Relacje

"Usłyszałem, że na miłość nigdy nie jest za późno. Postanowiłem dać sobie jeszcze jedną szansę"

"Usłyszałem, że na miłość nigdy nie jest za późno. Postanowiłem dać sobie jeszcze jedną szansę"
Fot. 123RF

Wielu ludziom prawdopodobnie nie raz przeszło przez myśl, że miłość już nigdy nie zapuka do ich drzwi. Czy rzeczywiście istnieje moment, po upłynięciu którego nie można już liczyć na uczucie? Absolutnie nie. Zresztą historia tego mężczyzny udowadnia, że zazwyczaj przychodzi ono z niespodziewanego kierunku. 

Po rozwodowym piekle trudno zobaczyć raj na horyzoncie

Byłem człowiekiem spełnionym, zdrowym, z dobrze prosperującą firmą. I chociaż od piętnastu lat byłem rozwodnikiem, to niczego mi nie brakowało. Owszem, czasem zatęskniłem do niedzielnych śniadań w towarzystwie kobiety, ale później przypominałem sobie rozwodowe piekło i niezliczone kłótnie poprzedzające żenujące rozstanie. Miłość? W moim wieku ważniejsze są inne uczucia: przyjaźń, lojalność, długotrwałe zadowolenie, zamiast ulotnego szczęścia, poczucie wsparcia i akceptacji. Stan zakochania jest ekscytujący, ale mija, bo kierują nim hormony, które z czasem się wyciszają. Ja się czułem właśnie miło wyciszony, zadowolony z siebie i swojego życia. 

Lubiłem pracować w nocy. Dlatego – chociaż jako szef własnej korporacji nie musiałem – brałem nocne zmiany. Miasto nie było zatłoczone, gwarne, a ludzie bardziej oryginalni niż ci za dnia, od pilotów myśliwców po nastoletnie matki. 

Przypadkowe spotkania na długo zostają w pamięci 

Było po dwudziestej trzeciej, kiedy odebrałem informację o pilnym kursie. Przyjąłem zgłoszenie i włączyłem radio. Lokalna stacja informowała o karambolu na obwodnicy miasta i wielu rannych. Z powodu deszczu i słabej widoczności jechałem ostrożnie, ale po jakichś dziesięciu minutach stanąłem pod wskazanym w aplikacji adresie. Do samochodu wpadła kobieta ze świeżo umytymi, jeszcze mokrymi włosami, ubrana w dres koloru wojskowej zieleni. 

– Do szpitala przy Klasyków, ale szybko – rozkazała. 

Nie krzyczała, nie była zdenerwowana, jednak stanowczy ton nie pozostawiał wątpliwości. Czyżby pani oficer mi się trafiła?

Patrzyłem, jak otwiera przepastną skórzaną torbę i wyjmuje pączka w czekoladzie. 

– Tylko niech mi pani kanapy nie zabrudzi.

– Są ważniejsze rzeczy niż plama na tapicerce. Lepiej niech pan gaz przyciśnie gaz – odparła.

Pochłonęła pączka w stylu mojego bratanka: trzy kęsy i już, tylko palce do oblizania zostały. Nie zapięła pasów, ale już nie zwracałem jej uwagi. Nauczyłem się rozpoznawać rodzaje klientów. Siedząca z tyłu kobieta była typem dyrygenta. To ona mówiła, co należy robić w danej chwili, zarazem nie znosiła, gdy ktoś próbował ją pouczać. Wzdychała, kiedy zatrzymywałem się na czerwonym świetle. Miała delikatne rysy twarzy i duże, sarnie oczy, piękne, choć podkrążone. Mokre, krótkie włosy wywijały się przy uszach w wicherki. Urocza sprzeczność, kolejna. Była krucha, zmęczona, jednocześnie biła od niej siła, której dawno w nikim nie widziałem. Intrygowała mnie. Na pewno miała jakieś ciekawe historie do opowiedzenia. Ale gdyby chciała się jakąś podzielić, już dawno zaczęłaby mówić. 

– Nie da się szybciej? – zapytała tylko.

Nie umiałem wyobrazić sobie tej kobiety z uśmiechem. Niektórzy ludzie, jak ja, uśmiechają się często. Ona wręcz przeciwnie.

– Rozumiem, że gdzieś się pani śpieszy, ale kierowcy naszej firmy przestrzegają przepisów. Nigdy nie miałem wypadku, choć jeżdżę taksówką już dwadzieścia lat. Szybciej nie zawsze znaczy prędzej, proszę pani. – Uśmiechnąłem się do niej w lusterku. 

Kobieta znowu westchnęła i spojrzała za okno. Z zaciśniętymi ustami przyglądała się mijanym budynkom. Postanowiłem ją udobruchać.

– Przepraszam. Skoro jedzie pani do szpitala, to chyba naprawdę się pani spieszy, ale po pierwsze jest przymrozek i ślisko, po drugie na trasie są dwa fotoradary i patrol drogówki. Jak nas zatrzymają, to stracimy dużo więcej czasu, a z dozwoloną prędkością niebawem dojedziemy na miejsce. Niech się pani nie martwi. 

Pasażerka nadal milczała. Kiedy zatrzymałem się pod wejściem na izbę przyjęć, rzuciła mi sto złotych i nie czekając na resztę, szybko wysiadła. W samochodzie został po niej jedynie zapach szamponu... 

Długo rozpamiętywałem to spotkanie. Zastanawiałem się, co się wydarzyło, że tak pędziła do szpitala. Nie była zdenerwowana. Jej głos i spojrzenie zdradzały irytację, ale nie panikę. Dostawałem dużo większe napiwki, nie było powodu, by zwracać jej nadpłatę. Poza jednym: bardzo chciałem to zrobić. Zyskałabym okazję do ponownego spotkania... 

Nazajutrz wciąż myślałem o jej sarnich oczach. Ja, czterdziestotrzyletni rozwodnik, wciąż myślałem o nieznajomej kobiecie, która nawet nie była dla mnie miła i pewnie już o mnie zapomniała. A jednak…

Wybrałem zapisany w bazie numer telefonu. Nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę. Może po prostu od tego, że chodzi o zwrot pieniędzy, a potem zobaczę, jak sytuacja się rozwinie. A nuż dzisiaj będzie w lepszym nastroju?

– Halo? – odezwał się męski głos. 

Mina mi zrzedła. Nie wiedzieć czemu założyłem, że nie ma mężczyzny w jej życiu, skoro wczoraj nie podwiózł jej do szpitala. 

– Dzień dobry. Dzwonię z korporacji taksówkarskiej w sprawie wczorajszego kursu do szpitala. Pasażerka nie wzięła reszty. Gdzie można zostawić pieniądze i paragon?

Głos w słuchawce milczał chwilę. 

– Wie pan co... Lena często jeździ z tą korporacją, jak ją zobaczę, to przekażę, żeby się do was zgłosiła. Dziękuję i do widzenia. – Rozłączył się. 

Lena… Milena? Helena? Magdalena? Po prostu Lena? 

Człowieku, a co się to obchodzi? Opanuj się. Okej, zaintrygowała cię, ale nie pierwszy raz wpadła ci w oko jakaś klientka. Za parę dni pojawi się inna, która przyciągnie twój wzrok we wstecznym lusterku. Poza tym pani Lena jest już zajęta. Ktoś o nią dbał i zamawiał dla niej taksówki. Na co jej drugi facet? Na osobistego szofera? 

Przemówiwszy sobie do rozumu, przez następny tydzień próbowałem nie rozpamiętywać tamtego kursu. Lena o sarnich oczach z całą pewnością nie byłaby mną zainteresowana. Ja nią też, tak naprawdę. Raczej nie lubi żartować, a ja wolę wesołe dziewczyny. I długowłose. I niezachowujące się jak żandarm. Pani Lena w wojskowym dresie to nie mój typ. 

Więc czemu w kółko o niej myślę? Czemu nagle zaczęły mi się podobać krótkie fryzurki u kobiet? Czemu wybieram kursy spod szpitalnego adresu i za każdym razem mam nadzieję, że ją spotkam? Czemu czekam na znak od niej w kwestii zwrotu pieniędzy? 

Nie doczekałem się, więc dałem sobie spokój. Jeździłem trochę rzadziej, bo musiałem osobiście ogarnąć parę spraw w firmie. Czas płynął, obraz Leny się zamazał i znowu byłem zadowolony ze swojego życia i singlowego statusu.

Czy na miłość nigdy nie jest za późno? 

Tamtego dnia przyjąłem kurs z lotniska. Do samochodu wsiadł starszy pan, który od razu mi wyznał, że po siedemdziesięciu latach wrócił do Polski. Jak na swój wiek nieźle się trzymał. Jechał w asyście dwóch wnuków, dojrzałych mężczyzn, którzy nie znali języka polskiego. 

– Wracam tutaj, bo dzięki pewnej fundacji dowiedziałem się, że dziewczyna, w której zakochałem się podczas wojny, nadal żyje. 

– A ile ta dziewczyna liczy sobie teraz wiosen? – zapytałem z uśmiechem. 

– Dziewięćdziesiąt sześć!

– A pana żona nie jest zła, że pan jedzie do innej?

– Od dwudziestu lat jestem wdowcem. Za długo czekałem, wiem, myślałem, że teraz to już bez sensu, że jestem za stary, ale… wie pan co? Na miłość nigdy nie jest za późno!

Wtedy właśnie uderzyła w nas ciężarówka. 

Ból, krzyk i ciemność. Wiedziałem, że miałem wypadek, ale nie potrafiłem powiedzieć, czy jeszcze trwa, czy męczy mnie jakieś straszne wspomnienie. 

Z daleka dobiegał jęk wyjącej karetki. Nie mogłem oddychać i nie byłem w stanie się poskarżyć...

Potem nic, nawet ciemność mnie opuściła. 

Gdy wróciła, pojawiły się też głosy. Ale nie umiałem im odpowiedzieć, znaleźć słów, dać znaku, że chyba żyję. A może nie? Może umarłem, bo nic nie czułem, tylko słyszałem…?

Najpierw do głosów dołączył zapach, obcy, dziwny, potem ból… wszędzie… Odpłynąłem. 

Gdy zdołałem otworzyć oczy, zobaczyłem... Lenę. Nachylała się nade mną. Coś mówiła, ale nie rozumiałem co. Może pytała o pieniądze?

– Mam dla pani resztę… – wyszeptałem. 

Lena zmarszczyła brwi. Chyba mnie nie pamiętała. Szkoda. Zapadając ponownie w sen, patrzyłem z żalem, jak jej ładna, poważna twarz znika w ciemności. 

Śniły mi się jej cudowne, choć zmęczone sarnie oczy. Jeśli nigdy się nie obudzę, trudno. Bylebym mógł patrzeć w te oczy bez końca. Taka wieczność nie byłaby zła… 

– Panie Marku, musi się pan obudzić. Natychmiast. 

Kategoryczny ton głosu przywoływał mnie do porządku. Znałem ten głos. Tęskniłem do niego. Należał do dyrygentki w wojskowym dresie. 

– Musi mi pan wydać resztę, prawda? 

– Prawda – wychrypiałem i spróbowałem się uśmiechnąć. 

Kobieta westchnęła, tym razem jakby z ulgą, nie irytacją. 

Otworzyłam oczy. Pani Lena była lekarzem i dzisiaj miała suche włosy. Szkoda, nie kręcą się, pomyślałem z żalem. 

– Co… Co się stało? – przypomniałem sobie jęki karetek na sygnale. 

Lena włożyła ręce do kieszeni uniformu. W jej oczach pojawiło się coś dziwnego. Poczułem lęk.

– To nie była pana wina. Kierowca ciężarówki miał cukrzycę i o tym nie wiedział. Stracił przytomność za kierownicą.

– Co z moimi pasażerami?

– Jeden mężczyzna, ten starszy, zginął. Dwóch innych udało się uratować. 

Boże… czemu? Zawsze jeździłem ostrożnie, a tutaj taka tragedia! Ktoś zginął w moim samochodzie. Ktoś, kto pragnął pod koniec życia zobaczyć swoją pierwszą, młodzieńczą miłość. Zamiast niej spotkał śmierć. Na miłość nigdy nie jest za późno? Czasami jednak jest… 

Ale może nie dla mnie.

– Ma pani brata? – zapytałem.

– Tak – odparła Lena, unosząc brwi. Zdziwiła ją ta nagła zmiana tematu. 

– To on zamawia dla pani taksówki? 

– Czasami.

– A pójdzie pani ze mną na pączka?

Lena przyglądała mi się przez chwilę, a potem się uśmiechnęła. Do mnie, dla mnie. 

– Jak tylko wstanie pan z łóżka. Więc proszę się przykładać do rehabilitacji.

Robiłem to sumiennie. Teraz Lena uśmiecha się do mnie co rano i co wieczór.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również