Rozstanie jako życiowa lekcja? Odejście partnera może być ważnym znakiem, że należy zmienić swoje podejście do związków.
Rozstanie z Robertem było dla mnie traumatycznym przeżyciem. Przecież zawsze powtarzał, że kocha mnie bardziej niż ja jego. Dlatego oniemiałam, gdy pewnego pięknego dnia oznajmił, że odchodzi.
– Dlaczego?
– Po prostu... – Robert wzruszył bezradnie ramionami – coś się we mnie wypaliło. Nie ma sensu ciągnąć tego dłużej, przepraszam…
– Nie! To niemożliwe! Nie zgadzam się. Słyszysz, nie zgadzam się?!
Próbował coś tłumaczyć, ale nie słuchałam. Płakałam, krzyczałam, żeby mnie nie zostawiał. Patrzył na mnie ze współczuciem, a wieczorem się wyprowadził.
Po jego odejściu byłam jak zamrożona. Wzięłam wolne z pracy, by leżeć na kanapie, płakać i wspominać w nieskończoność nasz związek.
– Weź się w garść – poradziła nieczule Iwona, gdy wpadła mnie odwiedzić.
– Nie mam po co...
– Może żeby posprzątać – burknęła, podnosząc z ziemi kilka rzeczy.
– Gdyby mnie zdradzał, gdybyśmy się kłócili... byłoby mi łatwiej. Może nawet sama bym go rzuciła, ale on nie miał wad. Był idealny!
– Może ty nie byłaś idealna dla niego – skwitowała bezlitośnie Iwona. – Lepiej się rozstać, zanim zrobi się niemiło. Uznaj, że podjęliście zdrową, mądrą decyzję.
– Nie ja zdecydowałam! Dwa lata razem i co?
– I się skończyło. Pogódź się z tym. I coś ze sobą zrób. Nie możesz tak żyć... – Rozejrzała się po zapuszczonym pokoju. – Trzeba tu odkurzyć...
Na rodzinę zawsze można liczyć. Mnie się świat rozsypał, a moja siostra każe mi sprzątać!
– Odczep się. Lepiej się zajmij swoim mężem i dziećmi.
Iwona westchnęła ciężko.
– Gośka...
– Myślisz, że Robert zmieni zdanie, jak posprzątam? Że wróci? – Spojrzałam na nią z absurdalną nadzieją.
– Kiedy kończy ci się urlop? – Siostra pozornie zmieniła temat.
– Za tydzień. Ale nie chcę wracać. Wolę zostać w domu i...
– Słucham? – przerwała mi. – To najgorsze rozwiązanie. Dla własnego dobra powinnaś zrezygnować z urlopu i jak najszybciej wrócić do obowiązków, do normalnego życia.
– Idź sobie. Przyszłaś po to, żeby mnie denerwować?
– Przyszłam ci pomóc.
– Ale nie pomagasz! Jak chcesz mi pomóc, to każ Robertowi do mnie wrócić! – zażądałam niczym rozkapryszone dziecko.
Iwona kolejny raz ciężko westchnęła.
– Czasami los stawia na naszej drodze ludzi, którzy mają nas czegoś nauczyć – zaczęła swój przemądrzały wywód. – Może Robert był twoim nauczycielem? Musisz odrobić tę życiową lekcję…
– Akurat. Naczytałaś się głupot i wkurzasz mnie, zamiast pocieszać. Może już lepiej sobie idź!
Siostra ani drgnęła, za to wlepiła we mnie uważne, sondujące spojrzenie.
– Przypomnij sobie. Jaka byłaś, gdy poznałaś Roberta?
– Normalna – odburknęłam.
– Nieprawda. – Uśmiechnęła się lekko. – Byłaś niepewna siebie, zakompleksiona, chociaż nie wiem, skąd się brały twoje kompleksy. Przy Robercie uwierzyłaś w siebie, rozkwitałaś. Chyba aż za bardzo. Niemniej spełnił swoje zdanie i... odszedł.
Przesadziła.
– Wiesz co, siostrzyczko? Naprawdę może już pójdziesz. Zanim zacznę krzyczeć. Mam dosyć na dzisiaj.
Chyba uwierzyła, bo wyszła.
Ale obiecała, czy raczej ostrzegła, że wróci.
Dalej leżałam na kanapie i cierpiałam.
Kiedy wieczorem zobaczyłam się w lustrze, przeraziłam się. Oczy i twarz opuchnięte od płaczu, zaczerwienione.
Czemu mnie zostawił?
Nie wiedziałam.
A może... nie chcesz wiedzieć? – szepnęło coś.
Cicho, odszepnęłam.
Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Zapadałam się, tonęłam w użalaniu się nad sobą. I tylko Iwona starała się trzymać mnie w pionie. Dzwoniła, wpadała, przynosiła zakupy, sprzątała na szybko i... drażniła mnie, irytowała. To był jej sposób na siostrzane wsparcie.
Urlop się skończył i musiałam wrócić do pracy. Koleżanki powitały mnie dosyć chłodno. Nie zauważyłam, by ktokolwiek ucieszył się z mojego powrotu. Zabolało. Wydawało mi się, że jesteśmy zgraną ekipą. Jednak w zgranej ekipie ludzie się o siebie troszczą, a ja nagle uświadomiłam sobie, że żadna z koleżanek nie zainteresowała się, co porabiam, jak się czuję...
Gdybym wciąż była z Robertem, mogłabym po pracy przytulić się do niego i wyżalić. Na pewno by mnie jakoś rozśmieszył i nie pozwolił na zamartwianie się. Jednak Robert odszedł…
Przywitała mnie cisza i pustka czterech ścian.
Znowu siedziałam na kanapie i rozpamiętywałam nasz związek. Czemu mnie rzucił? Jak mógł? Tyle razy mnie wspierał, pocieszał, pomagał rozwiązywać problemy, załatwiać różnego rodzaju sprawy. A teraz stał się jednym z nich, największym. To nielogiczne! I niesprawiedliwe.
A ty mu kiedyś pomogłaś? – gdzieś z zakamarków umysłu wypłynęło trudne pytanie.
Hm...
Właśnie. To jest dopiero niesprawiedliwe.
Ale przecież nie musiałam! Robert zawsze sobie sam radził ze wszystkim. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych.
Racja. Znosił twoje humory, tolerował fochy, dbał o ciebie, sprawiał, że czułaś się przy nim szczęśliwa, doceniona, ważna.
To prawda. Uwierzyłam nawet, że jestem ładna, chociaż wcześniej nigdy tak nie uważałam. I uwierzyłam, że można mnie pokochać, że zasługuję na miłość.
Świetnie. A co Robert dostał w zamian? Doceniałaś go tak samo jak on ciebie? Słuchałaś, co ma do powiedzenia? Dbałaś o niego wystarczająco? Czuł się przy tobie szczęśliwy?
Najwidoczniej nie, skoro odszedł z dnia na dzień...
A może już wcześniej coś się zaczęło psuć, ale nie chciałaś tego widzieć?
Zamiast spać, rozmyślałam. Przypomniałam sobie sytuację sprzed kilku miesięcy. Robert był zmęczony, a ja dopieszczałam swoją chandrę. Zamiast pozwolić mu odpocząć, obraziłam się na niego, że nie chce się mną zająć.
Zachowałaś się jak rozkapryszony bachor.
Tak. Co gorsza takich sytuacji musiało być znacznie więcej podczas naszego dwuletniego związku. Jakbym nadrabiała lata bycia szarą myszką. I przegięłam w drugą stronę. Wróciło do mnie kilka wspomnień, od których rumieniłam się ze wstydu.
Czy tego miałam się nauczyć przy Robercie? Wiary w siebie i równowagi? Ale czy musiałam go stracić przy okazji? Łagodniej się nie dało?
A dotarłoby coś do ciebie, gdyby dalej był przy tobie?
Zmęczona dyskusją z samą sobą, zasnęłam.
Dzwoniący natarczywie budzik wyrwał mnie ze snu. Czułam się zmęczona, rozbita, ale i tak musiałam iść do pracy, gdzie nie było lepiej niż wczoraj. Koleżanki zachowywały się tak, jakbym je czymś obraziła. Pod koniec dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam Wiolę, o co chodzi.
– Naprawdę nie wiesz? – prychnęła. – Czy udajesz głupią? Wzięłaś urlop w najbardziej gorącym okresie. Bo facet cię rzucił? Daj spokój... Myślisz, że na nas się kłopoty nie walą? Zośka ma dziecko w szpitalu, Ance choruje matka, szefowej ktoś stuknął auto. Wszyscy mamy swoje problemy i jakoś sobie z nimi radzimy. Musimy. Tylko ty, księżniczka na ziarnku grochu, wzięłaś dwa tygodnie wolnego, żeby się nad sobą rozczulać, a na nas zrzuciłaś całą swoją robotę.
– Dosyć egoistycznie – wtrąciła Magda. – Prywatnie też tak się zachowujesz?
Zrobiło mi się tak przykro. Tak przykro i nieswojo, że schowałam się w łazience i siedziałam tam tak długo, aż wszyscy sobie nie poszli.
Wieczorem, jak przyciągnięta świeżym tropem, odwiedziła mnie siostra. Więc zamiast płakać, opowiedziałam jej o rozmowie z koleżankami.
– Też uważasz, że jestem egoistką?
Iwona kiwnęła głowę.
– Czasami aż żal było patrzeć, jak Robert wokół ciebie skacze, jak się stara, jak cię rozpieszcza, a ty traktujesz go jak pana przynieś-podaj-pozamiataj. Nie chciałam się wtrącać, bo oboje jesteście dorośli. No i bałam się, że tylko bardziej namieszam. Łudziłam się, że Robert ma jakiś plan, że jakoś to poukładacie, że spojrzysz na siebie z boku... no ale spojrzałaś dopiero wtedy, gdy odszedł.
Tego popołudnia długo rozmawiałam z siostrą.
Zrozumiałam, że muszę się pogodzić się z decyzją Roberta. Przynajmniej to jedno mogłam dla niego zrobić: pozwolić mu odejść. Jeśli naprawdę coś się w nim wypaliło, to nie rozpali się na nowo, bo ja tak chcę. Dawał mi swoją miłość, troskę, wsparcie, uczył wiary w siebie, a w nagrodę dostawał samolubną kapryśnicę.
Czy naprawdę się czegoś nauczyłam z tej lekcji? Zobaczymy. W pracy zaciskam zęby i znoszę przytyki; w końcu się im znudzi, zwłaszcza gdy będę robić swoje i nie narzekać. A jak głęboko sięgnęła zmiana, przekonam się, gdy znowu odważę się kogoś pokochać. Bo miłość to branie i dawanie. Nie trzeba na nią zasłużyć, ale może się wypalić, gdy tylko jedna osoba dokłada do ognia.
Gdzieś w głębi serca mam nieśmiałe marzenie, że za jakiś czas Robert da mi drugą szansę. Nie zamierzam go osaczać i z egoistki stać się prześladowcą, ale marzyć nie przestanę. Chciałbym go uszczęśliwić, tak jak przez dwa lata on uszczęśliwiał mnie. To egoistyczne pragnienie, wiem, widać niełatwo się zreformować. Ale nie wpadnę w dół rozpaczy, gdy znajdzie szczęście u boku innej kobiety. Przeżyję. Poradzę sobie. Skoro przeżyłam jego odejście, poradzę sobie ze wszystkim.