Mąż i syn Marii Pakulnis to jedne z wątków, które zostały poruszone w rozmowie aktorki z magazynem "Pani". Jakie relacje panowały między małżonkami i jaki jest dziś owoc ich miłości? Przedstawiamy fragment szczerego wywiadu artystki.
PANI: Kiedy poznała pani Krzysztofa Zaleskiego?
Maria Pakulnis: Tuż po powrocie ze Słupska. Jest rok 1981. Zadzwoniła do mnie Agnieszka Kotulanka, że jest jakieś spotkanie z reżyserem w mieszkaniu, będzie dużo ludzi. Mam nie siedzieć sama w domu, tylko przyjść. I tam poznałam Krzysztofa. Był wolny, w separacji z pierwszą żoną.
To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Fascynacja. Tego wieczoru fajnie nam się ze sobą rozmawiało, pewnie mi się bardzo przyglądał. Chyba zrobiłam na nim wraże-nie, bo wiedziałam, kim jest Coltrane. Kiedy przyjechała taksówka, odprowadził mnie na dół i zapytał, czy się jeszcze spotkamy. Wymieniliśmy telefony stacjonarne. Zadzwonił po jakimś czasie i zaprosił mnie na kawę. Do kawiarni wpadł z kolegą (uśmiech), więc raczej nie zafundował mi klasycznej randki. Cały dzień chodziliśmy po Warszawie we trójkę, a na do widzenia Krzysztof podarował mi „Dzieła zebrane” Juliusza Słowackiego. I wyjechał na wakacje. Nie widzieliśmy się kilka miesięcy. A po urlopie spotkaliśmy się już w teatrze. On był reżyserem, ja dołączyłam do zespołu jako młoda aktorka.
Krzysztof Zaleski to była w tym czasie postać towarzysko pożądana?
Nie wiedziałam tego. W środowisku mówiło się o złotej czwórce z wydziału reżyserii. Zaleski, Grzesiński, Peryt i Wiśniewski. Oni już byli legendami wydziału. A ja kompletnie nie wiedziałam, kim oni są. Wyjątkowo zdolni, wyjątkowo utalentowani. Nie było Google’a ani Instagrama i nie mogłam sprawdzić nawet, jak wyglądają. (śmiech) Krzysztof był po polonistyce, miał robić doktorat w IBL-u. Nieprzeciętnie oczytany, interesował się sztuką, muzyką... i był też niezwykle utalentowanym aktorem. Naturszczyk z jakimś nieprawdopodobnym aktorskim instynktem. W „Indeksie” Janusza Kijowskiego zagrał tak, że wielu światowych aktorów nie podołałoby takiej roli. Oni byli petardami w tej szkole. Bez przerwy o tej czwórce słyszeliśmy.
Był ciepłym człowiekiem?
Nie za bardzo. Ale też rozumiem dlaczego. Nie był wylewny. Żył swoim życiem. On miał swoje tajemnice, sprawy, do których nikogo nie dopuszczał. On miał cholernie trudną drogę w życiu, był w dzieciństwie poraniony i to nieudane małżeństwo...I wszystko takie dziwne było w jego życiu. Był szalenie zamkniętym człowiekiem, nie miał przyjaciela od serca. Miał ogromnie dużo pasji, one go wypełniały po brzegi. A co jest najśmieszniejsze – do dziś nie wiem, po co dwoje poranionych ludzi decyduje się być razem? Dlaczego los takich ludzi łączy ze sobą?
Co sobie dawaliście nawzajem?
Pasję do roboty, zawodowe wsparcie. Dzięki niemu poznałam mnóstwo dobrej literatury, rozwijałam się, ale to się odbywało przy okazji. Fajnie się pracowało razem. Ja nie byłam przez niego lepiona, bo byłam osobą dość niezależną. Strasznie pragnęłam domu, którego nigdy nie miałam. Dla mnie oprócz inspirującej roboty, poznawania fantastycznych ludzi – aktorów, reżyserów – coś mi siedziało na tych plecach jak plecak, a stamtąd wydobywał się głos: „DOM, stwórz dom, fajne życie, ciepło, dom, realizuj swoje marzenia”.
Jaki miał być ten dom?
Dom stojący w ogrodzie, duży, przestrzenny, z ogromną kuchnią, z kominkiem. Kuchnia z ogromnym drewnianym stołem i ogromną liczbą krzeseł. Jestem w tym domu, coś robię, gotuję. Mam drzwi otwarte na ogród i widzę wszystkie moje rośliny i drzewa na wyciągnięcie ręki. I taki „dom” sobie zbudowałam poprzez dziwne przypadki. Siedzimy może nie w domu, ale mieszkaniu z własnym ka-wałkiem ogrodu. Mam wielką kuchnię z wyspą, mam drewniany duży stół, mam swoje kolory, ciepło. Gotuję dla syna, jak wpadnie, dla moich przyjaciół, znajomych.
Mozolnie budowała pani dom, cały czas grając i lepiąc siebie?
Tak, byłam niesamowicie oddana mojej pracy. Ona była najważniejsza, bo ona dawała mi tożsamość. Odpowiadała na pytanie, kim jestem i czego pragnę. Co mogę w życiu zrobić, co osiągnąć. Mój zawód budował moje bezpieczeństwo, a nie związek z Krzysztofem. To ja jemu budowałam bezpieczeństwo. Pamiętam, jak kręciliśmy z Krzysiem Kieślowskim „Dekalog”. Ursynów, zima, a my mamy przerwę o drugiej w nocy na zupę regeneratkę, bo cateringów wtedy na planie nie było. (śmiech)Więc o tej drugiej w nocy idziemy do mojego mieszkania na Ursynowie (takiego z odzysku) i w nocy ja pokazuję Krzyśkowi, jak chciałabym je urządzić. Kieślowski interesował się architekturą, dlatego natychmiast chciał je zobaczyć. „Co ty tu będziesz robiła?”, zapytał. Usiedliśmy na podłodze pod ścianą i patrzyliśmy na to puste remontowane mieszkanie, bo chwile wcześniej wywaliłam ścianę, by powiększyć kuchnię. „Dobrze zrobiłaś, będziesz miała więcej przestrzeni, przesuń okap, zlew nie tutaj” – ciepło mnie instruował. To kolejny kadr jak z filmu. Noszę go w sobie.
Pani mąż doceniał ten piękny dom?
Nie wiem, czy doceniał, ale było mu wygodnie. Tu czuł się dobrze. A wcześniej wybijał mi to z głowy. To nie było wsparcie, ale Krzysztof nigdy nie opowiadał, co czuje, czego pragnie, czego mu brakuje. Snuł opowieści tylko o pracy.
Żyli państwo razem, ale obok siebie?
Tak. Było dziwnie. Trzeba pamiętać dobre rzeczy. Wyznaję zasadę, że trzeba umieć wybaczyć. Nawet jak byłam skrzywdzona, to był ból najpierw, a potem odpuszczenie. Żeby nie nosić w sobie złych emocji. Często nie umiałam być dyplomatyczna. Ale mówiłam sobie: było, minęło. To była dla mnie nauka. Jak chcesz żyć, to musisz się odwrócić i iść dalej.
Zawsze się pani podnosi?
Zawsze. Myślę, że ta szkoła pielęgniarska dała mi najwięcej. Ona mnie zahartowała. Nauczyła mnie pracy, obowiązkowości, wytrwałości, hartu ducha.
Gdy urodziła pani syna, miała pani 33 lata i grała wiele w teatrze. Kto zajmował się Jankiem?
Dzieliliśmy się z Krzysztofem obowiązkami. Kiedy szłam do teatru, on zajmował się dzieckiem. Potem mieliśmy niańki różnej proweniencji. Dwie dramatyczne, a trzecia świetna, odpowiedzialna i bardzo pomocna. A potem było przedszkole, w którym Janek poznał kilku kolegów i przyjaźnią się do dzisiaj.
Jak się zostaje dobrą mamą, nie mając żadnych doświadczeń?
Znowu intuicja. Krzysztof był bardzo dobrym ojcem, bawił się z synem, dużo rozmawiał. Gorzej było w wieku nastoletnim Janka, ojciec nie miał zawsze tolerancji wobec jego okresu dojrzewania. Bywało, że Janek się przez niego poryczał. Ale Krzysztof kochał go bardzo i rozwijał go intelektualnie.
Jaki jest pani syn?
To miks moich cech i Krzysztofa. Jest fajnym, niezwykle przyjacielskim i wrażliwym człowiekiem. Ciepłym, bardzo zrównoważonym w ocenach, nie reaguje emocjonalnie jak matka przez wiele lat. Co jest najcudowniejsze – to, że jest dobrym człowiekiem.
Ktoś kiedyś z producentów filmowych skomentował, że ma pani za mało followersów na Instagramie? Jan Englert ostatnio powiedział, że castingi dzisiaj zamieniły się nie w ocenę umiejętności, ale sprawdzanie ilości lajków. To chore.
Ale ja to chrzanię! Mam to gdzieś! Mam zresztą wrażenie, że jest odwrót od zainteresowania social mediami, tą sztucznością. Że jest powrót do naturalności. Że te panie z tymi ufarbowanymi brwiami spod sztancy, z tymi przyklejonymi rzęsami i nadmuchanymi policzkami, i nieruchomym czołem są w odwrocie. W świecie najcenniejsza jest prostota, naturalność i indywidualność. Dlatego kochaj i szanuj to, co masz, nie porównuj się z nikim. Nie szukaj estetyki swojego wyglądu w kimś. Szukaj w sobie. Jak się rozwijasz, otaczasz fajnymi, dobrymi ludźmi, to budujesz siebie. Krok po kroku.
Kamera panią kocha. Widziałam panią w komedii „Na twoim miejscu”, gdzie zagrała pani z Janem Fryczem pełno-krwiste epizody. Mocne drugie plany.
Ha, ha! Starość jest piękna! Kocham grać z Jankiem, uwielbiam jego poczucie humoru. Uwielbiam, jak mnie podpuszcza i mówi: „No tego na pewno nie zagrasz!”. My, stara gwardia, trzymamy się mocno. I czekamy na role! My wam zagramy wszystko. (śmiech)
W „Johnnym”, filmie o księdzu Janie Kaczkowskim, zagrała pani aktorkę która odchodzi w hospicjum. Ale na koniec życia daje lekcję szacunku i miłości młodemu pogubionemu chłopakowi. To ważny dla pani film?
Cholernie ważny, bo uczy, że nikt nie jest w życiu stracony. Że nie możemy różnych rzeczy zaniechać, bo życie jest i krótkie, i kruche. Mamy je jedno. Nieśmy dobro, twórzmy dobro, bo ono zawsze wróci. Żeby na koniec życia niczego nie żałować.
Cały wywiad przeczytasz w najnowszym numerze magazynu PANI.