Nazywała się Norma Jeane, ale świat zna ją jako Marilyn Monroe: zmysłową kobietę i ikonę kina. Z ekranu czarowała uśmiechem i gracją. Prywatnie walczyła z niepewnością, samotnością i lękiem. Lękiem przed światem i obłędem, który dotknął kilka pokoleń jej rodziny. Historia tej piękności do dziś skrywa wiele tajemnic.
Spis treści
W latach 50. XX wieku miała u stóp cały świat. – Bogini! – mówili faceci i umawiali się z dziewczynami przypominającymi Marilyn. – Chcę żyć i kochać tak, jak ona – marzyły kobiety, a potem godzinami ćwiczyły przed lustrem jej figlarny uśmiech. Nikt nie podejrzewał, że patrząc na Monroe, widzi produkt stworzony przez Hollywood. Gwiazdę, którą się nie czuła.
Norma Jeane Mortenson każdego dnia budziła się przerażona. Bała się tego, że jako aktorka nie jest wystarczająco dobra. Że na planie za mało z siebie daje. Że źle wygląda. Jednak najbardziej obawiała się obłędu. Jej matka cierpiała na schizofrenię. Trafiła do szpitala, kiedy córka miała 8 lat. W tym samym zakładzie wcześniej leczyła się także jej babka. Nic dziwnego, że ikona kina oczyma wyobraźni widziała tam siebie. Na przekór lękom, postanowiła dawać innym szczęście. Sama miała go tak niewiele! Szukała też miłości. – Każdy kochanek jest tylko statystą w filmie, który opowiadam sobie całe życie. To historia faceta, który pokocha mnie taką, jaka jestem – zwierzyła się psychoanalitykowi po rozstaniu z Yvesem Montandem.
Urodziła się 1 czerwca 1926 roku, kilka miesięcy przed śmiercią Rudolfa Valentino. W szkole średniej uznała, że to znak i postanowiła zostać aktorką. Świat kina poznała z opowieści matki, pracującej jako montażystka. Gladys Mortenson, z domu Monroe, zabierała ją do Hollywood, gdzie retuszowała zdjęcia gwiazd. Potem woziła ją do hoteli, w których spotykały się sławy. Albo dawała drobne na kino.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Norma Jeane siadała w pierwszym rzędzie i z wypiekami na twarzy śledziła to, co działo się na ekranie. Filmy dodawały jej otuchy, kiedy myślała o bliskich.
Ojciec jej nie uznał. Matka po raz pierwszy oddała ją do rodziny zastępczej, gdy miała kilka tygodni. Doglądała dziewczynki, ale nie chciała, aby zamieszkała u niej. Po hospitalizacji Gladys (1934), między 8. a 16. rokiem życia, zaliczyła 10 rodzin zastępczych. Czuła się niekochana.
Chcąc uniknąć kolejnych przeprowadzek, tuż po swoich 16. urodzinach, wyszła za mąż za oficera policji Jamesa Dougherty’ego.
Norma Jeane rozpoczęła pracę w fabryce samolotów i pewnie tam doczekałaby emerytury, gdyby nie przyszły prezydent USA. W czerwcu 1945 roku kapitan Ronald Reagan wysłał do miejsca pracy Normy wojskowego fotografa, Davida Conovera. Miał uwiecznić ładne dziewczyny, aby ich widok dodał otuchy żołnierzom (wojna dla USA skończyła się dopiero 2 września). Jego wzrok przykuła Norma. Zdjęcia, które jej zrobił, trafiły na okładki modnych magazynów. Kobieta o dziewczęcej urodzie błyskawicznie zawojowała Stany Zjednoczone. Została modelką. Rok później podpisała kontrakt filmowy. Zmieniła nie tylko kolor włosów na platynowy blond. Zaczęła też podpisywać się jako Marilyn Monroe.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Zachłystywała się nowym życiem i mężczyznami, którzy dawali jej to, za czym tak tęskniła: odrobinę uwagi. Po premierze „Asfaltowej dżungli” (1950) stała się gwiazdą. Jednak razem ze sławą przyszła udręka i niepewność. Nigdy nie nauczyła się być Marilyn. Uważała, że to maska, która ją niszczy. Podziwiano ją w filmach „Niagara”, „Mężczyźni wolą blondynki”, „Jak poślubić milionera” czy „Słomiany wdowiec”. A ona pragnęła uciec przed wizerunkiem wampa i zostać aktorką dramatyczną.
Po rozstaniu z drugim mężem Joe DiMaggio, wpadła w zaklęty krąg. Nie mogąc skupić się, spać ani pracować, łączyła alkohol z lekami pobudzającymi i uspokajającymi. W 1954 roku wyjechała z Los Angeles do Nowego Jorku, żeby w szkole Lee Strasberga uczyć się grać. Na zajęciach zachęcano ją do przeżywania traum z dzieciństwa. Zalecono psychoanalizę. Nie była szczera. Uparcie twierdziła, że jej matka nie żyje. Nie pomógł nawet związek z Arthurem Millerem, który w głębi duszy nią gardził.
Wyświetl ten post na Instagramie
Załatwił jej rolę w komedii „Książę i aktoreczka” (1957) u boku Laurence’a Oliviera. Ale genialny aktor na każdym kroku dawał do zrozumienia, że Marilyn jest nikim. A przecież miała za sobą dojrzałą kreację w „Przystanku autobusowym” (1956). Zasłużyła na Oscara, lecz go jej nie przyznano. Po „Pokochajmy się” uznano, że się skończyła. Nie doceniono nawet wspaniałej roli w „Skłóconych z życiem”. Producenci mieli dosyć borykania się z jej zmiennymi nastrojami, spóźnianiem się i myleniem kwestii.
Nie rozumieli, dlaczego uciekła z planu komedii „Słodki kompromis”, aby w maju 1962 roku na urodzinach prezydenta Johna F. Kennedy’ego zaśpiewać mu sto lat. Wyjaśniła, że dla tej jednej chwili gotowa była nawet umrzeć. Stało się to kilka miesięcy później... 4 sierpnia 1962 r. Norma Jeane, która coraz gorzej radziła sobie z przymusem bycia „boską Marilyn”, przedawkowała leki. Dziś eksperci uważają, że był to efekt pogłębiającej się depresji. Teorię o zabójstwie upozorowanym na samobójstwo odrzucają. Nie wszyscy jednak w to wierzą. Odpowiedzi na pytanie, jak było naprawdę, być może nigdy nie poznamy.
Wyświetl ten post na Instagramie.