Nie ma roli, której Meryl Streep nie umiałaby zagrać. Ale, co być może ważniejsze, to dzięki niej, Hollywood dostrzegło wreszcie potencjał dojrzałych kobiet. Czy gwiazda zawsze była tak waleczna i pewna siebie? Owszem. Choć jej życie prywatne obfitowało również w dramatyczne chwile.
Spis treści
„Meryl na prezydentkę” – transparenty z takimi napisami pojawiły się na Marszu Kobiet w Waszyngtonie w 2017 roku. Obok m.in. Jennifer Lawrence, Timothée'ego Chalameta, Leonarda DiCaprio i Cate Blanchett, Meryl wystąpiła w filmie Netfliksa „Nie patrz w górę” – opowieści o dwojgu astronautów, którzy usiłują zapobiec zagładzie. Do Ziemi zbliża się bowiem kometa i wszystko wskazuje na to, że uderzy w naszą planetę. Brzmi jak niezbyt ambitne kino w rodzaju „Armageddonu”? Nic z tych rzeczy. „Nie patrz w górę” Adama McKaya, laureata Oscara za „Big Short”, to nie film katastroficzny, tylko komedia obnażająca brutalną prawdę o dzisiejszych społeczeństwach zachodnich, które wykazują się kompletną obojętnością wobec niepokojących informacji. Naukowcy bezskutecznie usiłują zainteresować świat grożącym mu niebezpieczeństwem, a jedną z osób ich ignorujących jest grana przez Meryl Streep prezydentka USA. „Ona bardzo martwi się wynikami sondaży, kwestiami politycznymi, kocha to, że jest sławna. To postać, na którą składają się zachowania wszystkich szalonych przywódców z ostatnich 20–30 lat”, mówi o tej postaci Adam McKay.
Oczywiście nie o taką prezydentkę chodziło fanom Streep i z pewnością nie tak zachowywałaby się na tym stanowisku aktorka. Obojętność i egocentryzm nie są jej cechami. „Podajcie dowolny szlachetny cel, a jest spora szansa, że Meryl już go wspiera” – pisze Erin Carlson w biografii „Queen Meryl” i wymienia: „Prawa człowieka. Zmiana klimatu. Wolność słowa. Ruch Time’s Up będący odpowiedzią na #MeToo”. No właśnie – prawa kobiet to jedno z najważniejszych dla niej zagadnień i śmiało można powiedzieć, że zrobiła dla nas bardzo wiele. Hasła wznoszone przez uczestniczki nowojorskiego marszu wcale nie są tylko bezkrytycznym wyrazem uznania dla jej kariery aktorskiej.
Kiedy Meryl Streep kiedy jako młoda dziewczyna zaczynała studia na żeńskim wówczas Vassar College, nie miała pojęcia, że w ogóle jest o co walczyć. „Gdyby ktoś wtedy zapytał mnie, czym jest feminizm, zapewne sądziłabym, że ma coś wspólnego z dbaniem o paznokcie i włosy”, mówiła potem.
O ile jej wrażliwość społeczna rozwinęła się z czasem, Meryl już jako mała dziewczynka lubiła wchodzić w różne role i zmieniać do nich wygląd. „Miałam sześć lat i zakładałam na głowę halkę swojej mamy, przygotowując się do roli Marii, którą miałam odegrać w naszym salonie. Kiedy otuliłam swoją lalkę, poczułam się wyciszona, wręcz święta, a moja przeobrażona twarz i całkowicie zmienione zachowanie, uchwycone na ośmiomilimetrowej taśmie przez mojego tatę, zahipnotyzowało moich młodszych braci – czteroletniego Harry'ego, który grał Józefa, i dwuletniego Danę wcielającego się w któreś ze zwierząt w stajence”, opowiadała w jednym z wywiadów.
Rodzice nie przywiązywali raczej wagi do tych wczesnych przejawów talentu, natomiast bardzo poważnie potraktowali jej edukację muzyczną. Mary Wolf Wilkinson była ilustratorką i jak mówi o niej aktorka, „miała muzyczną duszę”, a Harry William Streep Junior, choć spędził lata w dziale kadr jednego z koncernów farmaceutycznych, był też pianistą, a nawet skomponował kilka musicali. Gdy ich 12-letnia córka zachwyciła wszystkich podczas szkolnego koncertu bożonarodzeniowego, zapisali ją na lekcje śpiewu u Estelle Liebling, artystki, która występowała w nowojorskiej Metropolitan Opera. Przez krótki czas Meryl w każdą sobotę wsiadała do pociągu i jechała z Bernardsville, gdzie mieszkała rodzina Streepów, do oddalonego o godzinę drogi Nowego Jorku.
Jako dziecko uczyłam się śpiewu operowego, jednak szybko zrezygnowałam. Gdybym tylko nie zniszczyła swego słowiczego głosu przez papierosy, picie i rozpustę, byłabym operową diwą - mówiła ze śmiechem w 2016 roku w wywiadzie dla PANI.
Diwą nie została, ale lekcje śpiewu nie poszły na marne, o czym wiedzą wszyscy, którzy oglądali ją w musicalach „Mamma Mia” i „The Prom”.
Jako licealistka występowała z sukcesami w szkolnych przedstawieniach, jednak, jak sama uważa, bardziej wymagającą rolę odgrywała poza sceną. „W szkole średniej zawładnął mną zupełnie inny rodzaj aktorstwa. Chciałam się nauczyć, jak być pociągającą. Dlatego badałam postać, do której chciałam się upodobnić – typową ładną uczennicę szkoły średniej”, zdradziła później.
Jako mała dziewczynka nie czuła się ładna. Niemodna fryzura, okulary, aparat ortodontyczny. Podobno wyglądała tak poważnie jak na swój wiek, że dzieci brały ją za nauczycielkę. Wszystko zmieniło się, gdy miała 14 lat, zaczęła rozjaśniać włosy wodą utlenioną i sokiem z cytryny, co noc zakładała wałki i spędzała godziny na strojeniu się przed lustrem. Prawie nic nie jadła – chciała być jak modelki oglądane w magazynach dla kobiet i młodych dziewcząt – „Mademoiselle”, „Seventeen” i „Vogue”. „Oprócz dbałości o wygląd zewnętrzny pracowałam nad tym, co aktorzy nazywają wewnętrznym dostrojeniem. Dostrajałam swój naturalny temperament, przez który byłam – jestem – apodyktyczna, nieco zadufana w sobie, krzykliwa (odrobinę), zasadnicza i pełna dobrego humoru. Zamiast tego rozwijałam w sobie delikatność, układność, naturalną i lekką słodycz, a nawet nieśmiałość, które były bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo skuteczne w kontaktach z chłopcami”, mówiła w jednym z wywiadów.
Wyświetl ten post na Instagramie
Odniosła zwycięstwo i stała się, jak pisze Michael Schulman w biografii „Meryl Streep. Znowu ona”, „jedną z tych dziewczyn, które miały wszystko: bystra, ładna i związana z chłopakiem z reprezentacji futbolowej”. Brakowało jedynie koleżanek – one nie nabierały się na jej grę. Wszystko zmieniło się w Vassar College. Chłopców jeszcze wtedy nie przyjmowano do tej szkoły i to tam młodziutka Meryl dowiedziała się, czym jest siostrzeństwo.
Z pomocą tych dziewczyn, wolna od rywalizacji o chłopców, rozbudziłam się intelektualnie. Przekroczyłam samą siebie i ponownie się odnalazłam. Nie musiałam udawać. Mogłam być niezdarna, gwałtowna, agresywna i niechlujna, otwarta, zabawna i twarda, a moje przyjaciółki mi na to pozwalały.
W Vassar College zachwyciła się sztuką i zaczytywała się w powieściach Jamesa Joyce’a. To była rewolucja, bo w liceum zdecydowanie nie należała do intelektualistek. Podczas rozmowy rekrutacyjnej do innego college’u, do którego usiłowała się dostać, zanim trafiła do Vassar, wpadła w panikę, gdy padło pytanie o książki, jakie przeczytała podczas wakacji. Prawda była taka, że nie przeczytała ani jednej, ale przypomniała sobie, jak kiedyś spędziła kilka godzin w bibliotece nad „jakąś książką o snach Carla Junga”. Głęboko przekonana, że zabłyśnie, oznajmiła, że przeczytała pracę „Dżunga”, tym samym doprowadzając rekruterkę do szału i tracąc szansę na dostanie się na uczelnię.
A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś taki – biegły w tańcach cheerleaderek i pływaniu, za to unikający jak ognia lektur – podczas zajęć dostaje nagle do ręki „Pannę Julię” Augusta Strindberga i czyta kwestie tytułowej postaci tak, że specjalnie dla niego kierownik wydziału zgadza się, by uczelnia wystawiła tę sztukę. Wcześniej nie było o tym mowy, bo nie wierzył, że jakakolwiek studentka mogłaby taką rolę udźwignąć.
Meryl nie miała z tym najmniejszego problemu, choć nie umiała odpowiedzieć swoim koleżankom na pytanie, skąd wiedziała, jak to zrobić. Zapewne nie miała też świadomości, że właśnie gra jedną ze swoich pierwszych feministycznych ról. Wiedział o tym wspomniany kierownik wydziału, Evert Sprinchorn: „Panna Julia w pewnym sensie nienawidzi mężczyzn. To jeden z aspektów tożsamości Meryl Streep – bunt przeciwko męskiemu społeczeństwu”, mówił później.
Z męskim społeczeństwem miała wątpliwą przyjemność zetknąć się wkrótce na Uniwersytecie Yale, gdzie studiowała aktorstwo. Wspomnienia laureatki trzech Oscarów przypominają niedawne relacje polskich aktorek z uczelni teatralnych i przeczą powtarzanej nieraz opinii, że w USA nauka wygląda inaczej. Wykładowcy Streep znęcali się nad nią psychicznie i napastowali ją seksualnie. Jeden z nich zaprosił ją na randkę. Gdy odmówiła, wraz z inną studentką, która później przyjęła jego propozycję, gnębił ją na zajęciach. Ona rzucała Streep pogardliwe spojrzenia, on nazywał ją Lodową Księżniczką i twierdził, że się nie stara. A trudno było starać się bardziej niż Meryl, co widzieli studenci będący pod takim wrażeniem jej pracowitości i talentu, że ukuli sformułowanie „przystreepować”, co znaczyło dać wyjątkowo dobry występ. Zauważyli, że Meryl przewyższa ich pod każdym względem.
Triumfowała na zajęciach aktorskich. Bez przygotowania była w stanie zagrać scenę własnej śmierci – pokazała, jak robi sobie sama aborcję, nawiązując do głośnej sprawy Geraldine Santoro, która zmarła w wyniku takiego samodzielnie wykonanego zabiegu (tym samym Streep pokazała swoje poparcie dla zalegalizowania aborcji). Gdy zadanie polegało na tym, by nie wyrażać żadnych uczuć twarzą, dodatkowo utrudniła je sobie, zasłaniając całą głowę, i bezbłędnie posłużyła się mową ciała.
Wyświetl ten post na Instagramie
Była też najbardziej wysportowana na roku. Schulman: „Tańczyła. Umiała przepłynąć trzy długości basenu bez zaczerpnięcia powietrza”. Ponadto robiła salto w tył z pozycji stojącej i „posługiwała się floretem jak Errol Flynn”. Potrafiła również bez końca utrzymywać jeden dźwięk podczas śpiewania. To wszystko nie uchroniło jej przed kolejnym atakiem jednego z wykładowców, który warunkowo przepuścił ją na następny rok. Stres odbił się na jej zdrowiu – cierpiała na wrzody żołądka, bywało, że przed występem w uczelnianym teatrze wymiotowała krwią.
Mimo tych trudności na Yale zagrała swoją przełomową rolę – na deskach uczelnianego teatru wcieliła się w 80-letnią tłumaczkę w sztuce „Idioci Karamazow”, parodii „Braci Karamazow” napisanej przez studentów. To wtedy dziekan, Robert Brustein, zapisał w swoim pamiętniku: „Meryl Streep, prawdziwe odkrycie”. Dla nas, Polaków, większe znaczenie emocjonalne ma jednak jej debiut w Yale Repertory Theatre, czyli występ w „Biesach” reżyserowanych przez Andrzeja Wajdę. Na Meryl wielkie wrażenie zrobiła koleżanka ze sceny, Elżbieta Czyżewska, która później stała się dla niej ważnym punktem odniesienia podczas pracy nad słynnym filmem „Wybór Zofii”.
Po uzyskaniu dyplomu Yale w 1975 roku Streep grała w nowojorskich teatrach, zbierając znakomite recenzje. Szybko pojawiła się też na wielkim ekranie – w 1977 roku wystąpiła u boku Jane Fondy i Vanessy Redgrave w filmie „Julia”, który zdobył trzy Oscary. Od tamtej pory aż do połowy lat 80. każdy kolejny film był dla niej krokiem do przodu i zaprezentowaniem nowych możliwości. Pod koniec lat70. Streep była więc u progu wielkiej kariery filmowej – wkrótce miała zagrać w produkcjach tak kultowych, jak „Łowca jeleni”, „Sprawa Kramerów” czy wspomniany „Wybór Zofii” (dwie ostatnie przyniosły jej Oscary). Przyszłość zawodowa wyglądała nader optymistycznie, niestety w życiu osobistym Meryl czekała tragedia.
Od czasów liceum niezmiennie otaczał ją wianuszek adoratorów. Na Yale o jej względy walczyło dwóch początkujących aktorów: Philip Casnoff (z którym lata później zagrała w głośnym filmie „Czwarta władza”) i kolega z roku Alan Rosenberg. Kiedyś doszło między nimi do ostrej wymiany zdań, która jednak nie przyniosła zwycięstwa żadnemu. Meryl zresztą i tak wkrótce miała poznać Johna Cazale’a, a z nim nikt nie mógł się równać.
Spotkali się podczas pracy nad sztuką „Miarka za miarkę” Szekspira. Był od niej 14 lat starszy i wśród znajomych słynął z… powolności. „Jesz z nim posiłek, a kiedy kończysz – a potem zmywasz i kładziesz się spać – on jest dopiero w połowie. Następnie wyciąga cygaro. Najpierw je podpala, przygląda się, smakuje. W końcu zaczyna palić”, opisywał aktora Al Pacino.
Wyświetl ten post na Instagramie
Dla Meryl nie miało jednak znaczenia to, co doprowadzało do szału współpracowników i przyjaciół Johna. Godzinami rozmawiała z nim o pracy, był dla niej mentorem, inspiracją. Planowali ślub i dzieci. „Był inny niż wszyscy, których znałam. Chodziło o jego odmienność, człowieczeństwo, ciekawość wobec ludzi i współczucie” – mówiła później. Kiedyś powiedziała też: „Ten facet sprawiał, że wszystko miało jakieś znaczenie”. Wystąpili razem nie tylko na deskach teatru, ale też w „Łowcy jeleni” Michaela Cimino.
Cazale był już wtedy tak chory, że producenci próbowali zwolnić go z obsady, obawiając się, że nie zdoła dokończyć pracy. Dopiero interwencja Roberta De Niro, który osobiście opłacił ubezpieczenie kolegi, uratowała sytuację. Krótko po tym, jak zaczął się jego romans z Meryl, u Johna zdiagnozowano raka płuc z przerzutami do kości. Miał świadomość, że z tego nie wyjdzie, ale ona otoczyła go troskliwą opieką i do końca wierzyła, że wyzdrowieje. Zmarł po niecałych dwóch latach związku.
Gdy lekarze stwierdzili zgon, zrozpaczona Streep uderzała Johna w klatkę piersiową. Wtedy na chwilę otworzył oczy i powiedział: „Wszystko w porządku, Meryl”.
Krótko po śmierci Johna w ich mieszkaniu pojawiła się eksdziewczyna aktora. Jak się okazało, jej nazwisko widniało na akcie własności lokalu. Na nic zdały się prośby – Meryl musiała się wyprowadzić.
Wyświetl ten post na Instagramie
Teraz była zrozpaczona nie tylko śmiercią ukochanego mężczyzny, ale też wizją bezdomności – nie miała gdzie się podziać. Z pomocą przyszedł kolega jej brata, Don Gummer. „Był rzeźbiarzem: krzepkim mężczyzną o kręconych włosach i słodkim uśmiechu – taki bardziej muskularny i spokojniejszy Sonny Corleone”, pisze Schulman. Don zaproponował, że przechowa u siebie jej rzeczy – ona jechała akurat na plan filmu „Uwiedzenie Joe Tynana”. Po skończeniu zdjęć nadal nie miała gdzie mieszkać – wtedy zaoferował, że udostępni jej swoje nowojorskie mieszkanie, bo sam wybierał się w podróż dookoła świata. Streep spędziła kilka miesięcy pośród jego prac, z każdym dniem czując coraz większą fascynację młodym artystą. Pisali do siebie listy i jeszcze zanim Gummer wrócił do Nowego Jorku i urządził jej u siebie pokój, wiedzieli, że się kochają. 30 września 1978 r., zaledwie sześć miesięcy po śmierci Johna Cazale’a, Meryl wyszła za mąż. Jej małżeństwo z Donem uchodziło za jedno z najbardziej udanych w Hollywood.
Jak stworzyć taki związek? Oto odpowiedź aktorki: „Jedyne, co mogę powiedzieć na temat małżeństwa: warto spojrzeć na nie jak na umięśnione ciało, które należy ćwiczyć”.
„Mój sukces ma bezpośredni związek z moją rodziną i miłością męża”, mówiła w PANI w 2016 roku. Niby banalna uwaga, jakie często słyszymy z ust gwiazd, ale w przypadku kobiety, którą feministki chciałyby widzieć w roli prezydenta, daje do myślenia. Ktoś taki jak Meryl Streep o kim od młodości mówiono, że sprzeciwia się patriarchatowi, teoretycznie nie potrzebuje męskiego wsparcia. Jednak trzeba też pamiętać, że małżeństwo państwa Gummerów nie było w pełni tradycyjne. To ona zarabiała więcej, a on musiał wziąć na siebie opiekę nad czworgiem ich dzieci, gdy wyjeżdżała na plany filmowe. Udało jej się wypracować relację opartą nie na męskiej dominacji, lecz na partnerstwie.
Dla nas, kobiet, które podziwiają ją na ekranie, większe znaczenie ma jednak sprzeciw Streep wobec męskiej dominacji w show-biznesie. Dziś nikogo nie dziwi, że 60- czy nawet 70-letnia kobieta gra główną rolę w popularnej produkcji, ale jeszcze 15 lat temu nie było w tym nic oczywistego. I jakkolwiek dziwnie może to zabrzmieć, takie aktorki jak Jane Fonda, Helen Mirren czy Glenn Close zawdzięczają kontynuację kariery w dojrzałym wieku między innymi staraniom Streep. 1 sierpnia 1990 roku 41-letnia wówczas Meryl wygłosiła przemowę na konferencji Stowarzyszenia Aktorów Filmowych.
W czasach, gdy większość pierwszoplanowych ról kobiecych to role prostytutek, niewiele będzie propozycji dla kobiet po czterdziestce. Mniej więcej w tym wieku aktorki, tak samo jak dziwki, przestają mieć branie.
Było to oczywiście nawiązanie do oszałamiającego sukcesu „Pretty Woman”, czyli historii prostytutki (Julia Roberts), której życie cudownie odmienia bogaty biznesmen (Richard Gere). Podczas konferencji Streep pokazała też, jak bardzo spadł odsetek ról kobiecych, i zasugerowała, że jeśli ten trend się utrzyma, do 2010 roku nie będzie ich wcale. Nie poprzestała na słowach.
W kolejnych latach świadomie wybierała role, które zmieniały postrzeganie dojrzałych kobiet i poruszały problemy ich dotyczące. Też nie było jej łatwo, bo gdy tylko skończyła magiczną czterdziestkę, w jednym roku zaproponowano jej trzy różne role wiedźm. Na początek wystąpiła w komedii „Ze śmiercią jej do twarzy” Roberta Zemeckisa. Jej bohaterkami są dwie rywalizujące ze sobą i przerażone upływem czasu aktorki. Choć produkcja spotkała się z krytyką, m.in. z powodu nadmiaru efektów specjalnych, niosła ważny przekaz.
To był film o kobietach, chirurgii plastycznej i zmienianiu samej siebie aż do deformacji ciała. Żeby zostać kim? Upiorną wersją czegoś, co było podobne do ciebie, gdy miałaś 20 lat? , mówiła Meryl.
Dwa lata później zagrała w „Dzikiej rzece”. Musiała nauczyć się, jak spływać pontonem po górskiej rzece, a nawet przepływać nim wodospady. Już przed premierą krytycy kpili z pomysłu obsadzenia jej w roli Gail, przewodniczki po rzece Kolorado. Dawali do zrozumienia, że nie podoła wyzwaniu, że desperacko stara się zwrócić na siebie uwagę. „To rozpaczliwa próba osiągnięcia czegoś, co z definicji jest nieosiągalne”, można było przeczytać w magazynie „Us”. Streep sama śmiała się później, że „Dzika rzeka” była dla niej sposobem na pokonanie kryzysu wieku średniego, niemniej zagrała na nosie krytykom. Przez pół roku ćwiczyła po trzy i pół godziny dziennie i bez problemu poradziła sobie ze wszystkimi trudnymi scenami, dowodząc, że wiek nie jest żadną przeszkodą. Należałoby dodać – wiek kobiety, bo przecież gdyby taką rolę miał zagrać czterdziestoparolatek, nikt nie śmiałby wątpić w jego potencjał.
W kolejnym filmie pokazała, że kobiety dojrzałe też mogą wzbudzać pożądanie i czerpać radość z seksu. Mowa o „Co się wydarzyło w Madison County” (1995) w reżyserii Clinta Eastwooda. Wytwórnia nie chciała dać jej roli w tej opowieści o romansie statecznej gospodyni domowej z przypadkowo poznanym fotografem, który wyzwala w niej nieznane dotąd pokłady namiętności. Uznano, że w filmie powinna wystąpić ponętna 30-latka, ale Meryl tłumaczyła, że taka decyzja zniechęci fanki powieści Roberta Jamesa Wallera, literackiego pierwowzoru filmu, w którym główna bohaterka jest dojrzałą kobietą. Co ciekawe, wstawił się za nią Eastwood, który później zagrał jej kochanka. Ich walka o przyznanie roli Streep opłaciła się – film został świetnie przyjęty przez krytykę i był największym sukcesem Meryl od 1985 roku, gdy zagrała w „Pożegnaniu z Afryką”.
„W wieku 45 lat Meryl łamała konwencje, tymczasem jej koleżanki rzucały ręcznik albo brały, co się nawinęło. Jane Fonda nieoczekiwanie ogłosiła koniec kariery na początku lat 90. Sally Field, 47-latka, w ciągu zaledwie sześciu lat przeszła od roli ukochanej Toma Hanksa („Puenta”) do roli jego matki („Forrest Gump”)”, pisze Erin Carlson w biografii „Queen Meryl”.
To, że właśnie Streep zagrała z powodzeniem Franceskę w „Co się wydarzyło w Madison County”, daje do myślenia, zwłaszcza jeśli posłuchamy samej aktorki, która lubi podkreślać, że wciąż jest angażowana do filmów, bo nigdy nie określała się poprzez swoją seksualność. Do tego dodajmy słowa jej przyjaciółki Tracey Ullman, która dziewięć lat później powiedziała do Streep odbierającej nagrodę za całokształt dorobku od Amerykańskiego Instytutu Filmowego: „Tylko ty jedna naprawdę pracujesz! Cała reszta musi pokazywać cycki!”.
Magazyn „Time” nazwał „Co się wydarzyło w Madison County” prezentem Eastwooda dla kobiet. Był to też oczywiście prezent od Meryl – nie pierwszy i nie ostatni. Szczególnie hojnie obdarowała nas w pierwszej dekadzie XXI wieku. To wtedy zagrała lodowato zimną, wzbudzającą lęk w pracownikach Mirandę Priestly, inspirowaną Anną Wintour, redaktor naczelną amerykańskiego „Vogue’a”. Miała 57 lat, a „Diabeł ubiera się u Prady” okazał się najbardziej dochodowym filmem w jej karierze. Dwa lata później pod względem dochodów przebił go musical „Mamma Mia!”, w którym z kolei można było zobaczyć, jak blisko 60-letnia Streep robi szpagat i skacze lepiej niż niejedna 20-latka.
Przesłanie filmu znów dawało nadzieję dojrzałym kobietom: grana przez Streep Donna bierze ślub z mężczyzną, którego kochała w młodości, dowodząc, że nigdy nie jest za późno na miłość.
„Przebiła szklany sufit i jako starsza kobieta wciąż jest gwiazdą filmową. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło”, komentował sukcesy Meryl znany reżyser Mike Nichols.
Kolejne prezenty Meryl dla kobiet? Komedia „To skomplikowane”, w której skutecznie walczyła z babcinym wizerunkiem 60-latek, przywracając im prawo do bujnego życia erotycznego, oraz „Julie i Julia”, w której oprócz fantastycznie zagranej postaci gwiazdy kulinarnej Julii Child zachwyca opowieść o jej małżeństwie z Paulem Childem (Stanley Tucci). „Tych dwoje ludzi, zupełnie nieprzypominających stereotypowych kochanków, łączy ogromna, ożywcza miłość. Ponieważ ich atrakcyjność nie ma znaczenia, wszystko staje się prawdziwsze i bardziej intymne. Człowiek, który ma za sobą długi staż małżeński, kocha, nie przyglądając się drugiej osobie. Nie oceniam na co dzień wyglądu mojego męża i nie zastanawiam się, czy jest wystarczająco uroczy. I mam nadzieję, że on też tego nie robi!”, mówiła o produkcji Meryl. Jej trzecia oscarowa rola to prezent szczególny. W 2011 roku aktorka oddała hołd pierwszej premier Wielkiej Brytanii – Margaret Thatcher. I oczywiście „Żelazna dama” to nie koniec filmów, w których Meryl przypomina nam o naszych prawach i możliwościach. Później zagrała m.in. Emmeline Pankhurst, jedną z założycielek brytyjskiego ruchu sufrażystek.
Co ciekawe, na początku kariery aktorka podpadła feministkom. „Sprawa Kramerów” przyniosła jej pierwszego Oscara, ale opowieść o dobrym ojcu i złej, porzucającej dziecko matce nie spodobała się wielu kobietom. Streep próbowała jednak ratować postać Joanny Kramer, walcząc o takie zmiany w scenariuszu, by widzowie lepiej zrozumieli, dlaczego postanowiła się rozwieść i dlaczego dopiero po dłuższym czasie chce znów opiekować się synem. Partnerujący jej Dustin Hoffman był wściekły. Potrafił wrzasnąć: „Może przestaniesz wymachiwać feministycznym sztandarem i po prostu zagrasz tę scenę?”.
Sama była zaprzeczeniem Joanny Kramer. W roli matki czworga dzieci (Henry’ego, Mamie, Grace i Louisy) poradziła sobie znakomicie, co potwierdzała m.in. Tracey Ullman. „W weekend, kiedy ja bym po prostu padła, powierzywszy dzieci kolejnej zmianie opiekunek, Meryl zajeżdża pod mój dom z dziesięciorgiem dzieci w minibusie i pyta, czy moja córka ma ochotę się z nimi zabrać”, mówiła w 1992 roku. Oczywiście bycie dzieckiem Meryl Streep nie zawsze było łatwe. „Jej sława doprowadzała mnie do szału i wciąż doprowadza”, przyznała w jednym z niedawnych wywiadów Mamie Gummer, która zresztą poszła w ślady mamy i też występuje w filmach. „Kiedy o mnie opowiadała, na przykład w talk show, to było trochę irytujące. To jest OK, gdy odbywa się w otoczeniu kilkorga przyjaciół, trochę gorzej, gdy odbywa się przed całym krajem”, dodała, przyznając jednak, że Meryl robiła, co mogła, by ona i jej rodzeństwo mieli normalne dzieciństwo z dala od blasku fleszy.
Dzieci Streep od dawna są dorosłe, a ona nie musi już się martwić, czy plan filmowy nie będzie za daleko od domu. Nie przestaje stawiać sobie wyzwań aktorskich i nie zwalnia tempa – w ubiegłym roku zagrała w aż dwóch produkcjach: „Balu” i „Niech gadają”. „Po każdym filmie mówię mężowi: No dobra, to by było na tyle. Nie będę już pracowała, musimy pomyśleć o jakimś dobrym miejscu, w którym spędzimy emeryturę”, przyznała w jednym z ostatnich wywiadów. Miejmy nadzieję, że jeszcze długo nie zacznie szukać tego miejsca.
Wyświetl ten post na Instagramie