W życiu pełnimy różne role. Jestem mamą, żoną, córką - wyliczamy. Jestem... "Czasem już nie wiem, kim jestem. Mam wrażenie, że znikam" - mówi bohaterka tej historii.
W poniedziałki planuję jadłospis na cały tydzień. We wtorki robię większe zakupy. W środku piorę i prasuję. W czwartki zajmuję ogrodem albo domowymi kwiatami. W piątki sprzątam. Weekendy są dla rodziny. Przy trójce dzieci organizacja to podstawa. Korzystam z pomocy pani Jadzi przy większych przyjęciach albo porządkach. Mąż bierze na siebie cięższe prace, jak koszenie trawnika czy odśnieżenie, zajmuje się garażem i wszelkimi sprawami samochodowymi. Córki i syn też pomagają, bo powinni z domu wynieść umiejętność zadbania o siebie. Niemniej to głównie na mnie spoczywa obowiązek zajmowanie się domem i dziećmi.
– Zatrudnij nianię, bo się wykończysz – radziła teściowa. – Ja tak zrobiłam i nie żałuję, a i ty chyba nie składasz zastrzeżeń do wychowania Adriana.
Nie miałam powodów do skarg, ale nie zamierzałam powierzać wychowania moich dzieci komuś innemu, zwłaszcza obcemu. Nawet mojej mamie nie pozwalałam na zbyt długie rozpieszczanie wnucząt. Każde z moich dzieci zasługiwało na obecność, troskę i czas matki. Nikt lepiej ich nie zrozumie, nie pocieszy, nie wesprze, a także nie zdyscyplinuje w razie potrzeby.
To moja rola. Jestem panią tego domu. Jestem świetną gospodynią, jestem doskonałą żoną i matką. Jestem…
Czasem już nie wiem, kim poza tym jestem? Mam wrażenie, że znikam.
– Mama! Mama! Jesteś?
Jednak jestem…
– Mama, musisz mi kupić nowy strój na wuef! – Do kuchni wpadł nasz najmłodszy, dziewięcioletni Mikuś.
– Już kupiłam, synku – opowiedziałam, zmniejszając gaz pod zupą jarzynową.
– Jesteś boska! Kocham cię!
– Ja ciebie też, żuczku.
Kocham mojego „bezkłosowego” synka o pszenicznych włosach, dla którego nauczyłam się piec chleb i ciastka bez glutenu. A ponieważ kocham też dziewczynki i mojego męża, staram się, by dania, które może zjeść Mikuś, były smaczne także dla nich. Pamiętam o podwyższonym cholesterolu Adriana, o alergii Michasi na orzechy, truskawki i laktozę oraz o tym, że czternastoletnia Zuzia wypowiedziała wojnę cukrowi, soli oraz ostrym przyprawom (bo szkodzą jej na cerę). Z konieczności i miłości stałam się specjalistką żywieniową oraz kulinarną akrobatką, bo czasem łatwiej ugotować trzy różne obiady niż jeden, tak by pasował każdemu.
Dziś piątek, więc sprzątanie.
Na deser zawsze zostawiam pokoik obok naszej sypialni. Miał być moją świątynią dumania, moim prywatnym azylem, moją czytelnią, z wygodnym fotelem, sekretarzykiem i całą ścianą półek, wypełnionych książkami. A w praktyce służy za ogólną biblioteką i miejsce, które… odkurzam. Ostatnio najczęściej zaszywa się tu Michalinka, która w wieku dwunastu lat odkrywa gatunek fantasy i pochłania książki jedna za drugą. Niektóre ja jej podsuwam, jak choćby mojej ukochanej Ursuli Le Guin, inne sama wynajduje. Na przykład debiutancką powieść Marty Krajewska, której do dziś nie udało mi się przeczytać, choć wydano ją w 2017…
Zazdroszczę mojej własnej córce.
Zuzanna powątpiewa, że wszystko, co przeczyta, Michalina rozumie.
– Tylko udaje taką mądrą, chce ci się podlizać.
Moja energiczna pierworodna woli ruch niż rozrywki intelektualne. Sport stawia wyżej niż lektury, czyta tylko to, co musi. Nie robię z tego tragedii, każdy jest inny, każdy lubi coś innego.
A ja…? Co ja lubię? Powoli zapominam. Dostosowuję się do preferencji mojej rodziny, żeby byli szczęśliwi. Jeżeli ktoś się musi poświęcić, to lepiej ja niż oni. Nie przepadają za zimnem i śniegiem, dlatego w ferie wybieramy się do ciepłych krajów. Tunezja, Tajlandia, Egipt… W tym roku będzie Dubaj.
– Mamuś, naprawdę martwię się o Miśkę – podzieliła się ze mną wczoraj swoją troską Zuzka i teatralnie westchnęła. – Przez to czytanie ma doskonały pretekst, by siedzieć w chacie, zamiast się socjalizować z rówieśnikami, realnymi, nie z książek. Jak tak dalej pójdzie, na dziwaka wyrośnie. Zrób coś z nią. Wyślij na jakieś kolonie, zamiast zabierać z nami do Dubaju. Będziemy się za nami snuć jak z łaski, bo wolałaby siedzieć nad basenem z czytnikiem.
Uśmiechnęłam się. Oczywiście, że z czytnikiem, książki zrobiłyby nadbagaż.
– Wzrusza mnie twoje siostrzane uczucie, Zuziu – odparłam, nastawiając zmywarkę. – Ale nie musisz się aż tak martwić, zadbam o to, by Michasia nie zepsuła wam wakacji. Kiedy wy będziecie szaleć w Legolandzie, licznych parkach rozrywki, w symulatorze lotu czy na pustynnym safari, my sobie z Misią pozwiedzamy. Do Akwarium pójdziemy…
– Ale ja też chcę z tobą do Akwarium – usłyszałam chłopięcą skargę w głosie męża i poczułam obejmujące mnie od tyłu ramiona. – Bez ciebie te wszystkie atrakcje będą o połowę mniej atrakcyjne. Nie separuj się od nas, skarbie.
Rozczulające wyznanie, więc czemu poczułam się… jak w potrzasku?
Według znajomych i rodziny mam wszystko, czego innym brakuje. Wspaniałe dzieci, porządnego męża, który mnie kocha, docenia moją pracę, który nigdy mówi „moje pieniądze” i nie podejmuje ważnych decyzji za moimi plecami. Mam dom jak z reklamy, własny samochód, garderobę pełną modnych strojów, butów i torebek oraz siłownię obok łazienki. Mam urodę i figurę. Piękne włosy, ładną cerę. Znajoma fryzjerka i kosmetyczka przyjmują mnie poza kolejnością, gdy to ja mam wolną chwilę. Jak każda kobieta jestem trochę próżna, ale nie dlatego dbam o wygląd i kondycję. Nie chcę, by dzieci się mnie wstydziły, by mąż nie mógł się mną pochwalić czy zabrać na ważne dla niego przyjęcie. Wiem, jak działa świat. Liczą się kontakty, bywanie, pozory.
Czy stąd ta ssąca pustka, jaką czuję coraz częściej?
Sunę z miotełką wzdłuż grzbietów książek i sycę oczy tytułami. Czasem wyciągam jakiś tom i dotykam okładki, wypukłych liter, chłonę kolory, otwieram, wącham papier… Mam trochę czasu, zanim dziewczynki wrócą, może usiądę w fotelu, przeczytam choć jeden rozdział, może dwa…
Dzwonek komórki ucina tę myśl. Odbieram.
– Kochanie, dziś wieczorem wpadnie do nas kilka osób. Przepraszam, że tak cię zaskakuję, ale liczę na twój niezwykły dar improwizacji.
– Rozumiem, dam radę, nie przejmuj się.
Odłożyłam książkę na półkę i sprawnie dokończyłam odkurzanie.
Kocham moją rodzinę, którą zawsze chciałam mieć. Kocham mojego męża, który docenia wszystko, co robię dla rodziny. Kocham moje dzieci, które przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania. Kocham nasz dom, który uczyniłam przytulnym i ciepłym miejscem, do którego chce się wracać. Tylko… mojego życia nie kocham. I siebie nie kocham, bo już się nie rozpoznaję.
Od kiedy nauczyłam się czytać i liczyć, lubiłam matematykę i książki. Zdecydowałam się na studia matematyczne i planowałam kiedyś pracować przy badaniach statystycznych, a po pracy czytać książki, pasjami. Na drugim roku zakochałam się w starszym bracie koleżanki i już jako ciężarna mężatka robiłam dyplom. Zdawałam sobie sprawę, że skoro planujemy więcej niż jedno dziecko, a Adrian jest robiącym karierę ekonomistą, będę musiała swoje ewentualne ambicje zawodowe odłożyć na półkę. Nie przeszkadzało mi to. Nie sądziłam jednak, że nie będę miała czasu na czytanie czegoś innego niż bajki. Mając do wyboru relaks albo pomoc dzieciom czy mężowi, stawiałam ich dobro ponad własną przyjemność. Tylko że tu nie chodziło tylko o moją przyjemność. Rezygnowałam z siebie, z moich upodobań, wycofywałam się w cień, by oni błyszczeli, aż… zaczęłam znikać.
Gdy patrzę na zaczytaną Michalinę, zazdroszczę jej, a zrazem boję się, by kiedyś tak jak ja nie musiała zrezygnować z tego, co kocha. By żadne z moich dzieci nie musiało wyrzekać się swoich pasji, nawet dla najbliższych osób.
Więc czemu ja to robiłam?
Moi zapracowani rodzice nie mieli dla mnie czasu, chowałam się właściwe sama, z kluczem na szyi, i dopiero na emeryturze mama próbowała nadrobić to, co straciła. Ale już wobec wnuków. Może ja też odzyskam tę wymazaną część mnie, gdy dzieci dorosną?
– Kochanie, świetnie dziś wszystko wyszło. – Mąż przytulił się do moich pleców. – Goście byli zachwyceni. Chyba ubijemy interes. Dziękuję, że jesteś, że cię mam.
– Hm… proszę bardzo… – wymruczałam sennie.
– Dzieciaki też się popisały. Wiesz… skoro mieszanka naszych genów daje takie wspaniałe efekty… to może postaramy się o jeszcze jedno… – Poczułam dotyk na biodrze i pocałunek na szyi.
Zamiast pożądania ogarnęła mnie panika. Gwałtownie usiadłam. Jeszcze jedno dziecko oznaczało, iż na kolejnych dwadzieścia lat…
– Nie! Wykluczone.
– Dobrze, kochanie… – Leszek położył mi dłoń na plecach.
– Nie dotykaj mnie! – Odsunęłam się.
– Nie denerwuj się, to była tylko luźna propozycja… Co się dzieje?
Odwróciłam się do niego.
Czy jestem niewdzięczna wobec losu i na siłę szukam problemów? Czy grzeszę, bo od dobrobytu mi się w głowie poprzewracało? Czy jestem samolubna, bo marzę o tym, by pobyć sama, zupełnie sama? By pojechać zimą w góry, za dnia zjeżdżać na nartach, a wieczorem czytać? Nie wiem, ale jeśli nie chcę całkiem zniknąć…
– Musimy porozmawiać.