Historie osobiste

"Czułam się winna, że wypominam mężowi brak pracy. Z kochającej się pary staliśmy się wrogami..."

"Czułam się winna, że wypominam mężowi brak pracy. Z kochającej się pary staliśmy się wrogami..."
Fot. 123rf

Czujesz, że ktoś zaczyna tobą manipulować? Twierdzi, że nie pamiętasz jakiejś sytuacji albo pamiętasz ją źle? Powtarza, że mylisz się co do swoich wrażeń i emocji? Jeśli tak, możliwe, że stałaś się ofiarą gaslightingu. To rodzaj przemocy psychicznej. Jak gaslighting może wyglądać w pozornie dobrze funkcjonującym związku? Oto historia jednej z nas. 

Gdy ktoś mi wmawia, że nie pamiętam

Kiedyś patrząc rano w lustro, bezwiednie uśmiechałam się do siebie. Lubiłam tę dziewczynę, którą widziałam. Ładną, młodą, pełną nadziei i wspaniałych planów na przyszłość. Walczyłam dzielnie, by je spełnić, nie zrażałam się niepowodzeniami, a sukcesy nie sprawiały, że osiadałam na laurach. Dbałam o to, by przyszłość przede mną nie była gorsza niż teraźniejszość wokół mnie. Nadal o to dbam.

Niestety ostatnio ten mój poranny uśmiech zbladł. Wyczuwałam jakiś fałsz w otaczającym mnie świecie, tym najbliższym, tylko jeszcze nie zdiagnozowałam powodu, a to z kolei wywoływało dyskomfort i niepokój. Znałam siebie, wiedziałam, że jeśli to dłużej potrwa, niepokój zmieni się w lęk. Należało działać.

Wsłuchałam się w siebie i rozejrzałam wokół. W pierwszym odruchu pomyślałam o dzieciach. Kocham synów, ale bliżej mi do matki orlicy niż do matki kwoki. Nigdy nie trzymałam dzieci na emocjonalnej gumie. Rozumiałam, że aby mogli rozwinąć skrzydła, potrzebują przestrzeni i podjęcia pewnego ryzyka. Obecnie obaj studiowali – jeden odkrywał uroki bohemy krakowskiej, drugi na wymianie międzynarodowej zachwycał się pięknem Barcelony i Hiszpanek. Mój instynkt macierzyński milczał. Zatem nie dzieci.

Pozostawały kwestie finansowe i… tu moje serce drgnęło.

Jestem menadżerką wyższego stopnia, specjalistką ogarniającą pracę całego zespołu i budżet kwartalny. Nie zarabiam mało, skromnie mówiąc. Oczywiście zauważyłam podwyżki. Trudno też było zignorować inflację, skoro galopowała przez nasz kraj jak dziki koń Podkowińskiego, tyle że trzymająca się go naga Polska była raczej przerażona niż pełna uniesienia, że posunę się dalej w tej malarskiej analogii.

Niemniej, ponieważ moim zdaniem prawdziwy dobrobyt wiąże się z gospodarnością i pewnym elementarnym poczuciem wstydu, uznałam, że nieprzyzwoitością byłoby w obecnej sytuacji afiszować się bogactwem – i wprowadziłam reżim oszczędnościowy.

Problem polegał na tym, że nie ja jedna w naszym domu wydawałam pieniądze. Codziennymi zakupami zajmował się Maciej. Pandemia popchnęła na skraj bankructwa jego agencję reklamową. Byłam gotowa wspierać małżonka, ale odmówił, unosząc się honorem.

– To upokarzające, by żona finansowała moją firmę, jakby to była zabawa, a nie praca.

Godna podziwu postawa, ale kryzys energetyczny – plus, jak podejrzewałam, rozgoryczenie porażką, które przerodziło się u Macieja w wypalenie zawodowe – dokończyły dzieła. Zamknął swoją agencję, pożegnał zespół i wrócił do czasów freelancerki, gdy zarabiał jako najemny copywriter.

Utkwił w domu i, niestety, w marazmie. Tylko pieniądze z jego karty płynęły chyżo…

– Kochanie, prosiłam, żebyś ograniczył wydatki.

– I ograniczam, najmilsza. Po prostu, królowo ty moja, patrząca na świat zwykłych śmiertelników z wyżyn swego podniebnego stanowiska, nie masz pojęcia, ile na przykład kosztuje twoje ulubione mleko owsiane, które smakuje jak to prosto od krowy, a nie dojone z kłosa, a przepraszam, z wiechy.

Fakt, nie znałam dokładnej ceny. Czy dlatego poczułam się winna? Raczej dlatego, że Maciej, z wykształcenia i zamiłowania polonista, ten mistrz słowa, zgrabnie wplatał między wiersze żal, iż jego kryzys światowy pokonał, a mnie ledwie musnął. Ironią i kpiną pokrywał pretensje, iż oczekuję od niego, by zmienił się w koguta domowego, skoro i tak pracuje w domu.

– I dlatego, że ograniczasz, kupiłeś krewetki i karczochy?

– Przecież lubisz. Chciałem ci sprawić przyjemność, afrodyzjakami kulinarnymi uraczyć, a ty… – westchnął niemal teatralnie.

Znowu poczułam się podle. Niewrażliwa żona, która czepia się męża, choć ten chce jej nieba przychylić; niewdzięcznica, która ma ochotę czepiać się dalej, bo to ona musiała rzeczone krewetki i karczochy szykować na kolację, by się nie zmarnowały. Zaś afrodyzjaki nie podziałały, bo chyba nie o to chodziło, bym po wspólnym posiłku namiętnie sprzątała ze stołu i pakowała naczynia do zmywarki. Ale zmilczałam, naprawdę nie chciałam się z nim kłócić. Zwłaszcza że zawsze wygrywał nasze spory, ten ekspert od błyskotliwych ripost.

Miesiące mijały, a ja uzbrojona w cierpliwość, czekałam, aż małżonek się otrząśnie, odrodzi niczym feniks z popiołów i poleci na nowych skrzydłach w nowym kierunku. Tymczasem…

– Ile?! – aż podniosłam głos, usławszy, jaką kwotą muszę zasilić jego kartę.

– Skarbie, proszę cię, nie krzycz, bo sąsiedzi pomyślą, że cię biję.

Jego zwyczaj rozładowywanie atmosfery żartem nie zadział. Wręcz przeciwnie.

– Wybacz, ale nie jest mi do śmiechu. Przecież prosiłam, byś nie kupował bez sensu. Miałeś…

– Pozwól, że tu ci przerwę, zanim usłyszę, że szastam twoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi i że na tobie żeruję.

Przełknęłam cisnące mi się na usta przekleństwo.

– W porządku, nie szastasz i nie żerujesz. Ale jestem ciekawa, co z tym zleceniem, za które miałeś dostać większą kasę? Nie zapłacili ci jeszcze? No to ich pogoń.

Mąż spojrzał na mnie, rozkładając ręce w wielki znak zdziwienia.

– Przecież ostatecznie nic z tego nie wyszło, nie pamiętasz? Mówiłem ci.

– Niby kiedy? – Teraz ja całą sobą wyrażałam zdumnienie.

– Nie zanotowałem sobie – burknął. – Chyba powinienem, skoro nie słuchasz tego, co mówię, a potem masz pretensje, że o niczym cię nie informuję.

Gdyby płacili mu za zbijanie mnie z tropu i za robienie ze mnie tej złej, byłby milionerem.

Próbowałam się bronić.

– Chyba bym zapamiętała, że straciłeś zlecenie. Zarabiasz coraz mniej, a wydatki rosną.

– Przepraszam… czy ty sugerujesz, że mnie utrzymujesz?

Szczerze? Tak właśnie uważałam. Ale nie mogłam mu tego powiedzieć, bo za taką szczerość nagrodziłby mnie cichymi dniami.

– Naprawdę nie chcę się z tobą kłócić. Po prostu z mojego punktu widzenia… Chodzi mi o to….

– Doskonale wiem, o co ci chodzi – przerwał mi urażonym tonem. – Żebym wziął się wreszcie do roboty. Tak jest, proszę pani. Idę pozmywać, by zasłużyć na okruchy z pańskiego stołu.

Szach i mat. Gdy przybierał taką minę, jakbym zraniła go do głębi, gdy zachowywał się tak, jakbym celowo chciała go upokorzyć, wolałam się wycofać.

Wkładał mi w usta słowa, jakich nie wypowiedziałam, i opinie, jakich nie wyraziłam. Z drugiej strony w głębi duszy czułam się wykorzystywana i nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Bałam się, że powiem o jedno zdanie za dużo i nieuleczalnie zranię jego uczucia. Bałam się, że zamiast go wspierać, pogłębiam jego frustrację, łamię męskie ego i degraduję już i tak zaniżone poczucie własnej wartości. Dlatego wolał grać, oglądać telewizję i śledzić podcasty szachowe, zamiast szukać klientów i zleceń. Głód nam nie groził, ale poważny kryzys małżeński owszem. Mój mąż nie przypominał mężczyzny, jakiego kochałam. Miałam wrażenie, jakby zastąpił go jakiś klon, który nie budził we mnie współczucia, o czułości już nie wspominając, a irytację na zamianę z wyrzutami sumienia.

Bo może to jednak moja wina? Dużo pracuję, w chwilach wolnych skupiam się na niwelowaniu własnego stresu, bagatelizuję jego problemy, nie słucham, co do mnie mówi… Może jego żal i wyrzuty mają uzasadnienie? Jak się nad tym zastanowić, często słyszałam od Macieja, że o tym czy tamtym zapomniałam, choć przecież mi mówił… Miał prawo czuć się lekceważony.

Moja wewnętrzna samokrytyka ucichła, gdy przyszło do kolejnej spłaty jego karty.

– Czy możesz mi pokazać wyciąg?

Przedłużająca się cisza i…

– Mam rozumieć, że chcesz sprawdzić moje konto? Moją komórkę i skrzynkę mailową też chcesz przejrzeć? Może jeszcze kieszenie każesz mi opróżniać? – obruszał się, niby żartem, ale widziałam, że jest zdenerwowany.

Pytanie: czym? Tym, że mu nie ufam, czy tym, że mogę odkryć coś, co wolałby przede mną ukryć?

– A to jakaś tajemnica? Po prostu się martwię i chcę…

– Wiem, królowo moja, wiem. Taka już jesteś, martwisz się na zapas i o wszystko. Jak tylko spłacimy kredyt, kwota będzie niższa. Zostały jakieś dwie-trzy raty. Co do wyciągu, to oczywiście żadna tajemnica. Jesteśmy małżeństwem od ponad pół wieku, jakie ja mógłbym mieć przed tobą sekrety, kochanie?

Teraz ja potrzebowałam dłuższej chwili.

– To my wzięliśmy jakiś kredyt?

– No proszę cię… – Maciej wzniósł oczy do sufitu. – Dokładniej, ja wziąłem, by spłacić w ratach zeszłe święte. Trochę zaszaleliśmy. Wiesz, telewizor, ekspres… Teraz ja zaczynam się martwić. – Wpatrywał się we mnie z troską. – Naprawdę uleciało ci to z pamięci?

Wystraszyłam się. Serce mi waliło, spociłam się, zakręciło mi się w głowie… Musiałam usiąść. Chyba dostałam napadu lęku.

– Źle się czujesz? Chcesz wody?

– Chcę, byś powiedział mi prawdę. To niemożliwe, żebym zapomniała o czymś tak poważnym jak kredyt.

– Twierdzisz, że kłamię? Naprawdę sądzisz, że ośmieliłbym się wziąć pożyczkę bez twojej zgody? Przecież byś mnie zabiła.

Do pakietu moich obaw dołączył strach, że mam kłopoty z pamięcią, może początki sklerozy albo Alzheimera. Inna opcja była równie straszna. Mój mąż… Nie, nie chciałam dopuszczać do siebie takiej możliwości. Wcale też nie chciałam kontrolować jego konta, sprawdzać, na co wydaje pieniądze. Dla mnie było to równie upokarzające jak dla niego. Chciałam znowu mu ufać, instynktownie, bez zastrzeżeń, bez tych wszystkich wątpliwości. Chciałam móc przeglądać się w jego oczach i widzieć w nich miłość, oddanie, może nawet wdzięczność. A dostawałam dąsy i pretensje. Męczyło mnie zastanawianie się, co tak naprawdę myśli.

Czy wiesz, co to jest gaslighting?

Zadzwoniłam do Małgorzaty i zapytałam, czy mnie przyjmie w trybie nagłym. Dobrzy psychoterapeuci nie udzielają porad ani nie dają gotowych odpowiedzi. Oni zadają właściwe pytania. Małgorzata zgodziła się mnie wysłuchać przez telefon, a na koniec spytała, czy znam pojęcie gaslightingu.

– Obiło mi się o uszy. Ale czemu…? Sugerujesz, że to dotyczy mojej sytuacji z Maciejem?

– Sugeruję, byś się zastanowiła, czy to może was dotyczyć.

Miała rację, nie użyłam tej nazwy, ale przecież właśnie taką możliwość odpychałam od siebie. Okropne podejrzenie, że… Człowiek, z którym spędziłam blisko pół wieku, mój partner i przyjaciel, ojciec moich dzieci, mężczyzna, z którym budowałam wszystko od zera, z którym zaliczałam sukcesy i porażki, który mnie wspierał i rozśmieszał... Namiętność między nami może się wypaliła, motyle odleciały, ale nigdy nie żałowałam, że za niego wyszłam. I właśnie ten człowiek, kiedy na chwilę odwróciłam wzrok, zniknął, a zastąpił go Obcy, który celowo wmawiał mi kłopoty z pamięcią, podsycał moje lęki i wpędzał w poczucie winy. 

– Maciej, musimy poważnie porozmawiać.

– Boże, znowu o pieniądzach?

– Wiesz, co to jest gaslighting?

Wzruszył ramionami, ale zbladł i unikał mojego wzroku. Więc chyba wiedział.

– To przemoc psychiczna – kontynuowałam. – Manipulowanie drugą osobą tak, by zaczęła kwestionować swoje uczucia, wspomnienia, percepcję, nawet zdrowie psychiczne.

– Uważasz, że ci to robię?

– A robisz?

Milczenie.

– Spójrz na mnie.

Wolno uniósł głowę i zmierzyliśmy się wzrokiem.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również