Anna Jantar żyła tylko 30 lat. Los zatrzymał ją w biegu. I na progu nowego. Anna Jantar, która jako piosenkarka zdobyła wszystko: nagrody, popularność, pieniądze, chciała zmienić muzyczny styl, a niektórzy twierdzą, że także życie. Jaka była? Ile zapłaciła za karierę? Opowiadają przyjaciele i bliscy. Gdy z nimi rozmawiamy, w kawiarnianych ogródkach wciąż można usłyszeć przebój "Tyle słońca w całym mieście".
Spis treści
Poznań, druga połowa lat 60., mieszkanie studenta polonistyki Jurka Satanowskiego. On przy pianinie, obok siedemnastoletnia dziewczyna o ciemnych włosach i lekko podmalowanych oczach. Hanka (tak mówią do niej bliscy) Szmeterling, siostra Romka, z którym Satanowski jest na jednym roku. Zaczyna śpiewać. – Miała spokojny, przyjemny głos. Napisałem dla niej piosenkę o poznańskim dworcu. To chyba jedyny utwór, do którego stworzyłem słowa, a nie muzykę – opowiada po latach Jerzy Satanowski, dziś znany kompozytor, dyrygent i reżyser. – Romek i ja założyliśmy teatr studencki, Hanka w nim grała. Czytaliśmy książki, pisaliśmy wiersze. Ona tym nasiąkała, w tym wyrosła – wspomina.
Ówczesna Anna jest uczennicą szkoły muzycznej. Gra na fortepianie, musi dużo ćwiczyć i rozciągać palce. Mama Halina Szmeterling i ojciec Józef, z zawodu wojskowy, ale prywatnie miłośnik literatury i teatru, wyobrażają sobie córkę jako gwiazdę sal koncertowych. Ona? Coraz częściej myśli o tym, że wolałaby śpiewać. Najlepiej ambitne, poetyckie piosenki. Takie wykonuje pewien znajomy brata, chłopak z Krakowa. Raz Romek zaprasza go do ich domu na obiad, a ona jest zachwycona. Nazajutrz w trakcie koncertu jeden utwór pieśniarz dedykuje Hani. „Będziesz moją panią...” – śpiewa Marek Grechuta, patrząc w jej stronę. A potem pisze listy... – Hanka czytała je na głos. One nawet nie były o miłości. Raczej o życiu. Piękne, mądre. Była zafascynowana Grechutą – opowiada Andrzej Kosmala, dziennikarz muzyczny (od lat menedżer Krzysztofa Krawczyka), wówczas zaprzyjaźniony z Anną.
Hanka nastolatka jest flirciarą. Bywa, że interesuje się pięcioma chłopakami naraz. Przesiaduje w kawiarni Kociak, lubi się ładnie ubrać, umalować, co niekoniecznie podoba się jej mamie i starszemu bratu. Ale z drugiej strony wciąż ćwiczy na pianinie. Nie chce zawieść rodziców. To chyba wtedy pojawia się pierwszy poważny dylemat: zostać wirtuozką czy piosenkarką? Marcin Wilk, autor najnowszej książki o Jantar, twierdzi: – Anna tak chciała śpiewać, że skłonna była zaryzykować. Przeciwstawić się wszystkim.
Elvis podbija świat, a w Poznaniu od 1962 roku gra zespół Szafiry. Jego wokalistką jest Ania Szmeterling, którą wypatrzył założyciel grupy Piotr Kuźniak. Dziewczyna występuje z zespołem na letniej scenie ośrodka wczasowego w Strzeszynku, a także w kawiarniach Meduza i Gąsienica. Parę sezonów później zapraszają ją do siebie muzycy z zespołu o dziwnej nazwie Organizacja Józefa Paskuda.
Opowiada Andrzej Kosmala: – Pracowałem wtedy w poznańskiej rozgłośni Polskiego Radia. Był rok 1968, świeżo po wydarzeniach marcowych. My nadawaliśmy na falach średnich, na częstotliwości 407 MHz. A tuż obok, na 417, było Radio Wolna Europa, które grało audycje bigbitowe. Z punktu widzenia władzy – niebezpieczne. Dostałem polecenie znalezienia jakiegoś rodzimego zespołu, który moglibyśmy lansować dla przeciwwagi. Najlepiej folkowego. Chodziłem po klubach i tak trafiłem na Paskuda – wspomina Kosmala. Wtedy zaprasza muzyków do studia. Nagrywają dwa utwory, jeden do tekstu Adama Asnyka, a drugi – piosenkę Po ten kwiat czerwony.
Anna bardzo przeżywa swój radiowy debiut. Ale ważny redaktor kręci głową: źle, wokalistka sepleni. Zamiast „Żołnierz dziewczynie nie skłamie...” śpiewa „Zołnies dziewcynie nie skłamie”. – Poprawialiśmy więc nagranie, a na antenie przed premierą ogłosiliśmy konkurs na nową, mniej udziwnioną nazwę zespołu. Przyszło kilka tysięcy kartek. Wybrano propozycję bezpieczną i swojską: Polne Kwiaty – wspomina Andrzej Kosmala. Idą lata siedemdziesiąte, gwiazdami są już Czesław Niemen i Czerwono-Czarni, Karin Stanek i No To Co. Polne Kwiaty zaczynają karierę.
Czy rodzice Anny są zawiedzeni, że ich córka nie zostanie sławną pianistką? Mama widzi, jak bardzo córce zależy na występach scenicznych. Ale jest sceptyczna. Tata widzi mniej... Powoli odpływa w swój świat. Z biegiem lat stanie się maniakalnym, uzależnionym od krzyżówek czytelnikiem gazet. No i zacznie zaglądać do kieliszka. Anna śpiewa, ale chce spróbować jeszcze jednej drogi. Zachęcona występami w teatrze studenckim postanawia zdawać na PWST w Warszawie. W komisji siedzi m.in. charyzmatyczny profesor Bardini. Wynik Anny? Piąta lokata – świetnie! Radość trwa krótko. Przeskakuje ją kilku kandydatów, którym dopisano punkty za pochodzenie, robotnicze lub chłopskie. Szmeterling ląduje na 13. pozycji, zbyt nisko, żeby dostać indeks. Postanawia, że za rok spróbuje znowu. Ale pojawia się ktoś, kto ustawia jej życie na nowo.
Zdjęcie zrobione na początku lat 70. Długowłosa dziewczyna w bardzo krótkiej mini. I czterech chłopaków w jasnych garniturach – spodnie rurki i marynarki z olbrzymimi klapami, fryzury na Beatlesów. Waganci i ona. Czy to wtedy Jarosław Kukulski kupił sobie stoper? Chyba trochę później. – Śmialiśmy się, że z tym stoperem na szyi Jarek wyglądał jak trener lekkiej atletyki – opowiada Andrzej Kosmala. – A on stawał w kulisach, mierzył czas. Emocjonował się: „Anka, miałaś trzydzieści sekund braw!”. Albo: „Dziś minuta!”. Z czasem owacje trwały coraz dłużej – wspomina Kosmala. Kukulski założył Wagantów w roku 1969. Gdy poznają się z Anią, on jest już rasowym frontmanem. Starszy o sześć lat. Operatywny, pełen pomysłów. Jakby o krok przed innymi. Czuje rynek. A rynek ma nową potrzebę: gwiazd solistów. Santor, German, Sośnicka, Przybylska. Dlaczego Anna miałaby do nich nie dołączyć? Mężczyzna, w którym się zakochała, ma pomysł na jej karierę.
Zbliżają się do siebie na festiwalu studenckim FAMA. W roku 1970 biorą ślub cywilny, rok później kościelny. Na ślubnym zdjęciu Anna ma skromną sukienkę z białej koronki i wianek z margerytek. Dużo od niej wyższy Jarek – czarny garnitur i białe rękawiczki. Na zdjęciu zrobionym kilka lat później, już sesyjnym, siedzą oparci o siebie plecami – piękni, młodzi. On w skórzanej kurtce, ona w kożuchu z wielkim futrzanym kołnierzem, choć to nie zima. Taki kożuch to wtedy marzenie Polek. Wkrótce Annę będzie stać na więcej. Gdy inni będą śnić o fiacie 126p, ona będzie miała ładę. Gwiazdę wielkiego formatu zrobił z niej Jarek.
– Anna mu zaufała i oddała się w jego ręce – opowiada Marcin Wilk. – Potem, kiedy zaczęła wyjeżdżać na Zachód, zobaczyła, że tam artyści mają lepsze zaplecze, ludzi, którzy o nich dbają. U nas była partyzantka. Dla Anny gwarancją profesjonalizmu był wtedy Kukulski – mówi. Piotr Ujma, autor oficjalnej strony Jantar, dodaje:
W latach 70. była chyba pierwszą piosenkarką, która uważała, że w Polsce powinna istnieć szkoła sceniczna, zawodowi makijażyści, styliści. Czuła swoje deficyty, zresztą mąż był surowym krytykiem. Wytykał jej, że źle się rusza na scenie. Ona chciała nad tym pracować, ale nie było z kim – mówi Ujma.
Jeszcze przed ślubem Kukulski stara się dla Anny o współpracę z radiem i Polskimi Nagraniami. Przekonuje, że zamiast długiego nazwiska powinna mieć chwytliwy pseudonim. Andrzej Kosmala sugeruje: może Anna Terling? Ona sama wolałaby: Anna Maria (od przeboju Czerwonych Gitar), ale artystka o takim pseudonimie jest już w Szwajcarii. Na „Jantar” Anna wpada sama i pomysł wszystkim się podoba.
Nagrywa pierwszą „czwórkę” (winyl z dwiema piosenkami na każdej stronie) i rusza w trasę z Wagantami, którzy wkrótce łączą się z zespołem Czerwono-Czarni. Liderem jest Jarek, magnesem dla publiczności piękna wokalistka. Pojawiają się przyzwoite pieniądze.
Wkrótce, w roku 1972, kiedy Anna zda egzamin w ministerstwie kultury, dostanie status zawodowej wokalistki i jej stawki skoczą. Na razie podróżuje po Polsce, gra czasem trzy, cztery koncerty dziennie. Pewnego grudniowego wieczoru po występach w Piszu wraca z zespołem do Olsztyna. Pada mokry śnieg. Bus wpada w poślizg i auto „owija” się wokół drzewa. Anna z urazami głowy i ramienia ląduje w szpitalu. Chwila zatrzymania, rozpędzona karuzela wyhamowuje. Anna pisze w liście do Jarka: „chyba powinniśmy ustabilizować życie, mieć jakieś pewne zajęcie”. Zastanawia się: może studia zaoczne? Czyli Anna musiała być ambitna. Z jednej strony nauczona po poznańsku poprawności, z drugiej chętna, żeby wyrwać się z ram.
Połowa lat 70., Berlin, Friedrichstadt-Palast – dla artystów z bloku wschodniego scena kultowa. Konferansjer z bokobrodami zapowiada: Ana Jantar! Owacje. Ona wychodzi w kolorowej sukience, śpiewa po niemiecku Najtrudniejszy pierwszy krok. Jest już gwiazdą eksportową, mocną kartą w talii PAGART-u – państwowej agencji, która wysyła artystów za granicę. Czy jest szczęśliwa?
W roku 1973 ma już za sobą występy w ZSRR, Bułgarii, Jugosławii i Czechosłowacji (obok Vondráčkovej i Gotta). Podczas festiwalu polskiej piosenki w kawiarni hotelu Opole umawia się z długo niewidzianym Andrzejem Kosmalą. – Myślałem, że spotkam szczęśliwą artystkę. Przecież wszystko szło dobrze – opowiada Kosmala. – Powiedziałem do niej: „No widzisz, Aniu, osiągnęłaś to, czego chciałaś!”. Ona na to: „Wiesz, to nie jest takie proste. To wielki wysiłek, walka...”. Zobaczyłem zmęczoną, refleksyjną dziewczynę. A potem kelnerka zapytała: „Co pani podać, pani Ireno?”, i Anna się zdenerwowała: „W dodatku ciągle mnie mylą z Jarocką!” – opowiada Kosmala.
Kryzys? Zwątpienie? Chyba jednak nie. Bo jest nagroda za wysiłek. Coraz większe pieniądze i prestiż. Anna i Jarek przeprowadzają się do Warszawy. Stąd bliżej do radia i – przede wszystkim – telewizji. Anna błyszczy. Prowadzą z Jarkiem bujne życie towarzyskie. Popala drogie papierosy, bywa na imprezach, bryluje wśród mężczyzn. Ma słynne powiedzonko przywołujące do porządku zbyt natarczywych adoratorów: „Leż!”. Lubi zabawę, ale nie „gwiazdorzy”. Jest miła i koleżeńska. Docenia to Zbigniew Hołdys, który zetknął się z Anną w końcówce lat 70. – Graliśmy koncert do późna, potem wracaliśmy do hotelu. Ona dostawała apartament, my normalne pokoje. Mijało pół godziny i słyszeliśmy pukanie do drzwi: „Do mnie, zbiórka!”. I Anna gościła nas u siebie, przygotowywała górę kanapek. Chodziła w dżinsach i szlafroku, fajna, normalna dziewczyna – opowiada Hołdys. A czego potrzebuje normalna dziewczyna? Dziecka. Tylko że Anna zaliczyła właśnie pierwszą trasę kanadyjską, była w Irlandii i Republice Federalnej Niemiec, nagrała hit Tyle słońca w całym mieście. Miałaby się teraz zatrzymać? A jeśli wypadnie z obiegu, jeśli konkurentki podbiorą jej angaże? Ryzykuje. Pragnie córki.
Rok 1975. Festiwal w Sopocie. Uśmiechnięta Anna Jantar wychodzi na scenę w białej powiewnej sukience. Makijaż kryje ślady dramatu poprzedniej nocy. Nikt nie wie, że w kulisach czuwa lekarz. Śpiewa piosenkę Staruszek świat. A ta noc? Anna i Jarek spędzili ją na kolanach. Modlili się w hotelowym pokoju, żeby ich dziecko przeżyło. Dzień wcześniej Anna zjawiła się w sopockim szpitalu. Od początku źle znosi ciążę. Jest słaba, rozbita. Jednak przyjeżdża na festiwal, żeby ratować honor polskiej ekipy – dwie inne wokalistki nie mogą wystąpić. Stres, pośpiech, wysiłek. Od lekarza słyszy: jest bardzo źle, trzeba wziąć pod uwagę aborcję, szybko. Łzy, niepewność, Anna i Jarek rozmawiają długo. W końcu decydują: nie, nie usuną. Lekarz walczy o dziecko, a wieczorem Anna decyduje się wystąpić. Ma na sobie białą jedwabną suknię i perłowe naszyjniki. Po niebotycznych schodach idzie na sopocką scenę. Trzyma się dzielnie.
Natalię rodzi 3 marca 1976 roku. Do Warszawy przyjeżdża pani Halina, matka Anny. Odtąd piosenkarka przez cztery lata będzie szukała kompromisu między obowiązkami matki i zajęciami gwiazdy. Ile z tego czasu zapamiętała Natalia?
Okruchy. Pamiętam pochylającą się nade mną twarz, ciemne długie włosy. Pamiętam, że mama miała pięknie pomalowane, ale ostre paznokcie – tę ich ostrość dobrze czułam podczas mycia. Pamiętam, jak oparzyłam się jej lokówką. I niebieski kuferek, w którym trzymała kosmetyki. Pojedyncze sceny. O tym, jaka była, wiem raczej z opowieści innych. Ale wtedy czułam, że bardzo mnie kocha – opowiada dziś Natalia Kukulska.
Urszula Dudziak spędzała z Anną czas w Nowym Jorku, w końcu lat 70., kiedy Jantar zaczęła wyjeżdżać na występy do Stanów. – Mieliśmy z Michałem Urbaniakiem apartament na Manhattanie, zawsze otwarty dla polskich artystów. Ania u nas bywała, we dwie chodziłyśmy na zakupy. Kupowała prezenty przede wszystkim dla Natalki. Wciąż powtarzała, jak za nią tęskni. A kiedy miała wracać do Polski, mówiła tylko o tym – wspomina Dudziak.
„Tęskniła za Natalią” – to zdanie pojawia się często we wspomnieniach znajomych Anny. Rzadziej: „Tęskniła za Jarkiem”. Coś się stało?
W drugiej połowie lat 70. Anna jest już wielkoformatową artystką i celebrytką. Ale czuje potrzebę rozwoju. – Będąc na tournée w Finlandii, obejrzała musical Grease z Olivią Newton-John. Była zafascynowana. Po powrocie do kraju nagrała dwie piosenki z tego musicalu. Wielu fachowców uważało, że wykonanie Ani było lepsze od oryginalnego – mówi Piotr Ujma. Anna jest fanką Glorii Gaynor, afroamerykańskiej piosenkarki dyskotekowej, ale czuje, że także do Polski zbliża się nowe. Istnieją już Perfect i Budka Suflera. A Jantar wciąż śpiewa melodyjne, ładne piosenki. Takie utwory tworzył dla niej Jarek. Może więc czas pójść gdzieś dalej, poza zasięg jego wpływów?
Anna rozpoczyna poważną współpracę z „obcymi” autorami muzyki. Powstaje m.in. piękna piosenka skomponowana przez Antoniego Kopffa do słów Andrzeja Bianusza Nie wierz mi, nie ufaj mi. Trudniejsza, refleksyjna.
Chciała zmian. Miała chęć i odwagę opuścić wygodne, bezpieczne miejsce gwiazdy kochanej przez wszystkich i zaryzykować z innym repertuarem – mówi Natalia.
W Nie wierz mi... jej mama śpiewa i taki fragment: „A ja umknę ci, a ja wymknę się i ty nie będziesz mógł mnie pojąć...” Oddala się od Jarka. W ważnej rozmowie z Kosmalą mówi: „Muzycznie, artystycznie zrobiliśmy dla siebie już chyba wszystko”. Zbliża się do Romualda Lipka z Budki i zaczyna występy z Perfectem.
Druga połowa lat 70. Na scenie Hołdys w prochowcu z postawionym kołnierzem i Anna. Śpiewają piosenkę Ktoś między nami. W pewnej chwili ona podchodzi do niego, staje odwrócona plecami do publiczności, twarzą do Hołdysa. – I w tym momencie... zaczynała się gehenna. Ja musiałem śpiewać dalej, a Anka robiła miny, zeza albo gest, że napiłaby się wódeczki. Gotowałem się, a ona była szczęśliwa – wspomina Zbigniew Hołdys. Dodaje: – Mało kto wie, że Anna pomagała ludziom z opozycji. Do konferansjerki zapraszała np. poznańskiego opozycjonistę Lecha Dymarskiego, a jeśli on dostawał zakaz pokazywania się publicznie – Janusza Weissa związanego z Salonem Niezależnych – opowiada Hołdys.
Perfect i Anna występują razem najpierw w Polsce, potem w Stanach. Dla niej to odkrycie innego świata. – Kudłate dziwolągi i ona, wychowana w ładzie życiowym pod skrzydłami mamy, Jarka. My nosiliśmy zwariowane ciuchy, na próbie „dziczeliśmy”. Waliliśmy w bębny, wpadaliśmy w trans. Anka mówiła: „Chłopaki, jak wy gracie, od razu chce mi się tańczyć”. Ciekawiliśmy ją. Musiała się przegryźć przez nasze obyczaje i słownictwo, które było czymś w rodzaju mieszanki Wańkowicza z grypserą. Stała się dziewczyną z naszego gangu – wyjaśnia Hołdys. Anna zbuntowana?
Pewnego dnia bez uprzedzenia obcina długie włosy. Rzecz dzieje się w Sopocie. Gdy Jarek przyjeżdża do Hotelu Grand, ledwo ją poznaje. Anna mu się wymyka, jak w piosence. W środowisku krąży już plotka, że zainteresowała się innym mężczyzną. Czy to prawda?
Na pewno przechodzili kryzys. Nie ma po co tworzyć lukrowanego obrazu ich związku. Ale jestem pewna, że oboje chcieli o niego walczyć – mówi Natalia.
Dziś nie ma pretensji, że mama wyjeżdżała do Ameryki, zostawiając ją z ojcem na kilka tygodni. – Rozumiem, to były trudne czasy, a taki wyjazd oznaczał duży zastrzyk finansowy. W Stanach mogła zarobić i ona, i jej muzycy - mówi.
W czwartą podróż do USA Anna wyjeżdża pokłócona z Jarkiem. Dzień przed odlotem załatwia coś w Poznaniu, a potem kupuje bilet na powrotny ekspres Warta. Do tego samego pociągu wsiada Andrzej Kosmala. To wtedy dochodzi do istotnej rozmowy. – Anna była poważna. Mówiła, że coraz gorzej rozumieją się z Jarkiem, bo jemu przesadnie zależy na zabezpieczeniu przyszłości. Padły słowa: „A skąd ja wiem, ile jeszcze będę żyła?” – opowiada Andrzej Kosmala. Gdy tamtego dnia wjeżdżają na Centralny, na peronie czeka Jarosław Kukulski. Zdążył, choć Anna w to wątpiła, bo w przeddzień pracował w Katowicach. – Nagrywał nową piosenkę. O napisanie słów poprosił Lecha Konopińskiego. Powiedział: „Lechu, napisz piosenkę o rozstaniu”. Nie chciał, żeby śpiewała ją Anna. Zrobił to ktoś inny – wspomina Kosmala. Co czuł mąż Anny, zlecając tekst, w którym padają słowa: „To, co dał nam świat, to odeszło z biegiem lat”? I czy Anna znowu chciała zaryzykować? Zostawić życie w Warszawie?
Marzec 1980. Klub Zodiak w New Jersey. Anna w wąskich spodniach z czarnej skóry i połyskującej bluzce. Ktoś włącza magnetofon i w ten sposób utrwala przedostatni koncert piosenkarki w Stanach. I w życiu. Publiczność zna wszystkie przeboje, śpiewa z nią Nic nie może przecież wiecznie trwać, domaga się Jambalai. Anna w Stanach czuje się dobrze. Ale czy na tyle dobrze, żeby chcieć tam zostać? Ta sugestia pojawia się w prasie po jej śmierci.
To wszystko nieprawda. Przeglądałam listy, prześledziłam plany mamy. Nigdzie nie ma cienia takiego zamiaru – mówi Natalia.
Jej słowa potwierdza Urszula Dudziak: – Ania była zachwycona Nowym Jorkiem. Tym, że nie ma kolejek, sklepy są pełne. Mówiła: „Ulka, co za świat, tu można kupić samochód nawet o trzeciej w nocy!”. Ale nigdy nie słyszałam od niej, że chciałaby się przenieść do Ameryki... Czy zatem chciała walczyć o związek tak samo, jak chciał walczyć jej mąż? – W domowym archiwum Natalia znalazła list Jarka napisany do Anny przebywającej w Stanach. Tak intymny, że miałem obawy, czy możemy go opublikować – opowiada Marcin Wilk.
To ja chciałam, żeby ujrzał światło dzienne. List jest potwierdzeniem, że związek rodziców nie był skończony, choć rzeczywiście zagrożony. Tato pisze w nim o tym, ile dobrego razem przeżyli, zachęca mamę, żeby ratowali to, co mają – mówi Natalia.
Ostatecznie fragment listu znalazł się w książce. Jest wzruszający.
Z całą pewnością Anna Jantar miała go przy sobie w momencie katastrofy samolotu Kopernik, którym 14 marca 1980 roku wracała z Nowego Jorku do Warszawy. Samolot rozbił się przy podchodzeniu do lądowania. W nocy z 14 na 15 marca z Jarosławem siedział w jego domu Krzysztof Krawczyk. Pił z nim wódkę i płakał. To on zaśpiewał tamtą piosenkę o rozstaniu.
Po śmierci Anny do Haliny Szmeterling, mamy wokalistki, przez lata przyjeżdżali fani z albumami, zbiorami wycinków prasowych. Pani Halina rewanżowała się skarbami – drobiazgami, ubraniami córki. Jednak spora ich część została w szafie Natalii. – Mam jej dżinsowy płaszcz. Był czas, kiedy go nawet nosiłam. Nie traktuję tych rzeczy jak relikwii – mówi Natalia. Ma też błękitny kuferek, w którym Anna przechowywała kiedyś feralną lokówkę. Z tym kuferkiem Natalia pojechała na festiwal w Sopocie. Tak samo jak przed laty jej mama... Kilka miesięcy po śmierci Anny Jantar ukazała się jej czwarta płyta. Ostatnią zarejestrowaną piosenką jest Spocząć duetu Hołdys–Olewicz. Ze słowami: „Następcy stoją u bram, ich gitary mają siłę dział. Więc może by tak spocząć, odejść w cień, tak jak inni zapaść w wielki sen...”. Na grobie Anny co kilka dni pojawiają się świeże kwiaty. Fani pamiętają.
Piotr Ujma: – Doprowadziliśmy do wydania składanki najlepszych utworów. Nosi tytuł Wielka dama. Baliśmy się, czy ktoś ją kupi, bo kosztowała 100 złotych. Zniknęła ze sklepów bardzo szybko.