Wywiad

Małgorzata Kożuchowska: "Dostawało mi się za to, jak wyglądam, ile zarabiam, za późne macierzyństwo"

Małgorzata Kożuchowska: "Dostawało mi się za to, jak wyglądam, ile zarabiam, za późne macierzyństwo"
Fot. Sesja TS 10/2023

To mit, że gdy ma się 50 lat, jak Małgorzata Kożuchowska, trudno się zmienić. Właśnie dojrzałość daje nam to prawo: kobieta wie już, co ważne, co dobre dla niej. Małgorzata Kożuchowska po latach uczy się wreszcie brać, a nie tylko dawać, limituje obowiązki, nadaje nowy sens relacjom. Łatwiej jej żyć w świecie, który czasem ją przytłaczał. I czuje się lepiej ze sobą.

Małgorzata Kożuchowska o wieku: " Mam 52 lata i wiem, że zmiana podejścia nie mówi o braku konsekwencji"

TS: W toruńskim planetarium można obejrzeć ciekawy eksperyment Coriolisa. W uproszczeniu: to, co wydaje się niezmienne, poruszające się po prostym torze, w rzeczywistości ulega odchyleniom. Złudzenie bierze się stąd, że tkwimy w nieruchomym punkcie obserwacyjnym. Zgadzasz się z wnioskiem: lepiej uelastycznić podejście do życia?

Małgorzata Kożuchowska: Tak. Mam 52 lata i wiem, że zmiana podejścia nie mówi o braku konsekwencji. Przykład: relacje z dziećmi. Jestem dojrzałą mamą ośmiolatka. Miałam czas, żeby doświadczyć zmiany w podejściu do wychowania. Moje pokolenie słyszało: masz słuchać dorosłych, nie dyskutuj. Ja pytam Jasia o jego emocje, chcę, żeby nauczył się nazywać to, co czuje. Mieliśmy problem z tabliczką mnożenia. Jasiu się złościł: „Nigdy się tego nie nauczę!”. On wybucha, a potem zamyka się w swoim pokoju. Potrzebuje czasu, a ja staram się w to nie ingerować. Bo kiedy w jego wieku zachowywałam się analogicznie, mój tata przychodził do mnie za wcześnie. Mój gniew jeszcze buzował, nie byłam gotowa na jego przeprosiny. Potem były ciche dni i na koniec to ja musiałam przepraszać. Teraz czekam, aż Jasio sam do mnie wróci. Zazwyczaj mówi: „Mama, miałaś rację”. I to mnie wzrusza. Mógłby trwać w buncie, uprzeć się. A wykonuje samodzielną pracę nad sobą. To fajne.

Małgorzata Kożuchowska o synu Jasiu: "Syn widzi, że nie jesteśmy bierni, działamy, niesiemy konkretną pomoc"

Rozmawiasz z nim na tematy trudne? Rzeczywistość zmienia nam sposób widzenia świata – ośmiolatek Jaś w telewizji widzi wojnę, a w twoim mieście ma dużą szansę spotkać amerykańskich żołnierzy, którzy tam stacjonują.

Tłumaczyliśmy Jasiowi, kto na tej wojnie jest po dobrej stronie, kto po złej. Jednak izolowaliśmy go od drastycznych informacji i obrazów, uważaliśmy, że jest za młody, żeby karmić go strachem. Ale oczywiście to jest ważny temat w naszym domu. Syn widzi, że nie jesteśmy bierni, działamy, niesiemy konkretną pomoc. W dniu, w którym wybuchła wojna, miałam samolot do Nowego Jorku, leciałam na pokazy filmu Wyszyński – zemsta czy przebaczenie, Bartek mnie obudził: „Zaczęło się!”. Samolot startował o czternastej, dyskutowaliśmy, czy powinnam lecieć. Włączyło się moje poczucie obowiązku: mam umówione spotkania, ludzie na mnie czekają… Poleciałam. A dwa tygodnie po powrocie z Maćkiem Syką, współproducentem filmu, zorganizowaliśmy wyjazd do Lwowa. W dwa auta, z krzyżem pomocy humanitarnej naklejonym na drzwiach, jechaliśmy do punktu prowadzonego przez Zakon Maltański. Bałam się, ale szczęśliwie dotarliśmy na miejsce, pomoc została rozdysponowana. Kiedy ruszałam z Warszawy, było we mnie poczucie abstrakcji: co właściwie mnie tam gna? Po dwóch dnia wiedziałam. To było intuicyjne poczucie więzi. Poznałam wspaniałych ludzi. Chłopaka, który wygrał jeden z ukraińskich talent show – przystojny, z piękną żoną, malutkim dzieckiem, z którym ukrywali się w piwnicy w Charkowie. Wewnętrznie rozdartą kobietę, która uciekała za granicę do córki, ale w Kijowie zostawiła 80-letnią matkę. Aktora, który występował z Zełenskim w kabarecie. Jedliśmy razem posiłki, wieczorem oni śpiewali piosenki, by dodać sobie otuchy. Przy pożegnaniu wszyscy płakaliśmy. To był moment, w którym oni potrzebowali czuć, że nie są sami. Spędziliśmy razem tylko dwa dni, ale staliśmy się sobie bliscy. Potem z pomocą jeździł Bartek, pamiętam, że Jasiu się denerwował. Przez pewien czas gościliśmy u nas Ukrainkę. To był dla mnie trudny i ważny czas. Podobnie jak pandemia. Pierwszy raz od dawna miałam okazję się zatrzymać. Bardzo już tego potrzebowałam.

Lubię cytat z "Traktatu o łuskaniu fasoli" Myśliwskiego: „Jedyne miejsce człowieka jest tylko w nim. Niezależnie, czy jesteśmy tu, czy gdziekolwiek”. O to ci chodzi?

Tak. Ja zacytuję Fridę Kahlo: „Jestem swoją własną muzą. Jestem obiektem, który znam najlepiej. Jestem tematem, który chcę znać najlepiej”. Ważny jest ten zwrot ku sobie. Kiedyś bym tak nie powiedziała, uważałabym, że to niepokorne, egoistyczne. Ostatni czas dał mi szansę dowiedzenia się dużo na własny temat. Zrobiłam rozeznanie: uprawiając mój piękny zawód, wkręciłam się w nieustające dawanie. Spełniałam oczekiwania innych, próbowałam nikogo nie rozczarować. Zdawało mi się, że to moja karma – długofalowe projekty, które dają spełnienie zawodowe, ale jednocześnie dużo zabierają. Stres, notoryczne niewyspanie, brak czasu dla przyjaciół, odpowiedzialność za słupki oglądalności, za sukces projektu lub jego brak… A jednocześnie próba bycia dobrą mamą, żoną i opiekuńczą córką. W pewnym momencie poczułam, że naczynie, z którego tak hojnie dawałam, zaczyna się opróżniać. Muszę je uzupełnić, coś dostać.

Mocne słowa. Czego deficyt był najbardziej dotkliwy?

Czasu. Dla siebie i najbliższych. Ks. Pawlukiewicz mówił: „Najtrudniej jest przyjść do kogoś, posiedzieć, pogadać, ofiarować swój czas”. W pandemii ten czas dostałam. Niemożliwe stało się faktem. Przerwaliśmy próby do Matki Joanny na dwa tygodnie przed premierą, zostaliśmy odstawieni na boczny tor. Gwałtowne hamowanie było szokujące. Ale z perspektywy widzę, jaki to był cenny czas. Odbudowałam relację z dzieckiem, odnalazłam się w życiu domowym, w którym pozornie niewiele się dzieje. Trzeba zrobić obiad, podlać ogród, uprać zasłony. Lubię to robić, ale nie miałam czasu. Bartek śmiał się, trochę z pretensją, że gdy miałam przerwę między transzami serialu, zarządzałam: musimy wyjechać, odciąć się, tylko tak mogę się zresetować. Rzucałam się też na zaległe sprawy domowe. On mówił: „Nie dasz rady zrobić tego przez tydzień”.

Wyhamowanie było dobrym doświadczeniem?

Tak. Poczułam, że to moment, w którym chcę coś zmienić. Że życie nie polega na byciu wzorową uczennicą, która perfekcyjnie spełnia oczekiwania wszystkich, a wolne wieczory spędza samotnie na nauce tekstu. Podczas gdy inni żyją pełnią życia. Potrzebowałam przewartościowania. Czekała mnie praca nad sobą.

Ona na ogół wydaje nam się opresyjnym procesem pełnym zasadzek. Skąd wzięłaś siłę, żeby w niego wejść?

Zawód przyzwyczaił mnie do zaglądania w siebie. Myślę, że aktorzy eksplorują wewnętrzny obszar silniej niż inni ludzie. Czasami role wymagają sięgnięcia w rejony, do których normalnie w życiu się nie wkracza. Ja tę wiwisekcję uprawiałam latami. Mam wiele doświadczeń, ale chcę się dalej rozwijać, poznawać siebie i doskonalić. I być szczęśliwa.

Małgorzata Kożuchowska: "Dostawało mi się za to, co mówię, w co wierzę, jak wyglądam, ile zarabiam, za późne macierzyństwo"

Widziałam cię niedawno w "Chłopach". Twoja Organiścina okazuje się podstępną, zajadłą, wręcz wredną kobietą. Ty rozszalała, z nienawiścią w oczach – to było... inne.

Tak, myślę, że przydałaby się jej dobra terapia. (śmiech) Także w teatrze gram role niejednoznaczne, złożone – przez to nie przechodzi się suchą nogą. Lubię porównanie aktorów i sportowców. Od nas i od nich oczekuje się wyników, tego, że będziemy wzbudzać emocje, inspirować do wysiłku. Jednak ze sportowcami pracuje sztab trenerów, psychologów, lekarzy itd. Pomagają wrócić do formy po wysiłku, przygotowują na porażki i radzenie sobie z sukcesem. My takiego zaplecza nie mamy. Odczuwałam ten brak. Na przykład, gdy byłam krytykowana. Dostawało mi się za to, co mówię, w co wierzę, jak wyglądam, ile zarabiam, za późne macierzyństwo i za role oczywiście też… Miewałam poczucie niesprawiedliwości. Długo sobie z tym radziłam, byłam optymistką. Ale lata brania na siebie „bęcków” osłabiły moje poczucie własnej wartości. Potrzebowałam się wzmocnić, uwierzyć na nowo w swoje moc. Żebym mogła cieszyć się tym, co osiągnęłam, i nadal dzielić z  innymi bez względu na to, jak jestem oceniana.

Cały wywiad można przeczytać w październikowym wydaniu Twojego STYLu.

Okladka TS10_2023 bez kokdu ISO COATED

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również