Kocha kino, surfing, podróże. I wciąż ma niedosyt. Aktorka Katarzyna Kwiatkowska często bawi, czasem wzrusza. Nam opowiada o tym, jak złapała dystans do siebie i dlaczego świetnie się z tym czuje.
Spis treści
Przyjaźń w kobiecym kręgu?
Nie tylko. Mnie udaje się też przyjaźnić z facetami, i to przez lata. Płeć nie ma tu znaczenia, liczy się człowiek, więc tak, przyjaźnie mi wychodzą. Natomiast jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, w których pojawiają się namiętności, to tutaj kończy się moje bycie mądrą i gotowość na kompromisy. Tragedia. (śmiech) Są tylko wywindowane emocje i wielkie oczekiwania takiego wysokiego rozedrgania. A ile ono może trwać?
Jakieś dwa lata, tak się uważa.
No właśnie, a u mnie to się chyba szybciej kończy. I jestem zainteresowana wyłącznie tymi wysokimi wibracjami. Kiedy znikają, jest dramat. Postawiłam więc na krótki dystans. Już nawet nie planuję, żeby coś było na dłużej. Bo chyba tego nie umiem.
A nie chcesz, jak to się pięknie mówi, tego przepracować? Bo przecież wiadomo, że chemia nigdy nie trwa całe życie. Że potem wchodzi się na inne etapy związku.
Aż tak mi chyba nie zależy. Może to się jeszcze kiedyś zmieni - nie wiem, jakieś starcze zauroczenie. (śmiech) Ale związek to nie jest mój życiowy priorytet. Kojarzy mi się z problemami, kompromisami, jakąś grą. Po co mi to? Nie chcę zaburzać swojej równowagi. Niech będzie krótko, ale wolę się naprawdę dobrze bawić.
Za rok kończysz magiczne 50 lat. Przeraża cię to?
Chyba po prostu staram się o tym nie myśleć. Od paru lat miewam momenty, gdy zastanawiam się, ile właściwie mam lat: „Zaraz, chwila. Urodziłam się w ’74, policzmy jeszcze raz, bo to niemożliwe!”.
Myślisz o sobie: „jestem dojrzałą kobietą” czy „jestem dziewczyną”?
Dojrzałą? Zdecydowanie nie. Cały czas mam poczucie, że jestem dziewczyną. A najgorsze jest to, że nie dociera do mnie, że już jestem taka dorosła. Oglądam się za młodymi chłopakami na ulicy, bo mi się wydaje, że raczej chodzę do liceum niż zbliżam się do pięćdziesiątki. Ale o tym nie mów nikomu. (śmiech)
Dziecko cię odmładza?
Możliwe. Kiedy odprowadzam Jaśminę do szkoły, to nie mam wrażenia, że jestem najstarszym rodzicem z ekipy. W ogóle strasznie się cieszę, że mam ją teraz. Bo zdarzyła mi się w momencie, gdy ku swojemu zaskoczeniu byłam wreszcie bardzo gotowa na dziecko. Lubię jej czytać wieczorem, spędzać z nią czas, wozić na te wszystkie dodatkowe zajęcia. Nie czuję się tym uwiązana. Jestem towarzysko na tyle zaspokojona, że nie mam potrzeby wychodzić wieczorem potańczyć. Do teatru i tak chodzę, bo w nim gram. Uwielbiam być z moją córką, sprawia mi to ogromną przyjemność.
Ona ci się przydarzyła czy to był plan: „Mam 42 lata, najwyższy czas na dziecko”?
Absolutnie się przydarzyła. To była totalna niespodzianka, bo ginekolodzy uważają, że w tym wieku to już tylko in vitro. Pamiętam do tej pory moment, gdy zobaczyłam test ciążowy i poczułam te fale adrenaliny w górę, w dół, w górę. A potem zaczęły mi przelatywać przed oczami wszystkie moje terminy, zobowiązania i panika: „Jak teraz to wszystko poukładać?”.
Wyobrażałaś sobie, że to może być chłopiec?
Szykowałam się psychicznie na chłopca. Chociaż oczywiście zawsze chciałam mieć dziewczynkę. Ale myślałam: „Będzie cudownie, chłopiec, będę go kochała najbardziej na świecie, zrozumiem ród męski” itd. No i gdy dowiedziałam się, że to będzie dziewczynka, byłam trochę emocjonalnie rozdarta. Ale moja mama powiedziała wtedy: „Kasia, jesteś rozdarta? Ty się ciesz!”. (śmiech) No i się cieszę.
Córka zmieniła priorytety w twoim życiu?
Totalnie. Jestem szczęśliwa, bo odciążyła mnie z bycia dla siebie na pierwszym planie. I różne rozterki, które zawsze zdarzają się w moim zawodzie, też są teraz jakoś mniej ważne. Wiele matek buntuje się przeciwko temu, że nie mogą się skupić na sobie. Ja absolutnie nie. Czuję się odciążona. Ona mi wszystko w głowie poprzestawiała. I to przemeblowanie zrobiło mi wyłącznie dobrze. Pojawił się dystans do siebie, do tego, co robię. Konkret, realne życie i potrzeby. Gdy sobie wyobrażam, że wracam do domu, w którym nie mam żadnych obowiązków, nie muszę dziecku przygotować kolacji, zorganizować dodatkowych zajęć, spędzić aktywnie czasu, pouprawiać sportu, tylko jestem ja, książki i filmy, to miałabym za dużo czasu na myślenie. A ono nie prowadziłoby mnie w jakieś bardzo wesołe rejony.
Widzisz w Jaśminie siebie czy jest zupełnie inna?
Bardzo jest do mnie podobna, tylko koloryt ma inny. Któregoś razu bawiła się w grę, w której obniża się głos za pomocą syntezatora. I jak puściła mi ten swój głosik w obniżonym rejestrze, to usłyszałam jota w jotę swój, te same intonacje, wszystko identyczne. I wiesz co jeszcze? Ona da się pociąć za dowcip. Jest bardzo łakoma na to, żeby było śmiesznie, dowcipnie, wesoło. I jest bardzo towarzyska. Pierwszego dnia żłobka ani przez moment nie płakała. Czekałam w kafejce na rogu, wpatrzona w telefon, aż pani przedszkolanka zadzwoni i powie: „Jest dramat, proszę przyjść, bo dziecko płacze”. Zamiast tego dostałam tylko wiadomość: „Jaskinia bawi się świetnie”. Słownik „poprawił” imię. (śmiech) Tak samo w przedszkolu. Nic. Nawet się za mną nie obejrzała: „A, są dzieci. Idę”.
Nie jesteś nadopiekuńczą mamą?
To stereotyp na temat późnego macierzyństwa. To mi chyba nie grozi. W ogóle jeśli chodzi o dobrostan psychiczny, to byłabym tak odważna, że w dziesięciostopniowej skali w perspektywie ostatnich dziesięciu lat dałabym sobie dziesięć gwiazdek na dziesięć. Oczywiście zdarzają mi się gorsze dni, ale wydaje mi się, że mam teraz tak ładnie poukładane w głowie i w emocjach, że jestem silna również w momentach przeciwności.
Co trzeba dać dziecku, żeby wyrosło na osobę, która dobrze się czuje ze sobą i ze światem? Co sama dostałaś w dzieciństwie?
Na pewno czułam pełną akceptację z wielu stron. Wiedziałam, że w moim domu jest spokojnie, miło, wesoło. Nie tylko fajnie, ale może nawet fajniej niż w innych. Mam mamę, która lubi żartować. Świetną babcię, od której mogę się dowiedzieć mnóstwa ciekawych rzeczy. No i pyszne jedzenie, bo u mnie w domu świetnie się gotowało. Najlepiej na świecie. Na pewno będę bardzo pilnowała, żeby moje dziecko też miało poczucie spokoju i bezpieczeństwa w domu. No i świadomość, że jestem z niej dumna. Na razie mam same powody do dumy. A że nie umie zrobić fikołka? Każdy ma jakieś swoje fikołki. Za to już śmiga na nartach.