Dla Karoliny małżeństwo z Tomkiem miało być bezpieczną przystanią. Ale luksusy zapewnione przez zamożnego męża okazały się dość kosztowne... Wychodząc za mąż dla pieniędzy Karolina nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
Marcina poznałam jeszcze w liceum. Byliśmy parą od klasy maturalnej, a pobraliśmy się na trzecim roku studiów. Byliśmy typowym studenckim małżeństwem – głęboko wierzącym w świetlaną przyszłość, bez pieniędzy i pewnych perspektyw. Studiując dziennie, chwytaliśmy się prac dorywczych. Na wynajem kawalerki, w której mieszkaliśmy, solidarnie składali się nasi rodzice.
Marcin – tak jak wymarzył sobie w liceum – studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych. Ja kończyłam anglistykę. Postanowiliśmy, że zaraz po zdobyciu dyplomów, Marcin całkowicie skoncentruje się na sztuce, a ja poszukam pracy, która pozwoli nam się uniezależnić od rodziców. Oboje mieliśmy dość ich krytycznych uwag i zniecierpliwionych pytań o przyszłość. Czuliśmy się tak, jakby ich pragmatyzm zagrażał naszemu małżeństwu. Tymczasem zagrażało mu coś zupełnie innego...
Rzeczywistość dopadła nas niedługo po zakończeniu studiów. Nasi rodzice stwierdzili, że musimy zacząć radzić sobie sami i przestali nam opłacać wynajem mieszkania. Marcin, zgodnie z naszymi planami, całymi daniami ślęczał przed sztalugami lub krążył między galeriami, usiłując znaleźć kupca dla swoich prac. Ja zaczęłam pracę w szkole językowej. Zarabiałam grosze i pracowałam od rana do wieczora, a w weekendy – żeby dorobić do mojej skromnej pensji – udzielałam korepetycji.
Po roku takiego życia oboje byliśmy fizycznie i psychicznie wyczerpani. Zaczęły się kłótnie o każdy wydany grosz i wzajemne pretensje. Miałam żal do Marcina, że nie chce przejąć domowych obowiązków, skoro ja zarabiam na chleb. On bronił się, że – choć nie zarabia – to jednak pracuje. Wyrzucał mi, że go bardziej nie wspieram. Bywały dni, kiedy mijaliśmy się bez słowa, a wieczorem zasypialiśmy odwróceni do siebie plecami i wyczerpani kolejnym ciężkim dniem lub karkołomną kłótnią.
Sfrustrowana naciskałam na Marcina, żeby znalazł "normalną" pracę. Chciałam wynająć większe mieszkanie, mieć dziecko... Wiedziałam, że moja pensja nie wystarczy, by zrealizować te potrzeby. Żeby poprawić trochę naszą sytuację finansową, zaczęłam uczyć angielskiego w korporacjach. Lekcje zaczynały się bladym świtem, a moi uczniowie byli dość niezdyscyplinowani, ale potrzebowaliśmy tych dodatkowych pieniędzy, a na Marcina nie mogłam liczyć.
W jednej z firm miałam indywidualne lekcje z wysoko postawionym menadżerem. Karol był członkiem zarządu, miał eleganckie biuro i wysokie wymagania. Doskonale znał angielski, ale chciał sobie odświeżyć słownictwo biznesowe i popracować nad wymową. Jego uczęszczający na moje lekcje pracownicy chwalili mnie, więc postanowił umówić się ze mną na kilka indywidualnych lekcji.
Terminy zajęć ustalała ze mną jego sekretarka, a on sam często wpadał na zajęcia spóźniony. Nigdy się nie tłumaczył, nie przepraszał. Po kilku tygodniach zajęć zauważyłam, że Karol uważnie mi się przygląda. Nigdy ze mną nie flirtował, ale czułam, że mu się podobam.
Którego dnia, po zakończonej lekcji, Karol zaproponował kolację. Zgodziłam się. Perspektywa powrotu do naszej kawalerki i mojego naburmuszonego męża była zdecydowanie mnie atrakcyjna niż wieczór w towarzystwie pewnego siebie wiceprezesa. Po następnej lekcji Karol zaprosił mnie do kolejnej restauracji. Przyznaję, że imponowała mi jego zamożność, swoboda, z jaką zamawiał najdroższe dania z karty, samochód, którym odwoził mnie do domu...
Luksus zmniejszał wrażenie jałowości tej relacji. Podczas naszych spotkań byłam głównie widzem i słuchaczem Karola. To on ustalał menu oraz tematy rozmów. I najczęściej to on mówił. A kiedy już dopuszczał mnie do głosu, lubił kończyć za mnie zdania i wyciągać wnioski z moich wypowiedzi. Wtedy mi to nie przeszkadzało. W domu czekał na mnie zgorzkniały mąż, z którym może i miałabym o czym porozmawiać, gdybyśmy tylko wciąż ze sobą rozmawiali.
Nie wiem do końca, jak dość niewinne kolacje z Karolem przeistoczyły się w romans. Kiedy pierwszy raz mnie pocałował, nie odwzajemniłam jego pocałunku, ale też się przed nim nie broniłam. Następnego dnia do szkoły językowej, w której pracowałam, kurier dostarczył piękny bukiet kwiatów.
Tamtego dnia Karol zaczął też intensywnie o mnie zabiegać. Podczas naszej następnej wspólnej lekcji u niego w firmie wprost powiedział mi czego pragnie – podobałam mu się i chciał być ze mną. Tłumaczyłam, że mam męża i nie jestem zainteresowana romansem. "Tu nie chodzi o romans. Jestem na to za starym i za poważnym facetem", uspokajał. "Oferuję ci wspólne życie, w którym niczego ci nie zabraknie. Chcę, żebyś była moją żoną."
Byłam tak zaskoczona wyznaniem Karola, że aż zabrakło mi słów. Tymczasem on mówił dalej, stopniowo odzierając z romantyczności całą tę sytuację. Nie udawał, że jest we mnie jakoś szczególnie zakochany, z jego ust ani razu nie padło słowo "miłość". Szukał partnerki, która spełniłaby jego oczekiwania i ja wydawałam się być idealną kandydatką. "Zastanów się na spokojnie. Myślę, że z twoją urodą, inteligencją i obyciem stworzymy doskonały duet" – powiedział mi na pożegnanie Karol.
Tamtej nocy nie spałam, myśląc o przyszłości z Marcinem i życiu, jakie mogło mnie czekać u boku Karola. Bałam się nieustających problemów finansowych, kłótni o pieniądze i rosnącego między mną i mężem dystansu. I tak, chciałam komfortowego życia! Następnego dnia zadzwoniłam do Karola, a dwa dni później powiedziałam Marcinowi, że odchodzę.
Ku mojemu zaskoczeniu, mój mąż nie protestował, ani nawet nie był szczególnie zaskoczony. Byłam głupia, myśląc, że moje przedłużające się spotkania z Karolem nie wzbudzały jego podejrzeń. Marcin doskonale wiedział, co się dzieje i nawet nie próbował mnie zatrzymać. "Wiem, że nie mam szans z tym gościem" – powiedział, kiedy spytałam, dlaczego nie walczy o nasze małżeństwo.
Po wyprowadzce z domu, zamieszkałam u siostry. Karol proponował, żebym od razu wprowadziła się do niego, ale nie chciałam tego robić przed oficjalnym zakończeniem mojego małżeństwa. Moja rodzina zaskakująco spokojnie przyjęła informację o moim rozstaniu z Marcinem i nowym związku. Karol znalazł i opłacił prawnika, który zajął się rozwodem. Nie mieliśmy z Marcinem prawie żadnego majątku, nie mieliśmy dzieci, więc niecały rok później byłam rozwódką.
Kilka dni po sprawie rozwodowej wprowadziłam się do mieszkania Karola. Gigantyczny apartament w nowoczesnym wieżowcu urządzony przez znaną architektkę wnętrz i wyposażony we wszystkie możliwe luksusy miał być odtąd moim nowym domem. Karol naciskał, żebym całkowicie porzuciła pracę i skoncentrowała się na urządzaniu letniego domu na Mazurach, którego budowę właśnie kończył. Nie zgodziłam się, ale żeby iść na kompromis, pracowałam odtąd na pół etatu.
Kilka miesięcy po tym, jak razem zamieszkaliśmy, wyjechaliśmy na wakacje. Na Mauritiusie Karol mi się oświadczył. Choć sceneria naszych zaręczyn była piękna, trudno nazwać je romantycznymi. Mój przyszły mąż raczej stwierdził, że powinniśmy się pobrać, niż poprosił mnie o rękę. Przyznaję, byłam trochę rozczarowana tymi oświadczynami. Chociaż po tylu miesiącach wspólnego życia nie powinnam była spodziewać się niczego innego.
Karol nie jest romantykiem. Życie, w każdym jego aspekcie, było dla niego tylko szeregiem mniej lub bardziej udanych transakcji. Bywał namiętny, ale nie czuły. Oczekiwał ode mnie, że będę mu ułatwiała i uprzyjemniała życie. Miałam też "robić dobre wrażenie" na jego partnerach biznesowych i ich małżonkach. W zamian za to, miałam do swojej dyspozycji kartę płatniczą i kredytową, dobry samochód i gosposię, która wyręczała mnie w bardziej przyziemnych obowiązkach, takich jak sprzątanie czy gotowanie.
Podczas naszego ślubu, zamiast radości, czułam niepokój. Wciąż pamiętałam dzień, w którym wyszłam za Marcina – byłam taka szczęśliwa i pełna nadziei. Nie mieliśmy nic, ale mieliśmy siebie. Przy Karolu teoretycznie miałam wszystko, ale w rzeczywistości miałam bardzo niewiele. Mój nowy mąż nie tylko nie znał, ale nawet nie chciał poznać moich myśli i pragnień. Był wobec mnie uprzejmy, ale raczej mnie nie szanował. Jeśli chciałam zrobić coś nie po jego myśli, musiałam z nim negocjować tak, jakbyśmy prowadzili razem firmę, a nie wspólne życie.
Chciałabym zostać mamą, ale Karol, który ma dwójkę nastoletnich dzieci z poprzedniego małżeństwa, nie chce o tym słyszeć. Wiem, że będę musiała długo go przekonywać, żeby zmienił zdanie, i ostatecznie może mi się to nie udać. Czy starczy mi wtedy sił, żeby od niego odejść? Dla wygodnego życia zrezygnowałam z miłości. Nie wiem, czy dla komfortu jestem też gotowa porzucić marzenia o macierzyństwie...