Wywiad

Magdalena Popławska: "Wróciłam na terapię. Jestem DDA. Wyzwalanie się z tych mechanizmów to proces"

Magdalena Popławska: "Wróciłam na terapię. Jestem DDA. Wyzwalanie się z tych mechanizmów to proces"
Magdalena Popławska w sesji dla magazynu PANI
Fot. Adam Pluciński/MOVE

Magdalena Popławska w najnowszym wywiadzie dla magazynu PANI opowiedziała o pracy nad sobą, terapii i macierzyństwie: "To moje jedyne dziecko, więc niestety na niej się wszystkiego uczę.  Ale nie da się nie popełnić żadnych błędów."

Magdalena Popławska o podejściu do swojego ciała

PANI: Zacznijmy od ciała, sprawiasz wrażenie osoby mającej ze swoim ciałem jakiś nadzwyczajny kontakt, co wcale nie zdarza się często.

MAGDALENA POPŁAWSKA: Wiesz, wiele osób mi to mówi, więc coś w tym musi być. Rzeczywiście, czuję się spójna z moim ciałem i ono często mi różne rzeczy podpowiada. Wydaje mi się, że ludzie nie doceniają ciała, zapominają o nim, a w moim zawodzie to podstawowe narzędzie oprócz wyobraźni i wrażliwości. Bardzo na nim polegam. Poza tym przecież ono pamięta dużo więcej niż głowa, która za pomocą różnych mechanizmów obronnych potrafi nam zablokować dostęp do wspomnień czy uczuć. Co nie znaczy, że nie zmagam się z kompleksami. Tylko dzisiaj już rozumiem, że wszyscy je mamy, więc mam większy luz. Poza tym nie panuję nad nim tak, jak bym chciała, na przykład w momentach dużego stresu potrafię się nagle popłakać, co bywa niezręczne.

Nikt, kto widział cię w tanecznym spektaklu „Nancy. Wywiad” zainspirowanym tragiczną relacją basisty zespołu Sex Pistols, Sida Viciousa, i Nancy Spungen, nie uwierzy w twoje niepanowanie nad ciałem.

Och, uwielbiałam ten spektakl! Praca nad nim bardzo mi pomogła. Zawsze miałam szczęście pracować z fascynującymi ludźmi, którzy w dodatku bardziej we mnie wierzyli niż ja sama. Claude Bardouil, który mnie zaprosił do „Nancy...”, widział we mnie potencjał, o który sama się nie podejrzewałam, i był wyjątkowo cierpliwy. Od początku mówiłam, że nie dam rady, nie umiem, nie mogę, a on dzielnie ignorował moje strachy. W przerwach treningów oglądaliśmy dokumenty o Ninie Simone, Amy Winehouse, Sidzie i Nancy i ich intensywnej, choć toksycznej relacji. Czytaliśmy o bohaterach ruchu punkowego. O zatracaniu się w uzależnieniach i samotności na szczycie. Ale podstawą była wyczerpująca praca fizyczna nad wytrzymałością, kondycją i rozciągnięciem.

Musiałaś mieć predyspozycje, bo przecież elastyczności nie wypracowuje się ani łatwo, ani szybko.

O tak, moi znajomi zawsze żartowali, że na imprezach już po niewielkiej ilości alkoholu budzi się we mnie człowiek guma. Nawet był taki moment w moim życiu, kiedy chciałam na poważnie trenować gimnastykę. Dostałam się do szkoły gimnastyki artystycznej. Ale gdy zobaczyłam, jaki panuje tam reżim i jak krzyczy się na te dziewczyny, uznałam, że to absolutnie nie na mój niepokorny charakter. Wytrzymałam trzy dni i powiedziałam: dosyć. Jednak sylwetka po tacie wuefiście, miłość do ruchu i wrodzone predyspozycje miały się później przydać.

Magdalena Popławska mówi, że uczęszcza na terapię

Po spektaklu „Nancy. Wywiad” zaczęłaś inaczej traktować samą siebie?

Tak. Już w trakcie tej pracy czułam zmianę, ale dopiero po premierze ją zrozumiałam. Poczułam satysfakcję z przekraczania swoich granic i dobrą energię. Nie tylko Claude’a, który wierzył we mnie od początku. Taka wiara pomaga się rozwijać. I wtedy spojrzałam na siebie trochę inaczej, z większą życzliwością. Zaczęłam zastanawiać się, czy warto się tak szarpać i cały czas podważać własną wartość. Postanowiłam, że chcę to zmienić. Wróciłam na terapię i pracuję nad tym. Zdecydowałam się też na leczenie farmakologiczne. I poczułam ulgę. Namawiam wszystkich na szukanie pomocy. Bo stan, w którym ciągle widzisz szklankę do połowy pustą i przywiązujesz się do swoich najgorszych schematów, powoduje, że życie staje się męczące. Leczenie depresji czy innych słabości sprawia, że żyje się po prostu łatwiej. Cały czas spotykam się z ignorancją i społecznym oporem w tej sprawie. Jakby to była tylko sprawa charakteru. Kiedy podejmie się leczenie, problemy nadal istnieją, ale nie ma wewnętrznego przekonania, że nie da się ich rozwiązać. Jaki to jest komfort! Teraz czuję się ze sobą dobrze.

Magdalena Popławska o wychowaniu córki

Macierzyństwo coś w tobie zmieniło?

Tak, to kolejny wielki przełom w moim życiu. Dowiedziałam się, że potrafię kogoś aż tak kochać. Wcześniej nie miałam pojęcia, że takie bezwarunkowe uczucie jest w ogóle dla mnie dostępne. To wszystko we mnie zmieniło. Przyspieszyło moją potrzebę pracy nad sobą. Ale macierzyństwo to też w pewnym sensie niewola – stajesz się niewolnikiem tej burzy uczuć do dziecka i odpowiedzialności na całe życie. Piękne i trochę przerażające!

Gdybyś miała porównać swoje doświadczenia z dzieciństwa do tego, jak sama wychowujesz córkę...

To jest przepaść. Byłam wychowywana w czasach, kiedy na dzieci się krzyczało, ignorowało je, bo przecież „dzieci i ryby głosu nie mają”. Właściwie wszędzie, w domu, w szkole, w kościele (wtedy jeszcze byłam mimowolnym członkiem Kościoła). Świat się zmienił. Nasza świadomość na temat psychologii dzieci jest nieporównywalna. Mamy na nie olbrzymi wpływ i niewielki równocześnie. Czytam na ten temat, ale też obserwuję, jak inni sobie radzą, i polegam na mojej intuicji. To moje jedyne dziecko, więc niestety na niej się wszystkiego uczę. Po prostu kocham ją i staram się traktować ją poważnie, jak osobę, która ma swoje prawa i wymaga szacunku. Ale nie da się nie popełnić żadnych błędów. I z tym też trzeba się pogodzić.

Z czym masz trudności?

Jestem DDA i mam ADHD, co generuje pewne problemy. Przerabiam to na terapii, ale wyzwalanie się z tych mechanizmów to długi proces. Z podważania własnej wartości, nadmiernej odpowiedzialności, trudności w podejmowaniu decyzji. To, niestety, ma również wpływ na moje rodzicielstwo. Jesteśmy takimi rodzicami, jakimi jesteśmy ludźmi. Staram się być dorosła, stawiać granice – mam świadomość, że to moja odpowiedzialność, więc to ja mam ostatnie słowo, właśnie po to, żeby ta odpowiedzialność nie obciążała dziecka. Zawsze jej wysłuchuję i dużo dyskutujemy. Wielu rzeczy uczę się z nią. Otaczam ją mądrymi dorosłymi, żeby widziała, że jeśli ja czegoś nie umiem, to inni potrafią.

Co jest twoim zdaniem najważniejsze w wychowaniu?

Rozbudzenie w dziecku empatii i krytycznego myślenia. Chciałabym pokazać jej możliwości, dać szansę na spróbowanie wszystkiego w życiu, ale empatię i krytyczne myślenie uważam za podstawę relacji ze światem. W pewnym sensie też na tym polega mój zawód – muszę wszystko podważać, pokochać najgorszego potwora. Jakikolwiek materiał trafia w moje ręce, patrzę na niego z każdej strony. Gdy mam do zagrania osobę dobrą, muszę znaleźć jej najgorsze cechy, a jak jędzę - niech przynajmniej będzie dowcipna. Myślę, że krytyczne myślenie jest ważne dla nas wszystkich jako obywateli, żebyśmy nie dawali sobie tak łatwo zamydlać oczu.

 

 

Magdalena Popławska i jej role

Grasz małą rólkę w najnowszym, robiącym wielkie wrażenie filmie Agnieszki Holland „Zielona granica”, który opowiada o sytuacji uchodźców próbujących przedostać się do Polski, czyli do Europy.

Trafiłam na plan „Zielonej granicy” na jeden dzień, trochę przez przypadek, w zastępstwie żony Maćka Stuhra. Ale oczywiście zgodziłam się bez zastanowienia. Bardzo cenię Agnieszkę Holland nie tylko jako filmowczynię, ale też zaangażowaną i odważną osobę. Uwielbiam w moim zawodzie możliwość mówienia o rzeczach ważnych. Staram się właśnie takie role wybierać. Zadaniem sztuki jest poszerzanie horyzontów i rozwijanie wrażliwości. Z tematem uchodźców spotkałam się już dziesięć lat temu, kiedy grałam w filmie Agnieszki Łukasik „Dwa ognie” – historii o migrantach w Szwecji. W ramach przygotowania do roli znalazłam się w obozie dla uchodźców. Panowało tam takie napięcie, że długo nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do produkcji i poprosiłam, żeby mnie zabrali. Nie umiałam zmierzyć się z takim poziomem stresu. Czułam się niemoralnie w tej sytuacji. Nie umiałam im pomóc i czułam się bezsilna. Wtedy pierwszy raz poczułam dramat migracji.

Sytuacja obecna na granicy wydaje się równie koszmarna.

Tak. Już od paru lat na naszych oczach dzieją się tam straszne rzeczy. Obrazy przeraźliwie podobne do tych z nie tak odległej historii naszego kraju. Wydawało się, że teraz wiemy więcej i historia się nie powtórzy. A jednak odwracamy się od tych, którzy potrzebują naszej pomocy. Potraktowaliśmy z empatią i współczuciem Ukraińców, dlaczego brakuje nam podobnych uczuć wobec uchodźców z Syrii? Nie rozumiemy ich języka i ich kultura jest nam bardziej obca, to w niektórych budzi strach. Ale to tacy sami ludzie jak my. Postawmy się w ich sytuacji. Czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci, matki, synowie byli tak traktowani. Właśnie rolą artystów, dziennikarzy i polityków, w których, niestety, mało wierzę, jest oswajanie tych lęków i rozbudzanie akceptacji. To nasz obowiązek moralny. W tej dramatycznej sytuacji, jaka rozgrywa się na granicy, najtrudniejsze jest dla mnie to, że kiedyś potrafiliśmy doceniać tych, którzy poświęcają się za nas, a teraz są szykanowani. Mam znajomych, którzy tam jeżdżą, żeby pomagać, i takich, którzy tam mieszkają, więc odpowiedzialność za osoby potrzebujące pomocy po prostu na nich spadła i wiem, jaką płacą za to cenę. Powinniśmy tym ludziom codziennie dziękować, że wzięli na siebie obowiązek, który spoczywa na nas wszystkich. Przecież pomoc uchodźcom jest często nielegalna.
(W tym momencie do naszego stolika podeszła młoda dziewczyna. „Chciałam pani bardzo podziękować za rolę Agnieszki Osieckiej. Ja ją kocham, uwielbiam panią w tej roli i w ogóle panią jako aktorkę. Dziękuję”, powiedziała i uścisnęły się na pożegnanie). To nie było ustawione, chyba że ty coś o tym wiesz… (śmiech)

Nie mam z tym nic wspólnego. Ale zgadzam się, twoja rola Agnieszki Osieckiej była ciekawa, choć serial nie jest specjalnie udany.

Przygotowywałam się na tę krytykę po emisji jeszcze przed przystąpieniem do pracy. Agnieszka Osiecka jest postacią ciągle żywą w pamięci wielu osób, które ją znały. Wiedziałam, że spełnienie wszystkich oczekiwań w sytuacji, w której każdy ma o niej własne wyobrażenie, jest niemożliwe. W ogóle zrealizowanie serialu biograficznego to bardzo trudne zadanie. Opowiedzenie całego jej życia, a przy okazji jeszcze o Polsce w przełomowym momencie historycznym, i o wielu innych kultowych osobowościach to bardzo dużo. Dlatego starałam się skupiać na tych momentach, które najbardziej o niej opowiadały. Agnieszka to fantastyczna, inspirująca postać, skomplikowana, pełna sprzeczności. Marzy mi się, żeby ją jeszcze „spotkać” w pracy.

Oprócz Osieckiej zagrałaś w ostatnich latach m.in. Annę, żonę korespondenta wojennego w „53 wojnach” i Helenę, główną bohaterkę serialu „Brokat”. Nie ma wielu takich ciekawych, skomplikowanych postaci w polskim kinie, a gdy się pojawiają, często trafiają do ciebie.

Na pewno ma znaczenie to, że zabieram głos, staram się nie być obojętna. Może nie stoję w pierwszym szeregu, ale mam jasne stanowisko w wielu kwestiach ważnych dla mnie jako kobiety, człowieka i obywatelki. A oprócz tego, że takie propozycje do mnie trafiają, to w każdej postaci szukam tych nieoczywistych elementów, jakiegoś pokiereszowania, niejasności moralnych. Żeby budować postaci z krwi i kości. Fascynuje mnie skomplikowanie naszej natury - to, że potrafimy być okrutni, źli, bezwzględni, a jednocześnie w innych sytuacjach wrażliwi i kochający. Jestem też w zespole Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Wszystkie jego spektakle rozkładają ludzką naturę na części, zajmują się wykluczonymi, w każdym też jest przerabiany temat Holokaustu. Tematy nie do zrozumienia, dlatego nie da się rozmowy o nich wyczerpać.

 

 

Kim jest Magdalena Popławska?

Magdalena Popławska - Urodziła się w 1980 roku w Zabrzu. Ukończyła krakowską PWST. Była związana z warszawskim Teatrem Rozmaitości, a od 2008 roku jest członkinią zespołu Teatru Nowego w Warszawie. W 2011 roku dostała Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego za rolę w filmie „Krótka historia o miłości”, a w 2017 została nagrodzona na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za najlepszą rolę drugoplanową w filmie „Atak paniki”. Wystąpiła m.in. w filmach „Doskonałe popołudnie”, „Jestem mordercą”, „53 wojny”, „Prime Time” oraz serialach „Osiecka”, „Brokat”.
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2023
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również