Portret

Margot Robbie uważała, że jest stworzona do bycia singielką. Potem poznała "największe ciacho w Londynie"

Margot Robbie uważała, że jest stworzona do bycia singielką. Potem poznała "największe ciacho w Londynie"
Fot. fot. Maarten De Boer

Piękna i ambitna. Wierzy w kobiecą siłę, nie znosi słowa „seksbomba”. Dużo przeklina, głośno się śmieje i słucha mocnego rocka. Margot Robbie gra i żyje na własnych zasadach. Intensywnie, szybko, czasem bez asekuracji. 

Margot Robbie nie boi się żadnych wyzwań, co do tego wszyscy są zgodni. Kiedy trzeba, pracuje siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę, w każdy projekt angażuje się na sto procent. Ma nauczyć się kręcić piruety na lodzie, robić kaskaderskie sztuczki na wrotkach, tańczyć do utraty tchu po osiem godzin dziennie? Nie ma sprawy. Jedyne, co ją przeraża, to samotność.

Mąż Margot Robbie: gdzie wzięli ślub i dlaczego nie pojechali w podróż poślubną?

Nie znosi być sama, nawet w przyczepie na planie. Zawsze towarzyska i imprezowa, uważała, że jest stworzona do bycia singielką. Na myśl o związku, jak mówi, „robiło jej się niedobrze”. Więc długo przed samą sobą nie przyznawała, że jest zakochana. Wmawiała sobie: „To tylko przyjaźń”.

Tym przyjacielem był Brytyjczyk Tom Ackerley. Poznali się jeszcze przed premierą „Wilka z Wall Street”, na planie filmu „Francuska suita”, gdzie Tom był asystentem reżysera. I, jak śmieje się Margot, największym ciachem w Londynie. Poza tym jako dziecko zagrał w trzech filmach z serii „Harry Potter”, więc jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?

Po raz pierwszy fotoreporterzy zrobili im wspólne zdjęcie podczas meczu New York Rangers w lutym 2015 – wbrew pozorom to Margot jest zapaloną kibicką tej drużyny i fanką hokeja w ogóle. W grudniu 2016, w tajemnicy przed mediami, wzięli ślub. Na miejsce ceremonii wybrali rodzinne strony Margot, blisko jej rodziny i przyjaciół. Absolutnie prywatna uroczystość odbyła się w przepięknej scenerii zatoki Byron Bay na wschodnim wybrzeżu Australii. Ale nie oddali się na dłużej romantycznym uniesieniom i zamiast w podróż poślubną ruszyli na plan. Chillowanie na Tahiti w chatce bez prądu musiało zaczekać.

Margot Robbie: najbardziej znacząca rola w filmie „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”

„Jestem najlepsza. Ja, Tonya” to film, który przyniósł Robbie nominację do Oscara i udowodnił, że jest rasową, wielowymiarową aktorką. Wcieliła się w Tonyę Harding, amerykańską mistrzynię jazdy figurowej z lat 90., dziewczynę z nizin społecznych, która nie pasowała do wizerunku subtelnej łyżwiarki. Oskarżenie o pobicie konkurentki przed startem na olimpiadzie całkowicie złamało jej karierę.

Robbie nie tylko wspaniale zagrała tę niejednoznaczną postać, ale też wyprodukowała film, świetnie przyjęty przez krytyków i publiczność. Był to pierwszy projekt LuckyChap Entertainment, czyli firmy produkcyjnej założonej przez czwórkę bliskich osób: dwie Australijki i dwóch Brytyjczyków. Czyli Margot Robbie, jej przyjaciółkę Sophię Kerr, Toma Ackerleya i jego przyjaciela Joseya McNamarę.

Skąd nazwa? Margot nie jest pewna, wymyślili ją wspólnie na imprezie i chyba miała coś wspólnego z Charliem Chaplinem.

Byliśmy pijani i nikt tego nie pamięta – śmieje się. – To trochę jak słaby tatuaż. Budzisz się i po prostu go masz”.

Ale poza anegdotą dotyczącą nazwy cała reszta jest absolutnie serio. Margot chce opowiadać historie o kobietach i dla kobiet. Bo jej zdaniem wciąż jest ich za mało. I chce mieć realny wpływ na tworzenie filmowych opowieści. Czyta scenariusze, bierze udział w dyskusjach na temat projektów, „gasi pożary” na planie, miewa spięcia z agentami. Przyznaje, że nieraz twórcy, z którymi pracuje, na początku myślą, że jak wielu aktorom zależy jej tylko na nazwisku w czołówce. Jednak szybko przekonują się, że Robbie bezkompromisowo podchodzi do roli producentki.

Po „Jestem najlepsza...” uwierzyła, że jako aktorka jest gotowa, by spełnić swoje kolejne marzenie: zagrać u Tarantino. Po raz kolejny zrobiła coś, co wydaje się trochę szalone, a trochę bezczelne – napisała do reżysera list:

Uwielbiam pańskie filmy. I bardzo chciałabym pracować z panem w jakimś charakterze. Właściwie w jakim-kolwiek”.

Trafiła na idealny moment. Tarantino właśnie skończył pracę nad scenariuszem do „Pewnego razu w Hollywood” i kompletował obsadę.Co prawda w roli Sharon Tate widział Jennifer Lawrence, ale ten list i sugestie przyjaciół potraktował jako znak. A wiadomo, ludzie filmu są przesądni. Wkrótce Margot siedziała przy kuchennym stole Tarantino i czytała scenariusz. Bite cztery godziny, Quentin od czasu do czasu donosił jej australijskie piwo Victoria Bitter.

Robbie zawsze bardzo się stresuje, zanim wejdzie na plan. Ma wrażenie, że nie umie, nie zagra, nie podoła. Na szczęście może liczyć na wsparcie wyluzowanego męża. Tom potrafi ją uspokoić, rozbroić chwile paniki: „Zawsze tak z tobą jest. Będzie dobrze, dasz radę”.

Przed zdjęciami u Tarantino stresowała się wyjątkowo. Czuła ogromną odpowiedzialność, przecież miała zagrać Sharon Tate! Żeby przygotować się do roli, nie tylko obejrzała wszystkie filmy, w których zagrała Tate, spotykała się z jej przyjaciółmi i rodziną, przeczytała autobiografię Polańskiego, ale też dużo ćwiczyła z trenerem ruchu. Zależało jej, by emanować podobną lekkością i eterycznością, z którymi kojarzy się Sharon. Margot przyznaje, że bez porównania trudniej jest jej wcielić się w postaci kruche, wycofane, naiwne. Te narysowane mocną kreską wyczuwa od razu. Bo sama jest wyrazista i żywiołowa. Ale jej starania zostały docenione: zdobyła nominację do nagrody BAFTA, a Tarantino stwierdził, że nie tylko wygląda jak Sharon Tate, ale też „potrafi oddać jej niewinność i czystość”.

Cały tekst przeczytacie w najnowszym wydaniu magazynu PANI.

pa_05_001_v2

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również