Nasz przyjaciel wreszcie wydawał się zakochany. Nalegałam, by przedstawił nam nową partnerkę. Szybko pożałowałam...
Piotr poznał wreszcie miłość swojego życia, swoją przyszłą żonę, jak twierdzi, kobietę, przy której chce się zestarzeć. Cieszyliśmy się jak z własnego szczęścia. Od kilku lat nasz przyjaciel tylko narzekał, że nikogo nie może sobie znaleźć i czeka go los zgorzkniałego, zdziwaczałego starego kawalera. Tego mu nie życzyliśmy, więc kibicowaliśmy jego uczuciu i trzymaliśmy kciuki, by tajemnicza Zuzanna faktycznie okazała się tak wspaniała, jak nam ją opisywał: inteligentna, z poczuciem humoru, a przy tym ciepła i troskliwa.
Gdy wreszcie nam ją przedstawił, przeżyłam małe trzęsienie ziemi. Piotr zapomniał bowiem wspomnieć, że Zuzanna jest od niego – a tym samym od nas, ode mnie! – blisko dwie dekady młodsza. Nie spodziewałam się tego. Na progu mojego domu, obok rozpromienionego, dumnego - i prawie pięćdziesięcioletniego Piotra stała młoda, najwyżej trzydziestokilkuletnia, bardzo atrakcyjna kobieta. Szczupła, wysoka, z pięknymi, długimi włosami bez cienia siwizny, z hollywoodzkim uśmiechem, który sprawiał, że chciałam zapytać: geny czy dobry dentysta?
Skąd ta złośliwość? Z sytuacji. To była złośliwość sytuacyjna.
Przez cały wieczór nie tylko Piotr adorował Zuzannę. Mój mąż także był pod jej urokiem. Gdy przychodziły moje przyjaciółki albo siostry, o mamie już nie wspomnę, zwykle ewakuował się do gabinetu, tłumacząc się nawałem pracy i tym, że nie chce nam przeszkadzać. Oczywiście nie mógł zniknąć tym razem, ale nie musiał aż tak nadskakiwać Zuzannie.
Obiektywnie patrząc, rozumiałam, skąd się brał jej czar. Tuż po trzydziestce, była w najlepszym momencie swojego życia. Zarządzała organizacją sieci kilku klinik medycyny estetycznej, odnosząc sukcesy w branży, która świetnie się rozwijała. Piotrek się nie mylił, chwaląc jej poczucie humoru – przy stole było bardzo wesoło tego wieczora, nawet jeśli mój uśmiech był wymuszony. Starałam się nie dać niczego po sobie poznać, ale na wierzch wypłynęły wszystkie moje kompleksy. I tu kończył się obiektywizm.
Teoretycznie nie miałam powodów do narzekania. Czas nie obszedł się ze mną źle. Dwie ciąże nie zmieniły za bardzo mojej figury. Zdrowo się odżywiałam, chodziłam na zumbę, basen i aerobik. Zgadzałam się z tym, co czytałam, na temat siły i urody dojrzałych kobiet. W praktyce jednak nie da się konkurować z tyle lat młodszą i tak piękną kobietą. Kobietom zmarszczki mimo wszystko odbierają świeżość i jędrność. Może nie było tego widać na co dzień, ale gdy u mojego boku pojawiła się Zuzanna, porównania nasuwały się same…
Zawodowo też nie wypadałam lepiej. Owszem, udało mi się awansować na kierowniczkę dużego działu w korporacji, ale czym to było wobec administrowania siecią klinik medycyny estetycznej? Zuzanna osiągnęła zupełnie inny wymiar sukcesu, na dokładkę w tak młodym wieku. To naprawdę imponowało, nawet mnie. Zarazem budziło zazdrość i… lęk.
Oby się nie pobrali, obym nie musiała się z nią widywać, zaklinałam rzeczywistość. Unikałam kontaktów z zakochaną parą, odwołując spotkania w ostatniej chwili, wynajdując wciąż nowe wymówki. Zamierzałam się dystansować, póki ze sobą nie zerwą, na co miałam szczerą nadzieję. Sprawiałam przykrość Piotrowi i narażałam się mężowi, który nie rozumiał, co się ze mną dzieje. Przyjaźnił się z Piotrkiem od liceum, robił z nim wspólne interesy, a i ja bardzo go lubiłam, więc skąd nagle te dziwne uniki. Co miałam powiedzieć? Przyznać się, że jestem zazdrosna, że czuję się przy Zuzannie gorsza? Za brzydka, za stara… Że obawiam się tego, co może nastąpić, gdy mój mąż też to zauważy?
Nie zdradziłby mnie z Zuzanną, o to mogłam być spokojna. Nie zrobiłby czegoś takiego. Zuzanna nie była więc moją bezpośrednią rywalką, ale otworzyła pole do porównań. A jeśli Grzegorz dojdzie do wniosku, że on też chce mieć młodszą wersję mnie u swego boku? Byliśmy w wieku, kiedy sporo małżeństw się rozpadało, bo mężczyźni z kryzysem wieku średniego szukali dużo młodszych partnerek, którym mogli imponować – choćby pozycją i pieniędzmi.
Nie mogłam się z takich obaw zwierzyć mężowi. Zarzuciłby mi brak zaufania. Takie masz o mnie zdanie? Tak nisko mnie cenisz?
Właśnie wysoko, dlatego się bałam.
Miałam swoje pięć minut, gdy panowie dopinali interesy z inwestorami z Bułgarii. Kiedy ja spędzałam z rodzicami wakacje w Złotych Piaskach, gdy kąpałam się w Morzu Czarnym i zwiedzałam Soczi, Zuzanny jeszcze na świecie nie było. Dlatego podczas kolacji, w której również uczestniczyłyśmy, to ja mogłam zabłysnąć i rozprawiać o tym, co pamiętałam z dzieciństwa i czasów nastoletnich. Zuzanna – choć pewnie poczytała o kraju naszych gości – wolała milczeć i tylko się uśmiechać, bo ona jeździła już z rodzicami do Włoch i na Majorkę.
Widziałam po minie Piotrka, że jest zawiedziony. Sądził, że związał się ze specjalistką od marketingu, zarządzania, administrowania… I tak było. Ale żadna lektura nie pobije osobistych doświadczeń. Choć raz byłam górą. Czułam, że właśnie przyczyniam się do sukcesu męża. Piotrek też się do mnie uśmiechał, z wdzięcznością i podziwem. Zuzanna udawała zadowoloną. Umiałam to rozpoznać, bo w trakcie naszych spotkań zwykle to ja zakładam maskę uśmiechu. Pokonałam ją. Ja, ta starsza, nie tak ładna, z innej epoki, wygrałam z Zuzanną, błyszczącą, energiczną, nowoczesną kobietą dwudziestego pierwszego wieku.
Napawałam się tą chwilą. Dowiodłam, że mogę się przydać, a lata, które przeżyłam, doświadczenia, które zebrałam, mają swoją wymierną wartość. Byłam dumna z siebie i szczęśliwa, gdy mąż posłał mi spojrzenie pełne miłości i uznania.
Ale to była jedynie chwila…
Zuzanna przeprosiła nas, a gdy wstawała od stołu, z jej zgrabnego, delikatnego nadgarstka zsunęła się złota bransoletka, prezent zaręczynowy od Piotra. Zanim zdążyła zrobić dwa kroki, jej przyszły mąż, poderwał się, by podnieść zgubę, wyprzedzając… mojego Grzesia o sekundę. Reakcja Piotra w ogóle mnie nie zaskoczyła. Moje ciche prośby, by się rozstali, nie odniosły skutku. A gdybym protestowała głośno, straciłabym przyjaciela, co do tego nie miałam wątpliwości. Ale czemu Grzegorz tak się zachowywał wobec innej kobiety? I to przy mnie?
Uczucie tryumfu momentalnie mnie opuściło. Moje serce biło bardzo mocno i wolno, jakby czas także zwolnił. Wyraźnie widziałam dwóch mężczyzn – jednym z nim był mój mąż – którzy klękają, by pochwycić złoty łańcuszek. Obaj też zawołali Zuzannę.
Spojrzenie, jakie mi posłała, gdy wróciła do stolika, mówiło wszystko. Zrobiła to specjalnie. Wcale nie była taka dobra, urocza i troskliwa, za jaką chciała uchodzić w męskich oczach. Pokazała mi, gdzie moje miejsce. Nie potrafiła choć przez pięć minut oddać innej kobiecie palmy pierwszeństwa. Wolała mnie upokorzyć. Nikt inny tego nie zauważył, mężczyźni są ślepi na takie rzeczy. Ale my dwie dobrze wiedziałyśmy, co się między nami wydarzyło i że nie zostaniemy przyjaciółkami. Nie mogłam powstrzymać Piotra od małżeństwa z nią. Nie miałam przecież pewności, jaką będzie żoną. Może wspaniałą. Może ta specyficzna ślepota mężczyzn uczyni Piotra szczęśliwym.
Ja zostałam z moimi obawami. Nie wiem, czy mogę ufać mężowi. Niby znam go jak siebie samą i pewnie krzywdzę go podejrzeniami, ale siła kompleksów na razie wygrywa. Tak jak wygrała ze mną Zuzanna. Obserwuję męża, by wychwycić oznaki, czy to już, czy już nastał czas, że pragnie mnie wymienić na lepszą, młodszą, ładniejszą… Snuję plany, co wtedy zrobię. Chcę być przygotowana. Rozum mówi: przestań się zadręczać. Serce nie słucha.