Relacje

Stawiałam rodzeństwo na pierwszym miejscu. Gdy potrzebowałam pomocy, to nie oni podali mi pomocną dłoń

Stawiałam rodzeństwo na pierwszym miejscu. Gdy potrzebowałam pomocy, to nie oni podali mi pomocną dłoń
Fot. 123RF

Mówi się, że z rodziną wychodzi się dobrze jedynie na zdjęciach. I choć bohaterka naszej historii zawsze stawiała rodzeństwo na pierwszym miejscu, gdy sama znalazła się w potrzebie, pomoc przyszła z niespodziewanego kierunku. Czy w potrzebie można więc liczyć na bliskich? Oto jeden z możliwych scenariuszy. 

Słowo "nie" wymawia się najtrudniej

Nigdy nie umiałam być asertywna. Gdy dorastałam, mówiło się coraz więcej o grzecznym stawianiu granic, o zdrowym egoizmie. Niestety było to wbrew mojej naturze. Nie potrafiłam odmawiać ani twardo postawić na swoim. Nie chodzi o bycie nieuprzejmym, kategorycznym czy agresywnym. Przecież wystarczy kulturalne: „dziękuję, już nie dam rady zjeść więcej” albo „miło mi, że o mnie pomyślałaś, ale mam już plany”. Proste? Nie dla mnie. Be względu na formę odmowa nie przechodziła mi przez usta. Zwłaszcza w przypadku mojej rodziny.

Łatwiej zignorować kogoś, z kim nie siedzisz przy jednym stole w święta. A ponieważ moi bliscy doskonale o tym wiedzieli, nie krępowali się wykorzystywać sytuacji.

Wybrałam wolny zawód między innymi dlatego, że najlepiej pracowało mi się solo. W zespole pewnie odrabiałabym zadania za siebie i za innych. Byłam tłumaczem na portalu internetowym i kiedy trzeba było na szybko przetłumaczyć jakieś newsy albo artykuły plotkarskie z języka angielskiego albo francuskiego, zwracano się do mnie. Nigdy nie wiedziałam, kiedy pojawi się zlecenie – czasem wiadomość przychodziła wieczorem, czasem wcześnie rano, a kiedy istotne wydarzenia działy się niespodziewanie, to nawet w środku nocy. Bywało, że miałam trzy dni wolnego, a potem tydzień pracowałam bez ustanku. Ot, uroki życia freelancera. Ale z tego powodu w rodzinie panowało przekonanie, że właściwie… nic nie robię. Jakieś pieniądze wpływały na moje konto, skoro utrzymywałam się sama, nawet stać mnie było na mieszkanie, ale żeby takie zajęcie nazwać pracą? No już bez przesady. Dlatego też…

Rodzina wykorzystywała mój brak asertywności 

– Renatka, ja do lekarza lecę, popilnuj chłopców przez chwilę – oznajmiała siostra, stając w drzwiach i wpychając mi za próg dwójkę swoich pociech.

Nie pytała, nie prosiła, stosowała politykę czynów dokonanych.

No i co miałam zrobić? Pocieszałam się, że wizyta u lekarza nie trwa długo, zaraz znów usiądę do komputera. Mijała godzina, dwie, trzy… Chłopcy zaczynali domagać się jedzenia, a ja orientowałam się, że nie zrobiłam jeszcze zakupów, bo chciałam najpierw ogarnąć pracę.

– Jezu, Reneta, czy ty musisz karmić moje dzieci takim śmieciowym jedzeniem? – Siostra zaczynała od pretensji, gdy wreszcie pojawiła się po odbiór swoich pociech.

– Zaskoczyłaś mnie, nie miałam niczego w domu, dlatego zamówiłam pizzę – próbowałam się bronić. – Gdzieś ty była w ogóle? – Teraz ja przystępowałam do małego ataku. – Miałaś pójść tylko u lekarza, a nie było cię pięć godzin!

Bagatelizujące wzruszenie ramionami.

– Oj, nie rób problemu, przeszłam się po galerii. Boże, to taki luksus zrobić spokojnie zakupy, bez dzieci, wstąpić na kawkę i ciastko...

– Świetnie, gratuluję, ale mogłaś uprzedzić, że się spóźnisz. Miałam pracować.

– Nie dramatyzuj, teraz sobie poklepiesz w klawiaturę.

Jasne, po pięciu godzinach zajmowanie się jej dziećmi. Nie padało żadne „dziękuję”, „przepraszam za spóźnienie” ani tym bardziej „gdybyś czegoś potrzebowała, to dzwoń”. Bo niby czego ja mogłabym potrzebować? Oni to co innego. Żądali mojego czasu, gdy musieli coś załatwić albo gdy dzieci nie potrafiły odrobić pracy domowej z angielskiego. Ale ja? Ja nie miałam prawa się skarżyć, bo – zawsze padał ten sam argument – nie masz dzieci, to nie wiesz, co to zmęczenie, brak czasu, frustracja.

Akurat uczucie frustracji było mi doskonale znane, ale wzdychałam i przechodziłam nad tym ciągłym wykorzystywaniem do porządku dziennego. Nie chciałam się z nimi wykłócać. Dlatego rodzeństwo bez skrupułów podrzucało mi swoje dzieci, wymagało darmowych korepetycje i obarczało mnie różnymi innymi obowiązkami, na które mieli czasu.

Od lat ułatwiali tak sobie życie, a ja nie umiałam się zbuntować, postawić granic, choć wiedziałam, że powinnam. Chętnie pomagałam najbliższym, naprawdę, zwłaszcza że sama nie założyłam rodziny, ale jeśli robisz to kosztem siebie, swoich planów, pracy i odpoczynku, wtedy pomoc zmienia się w wyzysk. Znałam całą teorię doskonale, byłam na kilku kursach. A jednak nie potrafiłam zaprotestować. Cierpliwie znosiłam niezapowiedziane wizyty, służenie za darmową nianię i korepetytorkę, karmienie paru dodatkowych osób, bo… uwielbiałam moich siostrzeńców i bratanicę, kochałam spędzać z nimi czas. Dzieciaki zawsze mi dziękowały za pomoc w nauce, o czym zapominali ich rodzice, a zapłata w uściskach i buziakach była bardzo przyjemna. Tyle mojego, myślałam.

Role powinny się odwrócić 

Aż uległam wypadkowi. Potrącił mnie na przejściu jakiś niebezpieczny idiota. Wyleciałam w powietrze jak lalka. Miałam sporo szczęścia, bo choć porządnie się potłukłam, to moje życie nie było zagrożone. Na pamiątkę i ku przestrodze zostały mi złamana ręka oraz noga. Nie dość, że boli, to jeszcze dwa gipsy drastycznie utrudniają codzienność. Kiedy wypisali mnie ze szpitala, taką mocno niepełnosprawną, obdzwoniłam rodzinę.

– Bez przesady, dasz radę, weź taksówkę, nie będę teraz jechać przez całe miasto – fuknęła siostra. – Może wieczorem do ciebie wpadnę.

Tak… Powiedzmy, że jakoś wsiądę do taksówki, jakoś dotrę do domu, dzięki Bogu jest winda, ale co dalej?

– Słuchaj, zajęta jestem teraz, jutro mogę cię odebrać – zaproponowała druga siostra.

Brat nie odebrał ode mnie połączenia.

Wróciłam do domu taksówką. Dziękując sąsiadce, która odprowadziła mnie pod drzwi, z drżeniem serce myślałam, że nadchodzi dla mnie ciężki czas. Kilka tygodni w gipsie, a przecież coś musiałam jeść, choć trochę porządkować mieszkanie, jakoś się umyć, w sytuacji, gdy nawet skorzystanie z toalety stanowiło problem.

– Nie przysługuje ci opiekunka z MOPS-u czy coś? Taki kawał drogi mam jeździć, żeby ci zrobić zakupy? Zresztą sklepy teraz dowożą… – Mój starszy brat miał taki głos, jakby ta rozmowa sprawiała mu przykrość.

Rozpłakałam się. W sytuacji, kiedy potrzebowałam pomocy, zostałam całkiem sama. Rodzice byli już pod osiemdziesiątkę i mieszkali w innym mieście, nie mogłam ich fatygować. Może gdybym umiała zrobić awanturę mojemu niewdzięcznemu rodzeństwu, gdybym zagroziła, że nigdy w życiu już w niczym im nie pomogę, jeśli teraz się nie zrewanżują… Może w tej desperacji wreszcie dałabym radę się zbuntować, ale miałam swoją dumę. Nie będę żebrać o ich łaskę. Z kolei proszenie o pomoc znajomych lub sąsiadów byłoby zbyt upokarzające. Spytaliby o rodzinę... Pozostało mi więc dumnie umrzeć z głodu oraz brudu albo kogoś wynająć.

Pomoc przyszła z niespodziewanego kierunku 

Dzwonek do drzwi przerwał moje smętne rozmyślania. Pociągnęłam nosem, otarłam łzy i pokuśtykałam do przedpokoju.

– Dzień dobry, ciociu. No to jesteśmy. – Za progiem stało dwóch synów mojej starszej siostry.

– Cześć, chłopaki, wejdźcie, czego potrzebujecie? Jakieś lekcje? Klasówka z angielskiego?

– Chyba żartujesz, ciociu? – zbeształ mnie łagodnie Adam, mój najstarszy siostrzenic, uczeń maturalnej klasy. – To my przybyliśmy z misją ratunkową. Bartek też by przyjechał, ale ma zawody pływackie w weekend i musiał biec na trening. – No tak, syn mojej młodszej siostry był zdolnym sportowcem. – Ale Julka zaraz będzie. – Miał na myśli córkę mojego brata. – Tylko skończy zajęcia, bo jakieś kolokwium ma. Pomyśleliśmy, że dziewczyna bardziej się nada do pewnych czynności, no wiesz, umyć cię czy coś. My po zakupy skoczymy, tylko powiedz, co trzeba kupić.

– Chłopcy, kochani jesteście, ale jakoś sobie…

– Ciociu – przerwał mi poważnym tonem Adam – my przepraszamy za naszych starszych. Rany, co za obciach… – Chłopak autentycznie się zarumienił. – Tyle razy się nami zajmowałaś. Tyle razy, jak mieliśmy problem w szkole, to rzucałaś wszystko i tłumaczyłaś. Myślisz, że tego nie pamiętamy, nie doceniamy? Nawet nie wiesz, jak nam wstyd, że rodzice zachowali się jak… prosięta, delikatnie mówiąc. Ale bez obaw, my o ciebie zadbamy. Łukasz zrobi zakupy, ja się wezmę za sprzątanie, Julka pomoże ci z kobiecymi sprawami. Będzie dobrze, ciociu. Postawimy cię na nogi. – Adam pomógł mi dojść do łóżka i umościł mnie wygodnie. – Kawa czy herbata? – Uśmiechnął się.

– Herbaty z cytryną i miodem bym się napiła – zaszemrałam. – Ale chyba cytryn nie mam…

– To pomyśl nad listą zakupów. A ja się zajmę zainstalowaniem ci tu telewizora, bo z lapkiem nie będzie problemu. I umawiamy się, że nie wstydzisz się mówić, jak będziesz czegoś potrzebować. Okej, ciociu?

W moich oczach znowu stanęły łzy, tym razem wzruszenia.

– Okej – szepnęłam.

Byłam czterdziestoletnią starą panną. Zamiast własnej rodziny miałam rodzeństwo, które zlekceważyło mnie, gdy naprawdę potrzebowałam ich pomocy. Nie dorobiłam się choć jednej bliskiej przyjaciółki, do której nie wahałabym się teraz zadzwonić. Ale za to dochowałam się gromadki wspaniałych dzieciaków, które nie opuściły mnie w potrzebie.

Nie rzucali słów na wiatr.

Przyjeżdżali codziennie, robili mi śniadania i kolacje, gotowali obiady. Sprzątali, choć niewiele bałaganiłam, bo rezydowałam głównie w sypialni, która teraz była też moim salonem i gabinetem. Robili zakupy. Julka pomagała mi w higienie. Oglądali ze mną filmy i dyskutowali na różne tematy. Dzięki nim nie czułam się niepotrzebna i samotna. Co więcej, teraz to oni dawali mi lekcje, z asertywności. Gdy moje siostry raczyły się zjawić, od razu zaczęły marudzić, że kradnę im synów, że zamiast się uczyć, chłopaki muszą mnie niańczyć…

– Zaoferowali pomoc, a ja ją przyjęłam – skwitowałam. – Tyle w temacie.

– No wiesz… – obruszyła się moja starsza siostra.

– Zmieniłaś się po tym wypadku – dodała młodsza.

– Nareszcie. – Uśmiechnęłam się. – Był już najwyższy czas.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również