Czy zawodowa propozycja od kogoś, z kim kiedyś łączyła nas nie tylko przyjaźń, to oferta, której nie należy przyjmować?
Przytulne wnętrze kawiarni wypełniał zapach cynamonu. To był mój znak rozpoznawczy. Aromat piekących się cynamonek czuć było na całej ulicy. Idealnie komponował się z jesiennymi barwami i sprawiał, że przechodniom robiło się cieplej na sercu. Moje ściskał żal, bo kawiarnia zamykała podwoje. Na zawsze.
– To konieczność – mruknęłam do siebie, czyszcząc kolbę ekspresu.
Nawet gdybym chciała, to nie miałam z czego dokładać do interesu. Ostatnie lata nie były łatwe dla nikogo. Pandemia zamknęła klientów w domach, a kiedy już mogli z nich wyjść, dopadł nas wszystkich kryzys ekonomiczny. Galopująca inflacja nie zachęca do wydawania pieniędzy w kawiarniach. Poza tym moją kafejkę odwiedzali głównie okoliczni mieszkańcy. Leżała z dala od centrum, przy zacisznej uliczce, ocienionej gałęziami wiekowego kasztanowca. Ze łzą w oku obserwowałam, jak dzieci zbierają leżące pod drzewem kasztany. Kolejnej jesieni już mnie tu nie będzie…
Zawieszony nad drzwiami dzwoneczek milczał jak zaklęty. Ciszę przerywał jedynie szczęk nożyczek, którymi wycinałam z kolorowego papieru litery do napisu „Likwidacja”. Nie wiedziałam, czy równo przyklejam je potem na szybie. Obraz rozmazywał mi się przed oczami…
– Dzień dobry! – Dzwoneczek nad drzwiami oznajmił wejście klienta.
Podniosłam głowę. Odgarniając grzywkę, szybko otarłam łzy wierzchem dłoni.
Na widok wysokiego mężczyzny w kraciastej marynarce serce zaczęło mi szybciej bić. Uśmiechnęłam się, by nie dać po sobie poznać ekscytacji.
– Minęło kilka lat. Czego sobie życzysz? – Gestem wskazałam wyeksponowane za szybą wypieki: drożdżówki ze śliwkami, cynamonki i różnego rodzaju ciasteczka. Za moimi plecami stał regał z kajzerkami.
– Mam ochotę na ciepłą bułkę – powiedział Jacek, uważnie przyglądając się mojej twarzy.
Czyżby rozmazał mi się tusz pod oczami? Albo oblałam się pąsem jak pensjonarka? Proszę, nie…
– Po prostu bułkę? – zdziwiłam się uprzejmie.
– Tak – potwierdził Jacek. – Czeka mnie stresujący dzień, nic więcej nie przełknę…
Obdarzyłam go współczującym spojrzeniem, a on uśmiechnął się ciepło. Dokładnie tak jak przed laty.
– A może drożdżówka doda ci otuchy? – Nie czekając na odpowiedź, dołożyłam do torebki wypiek ze śliwką. – To na koszt firmy, pewnie i tak by się zmarnowała…
– Ktoś tu na pewno zagląda. To piękna kawiarnia. – Jacek omiótł wnętrze wzrokiem.
Od jakiegoś czasu nie dbałam o nie, tak jak powinnam. Nie zmieniałam wystroju. Nie kupowałam klimatycznych dodatków i dekoracji na targach staroci. Wyrzuciłam bibeloty, które tylko zagracały przestrzeń i zbierały tony kurzu. Kawiarnia zatraciła swój charakter, ale nadal była przytulnym miejscem.
– Kiedyś na pewno… – odparłam i spuściłam głowę. Znowu ogarnął mnie smutek. Zaczęłam bezwiednie przeliczać monety w otwartej szufladce kasy, byle zająć czymś ręce.
– Jesteś właścicielką? – dopytał Jacek.
Kiwnęłam tylko głową. Znowu byłam bliska płaczu. Mazgaj, upomniałam sama siebie. Nic dziwnego, że splajtowałaś. Co gorsza, musisz się do tego przyznać przed facetem, w którym kiedyś się kochałaś na zabój. Jacek miał na sobie perfekcyjnie dopasowaną marynarkę, a pod nią białą koszulę. Pachniał perfumami. Na pewno odniósł zawodowy sukces. A ja? Właśnie ponosiłam sromotną porażkę i żegnałam się ze swoimi marzeniami…
– Naprawdę muszę już lecieć, przepraszam. – Jacek zerknął pospiesznie na zegarek.
– Nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że wpadłeś.
– Do zobaczenia – rzucił przez ramię i wypadł na ulicę.
Zatrzymał się wpół kroku i zerknął na napis na szybie. Po chwili już go nie było. Nie wiedziałam, co myśleć o tym spotkaniu. Wieki nie widziałam Jacka i nagle zjawia się w mojej kawiarni. Ciekawe, co u niego. Ma żonę, dzieci?
A czemu miałby nie mieć? Na pewno układa mu się na każdej płaszczyźnie życia. Wygląda na takiego.
Ja rozwiodłam się dwa lata temu i nie miałam ochoty umawiać się na randki. Teraz to już w ogóle nie miałam głowy do romansów. Do końca dnia do kawiarni zajrzała starsza pani, która mieszkała w kamienicy naprzeciwko. Kupiła dwie bułki i czterdzieści deka ciastek z konfiturą. Jak nie splajtować przy tak mizernych przychodach?
Tuż przed zamknięciem zdjęłam fartuch i rozpuściłam włosy. Usiadłam przy jednym ze stolików i zrobiłam sobie kawę. Chciałam jeszcze chwilę posiedzieć i zapamiętać każdy szczegół. Tak się zamyśliłam, że nie usłyszałam dzwoneczka.
– Zostało ci coś jeszcze? – zapytał Jacek. Miał lekko zaróżowione policzki, jakby właśnie biegł. Za oknem zmierzchało. W świetle latarni wirowały na wietrze kolorowe liście. – Chcę kupić wszystko.
– Jak to: wszystko?
– Biorę wszystko, co masz na sprzedaż. Dasz radę zapakować? Mogę zapłacić kartą?
– Oczywiście… ale dlaczego aż tyle? – wydukałam.
– Jestem głodny jak wilk! – Roześmiał się.
Gdy wyszedł z wypchanymi po brzegi torbami, podbiegłam do okna i patrzyłam, jak znika za rogiem pobliskiej kamienicy. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Może dlatego wydawało mi się, że to był tylko sen, wytwór mojej bujnej wyobraźni… Gdyby nie pustki na półkach i unoszący się w powietrzu zapach eleganckich, męskich perfum. Przyjemnie współgrał z aromatem cynamonu.
Gest Jacka wiele dla mnie znaczył. Zawsze to jakiś zastrzyk gotówki.
Z drugiej strony jednorazowy przypływ pieniędzy nie uratuje mojej kawiarni, myślałam, otwierając lokal następnego dnia. Tuż przed zamknięciem za drzwiami zamajaczyła znajoma męska sylwetka. Jacek złożył parasol i strzepnął z niego krople deszczu, a potem wszedł do środka lokalu.
– Biorę wszystko – oznajmił, nawet nie zerkając na regały. Wolał patrzeć na mnie i uśmiechać się szeroko. Serce zatrzepotało mi w piersi. Arytmia czy…?
– Posłuchaj… – Wyszłam zza lady i opadłam na najbliższe krzesło. Jacek usiadł naprzeciwko mnie. Nie miałam śmiałości, by spojrzeć mu w oczy. – Nie musisz tego robić, naprawdę. I tak likwiduję kawiarnię.
– Nie muszę, ale chcę – odparł i odgarnął z czoła mokry kosmyk włosów. Wyglądał elegancko i seksownie zarazem, męsko i chłopięco. Zabójcza mieszanka. – Pamiętam, że to było twoje marzenie…
– Pamiętasz? – zdziwiłam się.
Myślałam, że Jacek już dawno o mnie zapomniał. Naszej krótkiej relacji nie można było nawet nazwać związkiem. Byliśmy młodzi. Każde z nas poszło w swoją stronę po krótkim, acz płomiennym romansie.
– Oczywiście. – Wzruszył ramionami. – Chciałbym ci pomóc. Załóżmy spółkę.
– To nie jest odpowiedni moment na żarty! – prychnęłam gniewnie. – Przepraszam. Naprawdę mam wszystkiego dosyć i nie bawią mnie…
Umilkłam, gdy Jacek dotknął mojej ręki. Jego dłoń była nieco szorstka, ale ciepła. Moja zimna jak lód.
– Proszę, pozwól sobie pomóc. Przez wzgląd na dawną znajomość.
Wpatrywaliśmy się w siebie. Czy mogłam postąpić inaczej? Unieść się dumą, honorem? A po co? Druga taka oferta się nie trafi. Musiałam się zgodzić, inaczej straciłabym kawiarnię na zawsze. Jacek dał mi kilka dni do namysłu, sam w tym czasie przygotował biznesplan.
Kawiarnia funkcjonuje nadal. Jacek pomógł mi wyjść z tarapatów finansowych. Uświadomił mi też, jak ważna jest reklama, o której nie miałam pojęcia, więc ją lekceważyłam. On był biznesmenem i doskonale się na tym znał. Podobnie jak ja znałam się na wypiekaniu drożdżówek.
– To nie przypadek, intuicja zawiodła mnie do ciebie – tłumaczył później.
Twierdził też, że to ja uratowałam jego; spadłam mu z nieba, gdy potrzebował motywacji do dalszego działania. Nie mógł się pozbierać po trudnym rozwodzie i szukał jakiegoś nowego celu. Gdy postanowił zainwestować pieniądze, czas i energię w moją klimatyczną kawiarnię – pachnącą cynamonkami i najlepszą brazylijską kawą – we mnie także wstąpiła nowa energia.
Od rana krzątam się po kawiarni, a jednocześnie snuję plany na wieczór. Życie w końcu nabrało sensu. Może jednak byliśmy sobie z Jackiem pisani… Nie wtedy, gdy byliśmy młodzi, niecierpliwi, hardzi, ale właśnie teraz, kiedy spokornieliśmy i jesteśmy sobie tak bardzo potrzebni.