Czy uczucie po latach może wrócić ze zdwojoną siłą? Co, jeśli jedna ze stron jest już zaangażowana w inny związek? Jak smakuje zazdrość, gdy z całą mocą czujemy, że straciliśmy swoją szansę?
Obudziłam się… w nie swoim łóżku. Było za twarde. W nie swoim pokoju. Był za zimny, jakbym spała na werandzie. Wyczuwałam to bez otwierania oczu.
– Wiedziałem, że do mnie wrócisz – odezwał się męski głos.
Dziwnie znajomy. Osiemnaście lat temu ten głos ze złością wykrzyczał do mnie niemal te same słowa. Teraz brzmiał łagodnie, niemal z czułością. I jakby… z satysfakcją?
Nie miałam ochoty otwierać oczu. Wtedy musiałabym się skonfrontować z rzeczywistością, w której znalazłam się w obcym otoczeniu, skołowana, z pękającą od bólu głową, słysząc głos z przeszłości… Może śnię? Bo skąd by się wziął obok mnie Wojtek?
Kiedy z nim zerwałam, na pożegnanie rzucił „jeszcze do mnie wrócisz”. Nie odebrałam tego jako poważnej groźby, tym bardziej przekleństwa. Jednak z biegiem lat, wraz z kolejnymi miłosnymi porażkami, te słowa wracały do mnie coraz częściej. Czyżby wisiało nad mną jakieś fatum? Muszę odnaleźć Wojtka i go przeprosić, bo inaczej nigdy żaden związek mi się nie uda?
A sypał się dosłownie każdy. Jakby za karę.
Po tym, jak oznajmiłam Wojtkowi, że między nami koniec, z dnia na dzień z wesołego, przebojowego chłopaka, zamienił się w mruka. Wcześniej był towarzyski, lubił imprezować, a naraz zaczął stronić od ludzi, przestał wychodzić, spotykać się z kolegami. Podobno skupiał się na nauce. Co się z nim potem działo, nie wiem, wyjechałam na studia, a po powrocie na stałe do rodzinnego miasta wstyd mi było pytać o niego znajomych. Zresztą miałam własne problemy. Moje życie toczyło się w trybie wyznaczanym przez miłosne wzloty i upadki.
Zrobiwszy to uczuciowe resume, mogłam wrócić do rzeczywistości. Ciekawił mnie ten mężczyzna, który rozbudził dawne wspomnienia.
Uniosłam powieki i… olśniło mnie, gdzie jestem. To nie było cudze łóżko w cudzym pokoju. To w ogóle nie było jakieś pomieszczenie. Dwa dni temu rozstałam się z narzeczonym. Byłam pewna, że skoro się zaręczyliśmy – dwoje dorosłych ludzi koło czterdziestki, zatem świadomych swoich uczuć oraz potrzeb i odpowiedzialnych za własne czyny – tym razem przełamałam złą miłosną passę. Niestety, gdy przyszło do ustalania daty ślubu, mój luby nagle stwierdził, że jednak nie jest gotowy, że jeszcze znajdę kogoś lepszego… Tak, miałam całe morze czasu…
Nawet nie czułam złości. Przywykłam. Po prostu nie rozumiałam, co źle robię. Czy to moja wina, czy po prostu nie miałam szczęścia w miłości i powinnam zacząć hazardowo grać w karty? A może podświadomie wierzyłam w teorię klątwy, co działało jak samosprawdzająca się przepowiednia? Wiele się mówi o sile pozytywnego myślenia. Może istnieje też siła negatywnego nastawienia? Nieufność i ostrożność przynoszą dokładnie akie skutki, jakich się obawiamy?
Nogi zaniosły mnie do parku, w którym kiedyś lubiliśmy z Wojtkiem spacerować. Zawędrowałam w zakątek, gdzie dwadzieścia lat temu wykrzyczał mi swoją „wróżebną groźbę”. Zdecydowałam się na to po raz pierwszy. Nie wiem, na co liczyłam. Na odwrócenie złego losu…?
A zobaczyłam Wojtka! We własnej osobie. Czułam, jak rumieniec pełznie mi po szyi i wybucha na policzkach. Spróbowałam się podnieść, ale zrobiłam to zbyt gwałtownie i zakręciło mi się w głowie.
– Leż, nie wstawaj. Zaraz przyjedzie karetka.
– Karetka…? Po co? – Zdziwiła mnie słabość mojego głosu.
– Żeby zabrać cię do szpitala. Zemdlałaś, Monia, i uderzyłaś głową o chodnik. Musimy cię przebadać.
– Musimy? A co ty masz z tym wspólnego?
– Jestem lekarzem, tak jak chciałem. Zapomniałaś?
Niczego nie zapomniałam, ale nie musiał o tym wiedzieć.
– Ale skąd się tu wziąłeś? Skąd wiesz, że uderzyłam głową o chodnik?
Wojtek uśmiechnął się nieznacznie.
– Przypomniały mi się stare czasy i nogi same mnie tu przywiodły. Dziś nasza rocznica. Znaczy byłaby, gdybyś…
– Wiem – ucięłam.
– Właśnie. Przyszliśmy tu oboje i jakimś cudem trafiłem na moment, gdy mdlejesz.
Hm… Czyli uderzyłam się, bo zemdlałam. A skąd mdlenie? Bo udawałam silną i niewzruszoną, ale od dwóch dni prawie nie jadłam. Jak dodamy do tego emocje wywołane przez wspomnienia…
– Od kiedy jesteś w naszym mieście?
Nie wiem, skąd u mnie przekonanie, że Wojtek wyjechał za granicę i dlatego nigdy go nie spotkałam.
– Od niedawna.
– Na stałe? – Żenowało mnie własne natręctwo, ale pytania same wypływały z moich ust.
– Tak, dostałem pracę w szpitalu na chirurgii ogólnej.
– Tutaj? Kariery u nas nie zrobisz.
– Już nie muszę. Przyjechałem, bo potrzebowałem odmiany.
Nim zdążyłam zadać kolejne pytanie, podjechała karetka.
– Mam kogoś zawiadomić? – zapytał, patrząc mi głęboko w oczy.
Domyśliłam się, że pyta o coś więcej, i moje serce zrobiło fikołka.
– Nie, dziękuję, sama zadzwonię do mamy. – Znowu poczułam, że się czerwienię. Jakby mój żałosny stan cywilny był powodem do wstydu. – Masz do mnie żal?
Boże drogi, chyba solidnie uderzyłam się w potylicę! Stąd u mnie ta bezwstydna odwaga. Ale naprawdę bardzo chciałam to wiedzieć, w danym momencie nie było nic ważniejszego.
– Żałuję czasu, który spędziłem bez ciebie.
I co to niby miało znaczyć? Co miałam zrobić z tą odpowiedzią? Z kłopotu wybawili mnie ratownicy.
W szpitalu spędziłam tydzień. Rozcięcie, trzy szwy, wstrząśnienie mózgu i anemia. Wojtek, mój lekarz prowadzący, uparł się, by gruntownie mnie przebadać. I dbał o mnie jak o pacjentkę VIP, odwiedzając na tyle często, na ile pozwalały mu obowiązki.
Leżąc w szpitalnej sali, miałam sporo czasu na przemyślenia. Próbowałam zrozumieć, dlaczego go zostawiłam. Po początkowym zaskoczeniu i skrępowaniu czułam się przy nim jak dawniej, jakby ten czas spędzony osobno wcale się nie wydarzył. Było mi dobrze, niemal błogo. Czułam się bezpieczna. Więc dlaczego go wtedy rzuciłam?
Prawdopodobnie ze strachu przed przewidywalną przyszłością u jego boku. Chciałam być wolna, doświadczać życia na własnych zasadach. Wojtek był poukładany, ja szalona. Bałam się, że będzie mnie ograniczał, że ugrzęznę w tym związku, a przecież miałam przed sobą całe życie do przeżycia, cały świat do podbicia! Wmówiłam sobie, że i tak by się nam nie udało, bo byliśmy za młodzi, bo żadne z nas nie zdążyło się jeszcze ukształtować, nawet dobrze nie wiedzieliśmy, co lubimy, a czego nie. Bo każde nas planowało wyjechać z rodzinnego miasta i studiować gdzie indziej, zaś związki na odległość są bez sensu, co wszyscy wiedzą, choć się łudzą, że nie.
Dlatego.
Rzeczywiście, doświadczyłam wiele. Tyle że teraz, mądrzejsza o przeżyte lata, mogłam w pełni docenić jego uczucie. Szczere, świeże, bezwarunkowe, takie było. A teraz? Gdy siadał przy moim łóżku, miałam wrażenie, że coś z naszej dawnej relacji ocalało. Dobrze mi się z nim rozmawiało, lubiłam słuchać, jak opowiada o trudach nauki w akademii medycznej, o przygodach szpitalnych, tych smutnych i wesołych, o swoim przewodzie doktorskim, o pracy lekarza. Ja też opowiadałam o swoich studiach, różnych zajęciach. Trudno to było jednak nazwać zwierzeniami. Żadne z nas nie wkroczyło na tematy intymne, czyli związki i życie prywatne. Cały czas też nie potrafiłam rozgryźć, co nim kierowało, że porzucił swoją dotychczasową pracę. Nie przekonywała mnie ta jego rzekoma potrzeba odmiany, ale broniłam się przed myślą, że wrócił do naszej urokliwej mieściny dla mnie. Starłam się więc na nowo w nim nie zakochać i utrzymywałam pewien dystans.
I chyba dobrze.
Ostatniego dnia mojego pobytu w szpitalu na korytarzu zrobił się jakiś harmider, usłyszałam dziecięce głosy.
– Tato, tatusiu!
Odpowiedział im radosny krzyk Wojtka:
– Łobuzy! A co wy tutaj robicie?
Do tej sielanki dołączył damski głos.
– Chłopcy cały dzień marudzili, że chcą tu przyjść, choćby na jednego buziaka. Tłumaczyłam im, że tata pracuje, ale się uparli.
– Nie szkodzi. Nawet dobrze. Łatwiej mi się będzie pracowało, bo nie będę za wami tak tęsknił. Ale umawiamy się, chłopaki, jeden buziak i wracacie. Tu jest pełno żarłocznych mikrobów, które marzą, żeby dobrać się wam do skóry.
Więcej nie chciałam słuchać. Wstałam i zamknęłam drzwi. A potem dzielnie walczyłam ze łzami.
Kiedy Wojtek przyszedł, rozciągałam usta w uśmiechu, sama czując, jaki jest drętwy. On też zauważył, że humor mi się zwarzył.
– Tak, to byli moi synowie. Nie chciałem, żebyś ich teraz poznawała. Na to jeszcze za wcześnie.
Wzruszyłam ramionami.
– A kiedyś będzie właściwa pora? Na miejscu twojej żony nie byłabym zachwycona, gdybyś chciał przedstawić naszym dzieciom swoją byłą.
Wojtek spoważniał.
– Myślę, że nie miałaby nic przeciwko. Była wspaniałą kobietą, żoną, mamą, ale nie żyje. Zmarła dwa lata temu, w wypadku.
– Boże, przepraszam… – Zawstydziłam się swojej zazdrości, która co gorsza wcale nie minęła. – A ta druga pani to…?
– Opiekunka.
– Przepraszam. – Powtarzałam się. – Nie chciałam być tak obcesowa.
Wojtek pokręcił głową.
– A mnie to cieszy, bo daje nadzieję, że nadal ci trochę na mnie zależy. – Spojrzał na mnie, a to, co zobaczyłam w jego oczach…
Serce mało nie wyskoczyło mi gardłem!
– Kochałem Annę, ale nie tak jak ciebie. Nigdy nikogo tak nie pokocham. Wystarczyło, że cię zobaczyłem, że się przeraziłem, jak straciłaś przytomność, i już wiedziałem. Po tylu latach zrozumiałem, że byłaś i jesteś dla mnie tą jedyną. Zaskoczona?
Kiwnęłam głową.
– Trudno. Nie chcę się bawić w podchody, zgrywać dumnego, niewzruszonego. Za stary na to jestem. Co prawda zamierzałem ci to w jakichś romantyczniejszych okolicznościach wyznać, ale samo tak wyszło.
– Zgadzam się – szepnęłam. – Na co tylko chcesz.
Nie miałam innego wyjścia. Ja też coś zrozumiałam To nie żaden pech czy klątwa powodowały moje miłosne porażki. Po prostu nie mogło mi się udać z kimś, kto nie był Wojtkiem.