Macocha. To słowo nie kojarzy się dobrze, za co możemy my, kolejne żony swoich mężów, podziękować bajkom i baśniom. Wynika z nich, że macocha to w najlepszym razie egoistyczna, chciwa kobieta zaniedbująca swoich pasierbów, a w najgorszym – mordercza wiedźma. Co naprawdę czują macochy? Szczere historie kilku kobiet.
Nie mamy wpływu na to, jak jest postrzegane słowo "macocha", jakie ma konotacje, kulturowe i społeczne, ale możemy mieć wpływ na to, jak będą nas odbierać dzieci naszego partnera. Jeśli tak się złożyło, że nie jesteśmy jego pierwszą miłością, i związek z nim oznacza również relację z owocami jego poprzedniej miłości.
W wieku czterdziestu dwóch lat, gdy pożegnałam się już z macierzyństwem, związałam się z mężczyzną, który był ojcem dwóch chłopców, dziewięć i siedem lat. Ich mama zmarła w wypadku trzy lata wcześniej, a ja uznałam, że mogę ją zastąpić. Nie wiem, co sobie myślałam… By przełamać ich nieufność i przekonać chłopców do siebie, byłam serdeczna, miła, troskliwa i nad wyraz hojna, czy chodziło o prezenty, czy o mój czas. Popełniłam zasadniczy błąd w założeniu, bo może niektóre pełnoetatowe matki mają nadmiar pieniędzy, ale rzadko kiedy narzekają na nadmiar wolnego czasu.
Rozpieszczałam synów Karola bezrefleksyjnie i niewychowawczo. Zestawy Lego z byle okazji, wspólne wypady do parków rozrywki, wyprawy do kina czy na tor gokartowy, oraz wspólne odrabianie lekcji. Karol nie zabraniał, ale zachwytu też nie okazywał. Zwłaszcza w przypadku odrabiania lekcji za chłopców. Oni za to mnie uwielbiali. Na razie mówili do mnie „ciociu”, jednak miałam nadzieję, że jak wyjdę za ich tatę, zaczną mówić „mamo”. Nasz specyficzny miesiąc miodowy skończył się po pół roku. Nie z dnia na dzień, ale stopniowo prezenty i wspólne wyjścia coraz bardziej im powszedniały. Już się tak nie cieszyli, choć nadal oczekiwali, że będę niestrudzenie wymyślać nowe atrakcje. Gdy byłam zmęczona albo nie miałam nastroju do zabawy, dąsali się.
Sprawdzianem naszej relacji okazała się sytuacja z zielnikiem. Kuba miał go zrobić, ale zapomniał. Przypomniał sobie w niedzielę wieczorem. I był pewien, że po prostu go wyręczę. On pójdzie spać, a rano zielnik będzie gotowy. "Bo dobre mamy tak robią", usłyszałam. Może bym się ugięła, mimo sprzeciwu Karola, ale bolała mnie głowa, bałam się ataku migreny, więc odmówiłam. Tego się nie spodziewał. Rozpłakał się, próbując płaczem wywrzeć na mnie presję. Gdy to też nie pomogło, wykrzyczał, że przeze mnie dostanie jedynkę i że jestem najgorszą macochą. A tak bardzo chciałam uniknąć tego miana. Od tamtego dnia od nowa budujemy nasze relacje i lekko nie jest.
Jestem osobą zasadniczą i asertywną, czy to w pracy, czy w życiu prywatnym. Taki mam charakter, który świetnie sprawdza się w korporacji, zwłaszcza na wysokim stanowisku, jakie piastuję. Lubię jasne sytuacje i nie zamierzałam się zmieniać tylko dlatego, że drugi raz wyszłam za mąż, a mój mąż miał jedenastoletnią córkę. Ponieważ po ślubie wprowadzili się do mnie, zaraz pierwszego popołudnia po obiedzie zrobiłam "odprawę". Pewne sprawy nie powinny czekać, bo im dłużej się zwleka, tym trudniej je potem wdrożyć albo odkręcić narosłe nieporozumienia.
Zakomunikowałam wprost: mój dom, moje zasady. Nie chodziło o jakieś rygorystyczne reguły, ale o zwykłe codzienne zwyczaje, do jakich przywykłam, jakie uważałam za zdrowe, i oczekiwałam, że będę ich przestrzegać, co ułatwi nam wspólne życie oraz wzajemną komunikację. Michał miał wątpliwości, on wciąż widział w niej małą dziewczynkę. Ja nie byłam "obciążona" tym obrazem, a skoro mamy razem mieszkać, wszystkich nas powinny obowiązywać te same zasady. Nie mówię o obowiązkach. Poza tym dzieci bardziej niż dorośli lubią reguły i wyznaczanie granic, lubią wiedzieć, co im wolno, a co nie. Wtedy czują się bezpieczne.
Michał obawiał się też, że Mirka się do mnie zniechęci, jeśli zacznę nasze pożycie od listy ustalań. Cóż, na początek wolałam, by mnie pasierbica szanowała i mogła na mnie liczyć, na jej sympatię zasłużę z czasem. Zresztą nie chodziło o jakiś restrykcyjny system. I przedstawiłam go im obojgu, nie tylko Mirce. Wspomniałam o kilku szczególnych wytycznych, jak sprzątanie po sobie w miarę możliwości czy niejedzenie w łóżku, i o bardziej ogólnych zasadach, jak wzajemny szacunek, szczerość, dotrzymywanie słowa oraz bycie konsekwentnym.
Może potraktowałam Mirkę na wyrost, ale dla mnie była człowiekiem, mniejszym, mniej doświadczonym, ale to nie znaczy, że miałam ją traktować mniej serio. Wieczorem po kąpieli przyszła powiedzieć nam dobranoc. Przy okazji oznajmiła, poważnym, dorosłym tonem, że podobają się jej moje zasady i że jak my się będziemy do nich stosować, to ona też. Mimo różnych wybojów, choćby związanych z jej dorastaniem, układ się sprawdza od ponad dziesięciu lat.
Krzysiek był parę lat po rozwodzie, ale układy z eks małżonką miał więcej niż poprawne. Rozstali się jak dojrzali ludzie, bez zbędnych dramatów i emocji, i dzielili po równo opieką nad dwiema córkami. Miały trzynaście i szesnaście lat, czyli – jak powiedziała starsza z nich, Matylda – "nie musisz się martwić o nasze wychowywanie, nawet nie powinnaś". Dokładnie takich słów użyła, a ja je wzięłam za dobrą monetę. Nie doszukiwałam się w nich podstępu czy jakiejś manipulacji.
Ulżyło mi. Nie chciały, bym się mieszała, i dokładnie to zamierzałam robić, czy raczej nie robić. Jakie ja w końcu miałam doświadczenie z dziećmi, do tego nastolatkami, poza tymi z osobistego okresu dorastania? Żadne. Do tego byłam raptem piętnaście lat starsza od Matyldy i nie widziałam się w roli "drugiej mamy", "zastępczego rodzica", tym bardziej "macochy". Dziewczyny miały rodziców i dobry kontakt z nimi. A we mnie jakoś nie budził się instynkt macierzyński. Fakt, że Krzysiek miał dzieci i raczej nie będzie mnie namawiał na kolejne, był jego atutem.
Na jednym z "wieczorków zapoznawczych" zaproponowałam dziewczynom układ przyjacielski. Potwierdziłam, że nie mam zamiaru im matkować ani wchodzić w kompetencje rodzica. Natomiast chętnie widziałabym się w roli ich starszej koleżanki, której można się zwierzyć, ale która nie da im gotowej recepty na życie. Możemy chodzić razem na zakupy, wspólnie siedzieć w domu pod kocami i plotkować, a w zimowe wieczory oglądać razem filmy z kategorii young adult, które uwielbiałam. Ewentualnie komedie romantyczne, które wszystkie dziewczyny kochają, a na których wszyscy faceci ziewają.
Jako koleżanka nie będę ich wyręczać w obowiązkach domowych, bo też ich nie znoszę, i robię tylko to, co muszę. Skoro mamy połowę roku mieszkać razem, powinnyśmy się dogadywać również w tych sprawach domowych. Dziewczyny przytaknęły, uznając, że mają mnie w roli trzeciego marudzącego rodzica z głowy, a potem przy pierwszej okazji młodsza próbowała złamać naszą umową. Ani matka, ani ojciec nie chcieli się zgodzić, by pojechała na całe ferie z koleżanką i jej starszą (niby już dorosłą) siostrą w Alpy. Przyszła do mnie, szukając sprzymierzeńca.
Rozumiałam jej stanowisko i gdyby to ode mnie zależało, zgodziłabym się. Kusiło mnie zdobycie punków u młodszej z pasierbic, ale gdybym się wtrąciła, to jej rodzice mogliby mieć do mnie pretensje. Z ciężkim sercem odmówiłam. Efekt? Śmiertelna obraza. Kinga rodzicom szybko wybaczyła, całą złość i rozczarowanie wyładowując na mnie. Po latach mam wrażenie, że taką rolę pełnię w tej rodzinie. Bufora. I Krzysiek, i dziewczyny traktują mnie jak konfesjonał i mentalny worek bokserski w jednym.
Macocha nie brzmi dumnie. To przez te bajki i stereotypy. Pewnie nikt nie chce nią zostać. Ale czasem dostaje się wraz z ukochanym mężczyzną jego dzieci i jeśli nie chcemy być bajkową wiedźmą, musimy odnaleźć w sobie talenty dyplomatyczno-macierzyńskie. Matka, ta rodzona, zawsze może powiedzieć: ma to po mnie. Macocha tej wygodnej wymówki nie ma. Kiedy jednak wprowadzimy jasne zasady i nie próbujemy wejść w rolę matki, możemy zyskać przyjaciół na całe życie.