Historie osobiste

"Nie miał polskiego paszportu, ale rozumiał mnie jak nikt. Czułam, że nie umiem mu się oprzeć..."

"Nie miał polskiego paszportu, ale rozumiał mnie jak nikt. Czułam, że nie umiem mu się oprzeć..."
Fot. 123rf

Czy inna narodowość, odmienna kultura, inny kolor skóry niemal instynktownie budzą naszą czujność? Czy dzieje się tak nawet jeśli uważamy się za osoby tolerancyjne? 

Lekarz z Indii

Czekałam na wizytę pod gabinetem lekarskim. Kręgosłup bolał mnie czwarty dzień, żaden lek dostępny bez recepty nie przynosił ulgi. Nie mogłam spać, bo budził mnie ból, i cierpiałam także z niewyspania. Na dokładkę ścigały mnie telefony pracowników. Żałowałam, że jestem taką nieuleczalną perfekcjonistką. Na własną zgubę przyzwyczaiłam zespół do tego, że „jak się świat wali lub choćby potyka, dzwoń do szefowej”.

Analizowałam właśnie, co muszę zrobić w pierwszej kolejności, gdy w poczekalni pojawił się mężczyzna w lekarskim uniformie. Przywitał się ukłonem połączonym ze złożeniem dłoni, jakby przepraszał za spóźnienie, mówiąc zza maseczki coś, co zabrzmiało jak „omasta”, i wszedł do gabinetu. Dziwne. Moja pani neurolog była krągłą pięćdziesięciolatką, a nie szczupłym brunetem o wyjątkowo ciemnej karnacji.

Po chwili drzwi otworzyły się ponownie i już wiedziałam, że śniada cera lekarza nie jest skutkiem opalenizny.

– Pani Monika, zapraszam – powiedział z obcym akcentem. Lekkim, ale słyszalnym.

Powiódł spojrzeniem po siedzących pacjentach, a ja bezwiednie się skuliłam. Nie rozumiałam swojego zachowania. Czemu nie wstałam od razu, czemu się wahałam, ryzykując, że ktoś wejdzie przede mną?

– Jest pani Monika? – Lekarz uniósł kruczoczarne brwi ponad czarnymi oczami i uśmiechnął się, co było widać mimo maseczki.

Zachowywał się uprzejmie i przyjaźnie, więc skąd u mnie ta dziwna nieufność? Bo był obcokrajowcem? Bo nie był… biały? Bo najprawdopodobniej był Hindusem i zamiast dzień dobry mówił „namaste”? Miałam się dotąd za umysł ścisły, ale zarazem otwarty, za osobę ostrożną, drobiazgową, ale też tolerancyjną i pozbawioną uprzedzeń.

Tymczasem, mając powierzyć swoje zdrowie lekarzowi innej narodowości, rasy, obyczajowości, kultury, zawahałam się. Bo za dużo nas dzieliło? Czy inaczej bym zareagowała, gdyby pan doktor był Czechem? A Irańczykiem? Wietnamczykiem? Albo Sudańczykiem? Co tu się stało? 

To pytanie poderwało mnie z miejsca.

Weszłam do gabinetu, usiadłam i… poczułam skrępowanie.

– Słucham? Co pani dolega? – Ciemnolicy mężczyzna uśmiechnął się zza maseczki i ekranu komputera.

Uśmiech odbijający się w czarnych oczach wyglądał na szczery, jakby ten obcy mi pod wieloma względami człowiek naprawdę z głębi swojego egzotycznego serca chciał mi pomóc.

– Bolą. Mnie. Plecy. Tutaj. – Dotknęłam kręgosłupa w okolicy krzyżowo-lędźwiowej.

Tym razem neurolog zmarszczył brwi i uśmiechnął się jakoś inaczej, jakby tylko jednym okiem. A ja uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że pan doktor ma piękne, aksamitne oczy. Po drugie, że mówię do niego wolno, przesadnie wyraźnie, niemal sylabizując i używając możliwie prostych słów. Spłoniłam się rumieńcem z obu powodów.

Lekarz znowu się uśmiechnął. Łatwość i naturalność, z jaką to robił, też mnie krępowały.

– Proszę się położyć i unieść jedną nogę do góry. – Wskazał kozetkę, wstając od biurka.

Zmiękczał samogłoski, ale i tak byłam pod wrażeniem jego dykcji. Rozumiałam go dużo lepiej niż niektórych rodaków, jednak jego prośby spełnić nie mogłam.

– Nie dam rady.

– Rozumiem. Proszę pokazać, gdzie ból jest najsilniejszy.

– Tutaj. – Dotknęłam wrażliwego miejsca. – Siedzenie sprawia mi ból, a mam pracę siedzącą. Prowadzę firmę konsultingową, muszę być dyspozycyjna i na chodzie.

Lekarz pokiwał lekko głową na boki. Nie zrozumiałam tego gestu. Zgadzał się ze mną? Miał wątpliwości? Współczuł mi? Czy ze mnie kpił?

Neurolog, nieświadom moich rozterek i rosnącego zakłopotania, kontynuował badanie. Dotykanie nosa palcem wskazującym, chodzenie tip-topami, stanie na jednej nodze…  

Wrócił przed komputer. Ja usiadałem na brzeżku krzesła.

– Zapiszę pani leki przeciwbólowe. Dam też broszurę z ćwiczeniami. Przy przepuklinie lędźwiowej wzmocnienie gorsetu mięśniowego jest kluczowe. Operacja to ostateczność. Powinna też pani zmienić styl życia.

– Tak, wiem, więcej ruchu.

Znowu ten dezorientujący ruch głową na boki.

– To też, ale mam tutaj na myśli pracę nad emocjami. – Dotknął dłonią piersi i czoła. –Jest pani bardzo przytłoczona. Bardzo zestresowana. Bardzo spięta.

– Trzy razy „bardzo” – błysnęłam żartem. – Chyba nie jest dobrze.

Lekarz popatrzył mi w oczy. Pierwszy raz dłużej. Miałam ochotę odwrócić wzrok i… nie mogłam. Jego spojrzenie było hipnotyczne, oczy zdawały się przeogromne, tak że w nich tonęłam, zapadałam się… Kim był ten człowiek? Neurologiem czy zaklinaczem rumieniących się Polek? Czy po to tu przybył? Chyba chciałabym poznać jego historię... Zadałabym mu wiele pytań, gdybym tylko pozwolił mi ruszyć ustami, choćby powieką…

– Polecam ćwiczenia rozluźniające, aktywność skierowaną na relaks, wyciszenie myśli. Rozumie pani?

Potaknęłam odruchowo.

– Pani Moniko, mówię poważnie. I niech pani tak to potraktuje. To nie przelewanki.

– Nie przelewki – poprawiłam bezwiednie.

– Dziękuję za korektę. – Uśmiech. – Polskie idiomy wciąż sprawiają mi pewną trudność. Wracając do pani ciała... – Kolejny uśmiech u niego, a rumieniec u mnie. – Ono chce być zauważone. Poprzez ból pokazuje, że zbytnio je pani obciąża, bierze na siebie za dużo obowiązków. Praca jest oczywiście potrzebna, ale by móc pracować efektywniej, trzeba też odpoczywać. Musi pani znaleźć czas dla siebie. Wystawię zwolnienie.

Jego łagodny ton, przyjazny sposób bycia i magnetyczne spojrzenie sprawiały, że wszystko, co już kiedyś słyszałam i bagatelizowałam, teraz brzmiało racjonalnie i słusznie. Faktycznie przesadzam. Mam pracowników. Po to ich zatrudniam, by oni wyręczali mnie, a nie na odwrót. Powinnam wziąć wolne, może gdzieś wyjechać. Na narty? Kiedyś lubiłam… Nie, nie dam rady, nie z obolałym kręgosłupem. Może więc sobie po prostu poleżę i pośpię. Albo będę kwitnąć przed telewizorem.

– Dobrze. – Tym razem potaknęłam z pełnym przekonaniem.

Opuszczając przychodnię, nie zwracałam uwagi na ból, myślałam tylko o smagłolicym mężczyźnie, pełnym spokoju i egzotyki.

Rodzinne uprzedzenia

Wykorzystałam zwolnienie na odrobienie zaległości w spaniu i w filmotece, a po powrocie do sprawności spacerowałam i ćwiczyłam, by jej znowu nie stracić. Widać orientalna hipnoza pana doktora nadal działa. Ciekawe, jak wygląda bez maseczki. Rozczarowałabym się czy…?

– Hindus? – Mój brat zakrztusił się niedzielnym rosłem. – Rozmyślasz w tych kategoriach o Hindusie?

– Niby w jakich kategoriach? Mówię, że wydał mi się intersujący. Był trochę za niski jak na mój gust, za to oczy….

– Ty byłaś u lekarza, żeby mu w oczy patrzeć? – włączyła się nasza matka. – I to jeszcze takiemu…?

– Jakiemu? – stanęłam w obronie mojego neurologa. Tym chętniej, że już wiedziałam, skąd mi się wzięła wcześniejsza nieufność i ostrożność wobec lekarza o ciemnej karnacji i obcym akcencie. Wyssałam ją z mlekiem matki.

– Ten ich Ganges to jeden wielki ściek – rzucił argumentem zza głowy mój brat.

– Bo nasza Odra to taka krystalicznie czysta – odbiłam piłeczkę. – Zresztą o czym my tu rozmawiamy, co? No o czym? Oświećcie mnie!

Po tym wyzywaniu przy stole zapadła niezręczna cisza.

– I po co ta złość? – odezwał się ojciec. – Przecież ślubu z nim nie bierzesz.

– Właśnie. – Wzruszyłam ramionami i… posmutniałam.

Ponowne spotkanie

Nazajutrz po pracy miałam umówioną wizytę w salonie masażu. Po niedzielnym obiadku z rodziną rozluźnienia potrzebowało nie tylko moje ciało, ale też umysł. Salon mieścił się w ośrodku, gdzie praktykowano jogę, medytację i urządzano pokazy kuchni wegetariańskiej. Masaż i joga od niedawna znajdowały się na mojej liście zatytułowanej „Nowa ja”.

Usiadłam na zielonej kanapie i wsłuchiwałam się w dźwięk mis tybetańskich emitowany przez głośniki w recepcji. Drzwi jednego z gabinetów otworzyły się.

– Pani Monika? – Mój hinduski neurolog wpatrywał się we mnie zaskoczony i wyjątkowo się nie uśmiechał.

Nie miał maseczki, a ja odkryłam, że ma pełne, zmysłowe usta. A gdybym była bardzo nieskromna, pomyślałabym, że olśniłam go swoją słowiańską urodą.

– Ooo… – Szczyt elokwencji z mojej strony, ale byłam podekscytowana jego widokiem i tym, że nie tylko mnie poznał, ale nawet zapamiętał moje imię.

Gdybym wtedy wiedziała, że Hindusi dużo się uśmiechają, ale nie zwykli patrzeć rozmówcy w oczy, bo w ich kulturze zbyt długi kontakt wzrokowy uznawany jest za zainteresowanie drugą osobą, byłabym… Nie, może lepiej, że nie wiedziałam. Mogłabym się wystraszyć albo przeszarżować i stracić coś pięknego.

Wzięłam się w garść.

– Dzień dobry, panie doktorze – powiedziałam. – Namaste – dodałam i uczyniłam gest przywitania.

– Namaste – odparł z uśmiechem, ukłonił się i wyszedł z salonu. Po prostu.

Zrobiło mi się przykro, że tak po prostu sobie poszedł, ale właściwie co innego miałby zrobić. Zacząć flirtować? Lekarz z pacjentką? Hindus z Polką? Jak by się uprzeć, znalazłoby się jeszcze kilka barier.

Jednak gdy po masażu, zrelaksowana i spokojna, wyszłam z gabinetu i zobaczyłam mojego egzotycznego neurologa, już się nie wahałam.

– Panie doktorze, jak dobrze, że wciąż pan tu jest.

– Tak...? Chyba zapomniałem telefonu z gabinetu…

– Trzyma go pan w rękach.

Lekarz uśmiechnął się, ale wyczułam, że teraz on jest skrępowany, onieśmielony. Patrzył na swoje buty.

– Zapraszam pana na kawę. To wypada?

Uniósł głowę. Czarne oczy błyszczały.

– Ravi. Tak mam na imię. I chyba poczuję się lepiej, jeśli to pani pozwoli się zaprosić.

Pozwoliłam.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również