? Otóż trzeba zręcznie przetwarzać angielski, przed którym zresztą i tak nie mamy już jak się chować. Zetki czy milenialsi biorą stamtąd szeroką garścią i z wdziękiem dodają polskie końcówki. Przykład? Słowo „light” – lekki, łatwy– wypączkowało takimi wyrazami jak „lajtowy” czy „lajcik”. Całkiem przyjemne fonetycznie, prawda? Podobnie jak „najsik”, czyli coś miłego, ładnego. Albo „krindżowy” (tu już fonetycznie mam wrażenie jechania nożem po szkle). Choć apogeum popularności ma za sobą (od 2017 roku regularnie nominowane w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku), ciągle w użyciu. Przypomnijmy: „cringe” (dosłownie: wzdrygnąć się), znaczy dziś żenujący, obciachowy. Ciekawe też, jak łatwo odmieniamy czasowniki wzięte z angielskiego; ostatnio usłyszałam od znajomej nastolatki, że cały dzień „bedrotowała” (ang. bed rotting), czyli mówiąc po dawnemu: gniła w łóżku, leniuchowała. Dodajmy, że w grupie anglicyzmów dużym podtrendem są słowa z gier komputerowych – kraina, w którą strach się zapuścić, bo ten tekst musiałby mieć 16 stron. Zasada druga: nowych znaczeń (albo blasków) nabierają słowa staropolskie. Ziomek – jako kumpel. Bratku, brachu – wypowiadane do przyjaciół. Mordeczki – często używane w social mediach. Poddymić – rozkręcić atmosferę. Zaorać – ale nie rolniczo, tylko pokonać kogoś w dyskusji. Robić coś oporowo, czyli intensywnie, z zaangażowaniem. Nawet siemka (a czasem siemson) pochodzi od „jak się masz”. To piękny trend i tylko można mu przyklasnąć.

Po trzecie – skrótowce, akronimy. Te wszystkie XD – w sensie śmiech (swoją drogą XD zewoluowało i teraz jest używane z przekąsem), SPX – czyli spoko i inne LOL. O tym już dużo napisano. Więc pozwólcie, że potraktuję rzecz... skrótowo. Ale zjawisko jest. FR, czyli for real, naprawdę. Dodam jeszcze, że IMO (w mojej opinii) pewnie w najbliższej przyszłości nie zniknie. Czwarty znak epoki – wulgaryzmy. Młodzież używa słów na k i ch już nawet nie w złości, nie przeklinając, ale tak po prostu, dla ekspresji. Dla wielu ludzi urodzonych jeszcze w XX wieku – rzecz trudna.

Szczególną karierę zrobiło „za*ebiście”, którego używają całkiem poczciwe osoby, często nawet nie wiedząc, jaka jest etymologia. Motyla noga! Piąte spostrzeżenie – zmieniająca się wspólnota cytatów. Dziś ludzie koło pięćdziesiątki mogą się porozumieć z ludźmi koło osiemdziesiątki, rzucając zdania z kultowych polskich filmów. Większość z nas uśmiechnie się na hasło „Klient w krawacie jest mniej awanturujący się” z Misia. Albo „podejdź do płota” – wszystko jasne, sami swoi! Łączą nas też cytaty z piosenek. Dawne Opola i Sopoty, „tyle słońca w całym mieście” czy nawet dużo późniejszy „orła cień” budują porozumienie. Milenialsi i zetki w większości tych filmów nie oglądali, piosenek nie słuchali. Nie załapią. Ale nie wieszajmy psów, oni też mają swoje kultowe cytaty (jeszcze do nich dojdziemy). Znając kilka podstawowych zasad, przespacerujmy się po najczęściej spotykanych życiowych tematach.

Kto podbija do krasza

Większość piosenek, jakie kiedykolwiek powstały na świecie, jest o miłości. Tu też od niej zacznijmy. W dzienniku pisanym przeze mnie w późnej podstawówce często powtarzało się hasło, że ktoś do kogoś nawija – „ten z VII a znowu do mnie nawija”, „Krzychu wyraźnie nawija do Gośki”. Moja mama w swoich czasach nastoletnich powiedziałaby, że ktoś się zaleca (bardziej romantycznie) albo podrywa (bardziej rozrywkowo). Z literatury znamy takie piękne sformułowania jak „smalić do kogoś cholewki” czy „czuć miętę”. A co robi się dziś? Na konsultacje udaję się do córki będącej w wieku młodzieżowym. Okazuje się, że dziś nikt już do nikogo nie nawija, ale za to… podbija. Ewentualnie z kimś kręci. Hura, nadal zostajemy w polszczyźnie! Ale już ten, do którego nawijamy, to „krasz”, pierwotnie „crush”. „Mam krasza na kimś” oznacza, że ktoś mi się podoba. Co ciekawe, dotyczy to i kolegi, do którego wzdychamy, i osoby publicznej, którą się fascynujemy. Słowo znane i używane od paru lat zaczyna przenikać do starszych pokoleń. Ostatnio całkiem dorosła przyjaciółka zwierzyła mi się, że Artur Andrus to od dawna jej „krasz”. Chociaż on tego na pewno nie wie. Aż mnie korci, żeby od krasza utworzyć rodzaj żeński – kraszankę. Ale czy to by się przyjęło?

– Raczej mówi się „kraszówa”, gasi moje zapały córka. Jeśli już udaje nam się wejść z kraszem w bliższą relację, staje się naszym partnerem/partnerką. Starsze pokolenie używa czasem wyrażenia „sympatia”, które uroczo brzmi zwłaszcza w przypadku chłopaków: „widziałam Kasię z jej sympatią”. Młodzi lubią ironię, więc w pokoleniu córki spotkałam się z określeniem „chłop”, a nawet „fagas”. Ale ona podkreśla, że to tak bardziej „for fun, dla żartu”. Bo na co dzień dobrze trzyma się najprostsze i najczulsze: mój chłopak, moja dziewczyna. Pozostając w kręgu ludzkich relacji, warto wspomnieć, że w polszczyźnie utwardził się skrót BFF – best friend forever – najlepsza przyjaciółka, najlepszy przyjaciel. Ale w użyciu jest też miło szeleszcząca psiapsi”. A jak pozytywnie wyrazić się o czyjejś atrakcyjności? Okazuje się, że powszechnie występująca w mojej młodości „laska” w pokoleniu córki zmieniła się w hiszpańsko brzmiące słowo „lasuczita”. A hotówa? – pytam, bo pamiętam, że jakiś czas temu używała tego słowa. – E, to bardziej z epoki early pandemia, 2020. Dziś dziewczyny czasem o sobie mówią „modeleczka”. Ale to raczej mowa strejciaków, bejzików – wyjaśnia. Chodzi o zwykłych ludzi (od słów „straight” i „basic”), nie takich, co używają słów prześmiewczo. Dopytuję jeszcze, jak się mówi o atrakcyjnym chłopaku. Kiedyś był adonis, potem przystojniak, niedawno ciacho. Ponoć nikt młody już tak nie mówi. Za to używa się słowa „rizzler” w znaczeniu podrywacz, chłopak, który umie czarować dziewczyny. Umie, bo ma „rizz”. Skąd to się wzięło? Z angielskiego i od słowa charyzma. ChaRISma. „A, czyli to taki ktoś, kto ma dobrą bajerę”, wołam zadowolona, że zrozumiałam. Uwaga, dziewczyna o takich cechach to rizzlerka.

 

Jest super czy mega?

W celach badawczych zerkam znowu do moich zapisków z lat 80. Niemal na każdej stronie widzę: było fajnie, Ania jest fajna, fajowa wycieczka, fajoski film (właśnie tak, bez „w”). Można powiedzieć, że nie sięgałam szczególnie przesadnie po synonimy, ale to chyba faktycznie było modne słowo tamtych czasów. Jak dziś wyraża się zachwyt i zadowolenie? Czy modne jest jeszcze essa – młodzieżowe słowo roku 2022? Albo slay (z ang. niszczyć, gromić – rozumiane jako świetnie, znakomicie)? Zwracam się do mojego domowego użytkownika polszczyzny najnowszej. – Teraz mówi się mega – słyszę. O, podoba mi się. Starożytne greckie słowo oznacza „duży”. Modne jest też giga – również z greki, oznacza „olbrzym”. Jakoś tak się zrobiło naukowo, a my narzekamy na młodzież! Dowiaduję się też, że w użyciu jest megacool albo megafajnie. Hura, jest więc daleki prawnuk słowa „fajnie” z moich szkolnych czasów. – Niedawno było modne „dżi”, pisze się „g”. Ale już nie jest – wyjaśnia moja współbadaczka językowa. To zangielszczona wymowa i skrót w jednym, wzięło się od słowa git, znanego od lat 60. Zresztą git, gitesik, gitówa lub gituwa, a nawet gitara też są w użyciu.

Córka waha się chwilę i mówi: „na określenie czegoś super możesz jeszcze e w e n t u a l n i e użyć słowa sigmastycznie”. To od modnego ostatnio słowa „sigma” (ktoś wybitny, z sukcesami, pewny siebie). Młodsze nastolatki używają go dosłownie, starsze z przymrużeniem oka. Skąd różnica? O, proszę państwa, to nie przelewki. Dochodzimy do bardzo ważnej kwestii. Okazuje się, że inaczej mówią zetki (urodzeni w latach 1997 – 2010), a inaczej alfa (urodzeni po 2010). Najstarsi alfiarze kończą powoli podstawówkę i mają już swoje kody. To z ich sfery pochodzi powiedzonko „sigma rizz skibidi toilet”. Że co? Otwieram szeroko oczy.

– To typowy dżenalfabrejnrot – mówi córka z taką miną, jakby musiała tłumaczyć mi, dlaczego dwa plus dwa jest cztery. Okazuje się, że chodzi o „gen alfa brainrot”. Tak dosadnie eksperci określają zmiany w mózgu u niektórych młodych osób spowodowane byciem non stop przed ekranem. I oglądanie różnych dziwnych rzeczy, często wątpliwej wartości. – To dotyczy najczęściej ludzi „chronically online”, takich, co mają screentime po 12 godzin. Ja mam tylko 4,5 – mówi z dumą moje dziecko. Trochę się oburzam, że aż tyle, ale potem sprawdzam swój screentime, czyli czas spędzony przed ekranem telefonu. Niby jestem z pokolenia X, a i tak średnia dzienna 3 godziny.

No tak, wiadomości, aplikacje, sociale i jeszcze ta gierka, w którą wciągnęłam się pod pretekstem, że po pięćdziesiątce trzeba ćwiczyć mózg. A o co chodzi ze skibidi? Też pojawiło się w nominacjach do młodzieżowego słowa roku. Wzięło się od ekscentrycznych (najdelikatniejsze określenie) filmików Skibidi Toilet – to ta najnowsza wspólnota cytatów, którą zapowiadałam na początku tekstu. Osobom o wrażliwych sercach radzę nie oglądać. Pole semantyczne „skibidi” jest szerokie, małoletni używają na określenie czegoś fajnego, ciekawego, ale też zaskakującego, a nawet strasznego.

Ale że dzban?

Ty kasztanie, tępy modelu, drętwy aparacie – takie inwektywy padają w piosence Wojciecha Młynarskiego Nie mam jasności w temacie Marioli napisanej w czasach mojej młodości. A jak dziś obrazić człowieka? Młodzieżowym słowem roku został kilka lat temu „dzban” (czyli głupek), ale chyba nie jest za bardzo popularny. Bambik, czyli słabeusz, nieudacznik, był hitem roku 2023, wszedł nawet do polityki.

Z worka negatywnych emocji jest też słowo „zdisować”, czyli wyśmiać kogoś, zgasić, zlekceważyć. I „ghostować” – od angielskiego ghost, duch. Dotyczy relacji w sieci i polega na całkowitym unikaniu kontaktu, żeby osoba poczuła się niewidzialna, nieceniona przez innych. Negatywny wydźwięk ma też enpecet. Przyszedł ze świata gier – NPC to non-playable character, postać niebędąca graczem, która nie jest sterowana przez gracza. Czyli taki statysta. Nie wyróżnia się niczym ciekawym i nie budzi sympatii.

Zgerypała

Przyflaczył. Tak się w moich czasach szkolnych mówiło, gdy ktoś otrzymał ocenę niedostateczną. Bo flak to dwója. Była jeszcze trója na resorach. No i mocno pożądana piona. Dziś na jedynkę mówi się najczęściej pała. A wyrażenie „zgerypała” kandydowało nawet do młodzieżowego słowa roku i było wiralem. Wzięło się z paradokumentu Szkoła, w którym lekko zatroskany uczeń mówił: „Z gery pała, z maty kolejna. Kurczę no, wszystko się chrzani”. Dziś „zgerypała” to synonim porażki. A przedmioty szkolne? Za moich czasów mówiło się matma, ewentualnie majfa. Teraz modna jest majca. Ale największą furorę zrobiła przyrka. – To już memiczne – tłumaczy mi córka.

– Chodzi o to, że przyroda jest tylko w młodszych klasach. Funkcjonuje więc jako symbol beztroskiej młodości. Dlatego ludzie mówią: chciałbym wrócić do IV klasy, kiedy największym problemem był sprawdzian z przyrki. A jeśli koleżanka nie może przyjść na spotkanie, bo ma dużo nauki, śmiejemy się: co, masz sprawdzian z przyrki? Odnotujmy, że dalej funkcjonują słowa: hista (jest wszak Babka od histy), polak, biola, fiza. Tylko nie ma już naszych poczciwych zetpetów.

Densimy na melo

Po szkole czas na zabawę. W ósmej klasie mnie elektryzował „wieczorek”(?!), gdzie mogłam zatańczyć z aktualnym obiektem westchnień. Potem były imprezy, balangi, biby. Z opowieści babci znam potańcówki, mama chodziła na dansingi. A dziś? Gdzie się podziały tamte prywatki? – Idzie się na imbrę albo melo – mówi córka. Można tam podensić (potańczyć), choć to wyrażenie bardziej z poprzedniej dekady.

Ostatnio słyszałam, jak pewna nastolatka użyła zwrotu: wahałam się, ale yolo, w końcu tam poszłam. Yolo, czyli You live only once – dosłownie żyjesz tylko raz (czy może bardziej osłuchane: raz się żyje). Skrót modny parę lat temu, teraz może bardziej ironiczny, ale wciąż używany dla uzasadnienia ryzykownych czynności. Czy oburzać się na takie nowości? Nie, język się zmienia i to jest piękne. Lepiej szukać połączeń między starym a nowym. Tak jak w marce odzieżowej Nad Wyraz, która od lat bawi się słowami. I reklamuje koszulki z polską wersją YOLO, która brzmi… WŻTR. Skąd to? Od „wszak żyjem tylko raz” z Pieśni filaretów Mickiewicza. Zresztą wieszcz Adam też jest na koszulce. Takie mrugnięcia okiem łączą pokolenia. A nowe słowa? Zawsze będą powstawać, bo młodzi chcą mieć swój język. Ale te wszystkie krindże i bambiki mają o tyle wdzięk, o ile nie używają ich starsi. A ponieważ dawni młodzi się starzeją, to kolejne roczniki chcą mieć swoje tajne kody. I tak to się kręci. Niech żyje język!  

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 07/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również