Wywiad

Michał Bajor: "Bilans zysków i strat? Na pewno stratą jest brak rodziny, nigdy nie usłyszę: dziadku"

Michał Bajor: "Bilans zysków i strat? Na pewno stratą jest brak rodziny, nigdy nie usłyszę: dziadku"
Fot. Akpa

Michał Bajor na scenie spędził 50 lat. Indywidualista, który z ciekawością wsłuchuje się we współczesny świat. Samotnik, który zapełnia sale koncertowe na tysiące osób. Artysta mówi o sobie: „Jestem człowiekiem szczęścia”.

Dlaczego Michał Bajor nie gra już w filmach?

PANI: Ostatnią rolę zagrał pan w „To nie tak jak myślisz, kotku” w 2008 r. Siedem lat wcześniej Nerona w „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza.

Michał Bajor: Potężna rola. Neron pozwolił mi nieco okiełznać tęsknotę za kinem. Wiem, że w pamięci widzów zostanie na zawsze. Tragiczna zbitka władcy i artysty. Czytałem jakieś jego wiersze, dobrze kombinował jako artysta, ale był nieobliczalnym władcą, mordował ludzi, w tym swoich najbliższych. Kochany i znienawidzony jako postać. Również moja rola została tak przyjęta: połowa środowiska mówiła, że Bajor jest beznadziejny, połowa, że genialny. Połowa, że zagrałem kapitalnie, inni że się zbłaźniłem. I dobrze. Lubię być kontrowersyjny artystycznie.

To była siła pana aktorstwa. Nie rozumiem, dlaczego pan odszedł.

Moje odejście z kina było trochę spowodowane tym, że w pewnym momencie reżyserzy rzucili się na mnie. W ciągu kilku lat zagrałem kilkanaście ról. Byłem młody, pełen ambicji, zapału, głodny grania, ale straciłem instynkt samozachowawczy. Było mnie za dużo. Patrząc dzisiaj na niektórych kolegów aktorów, którzy występują w czterech filmach, trzech serialach, a rano i wieczorem widzę ich jeszcze w reklamach, zaczynam się gubić. Czuję się męczony tą nadilością. Dla mnie taki artysta, choćby wybitny, staje się mniej wiarygodny. Nie rozumiem tego, ale i nie oceniam. Pamiętam, jak lata temu wielki aktor piętnował publicznie kolegów, że występowanie w chałturach jest karygodne. Odpowiedział mu Janusz Józefowicz, wówczas młody, hardy i ambitny: „Panie Andrzeju, chciałbym panu przypomnieć, że jak był pan w Ameryce z panem Czechowiczem i graliście tam »Emigrantów«, to w przerwie sprzedawaliście makatki cepeliowskie po jednym dolarze”. Nie należy oceniać, bo można zostać ocenionym.

 

To prawda. Wciąż jednak nie wiem, dlaczego pan już nie gra?

Nie jestem w żadnej „stajni” aktorskiej i siłą rzeczy wyleciałem z orbity. Jest mnóstwo świetnych i dyspozycyjnych aktorów. Świat piosenki bardzo ograniczył mój czas, a aktorstwo to wymagający kąsek. Kiedy się kręci film, trzeba być gotowym od bladego świtu, a ja lubię pospać do południa, bo czytam do drugiej w nocy. Poza tym po Neronie to powinna być współczesna rola, a ja jestem klasycyzujący w ocenie mojej osoby z zewnątrz. Kiedyś na mój koncert przyszedł Wojciech Marczewski, znakomity reżyser. Zapytałem go: „Wojtek, dlaczego ja w ogóle nie gram? Dlaczego nie dostaję żadnych propozycji?”. „Bo ciebie bardzo trudno obsadzić”, odpowiedział. „Ciągle masz warunki chłopaka, a wiek dojrzałego mężczyzny. Być może z tobą będzie tak jak z Tadeuszem Fijewskim, który grał chłopców do siedemdziesiątki, a potem nagle zaczął grać staruszków”. 

Poszedłby pan na casting?

Za żadne skarby świata! Ostatni raz byłem na castingu do „Quo vadis”. Gdy tylko się dowiedziałem, że Kawalerowicz szuka Nerona, wysłałem mu na DVD fragmenty telewizyjnego „Irydiona” w reżyserii Jana Englerta, gdzie zagrałem m.in. z Joasią Szczepkowską i Jankiem Fryczem. Na karteczce napisałem: „Jestem pana Neronem. Nikt go tak nie zagra jak ja”. Pan Jerzy zgłupiał, obejrzał materiał i natychmiast zaprosił mnie na zdjęcia próbne. Sceny ćwiczyłem w pokoju z ojcem, narzuciłem sobie prześcieradło, które robiło za rzymską tunikę. Do wytwórni filmowej pojechałem jako Neron. Na drugi dzień leciałem do Toronto na koncerty, zadzwonił drugi reżyser, Zbyszek Gruz, i powiedział: „Jesteś Neronem”. Na wieść o tym środowisko od razu się podzieliło: „Jezu, Bajor...” i śmiech. Albo: „O, Bajor, to może być ciekawe”. Byłem trochę za szczupły, więc mnie Kawalerowicz podtuczył o 10 kilo.

Michał Bajor świętuje 50-lecie pracy twórczej

Co Michałowi Bajorowi jest potrzebne do szczęścia?

Szczerze? Sen. Stąd na najnowszej płycie „No, a ja?” moja w pełni autorska piosenka „Czas i sen” jest bardzo osobista. Śnię obłędnie. Ktoś powiedział, że to może być związane z lekami nasennymi, bo od 20 lat nie potrafię zasnąć sam bez kawałeczka tabletki. Ale śnię od małego. Jestem na pewno ciekawym przypadkiem dla kogoś, kto interesuje się snami naukowo. Mam bardzo intensywne, emocjonalne sny, które do mnie wracają. Mojego taty nie ma od sześciu lat, mamy dopiero od pięciu miesięcy, ale prawdopodobnie tak mocno byłem z nimi związany, że towarzyszą mi w tej sennej codzienności: przychodzą, przypatrują się, komentują, coś gotują, gdzieś razem jedziemy, dużo rozmawiamy. Ciekawy jestem, dlaczego mnie odwiedzają? Czy chcą mnie przestrzec przed szaleństwem świata? Uspokoić, że będzie dobrze? A może chcą mi powiedzieć, że wciąż są blisko i tęsknią? Mówię oczywiście o metafizyce.

W tym roku świętuje pan 50-lecie pracy twórczej. 25 płyt, tysiące koncertów, wiele znaczących ról... Czuje pan euforię czy lekkie przygnębienie, że 50 lat minęło jak jeden dzień...?

Przygnębienia w ogóle nie czuję. Bez krygowania się mówię, że mam 66 lat. Nie mam problemu z tym, że 19-letnia dziewczyna na recepcji w hotelu mnie nie zna. Byłbym idiotą, gdybym miał o to pretensje Moje pokolenie miało dwa kanały telewizji i dwa programy radiowe, więc znało cały świat artystyczny. Dzisiaj młodzież ma dziesiątki komunikatorów i zna wybiórczo tylko tych artystów, którymi jest zainteresowana. Nie oceniam tego, po prostu tak jest. Być może ta 19-latka słucha tylko Sanah. Ja wiem, kto to jest, bo interesuje mnie młode pokolenie artystów. Mój umysł jest przez to młodszy. Nie zatrzymałem się w przeszłości, słuchając Piaf i Demarczyk czy oglądając klasyki kina. Broń Boże. Latam jak obłąkany do kina, teatru i oglądam wszystko, co nowe. Prowadzę Instagram, mam swój fanpage. Wsłuchuję się we współczesny świat.

Michał Bajor - żona, dzieci. Artysta żałuje, że nie założył rodziny 

Z okazji jubileuszu zrobił pan prywatny bilans zysków i strat?

Zrobiłem. Stratą na pewno jest brak rodziny, nigdy nie usłyszę: „dziadku”. Zyski to moja niezależność pod każdym względem i decyzyjność. Myślę, że w życiu miałem za mało niepowodzeń. Niepowodzenia kontrolowane nie są złe, pozwalają trochę się otrząsnąć, spojrzeć na siebie z dystansu. W sumie jestem człowiekiem szczęścia. Oczywiście ktoś może powiedzieć: „Ale jak to?! Przecież on nie ma dzieci, nie ma żony”. To prawda, nie mam, ale cóż, trudno... Jestem sam, ale nie czuję się samotny. Albo odwrotnie. Jestem samotnikiem, a nie czuję się sam. To jest ogromna różnica. Patrząc na swoje życie z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że nikogo nie skrzywdziłem poza sobą. Sam sobie wybrałem taki styl życia.

 

 

 

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 05/2023
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również