Wywiad

Dorota Pomykała: jedyna, która nie chciała przejść się z Bradem Pittem po czerwonym dywanie

Dorota Pomykała: jedyna, która nie chciała przejść się z Bradem Pittem po czerwonym dywanie
Dorota Pomykała
Fot. Twój STYL 01/2023

Dorota Pomykała nie może narzekać na role dla dojrzałych aktorek. Na ekranie zobaczymy ją w roli Miry w filmie "Kobieta na dachu". W wywiadzie dla Twojego STYLu zdradza co wolała zrobić zamiast udziału w gali oscarowej z Bradem Pittem i dlaczego nie ma problemów z nagością na dużym ekranie.

Dorota Pomykała właśnie zagrała w nowym filmie Anny Jadowskiej "Kobieta na dachu". Jej bohaterka to Mira, położna, która z powodu "chwilówek" wpada w spiralę zadłużenia i jedyne rozwiązanie swojej sytuacji widzi w napadzie na bank. Na potrzeby roli Dorota Pomykała nauczyła się m.in. palić.

TS: Praca wciąż uczy czegoś nowego.

Dorota Pomykała: Nauczyłam się też prasować. Ania Jadowska pokazywała mi, jak się prasuje na desce, składa ubrania. Bo ja nie prasuję. Lubię wygniecione rzeczy. No i jeszcze coś! Nauczyłam się odbierać poród. Na próbę przyszła położna, znajoma kogoś z ekipy. Pokazywała, co mam robić – jak chwycić, jak przekręcić główkę, odciąć pępowinę. Kręciliśmy poród w nocy, między drugą a trzecią. Ja już byłam umęczona, bo pracowałam dzień w dzień po dziesięć godzin w traumie. Powiedziałam, że nie wyobrażam sobie, żeby tej położnej nie było ze mną na planie. I przyszła, w filmie ją widać. Ale powiedziała, że i tak bym sobie poradziła: „Kurde, ona jest świetna, robi to tak fachowo, jakby naprawdę była ze mną w robocie”. Myślę, że dziś potrafiłabym odebrać prawdziwy poród, choćby na ulicy. Właściwie mam dodatkowy fach, nigdy nie wiadomo, kiedy się człowiekowi przyda.

Mówi to pani żartem, ale padło też słowo „trauma”. To już chyba serio?

Tak. Pracuję w traumie. Ale ta praca mnie cieszy. Potrafię się jej oddać w dwustu procentach. Nie jeść, nie spać, maltretować się dla trudnych ról. W filmie, o którym rozmawiamy, jest scena w sądzie: przepraszam pracownicę banku za to, co zrobiłam. Miała być przejmująca, ale oszczędna. Uruchomiłam bebechy, wszystko w środku bolało mnie jak jasna cholera, czułam, że już nie gram, uczestniczę naprawdę w tych przeprosinach. Ale podeszła Ania, reżyserka: „Dorotko, jeszcze pokazujesz za dużo”. Byłam przerażona: „Boże, ale ja już wykorzystałam wszystkie możliwości!”. I dokładnie w tamtym momencie stało się coś niebywałego dla mnie, aktorki: przeskoczyłam siebie i odkryłam w sobie stan, którego nie znałam. Inną gotowość. No, to się zdarza rzadko.

Ile kosztuje takie zaangażowanie?

To wielki koszt. Tydzień przed zakończeniem zdjęć podeszła do mnie koleżanka aktorka. Powiedziała: „Dorota, ciebie już nie ma”. A ja nakręcona i skupiona, żeby przetrwać dwadzieścia osiem dni na planie, zapytałam tylko: „To widać na ekranie? – Nie, na ekranie jest dobrze, ale jesteś wycieńczona, potrzebujesz kroplówki”. I rzeczywiście dostałam pół dnia na wzięcie kroplówki z witaminami, minerałami. Nie nastąpił cud nad Wisłą, że wstałam i poczułam się, jakbym mogła przebiec maraton. Ale mogłam dalej grać. Na dachu pokrytym papą, w temperaturze trzydziestu stopni.

Wkładając w rolę tyle siebie, liczy pani na to, że widz jakoś się odwdzięczy?

Interesuje mnie, jak zareaguje, czy odczyta moje emocje. Pamiętam pokaz w Gdyni. Siedzieliśmy na zapleczu, film był pokazywany pierwszy raz na dużym ekranie. W Nowym Jorku to były mniejsze sale z napisem „Non popcorn” na drzwiach. Przyszła Ita, pytam: „I jak to tam wygląda? – No to idź, zobacz sama”. Poszłam na balkon i trafiłam na scenę, w której wślizguję się do mojego męża w stroju Ewy i słyszę, jak ludzie się śmieją. Bo on – grany przez Bogdana Kocę – mówi: „Noż kurwa! Zawału przez ciebie dostanę, najpierw cię jebnęło, żeby biegać z nożem kuchennym, a teraz to?”. Dobrze, że się śmieją, bo to jest śmieszne. Ale sekunda później – cisza totalna. Bo moja skamieniała twarz pokazuje im, że cierpię. Czyli odebrali to dokładnie, jak chciałam. To jest nagroda.

Zastanawiam się, czy trudne jest dla pani pokazywanie się nago? Jest coś pozytywnie wstrząsającego w chwili, gdy rozebrana kładzie się pani obok mało zainteresowanego męża.

Ciało to jest warsztat, jak głos. Nagość jest kostiumem. Jak już się podjęłam zadania, to się nie zastanawiałam, ile wałeczków będzie widać. Poza tym byłam tak przejęta wagą tej sceny, tyle musiałam z siebie wyciągnąć, że nie myślałam, czy jestem goła, czy w nartach. Ale po pokazie filmu w Ameryce jakiś mężczyzna skomentował, mrucząc: „Mhm, ale pani jest odważna”. Do dziś nie wiem, co miał na myśli – odwagę w rozbieraniu się? Ale proszę sobie wyobrazić, że od tamtej pory na Instagramie dostaję propozycje matrymonialne od amerykańskich żołnierzy! Ja tam nie wrzucam żadnych prywatnych zdjęć. Ale oni przysyłają oferty, pokazują mi się z dziećmi, sami. Nie odpisuję, tylko patrzę: kolejny żołnierz, co się dzieje?

Niech pani nie kokietuje, to cieszy każdą kobietę.

Ja nie zwracam uwagi, czy ktoś się mną interesuje, czy nie.

Czy nagrody wyzwalają w pani głód nowych ról?

Nie. Nigdy takiego nie czułam. Przygotowuję młodzież do szkół teatralnych, ci ludzie mają ogromną świadomość, o co im chodzi. Kształcą się, robią zadania aktorskie, ćwiczą dykcję, ciało. Patrzę na nich i zastanawiam się, jaką świadomość miałam w ich wieku. Kim byłam? Jeszcze czytałam "Małego księcia". Nie myślałam, że chcę być aktorką. Do szkoły teatralnej poszłam dla sprawdzenia, czy mam jakieś talenty. Gdy mnie przyjęto, pomyślałam: jak fajnie, ale nie wiedziałam, co z tym zrobić. Wysłałam telegram do nieświadomych rodziców, którzy byli na wczasach nad morzem: „Dostałam się do szkoły teatralnej, co wy na to?”. Tata odpisał: „Czekam na dworcu w Jastarni”. Tam zapytał: „To co będzie, córeczko? – Nie wiem, ale jak się dostałam, to może zobaczę, jak tam jest?”. Nie miałam żadnych oczekiwań i do dzisiaj ich nie mam. Dopiero niedawno, po Nowym Jorku, pomyślałam po raz pierwszy w życiu: A może ja mam więcej talentu, niż dostaję propozycji?

Jak chciałaby pani żyć dalej w tym zawodzie?

Chciałabym zagrać coś innego, nie powtarzać się. Niedawno dostałam ciekawą rolę w Danii. Serial, w którym grałam Polkę, matkę dwóch synów. Grałam po polsku, a oni po duńsku. Znów rola traumatyczna, bo bohaterka ma za sobą Oświęcim. A po powrocie z Gdyni od razu pojechałam na plan młodej reżyserki Nataszy Parzymies. Nie mogę powiedzieć za dużo, zagrałam w filmie o wyjątkowej relacji, nazwijmy: przyjaźni dwóch starszych kobiet. Premiera niedługo.

Choć sukcesy takie jak pani czy Katarzyny Figury potwierdzają siłę dojrzałych aktorek, większość z nich narzeka na brak zainteresowania reżyserów.

Ja na ten temat nie rozmyślam. Bo nie jestem typową aktorką, która usiądzie w garderobie i będzie się podziwiać w lustrze, cztery godziny malować. Ja w ogóle się w teatrze nie maluję w moich rolach. Gram z taką twarzą, jaką pani widzi teraz. Mam teorię: jeśli coś mi jest pisane, dostanę to. I odwrotnie. Kiedyś byłam bardzo daleko posunięta w próbach w pewnym przedsięwzięciu. Nic nie wskazywało na to, że w końcu nie zagram, a nagle odebrano mi rolę. Nawet nie miałam żalu, pomyślałam: tak miało być, taka droga. Prywatnie wyznaję zasadę: mogę, ale nie muszę. Potrafię rezygnować z takich rzeczy, takich propozycji finansowych, że to się niektórym nie mieści w głowie. Do dzisiaj wiele koleżanek i kolegów nie może mi darować, że nie poleciałam do Hollywood, gdy dostałam zaproszenie związane z filmem "Sukienka" (nominowany w tym roku do Oscara w kategorii „film krótkometrażowy” – red.), przejść się z Bradem Pittem czy Angeliną Jolie po czerwonym dywanie na gali oscarowej. Podejrzewam, że jestem jedyną – co mi bardzo imponuje – osobą na świecie, która z takiej okazji nie skorzystała.

Co pani robiła w tym czasie?

Chyba pojechałam na Kretę.

To jest luksus.

Nie, to jest wolność.

 

Twój STYL Dorota Pomykała styczeń 2023

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również