Kiedyś usłyszała: "Jak nie zrobisz operacji plastycznej, będziesz grała tylko umęczone matki". Nie zrobiła. A z ról matek jest dumna. Dla Doroty Pomykały, którą możemy oglądać w nominowanym do Oscara krótkometrażowym filmie "Sukienka", bardziej od wizerunku liczy się piękne wnętrze i czy człowiek umie być pogodny mimo wszystko. Przyjaciele mówią: "Jak Dorota się uśmiecha, śmieje się cały świat!". A że dobra energia wraca, za chwilę zobaczymy ją na oscarowej gali.
Jej pierwszy pomysł na życie? Psychologia, bo obok cudzych kłopotów nigdy nie umiała przejść obojętnie. Ale było też drugie, skrywane marzenie, które dojrzewało w niej latami: praca na scenie. Nie wiedzieli o nim nawet najbliżsi. Gdy w Bytomiu gościł Krzysztof Kolberger, podeszła do niego i zapytała: "Proszę mi powiedzieć, czy mam szansę dostać się do szkoły teatralnej?". Nie wiedziała, czy ma talent. Usłyszała, że jest tylko jedna metoda, by się dowiedzieć – trzeba sprawdzić. Ryzyko się opłaciło. Dziś Dorota Pomykała jest cenioną aktorką z ogromnym dorobkiem. Udało jej się też pozostać wspaniałym, serdecznym człowiekiem. Film "Sukienka" w reżyserii Tadeusza Łysiaka, w którym wystąpiła, właśnie otrzymał nominację do Oscara.
Twój STYL: Profesor Janusz Czapiński twierdzi, że szczęście mamy zapisane w genach. Ty masz opinię osoby, która się uśmiecha niezależnie od okoliczności, więc chyba... należysz do szczęśliwców!
DOROTA POMYKAŁA: Dostałam to od losu, na wejściu. Znam od mamy taką historię: tuż po moich narodzinach usłyszała, jak zaaferowana pielęgniarka woła: „Pani córka jest w czepku urodzona!”. Przestraszona odpowiedziała: „Zabierzcie jej to!”, myślała, że chodzi o coś złego. „Ale ona przez to będzie szczęśliwa w życiu!” – wyjaśniła pielęgniarka. „A! To zostawcie jej to!” – zaordynowała mama. Dlatego mówię o sobie, że jestem uśmiechnięta genetycznie. I staram się tym uśmiechem dzielić. Jerzy Trela, z którym gram teraz w sztuce Trąbka do słuchania, powiedział do Agnieszki Glińskiej, reżyserki spektaklu: „Jak Dorota się uśmiecha, to jakby cały świat się śmiał”.
Ta pogoda ducha jest z tobą zawsze? Od świtu do nocy?
Lubię, gdy jest. A jeśli jej nie ma, szukam powodu do uśmiechu. Czytam teraz Potęgę podświadomości Josepha Murphy’ego. Intrygująca książka, bo dowodzi, że w dużej mierze sami odpowiadamy za to, jak się czujemy. Opowiada, jak przemienić smutek w pogodę ducha pracą z myślami i przekonaniami. Murphy pisze: „W drodze do szczęścia nie napotkasz żadnych przeszkód prócz tych, które sam tworzysz w myślach i wyobraźni”. Sporo w tym racji. Wielu ludzi unieszczęśliwia się nawykowym narzekaniem. Nie chcą widzieć, ile wokół dobrych spraw. Wyolbrzymiają każdy problem. Jak siedzisz w domu i narzekasz: „Wszystko do kitu, nawet pogoda”, to zatruwasz siebie malkontenctwem. Ja sobie na coś takiego nie pozwalam. Gdy czuję pokusę, by się rozżalić, spotkam się z przyjaciółką albo oglądam ulubiony film, albo idę na spacer. Drobiazgi, a wiele zmieniają. Nawet do deszczu można się uśmiechnąć.
Naprawdę nigdy nie narzekasz? Czasy mamy niełatwe...
A co to da? Anka Dymna powtarza: „Na co ja mam narzekać? Wstaję rano, mam co prawda kręgosłup przetrącony w dziesięciu miejscach, więc z trudem, ale mam też dwie sprawne ręce, nogi. Nie wszyscy mają takie szczęście!”. Zgadzam się. Nie doceniamy tego, co mamy. Za bardzo skupiamy się na brakach.
Pewna terapeutka opowiedziała mi historię córki alkoholika. Dziewczyna wyznała, że ojciec każdego dnia w południe ustawiał się w kolejce do monopolowego. Kupował wódkę i lizak dla niej. „Współczuję pani…” – użaliła się terapeutka. „Czy pani zwariowała?! Właśnie pani mówię, jak ojciec mnie kochał!” – usłyszała. Wszystko można zobaczyć od lepszej strony?
Wierzę, że tak. Przekonania, jakie mamy o życiu i o swojej historii, potrafią dużo zmienić. Ta dziewczyna mogłaby uznać: miałam beznadziejne dzieciństwo. Bo łatwego z ojcem alkoholikiem pewnie nie miała. Ale umiała z tej historii wyłuskać to, że nawet po pijaku o niej myślał. W dzieciństwie przyjaźniłam się z dziewczynką, też córką alkoholika. Pamiętam, jak robiłyśmy u niej w domu barszczyk z torebki – dla mnie coś dziwnego, bo miałam zawsze prawdziwy barszcz. Nagle wszedł jej ojciec, zalany w trupa. Zamarłam ze strachu. A ona? Pobiegła po poduszkę i z czułością podłożyła mu pod głowę, gdy osunął się w przedpokoju na podłogę. Dla niej to była dobra wiadomość, że tata śpi w domu. Czerpała satysfakcję z tego, że może się nim zaopiekować. Jako dojrzała kobieta rozumiem ją, bo jak komuś pomogę, od razu robi mi się radośniej, słoneczniej. Nie neguję tragicznych doświadczeń tych kobiet, ale to, że umiały dostrzec coś pozytywnego w nieciekawej historii, jest ich siłą. Tyle jesteśmy warci, ile chcemy dać siebie innym.
Życie cię tego nauczyło czy też wyniosłaś to z domu?
Mama pomagała sąsiadkom. Mieszkaliśmy w górniczym bloku w Bytomiu. To była prawdziwa komuna – wszyscy się znali, wspierali. Gdy mama zrobiła pierogi, niosła sąsiadce. Tylko my mieliśmy telewizor, więc na mecz czy film schodził się tłum. A gdy tata brał akordeon, wychodził na podwórko i grał, bawiła się cała kamienica. Jestem z muzykalnej rodziny, siostra Urszula grała na skrzypcach, ja na gitarze, mama i młodsza siostra Danusia śpiewały. Urządzaliśmy domowe koncerty, śpiewając na pięć głosów: „Z tamtej strony rzeki śpiewają słowiki, nie bierz ty, dziołcho, górnika, bo to pieron dziki”. Kochałam ten klimat wspólnej zabawy. Miałam szczęśliwy dom. Wielka kuchnia z piecem i dwa pokoje; jeden zajmowali rodzice, drugi ja z siostrami. Ciasno było, ale blisko i serdecznie. Od pięciu lat nie ma już rodziców. Czasem brakuje mi tchu z tęsknoty za nimi i tamtym światem. Ale byliby zaskoczeni, gdyby wiedzieli, że Sukienka, studencki film, w którym gram, zdobyła nominację do Oscara! Że ich Dorotka będzie szła po czerwonym dywanie w Ameryce! Pewnie musiałabym im opowiedzieć, co to są te Oscary. Tata górnik, mama gospodyni domowa, nie byli wykształconymi ludźmi. Ale wiem, że byliby dumni ze mnie. Zawsze byli...
Mnie zawód górnika kojarzy się z lękiem rodziny, czy mąż, ojciec wróci żywy do domu. Znasz to uczucie?
Mama żyła w nieustannym lęku, ale nas przed nim chroniła. Widziałam napięcie na jej twarzy, kiedy w kopalni była awaria i tata nie wracał dwie doby. Tak samo tężała, gdy zdarzało się tąpnięcie górnicze – to takie małe trzęsienie ziemi; w kredensie drżały szklanki. Wszyscy wiedzieli wtedy, że ziemia się osuwa – w kopalni mogło wydarzyć się coś złego. Żony górników żyją z tym lękiem na co dzień.
W filmie Kazimierza Kutza "Sól ziemi" ojcu, gdy wracał z pracy, myło się nogi, nikt nie zaczynał jeść, póki on nie zaczął. Patrzyłaś na ojca z podziwem?
Dla mnie był wzorem mężczyzny! Pamiętam, jak w Barbórkę zakładał galowy strój i czapkę z pióropuszem! Silny, uczciwy. Nie bał się niczego. Jak coś postanowił, musiało tak być. Autorytarny typ. Ale mama uznawała jego dominację, uśmiechała się do ojca z czułością.
Rodzice zapewnili mi beztroskie dzieciństwo i wsparcie. Często słyszałam: „Córeczko, jesteś wspaniała!”.
Gdy wracałam ze szkoły, obiad czekał na stole, choć rzadko dwa dania. Uwielbiałam mamine placki ziemniaczane. Ojciec mamę szanował, oddawał jej całą pensję, ona oszczędnie gospodarowała. Siedziała z ołówkiem nad zeszytem i wpisywała wydatki. Sukienki szyła nam sama. Na drutach robiła swetry, kapelusze.
Oszczędność i umiar też masz w genach?
Skąd! Jak coś zarobię, od razu wydaję, najchętniej na podróże. Zabieram całą rodzinę, bo dla mnie tylko radość dzielona z innymi ma sens. Materialne sprawy nie są ważne. Tak mnie wychowano. Miałam jedną szmacianą lalkę, którą uszyła mama. Przechodziła z najstarszej siostry na najmłodszą. Prawdziwej lalki ze sklepu nigdy nie dostałam, ale nie rozpaczałam. Niedawno znalazłam w starym pamiętniku zdanie: „Cieszę się, że nie urodziłam się na puchowych dywanach”. Nie pamiętam, czemu je napisałam, ale dziś się pod tym podpisuję. Nie zazdrościłam koleżankom z bogatszych domów. Wytłumaczyłam sobie, że łatwiejsze życie bywa też powierzchowne, płytkie. W mojej klasie była zamożna dziewczynka, córka kierownika sklepu meblowego, mieli nawet telefon – wtedy rzadkość. Ale wydawała mi się nieciekawa, nie miałam z nią o czym rozmawiać.
Może bieda rozwija wyobraźnię, wrażliwość? Ja zamiast w drogie sukienki byłam ubrana w... wartości. W domu ciągle o nich słyszałam. Pamiętam scenę: byłam młodą aktorką, szłam z mamą ulicą, jakiś pan poprosił mnie o autograf. Chciałam się wymigać, czułam się skrępowana, a mama powiedziała: „Dorotko, szanuj ludzi, którzy cię cenią”. Zostałam z tym zdaniem na zawsze.
Uważasz, że trudny start zawsze wyposaża w siłę? Niektórzy mówią, że podcina skrzydła.
…na pewno hartuje ducha, daje człowiekowi jakąś głębię. Zauważam to w młodych ludziach z mojego studium aktorskiego w Katowicach. Nie muszę pytać, kto jest z trudnej rodziny, a kto ma w domu sielankę. Widzę to na scenie. Im aktor więcej przeżył jako człowiek, tym jest bardziej wiarygodny. Gdyby nie dom rodzinny, nie zagrałabym tak, jak zagrałam Mirę w Kobiecie na dachu. Ona jest jak moja mama. Prosta kobieta z wielką wrażliwością, która skrywa ból i cierpienie.
Skąd w dziewczynce z Bytomia, córce górnika, marzenie o aktorstwie?
Od dziecka coś mnie wołało na scenę, ekran. Pamiętam, że w kącie pokoju rodziców stał telewizor z wielkim kineskopem, a ja zaglądałam z każdej strony do tego "pudła" i pytałam mamę: "Jak tam wejść do tej telewizji?". Miałam z sześć lat. A gdy czterej pancerni bez psa przyjechali do Bytomia, z wrażenia w tłumie zgubiłam młodszą siostrę. To była magia, do której mnie ciągnęło. Na egzaminy do szkoły teatralnej pojechałam w tajemnicy. Dopiero gdy się dostałam, wysłałam do rodziców telegram. Tata zarządził naradę "co z tym zrobić?". Nikt nie planował, że będę aktorką. "Może już skończę tę szkołę, skoro się dostałam, i zobaczymy" – zaproponowałam nieśmiało. Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy się do tego zawodu nadaję. Na "ścianki" nie chodzę, w teatralnym bufecie nie przesiaduję, imprez unikam, popularność mnie krępuje, wywiady peszą. Nawet teraz czuję się jak kosmitka – co ja tu opowiadam! Za to gdy prowadzę zajęcia ze studentami, mam poczucie, że robię coś pożytecznego. Podobnie na scenie czy na planie, wtedy wiem, że jestem tam po coś.
Masz sporą kolekcję matczynych ról: matka Goździka w "Moim mieście", matka Agi w "Odzie do radości", matka Dorotki w "Szklanym domu", matka Adama w "Senności", matka Leona w "Dzień dobry, kocham cię", matka Marcysia w "Gotowi na wszystko", matka Marcina w "Jakoś to będzie"...
To przez wory pod oczami – w sam raz dla styranej matki. Kiedyś ktoś zasugerował mi operację plastyczną. Odmówiłam. No to teraz gram te zmęczone życiem kobiety. (śmiech) Choć raz się zdziwiłam. Zadzwoniła do mnie Magda Łazarkiewicz, zaproponowała udział w serialu "Głęboka woda". "Niech zgadnę, będę matką?" – rzuciłam. I jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałam: "Nie, zagrasz córkę!".
Jesteś układna czy raczej zadziorna? Kłócisz się z reżyserami?
Pamiętam, jak kłóciłam się z Jerzym Jarockim. Byłam młodą aktorką, zaraz po szkole, mówiłam bardzo kobiecy monolog Rosaury, a on narzekał: "Nie, nie, pani Doroto, nie podoba mi się to". "Chyba wiem lepiej, jak się gra kobietę!" – odparowałam i zagrałam po swojemu. Następnego dnia przychodzę na próbę, powtarzamy scenę, gram po swojemu i słyszę: "Wczoraj była próba dla pani, a dzisiaj dla mnie. Proszę zagrać po mojemu!". Ale to dawne czasy. Dziś już się nie kłócę, żeby było po mojemu. Po co?
Życie za krótkie jest na kłótnie czy zamartwianie się. Kto mi da gwarancję, że jutro będę żyła? Trzeba cieszyć się chwilą! Mam też zasadę: nie roztrząsam przeszłości, przecież nie mogę jej zmienić! I nie zamartwiam się o przyszłość – kto wie, jaka będzie? Dbam, by chwila obecna dawała mi radość.
Kiedyś miałam zawodowy zastój. Dziennikarz zapytał, czy nie cierpię. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Miałam parę złotych na chleb i czas, by cieszyć się tym, że nic nie muszę! Przez większość życia byłam w biegu, może nazwisko Pomykała jakoś mi to... załatwiło.
Dziś o przestoju nie ma mowy, trudno się do ciebie dodzwonić, ciągle jesteś w pracy.
Akurat nagrywam postsynchrony do filmu "Kobieta na dachu" i od rana do wieczora siedzę w studiu. Ciekawe wyzwania tam mam, wczoraj nagrywaliśmy oddechy.
Oddechy?!
Tak, musiałam zrobić 169 oddechów. W "Kobiecie na dachu" gram główną rolę, niemal nie schodzę z ekranu, a w większości są to bliskie plany, w których ważny jest dźwięk. Nie ma muzyki, bo właśnie mój oddech buduje klimat scen, więc musi być różnorodny. Podam przykład: gdy wchodzę po drabinie na strych, muszę w studiu oddychać tak, jakbym rzeczywiście to robiła. Zupełnie inny musi być oddech, gdy moja bohaterka jest zdenerwowana. Cały dzień w studiu przeoddychałam do mikrofonu. W tym filmie jest dużo trudnych psychologicznie scen.
Myślałam, że twoją mocną stroną są role komediowe.
W Warszawie tak. Za to w Krakowie gram głównie role dramatyczne. Taki się u mnie utrwalił podział psychologiczno-geograficzny. (śmiech) Ciekawe, że reżyserka "Kobiety na dachu", Anna Jadowska, wybrała mnie do roli umęczonej życiem pielęgniarki, a wcześniej u jej męża Sylwestra Jakimowa grałam w komedii "Jakoś to będzie", która wchodzi do kin. Tak już mam, płynnie przechodzę z komedii do tragedii. I z powrotem!
Zawodowo jesteś spełniona, a prywatnie?
Los i tu mnie obdarował. Nie mam się na co żalić, choć przez 11 lat byłam sama. Ale ja nigdy nie myślałam, że życie to facet. Życie to... życie. Jest w nim miejsce na wiele spraw. Teraz nie jestem sama, ale samotność mnie nie uwierała.
Gdyby jedno życie można było przeżyć "na brudno", a drugie "na czysto", co byś zmieniła?
Nic! Bo to moje życie. Czasem myślę, że może lepiej byłoby mi na Krecie, którą uwielbiam – miałabym tam gromadkę dzieci z przystojnym Grekiem i małą knajpę. Ale czy byłabym szczęśliwsza? Od 20 lat tam jeżdżę, nie do wypasionych hoteli, tylko w góry, gdzie mieszkają prości ludzie. W oczach mają prawdę, w sercach miłość, od nich uczę się, jak niewiele potrzeba do życia. Wchodzisz do chaty, w jednej izbie piecyk, stół, kilka krzeseł. W sypialni łóżko i wiatraczek, nie ma nawet lampki. W następnym pokoju kanapa i kominek na zimę. Zbieramy razem oliwki, gotujemy, rozmawiamy – oni po grecku, ja po polsku, na migi. Dogadujemy się ponad językami! Dlatego myślę, że im mniej mamy, tym jesteśmy prawdziwsi, bardziej autentyczni. Rzeczy nie są mi potrzebne do szczęścia. W nadmiarze się gubię.
To jak ty po tym czerwonym oscarowym dywanie przejdziesz?
Nie jestem pewna, czy tam polecę. Może w ostatniej chwili spanikuję, że ten blichtr nie jest dla mnie? Dziś dzwonił projektant, który ma mi sukienkę szyć. Zestresowałam się. Ale... co się będę przejmować?! Co ma być, to będzie.
Dalej siedzi w tobie ta Dorotka z Bytomia?
Uwielbiam ją. Jako dojrzała kobieta odnalazłam ją na nowo. I czule ją teraz przytulam.