Małgorzata Socha dzięki roli w serialu "Przyjaciółki" doceniła wartość silnych relacji z kobietami. Socha poznała ich wagę jako dorosła kobieta. Musiała polubić siebie, nim zaczęła przyjaźnić się z innymi. Jaką pracę w to włożyła? Ilu ludzi dopuszcza do swojego świata? Czy umie go bronić? I w kim ma oparcie w trudnych chwilach? Bo przecież potrzebuje go jak każda z nas.
Spis treści
Porozmawiajmy o przyjaźni w związku. Fryderyk Nietzsche twierdził, że „małżeństwa bywają nieszczęśliwe nie z braku miłości, ale z braku przyjaźni”. Prawda czy fałsz?
Prawda. Mojego przyszłego męża poznałam jako szesnastolatka, właśnie w tym momencie życia, gdy czułam deficyt przyjacielskiej relacji z kimś, kto będzie zawsze blisko, zrozumie mnie, wesprze. Oboje byliśmy młodzi i najpierw połączyła nas właśnie przyjaźń. Z czasem to się zmieniło, przyszła miłość, ale przyjaźń pozostała równolegle. Ale teraz, kiedy mamy wspólną rodzinę, troje dzieci, jesteśmy przede wszystkim partnerami – i to mi się podoba. Mąż czasem wzdycha: „Nie rozumiem cię...”. Ja na to: „Nie chcę, żebyś mnie rozumiał, chcę, żebyś zrobił, jak mówię”. (śmiech) Mam poczucie, że w pewnych sytuacjach lepiej zrozumiałaby mnie jednak inna kobieta. Czasami to trudne, ale najważniejsze, że możemy na sobie polegać, że gramy do jednej bramki.
Masz dwie córki, które niedługo poznają siłę przyjaźni. Chciałabyś być dla nich mamą przyjaciółką?
Mam nadzieję, że tak będzie! Tak je kocham, uwielbiam… Widzisz, rozklejam się natychmiast, gdy o tym mówię. Marzę, żeby córki chciały się ze mną przyjaźnić!
Jaki jest warunek?
Muszę być fajna! (śmiech) A serio: żebyśmy zostały przyjaciółkami, musimy mieć ze sobą dużo wspólnego. Nie odkrywam Ameryki: warto zarażać dzieci swoimi pasjami. Robić jak najwięcej rzeczy razem, mieć wspólne sprawy, tematy. Ja zabieram je na narty, mąż, który świetnie pływa – na basen, nad morze. Razem gotujemy, sprzątamy, chodzimy na zakupy, budowanie relacji składa się z małych rzeczy. Cieszę się z czasu, który miałam teraz z dzieciakami w Zakopanem. W zeszłym roku udało mi się wyjechać tylko z Basią. W wielodzietnej rodzinie bycie ze sobą w sytuacji jeden na jeden też jest ważne. W tym roku na taki wyjazd mąż porwał Zosię.
Podobno przyjaźń usycha bez dyskutowania. Wy rozmawiacie dużo?
Tak, ale nazwałabym to uczeniem dzieci rozmowy. Zapytane „jak było?”, w pierwszej chwili odpowiadają monosylabami: Oki, fajnie, spoko. Żeby je wciągnąć w poważną wymianę zdań, opowiadam, co wydarzyło się u mnie, np. że coś nie poszło, jak chciałam, albo że się denerwuję, bo mam zdjęcia próbne. Kiedy z własnej perspektywy mówię o emocjach, także trudnych dla mnie, oni widzą, że nie jestem mamą, która buduje autorytet przez „ja wszystko wiem najlepiej”. Niesamowite, jak rodzi się w nich empatia. Pocieszają: „Maminko, będzie dobrze”, „Maminko, my cię kochamy” – i od razu mi lepiej.
Ty przyjaźnisz się ze swoją mamą?
To chyba inny układ. Jesteśmy podobne fizycznie, ale dużo nas różni, np. podejście do wychowania dzieci. Choć na tamte czasy ona była najlepszą mamą na świecie, oboje rodzice bardzo się starali, żebyśmy mieli ciepły, spokojny dom. Jesteśmy zżyci i do dziś mama, brat są dla mnie tak samo ważni jak mąż i dzieci. To mój mikrokosmos, najważniejsze, co mam. Podziwiam ją za to, jaka jest teraz. Świat się szybko zmienia, a mama wciąż nadąża: komórka, Instagram, internet – nie boi się tego. Po śmierci taty radzi sobie ze wszystkim sama. Zastanawiam się, czy będę miała takie możliwości adaptacyjne w jej wieku. Szanuję jej otwartość. Rodzice byli zżyci, wystarczali sobie za cały świat. Mama nie miała przyjaciółek, raczej koleżanki. Kiedy taty zabrakło, jej rzeczywistość zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Chyba dopiero wtedy poczuła brak silnych więzi z kobietami. Teraz pomału wchodzi w nowe relacje. Pokazuje, że to możliwe w każdym wieku.
Cały wywiad można przeczytać w kwietniowym wydaniu Twojego STYLu.