Portret

"Ciężko walczyć z miłością", mówi aktorka Anna Korcz

Ciężko walczyć z miłością, mówi aktorka Anna Korcz
Anna Korcz
Fot. Agencja AKPA

Piękna, przyciągająca uwagę, utalentowana. W szkole aktorskiej wróżono jej wielką karierę. Choć nie wszystko potoczyło się, jak chciała, Anna Korcz niczego nie żałuje. Cieszy się, że ma wspaniałe dzieci, wnuki, cudownego partnera. Umie znajdować radość w małych rzeczach. Ale nie ukrywa, że chciałaby jeszcze dostać rolę życia.

Anna Korcz: "Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza"

Czerwone światło zmienia się na zielone, Anna Korcz wrzuca bieg i rusza w kierunku Żoliborza, gdzie umówiła się na wywiad, potem na zabieg u kosmetolożki. Wsłuchuje się w głos prezentera w radiu, po czym ze zdumieniem kręci głową. Czy on powiedział, że pogoda w Warszawie dziś nie rozpieszcza?! Przecież świeci słońce, jest zielono! Po co takie narzekanie? Sama odżywa, gdy jest ciepło. Chciałaby zamieszkać we Włoszech albo w Hiszpanii. Kiedyś zrealizuje ten plan. Na razie za dużo ją tutaj trzyma. Nie tylko praca, spektakle. Najmłodszy syn Janek kończy pierwszą klasę liceum, a Franek i Tadzio, jej wnuki, są jeszcze bardzo mali. Nie chce być babcią na odległość.

Wczoraj wróciła z Pomiechówka, gdzie spędzała czas z rodziną. Na północ od Warszawy, w pięknym parku krajobrazowym nad rzeką Wkrą, mieści się Zacisze. Kupili to miejsce wspólnie z Pawłem, dziś tutaj jest ich drugi dom. Organizują tam przyjęcia weselne, śluby plenerowe. Ale nie tylko, bo Zacisze jest też idealne na pikniki rodzinne czy przyjacielskie. Można zrobić grilla, zorganizować spływ kajakowy albo odpocząć na pomoście.

Zacisze to niejedyna działalność pozaaktorska Anny Korcz. Prowadziła Fundację „Stop Przemocy – o Godność Człowieka”, była właścicielką cukierni na Mokotowie. – Pracuję i działam z temperamentem – uśmiecha się. – Może to niezdiagnozowane ADHD, a może po prostu charakter, lubię być aktywna. Ale coś za coś – szybko się przebodźcowuję, męczy mnie hałas, drażniące dźwięki. Dlatego jeśli tylko mogę, otaczam się wszystkim, co przynosi mi ukojenie. Pewnie nie byłoby Zacisza, gdyby nie kardiolożka, która właśnie kilka lat temu zaleciła aktorce kupić małą działkę, gdzie mogłaby jeździć w wolnych chwilach i odpoczywać z książką na leżaku. – Przy mojej nerwicy wegetatywnej to jedyny sposób na chwilę spokoju – mówi Anna.

Na jej profilu pojawiają się kolejne zdjęcia, rolki. Anna Korcz w bufiastej różowej sukience, przytulona do męża, z przyjaciółkami, z córkami, z bukietem kwiatów. Uśmiechnięta, szczęśliwa. W maju wzięła drugi ślub. I choć są z Pawłem już wiele lat, mają nastoletniego syna, chcieli zalegalizować swój związek. – Uwielbiam ich jako parę! To włoska rodzina, bo oboje są ludźmi z silnym temperamentem – powie później Agata Młynarska, dziennikarka i przyjaciółka Ani.

– Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza – aktorka powtarza kilka razy podczas spotkania. Jeszcze jako młoda dziewczyna zaczytywała się w biografiach znanych i utalentowanych ludzi. W tych historiach najbardziej przerażała ją samotność. Że można mieć sławę, urodę, pieniądze, a jednocześnie nie mieć nikogo bliskiego. Być otoczonym przez fanów, a potem w domu nie mieć z kim wypić herbaty czy porozmawiać o ważnych rzeczach.

Chciała mieć dużą rodzinę również dlatego, że sama jej nie miała. I chociaż była jedynaczką, nie zaznała zbyt wiele bezwarunkowej miłości. Wychowały ją kobiety. Mama, genetyczka roślin przez wiele lat pracująca naukowo, i ukochana babcia na co dzień mieszkająca w Radomiu. „A gdzie jest twój tata?”, pytały ją dzieci w szkole. „Tata mieszka gdzie indziej”, odpowiadała bez wahania.

– Wtedy nie cierpiałam z tego powodu. Dla mnie to było oczywiste, że tata mieszka gdzie indziej, tak mówiła mi mama. Nie znałam go, rodzice rozwiedli się, gdy nie miałam jeszcze roku – to był obcy człowiek. Dziś już wie, że bardzo to na nią wpłynęło. – Na dzień dobry trauma – mówi pół żartem, pół serio. Bo chociaż miała ukochanego „dziadunia”, nikt nie jest w stanie zastąpić dziecku ojca. Gdy chce opowiedzieć o dzieciństwie, do głowy cisną się jej te gorsze wspomnienia. A przecież ma tyle dobrych.

Wychowywała się w podwarszawskiej Falenicy, wśród lasów i przyrody, miała przyjaciół i psa, którym się zajmowała, choć formalnie Diana należała do sąsiadów. Dlaczego więc silniejsze są złe wspomnienia? Choćby dzień komunii świętej. Mama przygotowała przyjęcie w ogrodzie. Pachniało skoszoną trawą. Ale Anna zapamiętała najbardziej to uczucie nieprzyjemnego napięcia. Jednym z gości był tata, przyniósł w prezencie modny wtedy aparat fotograficzny marki Smiena. Rodzice zachowywali się kulturalnie, nawet rozmawiali ze sobą, ale to było nienaturalne. Nawet ona, ośmiolatka, to wyczuła. A potem ojciec, jak zwykle, po angielsku zniknął. – Mam 57 lat i wciąż pamiętam, że to bolało. Nigdy już potem nie zbudowałam z nim dobrej i bezpiecznej relacji, czasem się widywaliśmy, nawet udało się, że poznał moje córki – mówi aktorka. Gdy była w czwartej klasie podstawówki, przeniosły się z mamą do Warszawy, do mieszkania na Sadybie, w bloku. – Poczułam, jakby ktoś odciął mi powietrze – opowiada dzisiaj. – Straciłam swoją przyrodę, samotne wyprawy do lasu, ukochaną górkę, gdzie jeździłam na sankach, przyjaciół i Dianę, bo przecież nikt nie pozwoliłby mi jej zabrać do miasta. Potrzebowałam czasu, żeby przyzwyczaić się do nowego życia.

akpa20250630_erotic_prem_jk_9898
fot. agencja akpa

 

Anna Korcz: "Chciałabym grać więcej"

– Kiedyś, podczas pandemii, robiłam wywiady ze znanymi aktorami z okazji Dnia Teatru, pytałam ich, czym jest dla nich teatr. To był duży „lajf”.Większość z nich mówiła, że kocha teatr i nie wyobraża sobie bez niego życia. Spytałam też Anię, odpowiedziała, że kocha tę pracę, ale równie dobrze mogłaby być księgową czy nauczycielką, a teatr jej się po prostu trafił – opowiada Agata Młynarska. Rzeczywiście, Anna Korcz nie była jedną z tych dziewczyn, które o aktorstwie myślą od najmłodszych lat. Choć gdyby ktoś małą Anię spytał, kim chciałaby zostać, gdy dorośnie, odpowiedziałaby, że aktorką, tancerką albo piosenkarką.

– Uwielbiałam śpiewać i tańczyć, już jako mała dziewczynka organizowałam dla dziadków spektakle baletu klasycznego przy muzyce Chopina. Koncerty wokalne organizowałam dla nieistniejącej publiczności, misiów i lalek. Ale jeszcze chwilę przed maturą nie miała pojęcia, jak będzie wyglądała jej zawodowa przyszłość. – Pamiętam, że siedziałam z kolegami z klasy i zastanawialiśmy się, co zrobimy. Nawet dopytywałam innych, dokąd idą, bo pomyślałam, że też tam pójdę, dla towarzystwa. „Aniu, czy ty już wiesz, co zrobisz?”, niedługo potem spytała ją wychowawczyni, nauczycielka polskiego. Pokręciła głową. „Właśnie rozmawialiśmy na radzie pedagogicznej i zgodnie uważamy, że powinnaś być aktorką!” – Grałam w szkolnych przedstawieniach, wiele z nich organizowałam, wszędzie było mnie pełno. Jeszcze w liceum wygrałam casting i zagrałam epizodyczną rolę w filmie „Nocny gość” w reżyserii Stanisława Różewicza. Ale wtedy nie interesowało mnie aktorstwo, tylko miłość, którą przeżywałam. „Cztery miesiące wakacji? Świetnie! Jednak spróbuję zdać”, pomyślała, gdy się dowiedziała, że na PWST egzaminy odbywają się już w maju. Nie przepracowywała się, później była w szoku, gdy się dowiedziała, że inni kandydaci przed egzaminem chodzą na lekcje gitary, gry na pianinie czy śpiewu. Ona przygotowała dwa teksty: „Do M***” Adama Mickiewicza i „Erotyk” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Nie zdążyła się nauczyć prozy. Dostała się za pierwszym razem.

– Ale i tak byłam gotowa zrezygnować ze studiów dla ukochanego, studenta politechniki. Pojechałam do niego zaraz po tym, jak się dowiedziałam, że zdałam. Wcześniej już powiedział, że nie da rady być z przyszłą aktorką. „Nie pójdę tam jeśli nie chcesz”, zapewniałam go. Nie skorzystał z mojej propozycji – uśmiecha się. Na roku studiowała m.in. z Dorotą Landowską, Beatą Ścibakówną, Justyną Sieńczyłło, Magdą Wójcik, Rafałem Królikowskim, Jackiem Jarzyną czy Cezarym Pazurą. Do dzisiaj spotykają się chociaż raz w roku.

– Ania wyróżniała się wśród nas, studentów. Była dojrzalsza, miała w sobie coś z gwiazdy, a jednocześnie się o to nie starała – mówi Justyna Sieńczyłło. I szczerze przyznaje, że nie rozumie, dlaczego to właśnie Anna Korcz nie zrobiła z ich roku największej kariery, bo wszyscy właśnie tego się spodziewali. – To tylko pokazuje, że nasz zawód to jedna wielka ruletka. Ona miała najlepsze warunki: głos, urodę, talent. Wciąż jest genialna. Zresztą w teatrze Kamienica powstała sztuka napisana specjalnie dla niej. – Za aktorstwem tęsknię nieustannie – przyznaje aktorka. – Chciałabym grać więcej. Marzą mi się takie role, jakie dostawała i dostaje Meryl Streep czy inne amerykańskie gwiazdy. Nie wstydzę się o tym mówić, nie udaję, że tak nie jest. Może pewien rodzaj aktorskiego niespełnienia jest wpisany w moje życie, choć nie tego się spodziewałam, bo początki były piękne i kolorowe. Jak byłam młoda, nie wiedziałam, że propozycji się nie odrzuca, bo one mogą nigdy nie wrócić. Kto by o tym myślał w wieku 20 lat. Przez pierwsze lata szkoły wciąż jednak nie była zachwycona. Owszem, starała się, bo jest zdyscyplinowana i pilna, ale nie rozumiała, o co tyle hałasu. – Czasem czułam się jak w cyrku. Zestresowani ludzie biegają, krzyczą, przeżywają. Ona była na innym etapie, cały czas zakochana, z głową w chmurach. – Odżyłam dopiero na czwartym roku, gdy przygotowywaliśmy przedstawienia dyplomowe. Dostałam rolę Heddy Gabler w sztuce Ibsena, w reżyserii Aleksandry Górskiej, i rolę matki w sztuce „Pelikan” Augusta Strindberga w reżyserii Jana Englerta.

Na koniec roku została nagrodzona główną nagrodą na Ogólnopolskim Przeglądzie Spektakli Dyplomowych Szkół Teatralnych. Od jednego z profesorów usłyszała wtedy: „My po prostu wiedzieliśmy, że musisz zostać w tej w szkole”. Posypały się propozycje. – Tylko że nie byłam już wtedy wolną osobą. Przez dwa lata PWST miałam indywidualny tok studiów, bo w wieku 21 lat urodziłam Anię.

 

Anna Korcz: "Zawsze byłam uczciwa i wydawało mi się, że inni też są"

Roberta Korcza, przyszłego męża, poznała na dyskotece w klubie Park. – Chłopak z zupełnie innego środowiska, po medycynie, co było dla mnie bardzo ważne, bo od początku zakładałam, że nie zwiążę się z aktorem – wspomina i dodaje, że to uczucie po prostu się zdarzyło. Było piękne lato, gorąco, atmosfera sprzyjała zakochaniu. Ale związek okazał się burzliwy. W dniu ślubu Korcz powiedział: „Może powinniśmy odwołać ceremonię. – No coś ty, tylu gości zaproszonych!”, zaprotestowała aktorka. – Byłam już w ciąży, pewnie jak wiele dziewczyn i kobiet chciałam, żeby się poukładało. Początki macierzyństwa miała trudne. Jej koledzy wychodzili, bawili się, ona albo się uczyła albo siedziała z dzieckiem przy piersi. Osłabiona matka, żona, kochanka, studentka. – Być może nigdy nie napisałabym swojej pracy magisterskiej, gdyby nie ogromna pomoc profesorów, za co będę im do końca życia wdzięczna. Wtedy też dostała pięć propozycji głównych ról filmowych. Odrzuciła je. W wywiadach kilka razy powtarzała, że zabrakło przy jej boku przyjaciółki, która potrząsnęłaby nią i pocieszyła: „Nie martw się, damy radę, idź, graj. Nie możesz zrezygnować z takiej szansy!”. Wiele lat później Englert wprost powiedział: „Zapowiadałaś się na wybitną aktorkę, ale wybrałaś”.

– Nie przypuszczałam, że propozycje więcej się nie pojawią, był początek wakacji, chciałam spędzić je z małą córeczką, przecież i tak pracowałam wtedy już w teatrze. Ale w aktorstwie trzeba łapać szanse, szczególnie na początku drogi. A ja byłam tak pewna siebie może też dlatego, że mąż rozkręcał wtedy swoje biznesy, mieliśmy pieniądze, nie martwiłam się o byt. Choć partner zapewniał jej stabilizację materialną, szybko zaczęli się rozmijać. Ona stworzyła swój świat najpierw z Anią, potem też z Kasią, która urodziła się sześć lat później, on żył wciąż trochę jak singiel. Wyjazdy na ryby, nurkowanie, narty, sam chodził też na imprezy. - Nigdy go nie sprawdzałam. Zawsze byłam uczciwa i wydawało mi się, że inni też są. Dlaczego miałam ograniczać drugą dorosłą osobę? A później, po latach, zadzwoniła do niej przyjaciółka. „Anka, ja ci muszę to powiedzieć, już nie mogę tego dłużej ukrywać”. I tak się dowiedziałam, że mąż prowadzi podwójne życie, że ma z tamtą kobietą córkę, niewiele młodszą od ich Kasi. – Rozerwało mnie. To nie to, że byłam smutna, rozczarowana, zraniona czy skrzywdzona. Naprawdę mnie rozerwało. Ale nawet dziś nie ocenia znajomych i przyjaciół, którzy wiedzieli. Rozumie, że ludziom trudno ingerować w cudze życie, boją się. Kilka dni po telefonie przyjaciółki spotkała się z tamtą kobietą. „Dlaczego zabrałaś mi męża?”, spytała. Jakby na to była jakaś rozsądna, dająca spokój odpowiedź. Dziś, jako kobieta dojrzała wie, że takich pytań się nie zadaje. Podobnie jak nie zadaje się mężczyźnie pytań w stylu: „Czy ty mnie jeszcze kochasz?”. Kobieta kochana czuje, że jest kochana.

Zaraz po tym wszystkim uciekła z dziećmi na wakacje do USA. Spędzała czas w domu swojej kuzynki, w ogrodzie. Gdy dziewczynki nie widziały, płakała. Do Polski wróciła spokojniejsza, ale potrzebowała dwóch lat, żeby się odkochać w mężu i zamknąć etap ich związku. Przez ten czas jeszcze razem mieszkali. – Nie żałuję tego, to pomogło mi się oczyścić. Któregoś dnia po tych dwóch latach poczułam w końcu dziwny, metafizyczny impuls. „Dzisiaj już nie wracaj na noc”, poprosiłam męża. Pierwszy raz też zamknęła drzwi na półtora zamka, tak, żeby na pewno nie można było ich otworzyć od zewnątrz. – To była pierwsza noc, którą przespałam spokojnie – wspomina dzisiaj. I choć dziś jest wolna od tamtych emocji, a nawet może być przykładem dla innych kobiet, że można się odrodzić po rozwodzie, znów zakochać – efektem tamtych przeżyć są jej problemy z sercem i nerwicą. – Ale nigdy nie walczyłam z nową partnerką męża, nie manipulowałam córkami, nie walczyłam o to, by były tylko ze mną. Zależało mi na ich dobrych relacjach z tatą, szczególnie że sama ich nie miałam.

 

Anna Korcz: nowy etap

Poradziła sobie jako samotna matka. Wtedy też, po półrocznym castingu, dostała rolę Izabeli Brzozowskiej w serialu „Na Wspólnej”, który szybko stał się hitem TVN. Praca przy tej produkcji dała jej stabilizację finansową. Anna wciąż grała też w teatrze, miała etat w warszawskim Współczesnym, gościnnie występowała w innych spektaklach. – Ale byłam pewna, że etap miłości mam już za sobą – śmieje się aktorka. – Nie wykluczałam, że kogoś poznam, ale nie sądziłam, że jeszcze raz zaufam. Pawła Pigonia poznała na planie „Na Wspólnej”, udostępniał swoje auto na nagrania. – W trakcie zdjęć poproszono mnie, żebym przestawiła jego samochód. „A nie może tego zrobić właściciel?”, spytałam. Okazało się, że jest w hali. Zwróciłam uwagę, że w jego aucie leży dziecięca zabawka. Nie wiem, dlaczego pomyślałam, że pewnie facet jest zajęty, nikogo wtedy nie szukałam. Paweł wsiadł do auta i zażartował: „Dokąd jedziemy? – Na koniec świata”, odpowiedziałam. Ale wtedy nie przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek będziemy razem. Potem ich wspólny znajomy zaaranżował im „przypadkowe” spotkanie na jakimś bankiecie. Minęło jednak trochę czasu, zanim zaczęliśmy być razem. Paweł nie był wolnym człowiekiem, musiał poukładać swoje sprawy. – Nie miałam pojęcia, że jest jeszcze żonaty. Życie zatoczyło koło, tym razem to inna kobieta zatelefonowała do mnie z pytaniem: dlaczego? To okropne uczucie, próbowaliśmy nawet skończyć to, co jest między nami, ale ciężko walczyć z miłością. Dziś już wie, że jeżeli między ludźmi jest dobrze, nigdy nie pojawia się trzecia osoba.

akpa20190510_power_mp_6043
Anna Korcz i Paweł Pigoń
fot. agencja akpa

Anna Korcz: macierzyństwo po 40.

– Zrobić ci herbaty? – pyta Anna, która właśnie wstawia wodę. – Nie, dzięki, sam sobie zrobię – odpowiada Paweł. – Ale zrobię ci taką, jak chcesz! – Nie dzięki, wolę sam – upiera się. Anna Korcz wraca więc do pokoju z jedną filiżanką. W tym momencie Paweł wstaje i idzie do kuchni robić herbatę. – Śmieję się, że mamy właśnie takie swoje dziwactwa, czasem zupełnie nie zrozumiałe. Nie pojmuję doprawdy, dlaczego nie mogę Pawłowi zrobić tej herbaty, skoro ma na nią ochotę. Albo zawsze zastanawia mnie, dlaczego ma taką obsesję, żeby deska rozdzielcza w samochodzie była wyczyszczona na błysk, skoro w innych miejscach czasem leży kurz. Ale deska rozdzielcza?

Nie daj Boże zostawić tam jakichś śladów palców. On z kolei rozumie różne rytuały Anny. Że nie mogą, ot tak, wstać rano i od razu gdzieś wyjść, bo Anna potrzebuje co najmniej dwóch godzin dla siebie. Na ćwiczenia, masaż, długi prysznic, makijaż czy posiedzenie z kawą. – Zupełnie inaczej się czuję po takim rytualnym poranku. I nie ma znaczenia, czy muszę wstać o 5.30, żeby mieć ten czas, a tak jest, gdy gram o 9.30 w niedzielnym spektaklu w teatrze muzycznym, czy mogę sobie pozwolić na pobudkę po siódmej czy nawet po ósmej. Ich związek nie jest pozbawiony emocji, wybuchów gniewu, bo oboje mają silne temperamenty, ale jest też dojrzały i pełen kompromisów. A Paweł – jak aktorka o nim mówi – jest opiekuńczy, męski.

Wróżka powiedziała jej kiedyś, że będzie miała jeszcze trzecie dziecko, syna. Anna Korcz nie przypuszczała, że urodzi je po czterdziestce. – To z jednej strony zupełnie inne macierzyństwo, spokojniejsze, dojrzalsze, z drugiej strony - podobnie jak dla dziewczynek – straciłam głowę – mówi. Jest szczęśliwa, że ma dobry, kochający się dom, choć kilka razy podkreśla, że nie ma zamiaru idealizować swojego życia i nie chce, żeby inni to robili, bo jak powtarza często: „Co chatka, to zagadka”. I każdy, kto tworzy rodzinę patchworkową, na pewno wie, że nie jest tak łatwo poukładać wszystkie klocki. – Ale mamy dobre relacje, ja nie udaję, że jestem matką dla pasierbów, choć bardzo ich lubię, Paweł nie udaje, że jest ojcem dla Kaśki i Ani – choć obie go cenią i cieszą się, że jesteśmy razem.

– Ania jest niezwykle ciepłą i rodzinną osobą. Pamiętam, jak spędzałyśmy razem Boże Narodzenie. I to były takie prawdziwe święta z pięknie zastawionym stołem, dobrym jedzeniem, śpiewaniem kolęd – mówi Agata Młynarska. I jednocześnie dodaje, że jako przyjaciółka Anna Korcz sprawdza się nie tylko, kiedy ma być miło i dobrze. – Pamiętam, jak nasza wspólna koleżanka przeżywała tragedię swojego życia, bo zmarł jej mąż, nie było mnie wtedy w Polsce. Ania z Pawłem od razu ruszyli na pomoc. Sama zresztą niejednokrotnie doświadczyłam pomocy ze strony Ani. To ona przywoziła mi zupę do szpitala, gdy chorowałam, czy zostawiała torbę z jedzeniem pod drzwiami, gdy nie mogłam sama zrobić zakupów. I wszystko zawsze było pięknie zapakowane, przygotowane. – Chyba moją największą siłą jest to, że mimo emocjonalności akceptuję rzeczywistość – mówi aktorka. – Już nie będę młoda, już pewnie nie zrobię oszałamiającej kariery, choć oczywiście bardzo bym się ucieszyła, już wielu błędów nie naprawię. I trudno, ale chociaż mogę umilać sobie tę rzeczywistość fajnymi rolami w teatrze, spotkaniami z rodziną, ładnymi wnętrzami czy też dodatkami – podsumowuje Anna Korcz.

Agata Młynarska: – Nie rozumiem, dlaczego reżyserzy często chodzą łatwymi drogami, dlaczego nie chcą zatrudniać do ról takich kobiet jak Ania. Dojrzałych, pięknych, zdolnych. Mój tata nieraz powtarzał, że on by się kochał w Annie Korcz, był fanem jej seksapilu. Ale cóż, nie zajmuję się obsadzaniem ról. Zawsze jednak powtarzam Ani: „To jest twój czas! Uwierz w to! Jeszcze przyjdzie do ciebie propozycja życia”.

Kim jest Anna Korcz?

Anna Korcz - Rocznik 1968, rodowita warszawianka. Absolwentka warszawskiej PWST. Jeszcze podczas studiów wystąpiła w filmie Stanisława Różewicza „Nocny gość”. Po dyplomie grała w warszawskim Teatrze Współczesnym, później także w teatrze 6. piętro, Imce i Kamienicy, z którą jest związana do dziś. Popularność zapewniła jej rola Izabeli Brzozowskiej w serialu TVN „Na Wspólnej”. Prywatnie mama trojga dzieci, babcia. W tym roku wyszła za mąż za wieloletniego partnera Pawła Pigonia.

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 08/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również