Portret

Ewa Telega w wieku 23 lat została wdową. "Przeżyłam koszmar. Nie wiedziałam, że powinnam szukać pomocy"

Ewa Telega w wieku 23 lat została wdową. "Przeżyłam koszmar. Nie wiedziałam, że powinnam szukać pomocy"
Ewa Telega napisała książkę. Aktorka zdradza, jak czuje się, jako debiutująca pisarka.
Fot. Akpa

O Ewie Teledze większość osób mówi: kobieta wulkan. Aktorka zazwyczaj robi kilka rzeczy jednocześnie, w tym samym czasie myśląc o kilku kolejnych. Wciąż ma nowe pomysły. Niedawno zadebiutowała jako pisarka. "Mama ma superdobrą energię i jest niesamowicie zabawna. Nigdy się na niej nie zawiodłam w trudnym momencie" - mówi córka aktorki Zosia Domalik

 

Ewa Telega aktorka o niespotykanej energii

Kiedy rozmawiam o niej z bliskimi i znajomymi, padają różne określenia: lojalna, zabawna, wyjątkowo szczera, pełna pomysłów, piękna, poukładana, pomocna, bezinteresowna… Ale jedno powtarza się podczas każdej rozmowy: „I ta energia!”. Pytam o to jej męża od 30 lat, reżysera Andrzeja Domalika, osoby o stoickiej naturze: - Wszyscy to powtarzają z zachwytem. Energia Ewy stała się już legendarna. A ja im proponuję: spróbujcie tego codziennie od 8 rano do późnego wieczoru – odpowiada przewrotnie. Jak sobie w takim razie radzi? - Przeczekuję. Nie ma innej drogi, w którą mógłbym się udać.

Spotykamy się zaraz po jej powrocie z Budapesztu. Odwiedzała 91-letnią przyjaciółkę, reżyserkę Mártę Mészáros. Zawiozła jej książkę „Márta Mészáros. Kobiety jej życia”, w której ona oraz reżyserka i scenarzystka Ewa Markowska-Radziwiłowicz spisały wspomnienia tej pierwszej kobiety nagrodzonej za reżyserię Srebrnym Niedźwiedziem na festiwalu filmowym w Berlinie i Grand Prix w Cannes. Ewa przy okazji już tradycyjnie skorzystała z dobrodziejstw tamtejszych basenów termalnych. - Márta się czuje całkiem dobrze, ale jak poprosiłam, żeby powiedziała coś o mnie do tekstu, wygłosiła swoje ulubione zdanie na mój temat: „Uwielbiam twoje istnienie i od początku wiedziałam, że będę cię kochać”. To wszystko.

Znają się od 1992 roku. – Jak ją spotkałam w Krakowie w domu Janka Nowickiego, wydawało mi się, że Pana Boga za nogi złapałam. A ona mi obiad podaje. Kiedy po tym jednym spotkaniu zadzwoniła z propozycją, żebym zagrała Annę Kareninę w spektaklu Teatru Telewizji, byłam w szoku. Potem dzwoniła i mówiła: „Ewa, robię filmik, ty byś w nim zagrała taką rólkę…”. Zazwyczaj nie wiedziałam, kogo gram, do momentu, aż znalazłam się na planie – opowiada Ewa Telega, która przez te 30 lat zagrała w pięciu filmach Mészáros: „Siódmym pokoju”, „Córach szczęścia”, „Małej Vilmie”, „Niepochowanym” oraz „Zorzy polarnej”. I zarówno te filmowe spotkania, jak i przyjaźń z reżyserką uważa za bardzo ważne w swoim życiu.

 

 

Ewa Telega autorką książki o Márcie Mészáros

Większość wspomnień reżyserki, które znalazły się w książce, słyszała wielokrotnie - zawsze lubiła słuchać opowieści Márty Mészáros. Ale kiedy czyjeś życie jest tak pełne tajemnic, niesamowitych zdarzeń i wielkich miłości, trudno się dziwić. – Márta wykorzystała elementy swojej biografii w kilku scenariuszach, ale o jej życiu można by pisać i pisać - dodaje. Kilka lat temu Łukasz Maciejewski zorganizował podczas festiwalu filmowego w Cieszynie panel „Reżyserzyce”. Zaprosił 12 reżyserek, m.in. także Mártę. Wszystkie się skarżyły, jak jest trudno przebić się w męskim świecie. A Marta wtedy: „Co wy takie głupoty gadacie? Mam trójkę dzieci, wnuków to już nie zliczę, a zawsze miałam ugotowane i posprzątane. Potem szłam na plan i nikomu niczego nie udowadniałam”. Zapadła grobowa cisza. Odezwała się Agnieszka Holland: „Widocznie, Márta, byłaś od nas zdolniejsza”. A Marta na to: „Widocznie” – śmieje się Ewa Telega.

Pomysł na książkę przyszedł jej do głowy jeszcze przed pandemią. Uważała, że wspomnienia Márty Mészáros trzeba koniecznie udokumentować. Najpierw chciała, żeby zrobił to ktoś inny, a potem podczas wakacyjnego wyjazdu Ewa Markowska-Radziwiłowicz przekonała ją, że nie ma sensu nikogo szukać, powinna to zrobić właśnie ona. Ewa uznała, że najlepiej będzie, jeśli zaangażują się obie - w końcu Ewa przyjaźni się z Mártą 45 lat, jeszcze dłużej niż aktorka. I tak zabrały się do książki, która nie skupia się na niezwykle ważnych w życiu Márty Mészáros mężczyznach, ale opowiada o jeszcze ważniejszych kobietach. W końcu była pierwszą reżyserką, która swoje filmowe historie realizowała z ich perspektywy. W książce znalazły się wspomnienia o pracy i przyjaźni z m.in. Romy Schneider, Isabelle Huppert, Fanny Ardant, Giuliettą Masiną, Mariną Vlady i Krystyną Jandą. A także o matce Márty Mészáros, o Annie Wagner, kobiecie, która chciała ją adoptować, i o siostrach bliźniaczkach Wali i Lori, z którymi teraz reżyserka mieszka. – Dzisiaj trochę żałuję, że nie napisałyśmy o jej córce Kasi i ukochanej wnuczce Cleo, dzisiaj 36-latce, która sama została matką.

Debiut pisarski Ewy Telegi

Jak się czuję jako debiutująca pisarka? Bardzo dobrze. Może kolejną książkę napiszę... Dzisiaj myślę, że zdecydowałam się na to, bo miałam pewne doświadczenia związane z pisaniem. W Stowarzyszeniu K40 wydawaliśmy pismo, a także tomik wierszy mojego męża – przyznaje aktorka, która jest współzałożycielką i prezeską Stowarzyszenia K40 działającego na rzecz osób  chorych,  niepełnosprawnych, starszych i wykluczonych społecznie. – Poza tym pisałam scenariusze, m.in. serialu „Ekler”. Cały proces powstawania książki wydawał mi się zupełnie naturalny, ale przyznam, że kiedy wzięłam ją wreszcie do ręki, poczułam wzruszenie.

Powstanie książki o Márcie Mészáros miało dla Ewy Telegi wiele znaczeń: napisała pierwszą książkę, uhonorowała kogoś dla siebie ważnego, ale też coś jej to uświadomiło.  – Najważniejsza  pozostaje  dla  mnie opowieść o jej matce. Kiedy umierała, powiedziała nastoletniej Márcie:  „Pamiętaj, bądź dla siebie najważniejsza”. Ciekawy jest ten komunikat, tak odmienny od tego, czego zazwyczaj dowiadują się dziewczynki. Życie Marty pokazuje, że może właśnie to powinny mówić matki swoim córkom - twierdzi.

Kariera Ewy Telegi

Mimo ról u Márty Mészáros trudno uznać Ewę Telegę za aktorkę wystarczająco wykorzystaną przez kino. Na ekranie pojawia się rzadko, choć każdy epizod pokazuje jej potencjał. Jak ostatnio w filmie Andrzeja Saramonowicza „Bejbis”. Zagrała Niebabcię, dojrzałą kobietę, która nie zamierza poświęcać swojego życia wnukom. - Kiedy tworzyłem tę postać liberalnej kobiety, która nie ma zbyt dobrych relacji z dorosłą córką, wiedziałem, że Ewa zagra ją tak, jak chciałem. Uczyni ją wiarygodną i zabawną, ale nie karykaturalną. Ufam jej jako aktorce. W wypadku osób tak żywiołowych może powstać podejrzenie, że ich podejście do ról będzie nieuporządkowane. Ale nie w wypadku Ewy – mówi reżyser i scenarzysta Andrzej Saramonowicz, który współpracował z aktorką przy filmie „Lejdis” i serialu „Tango z aniołem”.

Lubię swoją rolę w „Bejbis”. Sama zamierzam się zajmować wnukami, chociaż nie mam pewności, czy nie zwariuję.

Ale nie ma powodu zakładać, że sensem życia ludzi na emeryturze ma być opieka nad dziećmi. Jeżdżę często do ciepłych krajów, bo najbardziej lubię ciepło, i widzę wielu emerytów. Tylko ci z Polski przyjeżdżają z wnukami. Uważam, że trzeba pomagać dzieciom, ale bez przesady – mówi Ewa Telega. – Co ciekawe, scenę ze mną kręciliśmy jako pierwszą. Łatwej jest wejść na plan w trakcie powstawania filmu, kiedy już wiadomo, jaki ma nastrój. Tu byłam pierwsza. Potem Andrzej w jednym z wywiadów powiedział, że jak zobaczył tę moją scenę, już wiedział, że film mu wyjdzie.

To, czy aktor zrobi karierę filmową, czy nie, zależy od wielu rzeczy. Jedną z nich jest szczęście. Ewie Teledze nie brakowało ani talentu, ani umiejętności. Przeszkodził niefortunny zbieg okoliczności. Jej pierwsza główna rola w filmie „Kasztelanka” (1983) w reżyserii Marka Nowickiego mogła taką karierę zapowiadać. - Pamiętam, oglądałem ten film jako młody człowiek. Zrobiła na mnie wielkie wrażenie nie tylko jako aktorka, ale także jako piękna kobieta – wspomina Andrzej Saramonowicz.

– Ale nic za tym nie poszło. To był stan wojenny i bojkot partyjnych zespołów filmowych, czyli Profilu i Iluzjonu. Wtedy głównie oni robili filmy, więc odmawiałam – mówi Ewa. Potwierdza to Andrzej Domalik. – Ja wziąłem się z filmu i do niego jest mi najbliżej. Wszystko wskazywałoby na to, że Ewa jest stworzona do filmu. Kamera ją kocha. A jednak stan wojenny wszystko pokrzyżował. Ważne jest, jak się wchodzi lub nie wchodzi w zawód. Co często nie potwierdza wyobrażeń studentów szkół filmowych – przyznaje. – Poza tym, jeśli by mnie pani zapytała, co decyduje o sukcesie lub jego braku w zawodach artystycznych, powiedziałbym, że po pierwsze szczęście, po drugie talent, a po trzecie praca. Ale swoim studentom tego nie powiem – śmieje się.

 

 

"Aktorstwo to piękny zawód, ale też okrutny" – mówi Ewa Telega

Co było dla niej lekarstwem na kaprysy aktorskiego losu? – Teatr czasem, ale nie zawsze. Tam też miałam różne przygody. Na przykład długo nie grałam, bo dyrektor mnie nie lubił. Co mi zresztą oznajmił. Powiedzenie aktorce czy aktorowi: „Nie jesteś ostatnio na giełdzie”, to kiedyś była norma. Innej koleżance powiedział, że jej ekspresja nie przechodzi przez rampę, najlepsza jest w bufecie. Przyznam, że najbardziej pomogło mi założenie Stowarzyszenia K40. Kiedy nie miałam propozycji, angażowałam się w organizowanie koncertów charytatywnych i salonów poezji. Przez paręnaście lat salony robiłyśmy w Łazienkach Królewskich, ale po zmianie władzy salony wróciły do Komorowa i okolic – opowiada. A kiedy się w coś angażuje, to całą sobą.

Aktorka Magdalena Zawadzka: - Brałam udział w organizowanych przez nią wieczorach poezji i bardzo to sobie cenię. Ewa niezwykle starannie je przygotowywała – znajdowała całe sekwencje wierszy jednego autora lub różnych, ale poświęconych jednemu tematowi. I wiem, że ludzie tęsknią za tymi spotkaniami.

Mimo że nigdy nie przyzwyczaiła się do rzadkich propozycji filmowych, nie spędza jej to snu z powiek.

Kiedyś zastanawiałam się nad tym, czemu do mnie nie dzwonią, dzisiaj już się tym nie zajmuję. Jak mam wolne, także od teatru, jadę poleżeć na ciepłej plaży – mówi aktorka.

Telegę zobaczymy niedługo w kolejnej, ciekawej roli w spin-offie serialu „Skazana”, zatytułowanym „Pati”.

Aktorka Paulina Gałązka: - Uwielbiam Ewę, znamy się od 10 lat, czyli od kiedy zaczęłam pracować w teatrze Ateneum. W teatrze śmiejemy się, że byłaby doskonałą prezydentką kraju – nie boi się odpowiedzialności, umie podejmować ryzyko, ma zawsze mnóstwo nowych pomysłów i nie boi się wyrażać swoich opinii, nawet jeśli są niepopularne. No i ta energia! Widziałam Ewę wkurzoną i wtedy złości się całą sobą. Ale bez energii nie widziałam jej nigdy – śmieje się Paulina. I dodaje, że Ewa zawsze jest gotowa pomagać: - Pamiętam próby do mojego debiutanckiego spektaklu w Ateneum, „Tramwaju zwanego pożądaniem”. Nie do końca trafiały do mnie uwagi reżysera Bogusława Lindy. Ewa mi wtedy niezwykle pomogła – wytłumaczyła, poradziła, wysłuchała. Ma dużo empatii i niewykorzystany talent dydaktyczny.

Podobne doświadczenie wspomina piosenkarka Halina Mlynkva: - Występowałyśmy razem w spektaklu „Edith i Marlene” Márty Mészáros. Ewa grała przyjaciółkę Edith Piaf, Momon, a ja Marlenę Dietrich. Nie miałam wtedy żadnego aktorskiego doświadczenia. Ewa powiedziała mi, jak się poruszać na scenie, radziła, jakimi środkami osiągnąć właściwy efekt. I jeszcze dbała o dobrą atmosferę, do garderoby zawsze przynosiła coś smacznego – opowiada.

 

 

Córka Ewy Telegi jest aktorką

Córka Ewy Telegi, Zofia Domalik, również jest aktorką. Czy radzi się mamy w sprawach zawodowych? – Kiedyś częściej to robiłam, teraz mniej. To dla mnie odcięcie pępowiny – mówi Zosia. – Pyta, ale się nie słucha – śmieje się jej mama. - Właśnie wczoraj była awantura. Powiedziała mi, że nie muszę mówić wszystkiego, co myślę. W sumie ma rację. Choć my w ogóle jesteśmy taką rodziną, która nieustannie rozmawia i mówi, co myśli.

Skąd w Ewie Teledze te cechy charakteru, o których wszyscy mówią? Prawdopodobnie dużo wspólnego mają z tym jej doświadczenia. Zdecydowanie miała we krwi – jako 10-latka stanęła przed osłupiałymi rodzicami i oznajmiła, że chce zadawać do szkoły baletowej. Choć najbliższa znajdowała się w Bytomiu, 60 km od domu w Kędzierzynie. Niestraszne były jej wyprowadzka z domu ani mieszkanie w internacie. Wszystko dla pasji.

Rodzice po zastanowieniu zgodzili się na egzaminy wstępne może w nadziei, że się nie dostanie, a może wiedzieli, że jak ich córka się uprze, dopnie swego. Tak zaczęła życie zgodnie z internatowym regulaminem i z 12 koleżankami w pokoju, które na pewno rozwinęło w niej samodzielność. Do tego do domu już nie wróciła, bo po skończeniu szkoły baletowej uznała, że zostanie aktorką, i pojechała do Łodzi.

Zdolność Ewy do przystosowania się do różnych sytuacji zauważa Magdalena Zawadzka. – Grałyśmy razem w przedstawieniu „Śmiertelna pułapka”, stworzonym dla instytucji, która w końcu nie powstała, i ostatecznie spektakl stał się sztuką wyjazdową. Podróżowaliśmy z nią dużo, a jedna z tych podróży – do USA i Kanady – była dość długa. A w takiej podroży ludzie poznają się najlepiej. To wtedy stałyśmy się sobie bliskie. Okazało się, że porozumiewamy się doskonale. Ewa jest osobą, której można ufać i miło spędza się z nią czas - mówi.

Ewa Telega w wieku 23 lat straciła męża w wypadku

Na ukształtowanie osobowości Ewy miała wpływ tragedia, której doświadczyła jako 23-latka. Ona i operator Marcin Isajewicz byli małżeństwem dwa lata, kiedy na planie filmu „Biała wizytówka” Filipa Bajona doszło do wypadku drogowego. Zginął 31-letni mąż Ewy i scenografka Krystyna Krasińska. Operator Piotr Sobociński i Filip Bajon mieli niezagrażające życiu obrażenia.

Przeżyłam koszmar. Na pewno miałam depresję, ale nie wiedziałam, że powinnam szukać pomocy. Pamiętam, że przeżywałam śmierć Marcina fizycznie, bolały mnie plecy z tęsknoty – wspomina aktorka. – To wiele zmieniło w moim podejściu do życia i do zawodu.

Ewa Telega ponownie wyszła za mąż

Drugiego męża, Andrzeja Domalika, spotkała, mając 30 lat. – Wydawało mi się, że jestem stara i że już mnie nic nie czeka. Ja byłam wdową, Andrzej rozwodnikiem – wspomina aktorka. Szybko zorientowali się, że są w sobie zakochani.

Andrzej wprowadził się do mnie po tygodniu. Zaraz potem wzięliśmy ślub w Paryżu, niedługo potem urodziła się Zosia. I przez wszystkie lata nigdy nie przeżywaliśmy kryzysu, spokojnie kroczymy przez życie.

Andrzej Saramonowicz, który zna ich oboje wiele lat, mówi: - Sprawiają wrażenie szczęśliwie odnalezionych. Choć stanowią dwa odmienne bieguny: on ze swoim stoickim spokojem i ona – rozwibrowany koliber. - Zgadzam się – mówi Ewa. - Jesteśmy różni. Ja jestem ekstrawertyczką, on introwertykiem. On lubi chodzić, ja jeździć na rowerze. Ja wolę ciepło i morze, a Andrzej góry, zimę i narty. On czyta cały czas, co mnie dotyczy w mniejszym stopniu. Ale razem oglądamy seriale.

 

 

Córka o mamie Ewie Teledze: "Nigdy się na niej nie zawiodłam"

Andrzej Domalik na pytanie, co mu się w jego żonie podoba, odpowiada: - Wszystko. Jak ktoś ma tak zjawiskową urodę, taki uśmiech i tę nieszczęsną energię, to czego chcieć więcej? Poza tym moja żona jest ze Śląska, a to oznacza coś, co jest dzisiaj niecodzienne – niezależnie od tego, co się dzieje, obiad jest zawsze o 15.30. Nie trzeba o tym rozmawiać, ale nie wolno się spóźnić.

Zosia Domalik przyznaje: - Mimo że wydają się skrajnie różni, wiele ich łączy, choćby inteligencja i uczciwość oraz to, że są dobrymi ludźmi. Jestem im wdzięczna, że zawsze traktowali mnie poważnie. Mama ma superdobrą energię i jest niesamowicie zabawna. Nigdy się na niej nie zawiodłam w trudnym momencie. Dostałam od nich obydwojga bardzo dużo miłości. Za jedną połowę odpowiedzialna jest moja mama, a za drugą tata.

Oboje uznają za jeden z najważniejszych elementów ich związku szacunek dla niezależności. – To jest piekielnie ważne. Wypracowaliśmy ją sobie krok po kroku, bez specjalnych negocjacji. Powstała naturalnie, pewnie jako nasza wspólna potrzeba. I mam wrażenie, że oboje jesteśmy z tego dumni – mówi Andrzej Domalik. Ewa Telega dodaje: - Nigdy nie mówimy „my”. Jesteśmy razem, ale pozostajemy osobnymi osobami. Nawet konta mamy oddzielne. Z czego kiedyś wyniknęła zabawna historia. Z jakiegoś powodu postanowiliśmy się nawzajem upoważnić do swoich rachunków bankowych. I wtedy zorientowałam się, że mój mąż ma duże oszczędności. Natychmiast namówiłam go na kupno mieszkania jako lokaty kapitału. Wytłumaczyłam mu, że jeśli je wynajmiemy, będzie miał co miesiąc z niego zysk. Bardzo się zdziwił. On nie ma głowy do interesów. Ja też nie bardzo, ale czasem mi się udaje – śmieje się Ewa Telega. 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 01/2023
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również