To Julia Roberts przebiła szklany sufit i pierwsza dostała za rolę 20 milionów dolarów – tyle, co jej koledzy. Dziś aktorka chodzi z córką na uliczne protesty, bo chce jej pokazać, że głos kobiet jest ważny, a razem jesteśmy silniejsze.
Spis treści
Uśmiech Julii Roberts to przeciwieństwo tajemniczego, ledwo zauważalnego uśmiechu Mony Lizy. Jest szeroki, ciepły, zaraźliwy, według plotek ubezpieczony na 30 milionów dolarów. To właśnie on sprawił, że 30 lat temu, po roli w "Pretty Woman" Julia Roberts stała się ulubienicą widzów na całym świecie, choć ona sama z nutą przekory twierdziła: "Mam usta wielkości bramy do garażu i mogłabym jeść w poprzek bagietkę, nie rozumiem, jak ktoś może uważać mój uśmiech za piękny".
Zawodowo i prywatnie Julia Roberts przeszła przez ten czas długą drogę: od rozkapryszonej hollywoodzkiej księżniczki z burzliwym życiem uczuciowym przez królową komedii romantycznych po dojrzałą kobietę i aktorkę dramatyczną. Ostatni raz mogliśmy oglądać ją trzy lata temu w serialu "Homecoming" oraz filmie "Powrót Bena", ale niebawem wróci na ekrany serialową adaptacją powieści Laury Dave "The Last Thing He Told Me". Jej bohaterka to kobieta, która po tajemniczym zaginięciu męża niespodziewanie nawiązuje relację z nastoletnią pasierbicą.
Dziś Julia Roberts pojawia się wyłącznie w projektach, które są dla niej wyzwaniem, ale nie lubi, kiedy dziennikarze podkreślają, że po przekroczeniu czterdziestki zaczęła dostawać więcej ambitnych propozycji: "To zabawne, że tyle się mówi o równości płci, a dojrzałe aktorki wciąż są pytane, czy teraz mają ciekawsze role do zagrania. Aktorów jakoś nikt o to nie pyta. Liczy się ich warsztat, nie PESEL. Tak samo jest zresztą z wyglądem. Ja wciąż muszę dzielić się poradami, jak dbać o wygląd »w tym wieku«, a przecież nikt nie ośmieli się zapytać George’a Clooneya, jaki krem wklepuje w twarz, zanim położy się spać. Czas zacząć traktować kobiety poważnie" – mówi 54-letnia Julia.
Wyświetl ten post na Instagramie
Codziennie wstaje o 5.30 rano i przygotowuje śniadanie dla trójki dzieci oraz męża Daniela Modera. Najczęściej naleśniki z bekonem, które podaje na tarasie domu w Malibu. Potem zawozi 16-letnie bliźniaki, Hazel i Phinnaeusa, oraz 13-letniego Henry’ego do szkoły. Po powrocie idzie na szybki spacer po plaży, sprząta, gotuje, czasem czyta scenariusze. Często podkreśla, że aktorstwo zeszło na drugi plan, a ona jest przede wszystkim żoną, matką i gospodynią domową. "Nie miałabym śmiałości dawać komukolwiek rad, jak robi to Gwyneth Paltrow na swojej stronie poświęconej prowadzeniu domu, ale jestem boginią ogniska domowego" – śmieje się. I dodaje:
Przez mój zawód ludzie uważają, że muszę być niezwykle fascynującą osobą. Ale to moja praca jest niezwykła, nie ja. Ja jestem po prostu panią Moder - przyznaje Roberts.
Kiedy tak mówi, można na chwilę uwierzyć, że aktorka jest jedną z nas, sympatyczną Julią z sąsiedztwa. Lecz choć Roberts lepiej niż w eleganckich sukniach czuje się w dżinsach i białym T-shircie, a na premierę "Notting Hill" przyszła z niewygolonymi pachami, nic sobie z tego nie robiąc, to wciąż pozostaje hollywoodzką boginią. A jej historia jest niczym urzeczywistnienie bajki o Kopciuszku.
To jej starszy brat Eric Roberts, przystojniak z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, miał być gwiazdą kina. Julia planowała karierę weterynarza, choć jej rodzice prowadzili w Atlancie szkółkę aktorską dla dzieci. Jedną z kursantek była córka Martina Luthera Kinga Yolanda, więc kiedy pani Roberts zaszła w ciążę z Julią, działacz na rzecz równouprawnienia Afroamerykanów, który kilka lat wcześniej dostał Pokojową Nagrodę Nobla, postanowił opłacić jej szpitalny rachunek za poród. Niestety, gdy dziewczynka miała cztery lata, Betty Lou i Walter Robertsowie rozwiedli się, sześć lat później ojciec zmarł na raka, a matka wyszła ponownie za mąż za mężczyznę, który problemy rodzinne rozwiązywał za pomocą pięści. Nic dziwnego, że kiedy tylko Julia skończyła liceum, uciekła do Nowego Jorku i zamieszkała ze starszym rodzeństwem. Porzuciła marzenia o weterynarii i zarabiała na utrzymanie, sprzedając pizzę oraz sportowe buty i pozując jako fotomodelka, aż wreszcie wciągnął ją świat filmu.
Kiedy Julia Roberts miała 19 lat, poznała na planie "Satysfakcji" 35-letniego Liama Neesona i zakochała się w nim, ale związek przetrwał tylko rok. Role, które wtedy dostawała, były mało wymagające, pieniądze niewielkie, a ona sama funkcjonowała w branży przede wszystkim jako młodsza siostra Erica Robertsa. I być może tak by zostało, gdyby on nie zaczął nadużywać narkotyków, zaprzepaszczając karierę, a ona nie przefarbowała na ciemno swoich blond włosów, żeby reżyser obsadził ją w filmie "Mystic Pizza" jako młodą Portugalkę pracującą w pizzerii, która marzy o wyrwaniu się z prowincji. Oczywiście, zagrała rewelacyjnie, bo doskonale rozumiała swoją bohaterkę, a widzowie zachwycili się jej świeżością oraz energią. Zawodowo dla Julii właśnie rozpoczynał się złoty okres, ale jej życie rodzinne coraz bardziej się komplikowało. Roberts zerwała kontakt z bratem, gdy ten przez narkotyki wylądował w więzieniu, a sytuację pogorszył fakt, że podczas rozprawy rozwodowej zeznawała na korzyść żony Erica walczącej o pozbawienie męża praw rodzicielskich do ich córki Emmy Roberts (również aktorski). Ale to nie był koniec problemów z uzależnieniami wśród jej bliskich.
Siedem lat temu przyrodnia siostra Julii Roberts Nancy popełniła samobójstwo, przedawkowując narkotyki w dniu, kiedy Julia miała jechać na lunch dla twórców nominowanych do Oscara (dostała nominację za rolę w "Sierpniu w hrabstwie Osage"). W pięciostronicowym liście pożegnalnym kobieta za swoje problemy psychiczne obwiniała głównie matkę i sławną siostrę.
Wyświetl ten post na Instagramie
Po "Mystic Pizza" Julia zagrała m.in. w "Stalowych magnoliach", za które zdobyła swoją pierwszą nominację do Oscara, ale prawdziwym przełomem była "Pretty Woman". Niewiele jednak brakowało, żeby Vivian zagrała inna aktorka. Pierwotnie film miał być mrocznym dramatem, którego reżyserię zaproponowano Wernerowi Herzogowi, ale kiedy projekt przejął Disney, scenariusz przerobiono na komedię romantyczną, a studio chciało zatrudnić specjalistę tego gatunku, więc Roberts wyrzucono z obsady, a jej miejsce zaproponowano m.in. Meg Ryan, Michelle Pfeiffer, Sarah Jessice Parker oraz Sandrze Bullock. Wszystkie cztery odmówiły zagrania prostytutki, nawet jeśli ta miałaby być uosobieniem niewinności. Wtedy Julia wróciła do łask, ale reżyser Garry Marshall powierzył jej karkołomne zadanie: miała przekonać Richarda Gere’a, który kilkakrotnie odrzucił propozycję, żeby wcielił się w Edwarda. Roberts poszła więc do hotelu, w którym mieszkał aktor, i wsunęła pod drzwi karteczkę z napisem: "Proszę, powiedz »tak«". Tyle wystarczyło, żeby namówić sławnego gwiazdora.
Wyświetl ten post na Instagramie
Choć pierwsze recenzje krytyków były raczej chłodne, do kas biletowych ustawiały się kolejki, a Roberts za swoją rolę dostała drugą nominację do Oscara. Na zarzuty feministek, że film promuje prostytucję, odpowiadała krótko: "Przecież to jest bajka dla dorosłych, nie należy jej traktować zbyt serio". Jej Vivian zaczęto porównywać do uroczej Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany’ego", a sama Audrey Hepburn też najwidoczniej uznała, że Julia jest godną następczynią, bo kiedy stan zdrowia nie pozwolił jej odebrać Nagrody Gildii Aktorów rów Ekranowych przyznanej za życiowe osiągnięcia, poprosiła właśnie Julię, żeby pojawiła się na scenie zamiast niej. Po premierze okrzyknięto ją nową America’s Sweetheart (w luźnym tłumaczeniu ulubienicą Ameryki) i ta świadomość nie pozostała bez wpływu na psychikę młodej aktorki.
Kiedy pracowała nad filmem "Hook" Stevena Spielberga, koledzy donosili, że zachowuje się jak rozkapryszona gwiazdeczka, a za swoją rolę Julia dostała nominację do Złotej Maliny dla najgorszej aktorki drugoplanowej. Sam Spielberg też nie wypowiadał się entuzjastycznie o współpracy z Roberts, choć próbował ją usprawiedliwiać, mówiąc: "Przechodziła przez bardzo trudny czas w swoim życiu i to najwidoczniej nie był odpowiedni moment, żeby się spotkać na planie".
Z kolei Roberts w wywiadzie z Oprah Winfrey żaliła się: "Czytanie wypowiedzi tych wszystkich ludzi na mój temat było zaskakujące i rozczarowujące. Ale najbardziej zabolało mnie to, co powiedział pan Spielberg. Nie był co prawda niemiły, ale bardzo... zachowawczy. Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam człowiek, który powtarzał, że kocha ze mną pracować. Ani razu nie usłyszałam od niego słowa skargi. Cóż, widocznie łatwiej jest przyjąć takie stanowisko jak większość... To jednak niesprawiedliwe, że wyciągnął na światło dzienne moje problemy w życiu prywatnym. Czy je wtedy miałam? Tak. Ale czy kiedykolwiek dawałam odczuć jemu lub komukolwiek innemu, że jestem w kiepskim stanie emocjonalnym? Nie, nigdy”. Po tym wszystkim Roberts postanowiła zrobić sobie przerwę i na dwa lata zniknęła z show-biznesu.
Julia Roberts potrzebowała odpocząć nie tylko od pracy, bo przez kilka lat jeździła z planu na plan, ale również od plotkarskiego Hollywood. Odkąd zerwała zaręczyny trzy dni przed ślubem, dziennikarze nie dawali jej spokoju. To miało być wydarzenie dekady i wszystko było już przygotowane: na terenie wytwórni Fox zbudowano scenę, która przypominała rajski ogród, zaproszenia do 150 najbardziej prominentnych mieszkańców Los Angeles zostały rozesłane, a biała suknia za 8 tysięcy dolarów czekała w garderobie. Jednak 14 czerwca 1991 r. zamiast stanąć na ślubnym kobiercu ze swoim narzeczonym – dwa dni wcześniej kazała spakować mu walizki i wyprowadzić się z jej willi – aktorka wsiadła do samolotu do Dublina z jego najlepszym przyjacielem Jasonem Patrickiem. Wkrótce okazało się, że są kochankami. Porzuconym wybrankiem Julii był poznany na planie "Linii życia" aktor Kiefer Sutherland, dla którego zerwała zaręczyny z poprzednim narzeczonym oraz filmowym mężem ze "Stalowych magnolii", Dylanem McDermottem.
Roberts i Sutherland szybko stali się najpotężniejszą hollywoodzką "it-couple" i choć ich nazwiska często pojawiały się na pierwszych stronach gazet w sensacyjnym kontekście – szczególnie po tym, jak pewna tancerka go-go opisała swoje schadzki z Kieferem, a Roberts wylądowała w szpitalu, lecząc "wycieńczenie" – to nikt nie miał wątpliwości, że ta para jest w sobie szaleńczo zakochana. Czemu więc aktorka zerwała zaręczyny i wyjechała z innym? Ona nigdy nie wyjaśniła tej tajemnicy, a on rozżalony mówił w gazetach: "Julia złamała mi serce. A kiedy dorwę Jasona, rozerwę go na kawałki, bo udawał najlepszego przyjaciela, a przez cały ten czas uganiał się za moją kobietą".
Nic dziwnego, że kiedy Garry Marshall szukał głównej bohaterki do filmu "Uciekająca panna młoda", miał pewność, że Julia sprawdzi się w tej roli doskonale. Po powrocie do show-biznesu Roberts trzymała swoje życie prywatne w tajemnicy. Wielkim zaskoczeniem było, kiedy w 1993 r. ogłosiła, że wzięła ślub z muzykiem Lylem Lovettem, bo nikt nie wiedział, że ci dwoje są razem. Małżeństwo Pięknej i Bestii, bo taki przydomek im nadano, szybko się jednak rozpadło.
Lata 90. w kinie należały do Roberts. Występowała w filmach mistrzów, takich jak "Wszyscy mówią: kocham cię" Woody’ego Allena” czy "Prêt-à-porter" Roberta Altmana, kasowych komediach romantycznych "Mój chłopak się żeni" i "Notting Hill", aż wreszcie w 2000 r. zagrała w opartej na faktach "Erin Brockovich" Stevena Soderbergha. Wcieliła się w niewykształconą, borykającą się z dramatyczną sytuacją finansową matkę trojga dzieci, która doprowadza do procesu o odszkodowanie dla setek osób pokrzywdzonych przez wielki koncern. I dostała Oscara. Jeśli wcześniej pojawiały się jakiekolwiek wątpliwości, czy Julia ma autentyczny talent, a nie tylko mnóstwo szczęścia i uroku, właśnie zostały rozwiane.
Odbierając statuetkę, aktorka płakała i prosiła orkiestrę, żeby nie zaczynała jeszcze grać, tylko dała jej więcej czasu na podziękowania. Za rolę w "Erin Brockovich" Roberts wynegocjowała rekordową gażę i została pierwszą kobietą, która zainkasowała 20 milionów dolarów, czyli stawkę zarezerwowaną wyłącznie dla męskich gwiazd. Z tej okazji George Clooney i Brad Pitt, jej kumple z planu "Ocean’s Eleven", w ramach żartu wysłali banknot 20-dolarowy z dopiskiem "Słyszeliśmy, że dostajesz dwudziestkę za film". Julia przebiła wtedy szklany sufit i to dzięki niej kilkanaście lat później Jennifer Lawrence mogła napisać esej, w którym domagała się za swoją pracę takiego samego wynagrodzenia, jakie dostają jej koledzy, i rozpocząć dyskusję na temat równych płac w Hollywood.
Wyświetl ten post na Instagramie
Aktorka co prawda nie jest oczywistą ikoną feminizmu, ale często staje po stronie kobiet. Zdecydowanie potępiła Harveya Weinsteina, choć grała w wielu jego produkcjach, a w 2016 r. pojawiła się w Cannes boso, demonstrując w ten sposób, co myśli o fakcie, że rok wcześniej organizatorzy festiwalu nie wpuścili kilkunastu uczestniczek na pokaz filmu "Carol", bo nie włożyły butów na wysokim obcasie. A przecież nikt nie wyprosi z imprezy Julii Roberts. Niedawno aktorka przyznała też, że poszła z córką na pierwszy Marsz Kobiet w Waszyngtonie: "Prezydentem został Donald Trump, który marginalizuje kobiety, więc chciałam, żeby Hazel poczuła, że jej głos się liczy, że jest ważny. Maszerowanie z tymi wszystkimi kobietami sprawiło, że obie poczułyśmy się silne".
W tym samym wywiadzie zaapelowała do młodych dziewczyn, żeby nie dążyły do fizycznej perfekcji, bo to pułapka. "Instagram założyłam niedawno, a możliwość komentowania moich zdjęć posiada tylko niewielka grupka osób, które sama obserwuję, więc nie znałam ciemnych stron social mediów. Poznałam je dopiero, kiedy moja siostrzenica Emma (Roberts, też aktorka – red.) wrzuciła na swój profil nasze wspólne zdjęcie, na którym widać, jak rano pijemy przy stole herbatę. Pojawiło się pod nim mnóstwo hejterskich wpisów, że paskudnie się starzeję, że jestem zaniedbana i wyglądam jak facet. Poczułam się tym dotknięta, mimo że jestem kobietą po pięćdziesiątce i powinnam mieć do takich spraw dystans. Dlatego wyobrażam sobie, jak bolesne muszą być takie komentarze dla 15-latek".
Od tamtego czasu aktorka z premedytacją wrzuca na Instagram zdjęcia bez makijażu i filtrów, a o zabiegach medycyny estetycznej mówi zdecydowanie: "Raz w życiu zrobiłam sobie botoks i chodziłam nieustannie zdziwiona przez kilka miesięcy. Nigdy więcej! Chcę, żeby dzieci mogły odczytywać emocje z mojej twarzy i żeby ta twarz pokazywała drogę, jaką przeszłam. I żeby to nie była tylko droga do gabinetu chirurga plastycznego". Po rozwodzie z Lovettem Roberts spotykała się z kilkoma znanymi mężczyznami, m.in. z gwiazdorem "Przyjaciół" Matthew Perrym oraz Benjaminem Brattem, ale dziś twierdzi, że dopóki na jej drodze nie stanął operator Daniel Moder, nie miała pojęcia, czym jest miłość.
Wyświetl ten post na Instagramie
Gdy Julia Roberts i Danny Moder poznali się na planie filmu "The Mexican", on miał żonę, więc długo byli tylko przyjaciółmi. I kiedy aktorka zrozumiała, że jest zakochana, była przerażona. "Wiedziałam, że muszę powiedzieć o tym Danny’emu (takiego zdrobnienia używa – red.) i obawiałam się, że przez to wyznanie mogę stracić bliskiego człowieka. Przecież on mógł powiedzieć, że nie odwzajemnia mojego uczucia!" – przyznała w wywiadzie z Oprah Winfrey. Na pytanie, czy nie przeszkadzał jej fakt, że Moder ma żonę, odpowiedziała: "Oczywiście, ale Danny złożył wniosek o zakończenie małżeństwa, zanim zostaliśmy parą. Dopiero kiedy to zrobił, pozwoliliśmy, żeby uczucie między nami w pełni rozkwitło". Po dwóch latach bezskutecznych batalii sądowych Julia postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i ponoć zapłaciła Verze Steimberg 200 tys. dolarów, żeby podpisała papiery rozwodowe. Co prawda wszyscy wieszczyli temu związkowi szybki koniec, mówiąc, że Julia kupiła sobie męża, ale para w tym roku będzie obchodziła 19. rocznicę ślubu.
Zanim poznałam Danny’ego, byłam samolubnym bachorem, myślałam tylko o sobie i o robieniu filmów. Nasz ślub wszystko zmienił, zaczęłam inaczej patrzeć na świat – mówi Roberts.
Już nie ucieka, znalazła swoje miejsce. Bo jak przyznała kilka lat temu w wywiadzie dla PANI: "To mąż sprawia, że uśmiecham się najczęściej. I dzieciaki. Moja rodzina".